Historia
Kolejny dzień w pracy
Późno wstałem. Dwadzieścia minut różnicy od starannie zaplanowanego schematu, a ja i tak myślę o najgorszym. Już prawie czuję awans, ale każdy drobny błąd, wpadka, czy nawet takie przeklęte spóźnienie może wyrzucić mnie z piedestału prosto na śmietnik. Nie lubię takich sytuacji, w pośpiechu zawsze o czymś zapominam.
Na grobie utraconego czasu dojadam skromne śniadanie popijając je mocną kawą, ukradkiem spoglądam na gazetę i wypluwam z siebie ostatni łyk kawy.
- Na premię korporacyjnego dobrodzieja!
W wieżowcu, w którym pracuję doszło do wypadku. Zerwały się liny utrzymujące kabinę windy, a ta runęła z pasażerami w środku. Całe 42 piętra w dół. Trzy ofiary śmiertelne. Eliza P., Eliza, Eliza… Tak! To ta ładna blondynka w kusych spódniczkach i z nadzieją, że jakiś kierownik zaprosi ją na kolację doprawioną ostrym seksem i co najważniejsze wspólnym życiem. Eliza. Nie żyje.
Druga ofiara, to Paweł O. Paweł? To chyba ten ekonomista z tysiącem dyplomów i wadą wymowy. Obiekt żartów co najmniej trzech pięter.
Trzecia ofiara nie została jeszcze zidentyfikowana. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów, a ciało było tak zmiażdżone, że dopiero laboratoryjne badania pozwolą poznać jej tożsamość. To żałosne, że w tym mrowisku nie znalazła się nawet jedna osoba mogąca przypuszczalnie stwierdzić kim była osoba w windzie. Tam nikt nie zna nikogo. Znamy tylko ciężar grubych plików banknotów.
Kończę czytać gazetę, kiedy taksówka zatrzymuje się przy wieżowcu. Płacę i wysiadam. Wbiegam do budynku, gdzie wszystko płynie swoim szalonym rytmem. Trzy osoby nie żyją a oni pracują jakby nigdy nic. Korporacja musi trwać.
Podchodzę do wind. Zaraz! Wszystkie są całe. To jakiś żart? No tak! Dzisiaj jest 1 kwietnia. Jestem głupcem. Przyglądam się gazecie. Zdjęcie z katastrofy i opis wyglądają tak realistycznie. Ktokolwiek porwał się na tak skomplikowany żart, od dzisiaj jest moim guru.
Wsiadam do windy. Kabina się zamyka. Jadę na 45. Zatrzymuję się na 20. Do środka wchodzi seksowna blondynka. Jej zgrabne nogi są dodatkową motywacją do pojawiania się tutaj. Trzy piętra wyżej winda zatrzymuje się ponownie. Do środka wchodzi rozgadany chudzielec. Prowadzi, jakże ważną rozmowę telefoniczną. Tak ważną, że musimy się w nią wsłuchiwać.
- Tak, panie plezesie. Tak, oczywiście, będzie na jutlo…
Gość zarabia dwadzieścia tysięcy miesięcznie, niech w końcu zapłaci za wizytę u logopedy.
Zaraz. Eliza, Paweł, ja. Ha! Druga część żartu. Kimkolwiek jest guru, nie zadowoli się prostym uznaniem, on domaga się pomnika. Dobrze. Będzie pomnik.
Mijamy czterdzieste drugie piętro. Nie powiem, puls przyśpieszył. Guru, zasłużyłeś sobie na butelkę dobrego szampana. BUM! Winda się zatrzymała, a nasze ciała wbiły się w siebie, jakbyśmy byli piłeczkami tenisowymi rzuconymi na oślep.
- Co się stało?! Co się stało?!- blondynka traci cały swój urok, kiedy się odzywa.
- Spokojnie. Zalaz wszystko wlóci do nolmy.
TRZASK! Winda osunęła się piętro niżej rzucając nas po ścianach.
- Co to było?!
- Coś pękło.
- Wiem, że coś pękło, powiedz mi co!
TRZASK! Ostatnie zabezpieczanie windy szlag wzięło. Spadamy rzucani po ciasnej kabinie jak bezwładne lalki. Oni krzyczą, a ja w pośpiechu oświetlam gazetę próbując cokolwiek zrozumieć, chociaż wiem, że to na nic, bo grawitacja już wydała wyrok.
I wtedy uderza mnie drobny szczegół, który przeoczyłem w pośpiesznym poranku. Data, w prawym górnym rogu gazety: 2 kwietnia.
Komentarze