Historia

Dzień Nawiedzenia

vanja 3 9 lat temu 8 210 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Urodziłam się w roku 1961 w Czarnej Strudze. Była to nieduża wioska położona w województwie Świętokrzyskim. Legendy głosił, że każdej jesieni na dwa dni przed Świętem Zmarłych nazwanym przez mieszkańców „Dniem Nawiedzenia” naszą wieś odwiedzają duchy niegdyś zamieszkujące te tereny. Tej nocy pod żadnym pozorem nie można było opuszczać swojego domu. Każdy kto napotka na swojej drodze zjawę młody czy stary utraci swoją tożsamość, bowiem dusze te usiłują przedostać się do świata żywych w nowym wcieleniu.

Czarna Struga nie cieszyła się dobrą sławą. Dochodziło tu do wielu zgonów z niewyjaśnionych przyczyn i w dziwnych okolicznościach. Większość z nich związana była z płytkim, wartkim strumieniem płynącym przez wieś. Pamiętam jak dziś matczyne ostrzeżenia przed Strzygami polującymi nad wodą, które ciągną swoje ofiary w najgłębsze otchłanie wodne. W latach czterdziestych moja wioska nosiła nazwę „Struga”, „Czarna” dodano po żałobie, która nastąpiła po utonięciu czworga dzieci w letnie popołudnie 1949 roku.

Mieszkańcy miasta zawsze wydawali mi się zabobonni i staroświeccy. Dzień Nawiedzenia był dla dzieci, najbardziej traumatycznym wydarzeniem, każdego roku. Po zachodzie słońca, każdy mieszkaniec barykadował się w swoim domu. Tego dnia rodzina miała obowiązek zasiąść wspólnie przy Świętym obrazku oraz odprawiać kilkugodzinne modły. Okna zasłaniane były grubymi zasłonami. Telefony odłączane od sieci. Radia wyłączane. Najstarsi mieszkańcy wioski zabijali okna szerokimi drewnianymi deskami a swoje modły kończyli po wschodzie słońca. Strach ludzi był ogromny. Dzień Nawiedzenia był czystym szaleństwem.

Pamiętam rok 1975. Przeddzień Dnia Nawiedzenia matka trafiła do szpitala na porodówkę. Na świat miał przyjść mój brat. Przy porodzie nastąpiły jakieś większe komplikacje, ale mi czternastoletniej wówczas pannicy ojciec nie chciał nic powiedzieć. Nie zmieniło to jednak faktu, że w Dzień Nawiedzenia wraz z dwa lata starszym bratem zostaliśmy sami, natomiast ojciec wraz z matką znajdowali się w mieście oddalonym o 30km. Ojciec zatelefonował koło godziny 16 w Dniu Nawiedzenia, że mamy sprowadzić bydło, zabić deskami wejście od obory, schować się w domu, zaryglować drzwi, zasłonić zasłony i się modlić. Pod żadnym pozorem mamy nie otwierać nikomu, nie wychodzić z domu, nie wyglądać przez okno, nie odbierać telefonu i przede wszystkim nie zakończyć modłów przed 12 w nocy. Jak na grzeczną córkę przystało uroczyście obiecałam, że będziemy przestrzegać wszystkich zasad i obydwoje z matką mogą być o nas spokojni.

Razem z bratem z niejasnych przyczyn ucieszyliśmy się po zakończeniu rozmowy z ojcem i odetchnęliśmy z ulgą, że chociaż ten jeden rok spędzimy jak normalni ludzie, bez tej całej szopki, w którą bądź co bądź nie wierzyliśmy od kilku już lat. Dla świętego spokoju zapędziliśmy bydło do obory a wejście zabiliśmy deskami, zaryglowaliśmy się w domu i każde z nas rozeszło się do swojego pokoju. Jak przez mgłę pamiętam, że z pokoju brata dobiegały słowa piosenki Rolling Stones’ów „My sweet Lady Jane” i z przyjemnością zaczęłam ją nucić. Po chwili gdy melodia ucichła, zasiadłam na parapecie i zaczęłam czytać jakąś niezbyt interesującą mnie książkę.

Księżyc już świecił wysoko, kiedy zorientowałam się, że nie zasłoniłam zasłon. Noc była ładna i mroźna. Na niebie widać było kilka gwiazd i wierzchołków zalesionych zboczy. Roześmiałam się w myślach karcąc samą siebie, że zaciskam tak mocno dłonie na zasłonie i za to jak bardzo przesiąkłam chorą atmosferą tego miejsca. Z pokoju brata nie wydobywał się żaden dźwięk. Zegar na schodach wskazywał 22:30 Byłam przekonana, że Alek od dawna już śpi, więc po cichu zeszłam do kuchni przyrządzić sobie herbatę. Wróciłam do swojego pokoju i wyjrzałam jeszcze raz przez okno. Przy płocie stał jakiś chłopak. Miał ciemną kurtkę i jasnoniebieski szalik. Machał do mnie zapraszająco. Bez namysłu otworzyłam okno. Byłam przekonana, że to kolega mojego brata.

- Zejdź na dół, idziemy na zabawę do starego młyna, wszyscy się wymknęliśmy.

Stary młyn był miejscem większości spotkań nastolatków ze wsi. Kilkanaście metrów od płota, w cieniu, zobaczyłam jeszcze kilka osób. Wszyscy wyglądali stosunkowo młodo, sądziłam, że to dzieciaki sąsiadów. Jednak chłopaka w jasnoniebieskim szaliku nie znałam.

- A jak Ty się nazywasz? Jest z Tobą Alek?

- Kryspin, Alek! Alek! Chodź siostra Cię woła.

Z cienia wyłonił się mój brat podszedł na tyle blisko, że mogłam zobaczyć jego twarz.

- Schodź na dół. Czekamy.

- Alek, rodzice nas zabiją jak dowiedzą się, że wyszliśmy.

- O niczym się nie dowiedzą zejdź na dół.

Nie wiem dlaczego nie zdziwiło mnie, że Alek chciał zabrać mnie ze sobą. W końcu byłam jego młodszą siostrą, nigdy nie chciał pokazywać się ze mną publicznie chodź znajomych mieliśmy tych samych. Nie wiem dlaczego nie zdziwiło mnie, że nie znam chłopaka w jasnoniebieskim szaliku. Nie wiem też dlaczego nie zdziwił mnie ton głosu mojego brata i śladowe ilości jakiejkolwiek emocji na jego twarzy. Założyłam kurtkę, owinęłam się szalem i dołączyłam do Alka i kilku osób, których nie mogłam zidentyfikować w nocnym cieniu.

Tu właśnie kończy się pierwsza część tej opowieści. Nie pamiętam żadnego więcej szczegółu z późniejszego życia Sary, sądzę jednak, że jej historia zasługuje na to aby ją przedstawić.

Moja własna skończyła się w jesienią roku 1939 zaraz po wybuchu wojny, jednak to nie okrucieństwo wojny mnie dopadło a pijany syn sąsiada na którego zaloty odpowiedziałam opryskliwie i pogardliwie. W chwili gdy ostra siekiera przebiła moje serce na dwie części, moja dusza zapragnęła jeszcze żyć. Nazywam się Waleriana Bułecka jednak od czterdziestu lat żyję w ciele Sary, życiem, którego ona już nie odzyska. Urodziłam się w roku 1924 w Strudze. Tamtej nocy Sara wybiegła wprost w obięcia śmierci z uśmiechem na twarzy i dziecinną niewinnością. Po zerknięciu w oczy Alka wiedziała, że wpadła w pułapkę. To spojrzenie bowiem należało do młodego żołnierza, który ranny padł u brzegu rzeki w 1917 roku.

Dzień Nawiedzenia jesienią 1975 był obfity dla umarłych. Siedmioro z nas zdobyło nowe osobowości, nowe szanse, nowe życie. Dziś jestem stara i czuję się już zmęczona. Zostając w Czarnej Strudze, po śmierci ciała w którym przebywam mogłabym polować na kolejne dusze. Mogłabym żyć tysiące lat, jednak wystarcza mi życie, które odebrałam tej niewinnej, głupiutkiej dziewczynie. Wiem, że zabrałam jej coś co mi nigdy nie było dane, i może to egoistyczne ale nie czuję się z tym źle. Kto wie czyje życie ona odbierze i czy w ogóle zechce tu żyć na tym dziwnym świecie?

Alek nigdy nie wrócił do domu. Dusza żołnierza zaplanowała mu najwidoczniej inny los. Ja "Sara" wróciłam. Rodzice cierpieli po utracie syna, ale pocieszeniem dla nich był nowy potomek, który szczęśliwie narodził się zdrowy. Żadne z nich nigdy nie dowiedziało się co tak na prawdę wydarzyło się tamtej nocy. Uznali, że Alek wyszedł z domu i zjawa przejęła jego ciało. Patrzyłam na nich smutnym, dziecinnym spojrzeniem. Żadne z nich nie domyślało się, że tej przeklętej nocy stracili dwójkę swoich dzieci. Żadne z nich nie domyśliłoby się również, że w każdym z domostw w całej wiosce mieszka choć jedno z nas - przywróconych, niekiedy od setek lat. Myślę, że to nawet lepiej. W Czarnej Strudze bowiem, dzieją się rzeczy, w które ciężko wierzyć i które ciężko przełknąć, każdemu żyjącemu pierwszy raz.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

nie jest źle ;)
Odpowiedz
Dobre, całkiem dobre. Aczkolwiek rozwinąłbym opisy miejsc i miasteczka po zmroku. To zawsze buduje atmosferę (wystarczy spojrzeć na Lovecrafta). Ale ogólnie ciekawe i obyło się bez błędów. Tak trzymać!
Odpowiedz
TO NIE JEST AŻ TAKIE STRASZNE
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje