Historia

Dom z naprzeciwka, cz. IV (ostatnia)

Użytkownik usunięty 3 8 lat temu 4 581 odsłon Czas czytania: ~11 minut

Początek historii znajdziesz tu: http://straszne-historie.pl/story/10607-Dom-z-naprzeciwka-CZ-I

Drzwi uchyliły się z przeraźliwym skrzypieniem, od którego wyrwane z letargu ciarki przebiegły przez plecy Briana. Dodatkowo przerażającym faktem było to, iż w wejściu nie stał nikt, kto mógłby otworzyć mężczyźnie.

"To na pewno był wiatr..."

Brunet z trudem wyzbył się poczucia śmiertelnego zagrożenia, które rozciągało się tuż za progiem. Miał w podświadomości zapisaną jego obecność, lecz postąpił kilka kroków naprzód, niepewnie, zaciskając dłonie w pięści "na wszelki wypadek". Gdy znalazł się w ciasnym, dusznym korytarzyku odruchowo sięgnął w kierunku włącznika światła, jednak ku ubolewaniu Briana żarówka jedynie migotała, raz dając słabą poświatę, to znów pozwalając wyciągnąć ciemności swoje czarne łapska. Drewniane deski skrzypiały pod ciężarem stawianych z ostrożnością kroków mężczyzny, a z rozrzuconych przez całą długość korytarza pojedynczych pokoi dało się słyszeć uderzenia nocnego wiatru w stare okiennice. Poza tym brunet nie słyszał nic niepokojącego, więc rozluźniwszy się trochę zajrzał do pierwszego z pomieszczeń po prawej stronie. Wnętrze świeciło pustką; oprócz pajęczyn, kawałków podartej tapety i półmroku nie było tam zupełnie nic, tak więc Brian na powrót zamknął drzwi i ruszył przed siebie. Przez jego mózg jak wąż nieustannie prześlizgiwała się myśl o Finn, o tym, gdzie jest i co teraz robi. Miał obawy, iż ona doskonale wie, że Brian jest w jej domu i obserwuje chłopaka, dobierając odpowiedni moment na swoje pojawienie się z nożem w starczej łapie.

Brunet sięgał już ku klamce kolejnego pokoju, gdy usłyszał brzdęk tłuczonego szkła dobiegający z ostatniego pomieszczenia korytarza po lewej stronie. Zrobiło mu się wstyd, kiedy uświadomił sobie, że waha się, czy tam pójść - w końcu cel miał jeden: pomścić rodziców. Pokonawszy energicznym krokiem odległość dzielącą go od pokoju, pchnął drzwi i wpadł do pomieszczenia. Niezgodnie z jego oczekiwaniami nie było tam pani Finn szykującej się na niego z piłą mechaniczną, lecz jedynie wielki, tłusty kot chadzający dumie po parapecie. Na podłodze tuż obok leżała rozbita doniczka, z której wysypała się ziemia. Brian odetchnął z ulgą, obracając się na pięcie, aby wyjść.

Twarz pani Finn wyglądała jakby odpłynęła z niej cała krew. Skóra była pomarszczona o wiele bardziej niż zwykle, zupełnie jak suszona śliwka, a pod oczami widniały czarne wgłębienia, które wydawały się jeszcze większe przez migoczące na korytarzu, słabe światło. Siwe kosmyki przetłuszczonych włosów opadały jej na czoło, a usta wykrzywiły się w pełnym pogardy uśmiechu. Stała wyprostowana, na równi z brunetem, a w jej oczach pojawiła nieznana, bądź dobrze skrywana dotąd nuta - chęć wyrwania Brianowi serca, posiekania go, zmielenia w maszynce, doprawienia jego krwią i natychmiastowego spożycia. Nawet wtedy, kiedy mężczyzna widział ją w oknie jej domu lub kiedy zwyczajnie mijał Finn na podwórku, nigdy nie dostrzegł w jej kocich ślepiach tak wielkiej chęci mordu, jak teraz.

Przerażony jej nagłą zmianą cofnął się w głąb pokoju, omal nie wpadając na stojący pośrodku, niewielki stolik. Po jego ciele spływały kropelki zimnego potu, a strach całkowicie wyeliminował wściekłość z jaką zapukał do drzwi sąsiadki. Przełknąwszy ślinę, niepewny swojego głosu, który zagnieździł się gdzieś w krtani, rzekł:

- Wiem, że to, co spotkało moich rodziców to twoja sprawka... Jesteś odpowiedzialna za ich śmierć i nie myśl, że ujdzie ci to płazem! - pokręcił głową. Nie mógł przestać drżeć; sama obecność Finn sprawiała, że czuł na sobie pewien rodzaj paraliżu i nie był do końca pewny, czy ma on coś wspólnego ze strachem. Starucha jedynie szerzej się uśmiechnęła, ukazując rząd zepsutych zębów.

- Brian, Brian, Brian...Zawsze byłeś nieznośnym bachorem - twoi rodzice powinni mi dziękować, że ich od ciebie uwolniłam. Ale nie na długo, nie na długo... - skrzekliwy śmiech wypełnił wnętrze pokoju, powodując nieznośny ból. Wysokie dźwięki wwiercały się w mózg bruneta mimo prób zakrywania uszu. Finn podeszła do niego tak blisko, że czuł smród zgnilizny jaki wydawała. Chwyciła chłopaka za nadgarstek tak mocno, że Brian omal czuł, jak jego kości ustępują pod żelaznym naciskiem jej palców. Nie myślał za wiele; czuł, że instynkt przetrwania osiągnął właśnie stuprocentową wartość i jeśli nic teraz nie zrobi, może go to kosztować nawet życie. Pochwycił stojąca na stoliku lampę, po czym zamachnął się wolną ręką z całą siłą, jaką tylko mógł z siebie wykrzesać. Obiekt trafił w zamierzony punkt - pozbawiona przytomności starucha osunęła się na podłogę. Brian spojrzał na jej leżące bezwładnie na ziemi ciało, przekroczył je bez zbędnego wahania i pobiegł w kierunku drzwi wyjściowych. Szarpnął za klamkę, lecz okazały się zamknięte. Spojrzał w lewo, w kierunku salonu, gdzie na ścianie zawieszony był telefon. Wbiegł do pomieszczenia, zamykając się na klucz i od razu złapał za słuchawkę, wykręcając numer na policję.

Wtem ktoś po drugiej stronie drzwi zaczął szarpać za klamkę tak mocno, iż te drżały w futrynie.

- Komenda policji, słucham? - głos w słuchawce był tak spokojny i znudzony, że wydawać by się mogło, iż jego właściciel za chwilę zaśnie.

- Obrzeża Lexington, Catnip Hill Road 7, przyjedźcie jak najszybciej...- Brian był tak roztrzęsiony, że nie potrafił mówić powoli. Jego wypowiedź była przerywana szybkimi, urywanymi oddechami.

- Proszę zachować... - głos w ułamku sekundy został przerwany, a w słuchawce zaległa cisza. Przez głowę Briana przemknęła tylko jedna myśl: "Przecięła kable..."

Mężczyzna obrócił się wokół siebie z rozpaczą w oczach. Podbiegł do okna, oceniając szybko jego stan; było wykonane w starym stylu - aby je otworzyć trzeba było pociągnąć jedną z szyb wykonanych z grubego szkła do góry. Brian chwycił okiennicę, ale chociaż na czole ukazały mu się już drobne żyłki, a usta zsiniały z wysiłku ta ani drgnęła. Chwycił łapczywie parę oddechów, próbując uspokoić bicie serca. Nie robiąc sobie wielkich nadziei, zrezygnowany, spróbował jeszcze raz. Okno otworzyło się ze zgrzytem, a uradowany brunet położył dłonie na jego framudze, by wyjść.

Coś przykuło jednak jego uwagę... cisza. Wszechobecna i wypełniająca całe wnętrze cisza. Szarpanie za klamkę ustało. Nie było słychać kompletnie nic, tylko przerywany oddech Briana. Jego oczy skierowały się na dziurkę od klucza, a chwilę potem rozszerzyły z przerażenia i jednocześnie niedowierzania - klucz, którym zamknął pokój samoistnie przekręcił się w zamku i wypadł na podłogę z cichym brzdękiem. Nagle okiennica spadła z hukiem na palce Briana, łamiąc je i wywołując ból nie z tej ziemi. Brunet wrzasnął przeciągle wyjmując dłonie spod grubego szkła. Ból i łzy powoli przyćmiewały mu pole widzenia. Zdążył jednak się schować, mając nikłą nadzieję, że wiedźma go nie odnajdzie.

Drzwi uchyliły się, a w ich progu stanęła dysząca z wściekłości Finn. Na jej czole widniała zaschnięta smuga krwi. Kocie oczy lustrowały dokładnie każdy skrawek pokoju, szukając jakichkolwiek oznak życia. Starucha przeszła przez pomieszczenie, rozglądając się uważnie.

- Brian, gdzie jesteś? Brian! Pokaż się! Nie chcę wyrządzić ci krzywdy... - Brian zerknął na postać sąsiadki krążącej wokół. - A może tu jesteś?! - Nagle schyliła się, zaglądając pod łóżko. W jej pomarszczonej dłoni błysnął nóż. - Ty mały, parszywy szczurze! I tak cię znajdę! - parsknęła ze złością. Powoli zbliżała się do drzwi szafy, z podłym uśmiechem zwycięstwa wykrzywiającym jej wąskie, blade usta. Brian czuł, jak jego serce wyrywa się z klatki piersiowej i podchodzi do gardła. Finn otworzyła drzwi zamaszystym ruchem, rozsuwając ubrania na boki. Wtedy brunet wychylił się zza długiej zasłony i celnie trafił staruchę opasłym tomiszczem w głowę. Ta zachwiała się i jęknęła z bólu, podczas gdy Brian minął ją i wybiegł na korytarz. Żałował, że nie mógł jej związać, ale ociekające krwią, połamane palce nie pozwalały mu na sprawne unieszkodliwienie staruchy. Zresztą, to była wiedźma - równie dobrze sama mogła za pomocą magii odwinąć zwoje.

Wtem poczuł, że jego nogi są jak z ołowiu, a każdy krok stawia z żółwią prędkością. Mimo iż bardzo chciał, nie potrafił biec szybciej. Nagle lina oplątała mu nogi, chwilę potem Finn podeszła do niego, wstrzykując mu dużą dawkę środka usypiającego. Na nic nie zdały się jego krzyki i szarpanina.

- Słodkich snów... - usłyszał, po czym zasnął.

***

Świadomość powróciła do umysłu Briana wraz z bólem promieniującym z głowy i połamanych palców obu dłoni. Rozkleił powieki i zmrużonymi od blasku świec stojących na podłodze oczyma zlustrował pobieżnie pomieszczenie. Znajdował się w pokoju, którego wnętrze kiedyś już oglądał - przez okno, kiedy zakradł się pod dom sąsiadki. Teraz ponownie ujrzał te same tajemnicze znaki i symbole, które zdawały przenikać obserwatora złą energią przez samo przyglądanie się im. Brian wzdrygnął się mimowolnie, czując jak strach ponownie zaczyna przejmować kontrolę nad jego ciałem. Umysł Briana wypełniały pesymistyczne myśli, które podsycały świecie stojące w okręgu i ogólny półmrok panujący w pokoju. Mężczyzna spojrzał na związane liną kostki. Sznur zasupłany był dość mocno, lecz brunet pewien był, iż poradziłby sobie z nim, gdyby nie skrępowane za plecami nadgarstki. Palce boleśnie przypominały mu o wydarzeniach sprzed najwyżej kilkunastu minut, co ocenił po wciąż ciemnym niebie widniejącym za oknem. Mężczyzna zerknął na drzwi, po czym zaczął czołgać się w ich kierunku - miał nikłą nadzieję, że starucha zapomniała zamknąć je na klucz. Jednak gdy zbliżył się do granicy pentagramu usypanego z czarnego proszku w którego wnętrzu się znajdował poczuł jakby miliony szpilek wkłuwało się w jego ciało coraz głębiej i głębiej, sprawiając ból tak nieznośny, że przez chwilę miał ochotę umrzeć. Cofnął się natychmiastowo środek symbolu, ciągle roztrzęsiony pocierał dłońmi przedramiona, aby odepchnąć od siebie bolesne odczucie.

Wtem do środka weszła Finn, spoglądając z wyższością na uwięzionego w pentagramie bruneta.

- Przekonałeś się już, co to znaczy spróbować uciec z mojej pułapki? - zasyczała. Brian wytrzymał jej spojrzenie z zaciętą miną. Przeniósł wzrok na przedmioty, która niosła w rękach i w duchu obiecał sobie, że jeżeli jakimś cudem przeżyje, zawodowo zajmie się uśmiercaniem wiedźm i czarownic.

Finn podeszłą do ołtarzyka z tajemniczymi symbolami i obrazkami szatana, którego niewątpliwie była wyznawczynią. Uklękła, po czym zamknęła oczy i zaczęła mówić w obcym języku, który nie przypomniał nawet w najmniejszym stopniu żadnej znanej Brianowi mowy. Przypomniało to syki rozwścieczonego węża i ciężko było rozpoznać kiedy kończy się jeden wyraz a zaczyna drugi. Po chwili Brian wpadł w monotonię dziwnej modlitwy odprawianej przez staruchę. Nagle zdjęła ona z palca jeden z sygnetów i przekroczyła linie pentagramu, chwytając ramię wyrywającego się bruneta. Przyłożyła pierścień do skóry mężczyzny, a ten aż zawył z bólu, bowiem na jego ramieniu widniał tera wypalony, ciemny znak, a on sam poczuł się odrętwiały i pozbawiony resztek sił oraz chęci do życia. Zamroczony złapał się za głowę, w której słyszał stopniowo narastające szepty.

- Co mi zrobiłaś?! - warknął w stronę wiedźmy, która rozcierała korzenie nad małą, ozdobioną wygrawerowanymi literami miską. Spojrzała na Briana, a kąciki jej ust uniosły się. Milczała przez chwilę, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Brunet nagle uświadomił sobie, że policja na pewno jest już w drodze i jedynym co teraz pożytecznego może robić to gra na zwłokę. - Odpowiedz mi! Dlaczego to robisz?! - krzyknął, krzywiąc się pod wpływem bólu głowy. Finn dodawała do miski kolejne składniki, zupełnie ignorując pytania Briana. Dopiero kiedy uderzył pięścią w podłogę, odezwała się.

- Jedni wierzą w magię, inni nie. Niektórzy uważają, że to bujdy na resorach, drudzy ją praktykują. Kolejni ją lekceważą, a jeszcze inni używają jako klucz do nieśmiertelności. Widzisz, czarna magia zawsze wymaga ofiar - mniejszych, większych... Zależne jest to od zaklęcia, jakie chcesz rzucić. Konszachty z diabłem zawsze przypłaca się krwią - podły uśmiech jaki mu rzuciła wzbudził w nim dreszcz.

- Klucz do nieśmiertelności? - Brian starał zachowywać pozory zupełnie opanowanego, lecz w duchu trząsł się jak osika.

- Większość o tym nie wie, lecz do życia można wracać. Odbywa się to kosztem innego bytu... - Finn podeszła do niego i rozcięła mu dłoń ozdobionym runami rytualnym sztyletem, zbierając spływającą krew do miseczki. - Jestem Carolyn Griffiths, mój żywot sięga setek lat. Duch mojego zmarłego małżonka, Jacoba, przejmie Twoje ciało, tak, jak odbywało się to z innymi żyjącymi przez całe stulecia - oznajmiła z grobową powagą, pochylając się nad misą.

Brian zdębiał. To, co usłyszał łączyło w całość wszystkie wydarzenia jakie działy się wokół niego, a jednocześnie napawały go przejmującą grozą.

Carolyn Griffiths i jej mąż żyli parę setek lat temu. Parali się czarną magią i wynaleźli zaklęcie na nieśmiertelność poprzez układ z szatanem. Gdy byli u kresu życia wabili młode osoby, oddawali ich dusze diabłu w zamian za to, by ich dusze z zaświatów wróciły do żywych w ciałach młodych ofiar. Żyli zmieniając osobowość i twarze, zawsze byli razem - gdy jedno umierało, drugie odprawiało zaklęcie nad ofiarą i tym sposobem ich dusze wciąż przebywały na ziemskim padoku. Było tak też z Trevorem Walkerem w ciało którego wszedł w posiadanie mąż Carolyn. Chciał przywrócić do życia małżonkę, więc zapolował na młodą Rose Finn - uśmiercił ją, a w jej ciało weszła Carolyn. Teraz, kiedy Walker umarł, Carolyn w ciele Rose chce przywrócić Jacoba do życia za sprawą Briana.

Gdy do bruneta trafiła prawda o rytuałach odprawianych przez małżeństwo Griffithsów, rozpaczliwie próbował się uwolnić - do tego stopnia, że po raz kolejny starał się przekroczyć barierę pentagramu, która oczywiście nie ustąpiła, a wywołała jedynie potworny ból.

Nagle głosy w jego głowie nasiliły się do krzyku, a Carolyn zaczęła odprawiać modły, klęcząc przed ołtarzem. Powietrze zgęstniało, dym unoszący się znad palących się składników tajemniczej mikstury wypełnił płuca Briana. Zaczął się dusić, czując, jakby prawdziwy ogień palił mu wnętrzności, a skóra zaczęła się węglić. Głosy wrzeszczały, przeszłych w nadnaturalny pisk, a on czuł, że traci siebie. Słyszał jeszcze monotonię modlitwy Carolyn, która klęcząc oddawała pokłony wizerunkowi diabła. Wszystko wokół Briana zaczęło się kręcić coraz szybciej, a on sam z bólu i oszołomienia powoli tracił przytomność.

Zrozumiał już, że ratunek nie nadejdzie.

***

Policjanci czekali pod drzwiami frontowymi, pukając co chwilę donośnie.

- Otwierać! - zakrzyknął wyższy z nich, waląc pięścią o obdrapane drewno.

- Wyważamy? - zapytał drugi, zerkając na kolegę. Wtem drzwi otworzyły się, a w nich z ciepłym uśmiechem pojawiła się twarz pani Finn.

- Tak? O co chodzi? - zapytała przygarbiona, przechylając głowę w wyrazie zaciekawienia. Policjanci zmieszali się nieco.

- Dostaliśmy zgłoszenie. Moglibyśmy sprawdzić dom? - zapytał niższy uprzejmie, wspinając się na palce i zaglądając w głąb domu przez ramię staruszki.

- Oczywiście, naturalnie - staruszka otworzyła drzwi szerzej, zapraszając policjantów do środka gestem dłoni.

- Co się tu dzieje? - Brian wyszedł z jednego z pokoi, uśmiechając się pogodnie. Włożył dłonie w kieszenie spodni, przyglądając się funkcjonariuszom.

- Dostaliśmy zgłoszenie... - zaczął pierwszy - lecz chyba wszystko jest w porządku - dokończył drugi po pobieżnym przeglądzie pokoi. Policjanci skinęli głowami na pożegnanie i wsiedli do wozu. Chwilę potem odjechali.

Carolyn i Jacob jeszcze długo stali na werandzie w objęciach.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać
Dokonaj zmian: Edytuj

Komentarze

najlepsze jaki czytałam
Odpowiedz
Genialne wszystkie 4 części!
Odpowiedz
Film "Klucz do koszmaru"
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Czas czytania: ~11 minut Wyświetlenia: 8 546

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje