Historia
Skatepark
Wakacje powoli dobiegały końca. Chcąc jak najlepiej spędzić ostatnie dni lata pojechałem ze swoją dwa lata młodszą siostrą na rowery. Było to nasze częste zajęcie w trakcie dwumiesięcznego okresu wolnego od szkoły. Jak zwykle pojeździliśmy po okolicy, przejechaliśmy obok dobrze nam znanych domów, a potem - jak to często bywało skierowaliśmy się na tzw. "skatepark". Było to niewielkie miejsce położone na terenie przedszkola, dostępnie do użytku publicznego.
Plac składał się z niewielkiego boiska, za którym rozciągała się niewysoka góra zielonej trawy. Z drugiej strony stał typowy, betonowy skatepark, na którym bawiły się dzieci, a nastolatkowe jeździli na wszystkich możliwych pojazdach jednoosobowych niewymagających prawa jazdy - zaczynając od rolek a kończąc na rowerach. Nie było to duże miejsce, znajdowały się tam jedynie dwie duże rampy po bokach, a między nimi dwa malutkie przejścia z barierką. Dalej, bliżej bloków znajdowały się metalowe drabinki wspinaczkowe. Za płotem, w drugą stronę od zabudowań tkwił plac zabaw dla dzieci, bezpośrednio połączony z przedszkolem. Całość była otoczona wysokim płotem z trzema wejściami - małą furtką od strony bloków, równoległą do niej bramą oraz głównym wejściem przedszkolnym. Lubiliśmy tam przebywać. Kiedy było dużo osób siedzieliśmy na szczycie drabin rozmawiając i śmiejąc się. Gdy osób było mniej - a nawet wcale - jeździliśmy po skateparku i próbowaliśmy robić różne tricki, które nigdy nam się nie udawały.
W ostatni dzień wakacji pojechaliśmy tam po raz kolejny, aby móc spędzić tam ostatnie chwile. Wtedy, o dziwo, nie było nikogo. Ani na boisku, ani na zielonej górze, ani na placu zabaw. Cały teren był pusty. Oczywiście, cieszyliśmy się z tego. Dzięki braku ludzi mogliśmy spokojnie spróbować każdej "atrakcji". Po około dwóch godzinach zrobił się wieczór. Słońce już tak nie grzało, a wszędzie wokół zrobiło się ciemniej. Podjechaliśmy do drabinek wspinaczkowych i wspięliśmy się na najwyższą z nich. Popatrzyliśmy na otaczające nas miejsce, z myślą, że nie będziemy już mogli z takim spokojem tu przesiadywać - a przynajmniej przez następny rok. Oboje byliśmy smutni, że wakacje dobiegają końca, ale kończyliśmy je z myślą, że nie zmarnowaliśmy danego nam czasu. Z głębokiej zadumy wyrwał mnie głos siostry.
- Popatrz! - powiedziała głośno - Ktoś wyczołguje się spod rampy!
Spojrzałem w tamto miejsce, i rzeczywiście, ktoś tam był. Ludzka sylwetka powoli wychodziła spod rampy na przeciwko nas. Byliśmy dość daleko, więc nie mogliśmy zobaczyć dokładnie, kto to jest. Od razu wydało nam się to dziwne - spędziliśmy tam bite 2 godziny, zobaczylibyśmy, gdyby ktokolwiek siedział pod jedną z ramp.
Gdy postać wydostała się spod betonowej konstrukcji stanęła na dwóch nogach i ku naszemu przerażeniu, była wyższa niż sądziliśmy. Miała ponad 2 metry wzrostu. Wyprostowała się i wyciągnęła swoje długie, krzywe ręce sięgające aż do kolan.
W tamtym momencie byliśmy przerażeni. Czym prędzej zbiegliśmy z metalowej drabinki i wsiedliśmy na rowery. Nie musieliśmy nic mówić - oboje wiedzieliśmy, co mamy robić. Pedałując pojechaliśmy do najbliższego wyjścia - furtki. Gdy tam dotarliśmy, pożałowaliśmy tego. Furtka była zamknięta. Płot był za wysoki, żeby przez niego przejść. Najdziwniejsze było to, że furtka, jak i brama nie były nigdy zamykane - nawet na noc. Próbowaliśmy się szarpać z drzwiczkami, lecz nic to nie dało. Po chwili usłyszeliśmy charczenie dobiegające z tyłu. Odwróciliśmy się, choć dobrze wiedzieliśmy, co to było.
Ktoś, choć może raczej coś, powoli odwróciło się w naszą stronę. Mogliśmy teraz zobaczyć dokładnie, z czym mamy do czynienia. Blada skóra pokrywała całe nagie ciało postaci. Było niewiarygodnie chude, przez śnieżnobiałą skórę można było zobaczyć zarysy kości, zwłaszcza kolan i łokci wyróżniających się na tle reszty. Niewiarygodnie długie ręce i nogi zakończone były dwoma zakrzywionymi szponami. Głowa była podłużna, łysa, z parą czarnobiałych oczu, oraz znajdującymi się pod nimi dwoma otworami, które miarowo się poruszały. Na samym dole był podłużny otwór, w którym widniały porozmieszczane niesymetrycznie zęby, a raczej odłamki szkła, kamienie i inne ostre przedmioty. Istota była tak biała, a jednocześnie tak mroczna, że sam jej widok - nie wspominając o dźwiękach - budził strach.
Bardzo powoli, stawiając krok za krokiem na swoich koślawych nogach zaczęło iść w naszą stronę. Musieliśmy się jakoś stamtąd wydostać, a skoro furtka była zamknięta, pozostawała jeszcze brama. Stworzenie znajdowało się kilkadziesiąt metrów od nas, ale jeżeli nie zareagujemy, to będziemy w jej zasięgu w ciągu kilku sekund.
- Jak najszybciej jedź do bramy - powiedziałem zaczynając pedałować - ja go odciągnę.
Pojechałem w stronę placu zabaw próbując zwrócić uwagę dziwacznej postaci. Ręce mi się trzęsły, ale nie mogłem się poddać. Stworzenie obróciło głowę w moją stronę, po czym zaczęło biec. Tego się nie spodziewałem, dzięki długim nogom znalazło się przy mnie w ciągu paru sekund. Nie przestawałem jechać, szybko skręciłem i popędziłem w stronę bramy. Istota nie spodziewała się tego, więc nie zdążyła wyhamować. Zatrzymała się dopiero po chwili zmieniając kierunek biegu, co dało mi kilka cennych sekund. Byłem już pełny nadziei, że uda nam się wyjść cało, gdy nagle usłyszałem krzyk mojej siostry dobiegający z bramy.
- Zamknięte! - krzyczała ze łzami w oczach siłując się z bramą.
- Jedź do przedszkola! - nakazałem kierując się w ową stronę.
Niestety, nie spodziewałem się tego, co zaszło chwilę potem. Przy skręcie wjechałem prosto na to coś. Usłyszałem donośny jęk i po chwili leżałem na ziemi metr od mojego roweru. On zaś, przygniatał naszego prześladowcę. Wstałem i pobiegłem ku budynkowi przedszkola. Moja siostra już tam była próbując otworzyć główną bramę - naszą ostatnią deskę ratunku. Niestety - ta także była zamknięta. Jedyne, co mogliśmy teraz zrobić, to spróbować przetrwać. Myślałem gorączkowo, co zrobić, gdy obok mnie przeleciał mój rower - a raczej jego resztki.
- Do środka! - wrzasnąłem z nadzieją, że przedszkole nie jest zamknięte.
Nie wiem jak to możliwe, ale jedne z drzwi się otworzyły. Szybko weszliśmy do środka i zatrzasnęliśmy je za sobą. Oparliśmy się o nie ciężko oddychając. Popatrzyłem na siostrę - płakała. Nie dziwiłem się, mi też powoli się na to zbierało. Po około minucie usłyszeliśmy kroki dochodzące z zewnątrz, a po chwili głośne charczenie. Nie musieliśmy patrzeć, kto jest wydaje owy dźwięk. Dobrze to wiedzieliśmy.
Bezszelestnie wstaliśmy i obmyśliliśmy plan działania. Postanowiliśmy znaleźć na pierwszym piętrze jedną z wolnych klasy, by później zabarykadować się w niej i poczekać do rana. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy i już po chwili znajdowaliśmy się w jednym z takowych pomieszczeń. Jak najciszej zamknęliśmy drzwi i przesunęliśmy wszystkie szafki w ich stronę.
Gdy to zrobiliśmy siedliśmy w jednym z kątów i nasłuchiwaliśmy. Z dworu dobiegało do nas tylko charczenie istoty, która okrążała po raz kolejny budynek. W tym momencie nie wytrzymałem. Z moich oczu poleciały łzy. Chciałem być w domu. Chciałem, aby to się nigdy nie zdarzyło. Chciałem, żeby wakacje się już skończyły, żebym spokojnie mógł pójść do szkoły i zapomnieć o tym miejscu. Niestety, tak się nie stało.
Po pół godzinie usłyszeliśmy głośny huk, a później odgłos kroków wdzierający się do środka budynku. Później było już tylko gorzej. Huk za hukiem. Drzwi padały za drzwiami. Istota nie dała sobie spokoju. Szukała nas. Sprawdzała klasę po klasie. Gdy padły ostatnie drzwi na parterze przeniosła się na pierwsze piętro. Wtedy musieliśmy znaleźć drogę ucieczki. Skoro zwykłe drzwi nie były dla tego stworzenia problemem, to nasze zabezpieczenie niewiele da.
Popatrzyłem przez okno. Zobaczyłem wysoki płot, który stał prawie bezpośrednio pod oknem, oraz znajdującą się za nim ulicę. Nie było na niej nikogo. Nie zdziwiło mnie to, przecież gdyby był, na pewno usłyszałby nasze krzyki i nam pomógł. Mimo wszystko, kiedy to coś zacznie dobijać się do naszych drzwi ucieczka przez okno będzie, możliwe, że jedynym, sposobem na przeżycie. Oczywiście, upadek z pierwszego piętra nie jest najbezpieczniejszą rzeczą pod słońcem, ale może okazać się naszym jedynym ratunkiem. Wolałem nie myśleć, co się stanie, gdy tego nie zrobimy.
Moje rozmyślania przerwał huk dobiegający od strony drzwi. To istota. Znalazła nas. Gdy nie udało jej się wywarzyć wejścia za pierwszym razem, zaczęła uderzać po raz kolejny i kolejny. Przy każdym następnym meble przewracały się i roztrzaskiwały na podłodze. Otworzyłem okno i powiedziałem siostrze, co ma zrobić. Na początku się wahała, ale później stanęła na jego skraju. Zrozumiała, że inaczej może stać się coś gorszego. Przez dziury w drzwiach mogłem zobaczyć łysą głowę stworzenia, któro zepsuło nam ostatni dzień wakacji. Od zewnątrz usłyszałem głuche uderzenie ciała o bruk.
Stanąłem w oknie. Nie wiedziałem czy przeżyję. Odwróciłem się jeszcze raz by spojrzeć na to coś. Wdarło się do pomieszczenia. Zaczęło kroczyć w moją stronę. Wyskoczyłem. Wolno spadając widziałem, jak istota wyciąga swoje szpony próbując mnie złapać. Nie udało jej się to. Po chwili uderzyłem plecami o ulicę. Straciłem dech w piersiach. Dalej nie pamiętam wiele. Były to raczej krótkie przebudzenia, niż pełne wspomnienia. Pamiętam karetkę, twarze lekarzy i rodziców, pamiętam także, jak zabrali mnie do szpitala.
Wszyscy wyszliśmy cało z tego zdarzenia. Nikt nie dostał szczególnego uszczerbku na zdrowiu, po prostu musieliśmy poleżeć przez parę dni w szpitalu i poczekać, aż wszystko wróci do normy. Potem wróciliśmy do szkoły i dalej prowadziliśmy w miarę normalne życie. Prawie normalne. To wydarzenie wciąż pozostało w mojej głowie. Oczywiście, nie powiedziałem o tym nikomu. Zresztą, kto by uwierzył? Policja przeszukała teren placówki przedszkola, lecz nie znaleźli nic, co wskazywałoby na jakiekolwiek dowody przebywania w niej tego stworzenia.
Pamiętam jeszcze jedną rzecz, która miała miejsce. Kiedy leżałem tam na ulicy, zanim do końca straciłem przytomność, popatrzyłem w okno, z którego wyskoczyłem. Stała tam. Istota popatrzyła się na mnie rozszerzając usta w szyderczym uśmiechu, po czym odsunęła się w mrok. Oboje wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec. Żaden łowca nie porzuca swojej ofiary i dąży do celu tak długo, aż ją upoluje. Tym razem udało nam się uciec, lecz wiem, że istota nie porzuci poszukiwań. Wróci. Wróci po to, żeby dokończyć dzieła i jak każdy łowca, w końcu zabije swoją ofiarę.
____________________________________
Jeżeli jesteś zainteresowany moją dalszą twórczością, bądź chcesz być na bieżąco ze wszystkimi nowymi materiałami odwiedź mój Fanpage: https://www.facebook.com/mrdonut064
____________________________________
Komentarze