Historia
Strażnik Królewski. Część: II. Epilog
Część pierwsza: http://straszne-historie.pl/story/10583-Straznik-Krolewski-Czesc-I
Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zadzwonić na policję tuż po tym, jak to dziwne coś opuściło moje mieszkanie. Moja luba zrobiła to za mnie. Patrol dotarł do nas po jakichś 20 minutach. Spisali nasze zeznania, opis kobiety i poradzili, aby w razie czego dzwonić.
Ja natomiast myślałem o swoim dowódcy. Powiedział mi, żebym się do niej nie odzywał. Przestrzegał mnie. Nie posłuchałem go. A teraz budzę się obok niej w moim mieszkaniu. Jak ona w ogóle się tu znalazła? Za dużo pytań na raz.
Nazajutrz udałem się do biura mego zwierzchnika. "Sir," powiedziałem ostrożnie - za żadne skarby nie chciałem stracić tej posady, nie ważne, co się działo. "Sir, muszę z panem porozmawiać."
Spojrzał na mnie zza biurka i przyrzekam: wiedział. Od razu wiedział, o co chodzi. Emocje natychmiast opuściły jego twarz. "Usiądź." powiedział, opierając się na krześle.
"Sir, ja..." niewiarygodnie ciężko było mi przyznać się, że złamałem kodeks Strażnika.
"Powiedziałeś coś do niej. Odezwałeś się." powiedział, nachylając się w moją stronę. "Czyż nie?"
"Poprosiłem tylko o ustąpienie miejsca."
"Nie, nie chodzi mi tu rozkaz Strażnika. Powiedziałeś do niej coś jeszcze, prawda?"
"Tak." odrzekłem trzęsąc się. "Poza rozkazem powiedziałem: Czy mogła by pani zrobić krok w tył?"
"Niech to szlag. Kurwa, niech to szlag!"
Pierwszy raz usłyszałem przekleństwo w ustach dowódcy.
"Sir, kim jest ta kobieta?"
"Zażądam natychmiastowego usunięcia cię ze służby." rzekł, otwierając szufladę i grzebiąc w niej.
"Sir?" nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem.
"Nie martw się, znajdę ci inne zajęcie. Jednak twoje dni w służbie Straży Królewskiej dobiegają końca. Zostaniesz przeniesiony w ciągu tygodnia."
"Sir, ja po prostu..."
"To wszystko, odmaszerować." powiedział nawet na mnie nie patrząc.
Byłem wściekły. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić.
Pojawiła się nowa rozpiska wart, moje nazwisko figurowało tylko w jednej rubryce. Pasowało mi to, ponieważ miałem zaopiekować się 7 letnią siostrzenicą, która przyjeżdżała do mnie z Birmingham, więc cały tydzień miałem zaplanowany pod jej wizytę.
Czwartek minął mi dosyć szybko. Obyło się bez żadnych incydentów z panną szeroko-otwarta-paszcza. Moja luba ostatecznie trochę się uspokoiła. Poleciała z powrotem do Amsterdamu w relatywnie dobrym nastroju. Życie wracało do normy.
Moja warta tego dnia miała trwać 4 godziny: od 18 do 22, przy Pałacu św. Jakuba. Zazwyczaj wartę pełni tam dwóch strażników, jednak z jakiegoś powodu, ostatnią godzinę miałem być sam.
http://i.imgur.com/rg4x55L.jpg miejsce mojej warty.
Mały drewniany budynek służy nam za schronienie przed deszczem.
"Dobra stary, trzymaj się, już prawie koniec." usłyszałem od drugiego strażnika o 21:02. Odmaszerował do posterunku.
"Jeszcze tylko godzina i fajrant." pomyślałem sobie, stojąc przed budką. Wieczór był wyjątkowo cichy i powoli zanosiło się na deszcz. O 21:30 pierwsze krople zaczęły uderzać o mój mundur. Nuda jak cholera. Już prawie koniec. 21:45. Deszcz przybrał na sile, postanowiłem, że schronię się w budce.
Odwróciłem się.
Nie powinienem.
Stała tam.
Gdybym był pisarzem, z pewnością użyłbym wszystkich narzędzi, epitetów, porównań i maksimum umiejętności, aby móc przedstawić to, jak straszliwie ta kobieta wyglądała owego wieczoru. Była to najbardziej przerażająca rzecz, jaką dane mi było widzieć w moim życiu, a podczas wojny widziałem dziecko rozerwane przez minę przeciwpiechotną.
Stała w wejściu budki. Miała na sobie białą sukienkę, która, zawało się, promieniowała w ciemnościach. Najgorsza była jej twarz. Nie patrzyła na mnie, co dziwnym trafem spowodowało, że czułem się jeszcze gorzej. Patrzyła w górę. Na niebo czy gwiazdy, czy inne chuj wie co. Jej głowa była tak mocno zadarta, że byłem w stanie dostrzec jedynie jej dolne powieki. Ponadto, żaden żyjący człowiek, nie potrafiłby tak szeroko otworzyć ust.
Cała ta sytuacja była całkowicie niewytłumaczalna, niezrozumiała. Jeżeli ktoś napadnie cię na ulicy, wiesz, że chce cię okraść. Jeśli do ciebie strzelają, wiesz, że chcą cię zabić. Ja jednak za cholerę nie wiedziałem, czego ona ode mnie chciała. To było w tym wszystkim najgorsze.
21:49. Dobra, 11 minut i spierdalam.
Krok. W moją stronę. Następny. I jeszcze jeden.
Zatrzymała sie pół metra ode mnie i zaczęła się pochylać. To pierdolone schylanie się. Jej twarz zatrzymała się kilka milimetrów od mojej. Na początku, jej głowa drgała powoli, jednak po chwili częstotliwość ruchów zaczęła gwałtownie przyspieszać. Mówiłem już jak to wyglądało, to rodzaj drżenia, jaki powoduje wyjście z gorącej wanny w chłodnej łazience. Oczy wciąż skierowane w górę tak, że nie mogłem ich dostrzec. Głowa trzęsła się tak szybko, że zacząłem się zastanawiać, czy to w ogóle możliwe. I ta nieludzko rozdziawiona gęba. Spostrzegłem krew w kącikach jej ust, ponieważ skóra nie wytrzymywała takiego rozciągnięcia.
Żadnego dźwięku.
Otoczenie było ciche, nie było widać żadnego człowieka. Co gorsza, była noc. Wiem, że się powtarzam, ale wyobraź to sobie - stoisz nieruchomo na środku chodnika, przed tobą kobieta z szeroko otwartymi, zakrwawionymi ustami i trzęsącą się głową, a wokół was ani żywego ducha. Cisza.
21:54. Kurwa. Szybciej.
Wtedy, jakby usłyszała moje myśli, nagle opuściła zadartą głowę i spojrzała prosto na mnie. Niemal odskoczyłem do tyłu. Zamknęła paszczę. Nie wierzyłem w to co wtedy pomyślałem, ale wolałem, kiedy miała otwartą. Jej szczęki zaczęły o siebie uderzać. Tak jakby jadła coś niewidzialnego. Uderzała górnymi zębami o dolne bardzo mocno. Byłem pewien, że zaraz jej powypadają.
Miałem dość.
"WEŹ ŻESZ KURWA SKOŃCZ!" wydarłem się.
Podziałało. Zamknęła gębę, przestała zgrzytać zębami i wyprostowała się. Zrobiła malutki kroczek w moją stronę i, po raz pierwszy, uśmiechnęła się.
"4, 3, 2, 1, 4, 3, 2, 1, 4, 3, 2, 1" szeptała nie tracąc uśmiechu.
"Co do chuja, co do chuja pana?" pytałem błagalnym tonem. Byłem gotowy ją złapać, potrząsać, nawet uderzyć, byle tylko powiedziała czego ode mnie chciała.
21:58.
"Co jest kurwa?" usłyszałem z tyłu.
Mój dowódca.
Podbiegł do mnie lekceważąc wariatkę.
"Odezwałeś się do niej?"
"Ja..."
"KURWA! ODEZWAŁEŚ SIĘ DO NIEJ?" złapał mnie za mundur. Nie zwracał żadnej uwagi na kobietę.
"Tak."
"Boże kochany, jaka cyfra?"
"Sir?" zapytałem zdziwiony.
"Jaka była ostatnia cyfra którą usłyszałeś? Jaka? Zero?"
"Nie, nie, wydaje mi się że 1, a o co w ogóle chodzi?"
Cały ten czas, kobieta stała nieruchomo i patrzyła na nas z uśmiechem. Następnie wykonała krok w naszą stronę. Weszła pomiędzy mnie, a mojego dowódcę, który wcześniej wypuścił z uścisku mój mundur.
"Nie odzywaj się do niej ani słowem. Nawet kurwa jednym." powiedział. Na jego twarzy dostrzegłem strach.
Kobieta odwróciła się w jego stronę. Wiedziałem, że patrzy mu w oczy, wiedziałem, rozdziawia gębę, słyszałem też jak zgrzyta zębami.
"Idź, idź stąd." dowódca zwracał się bezpośrednio do mnie. Wyglądał oto tak, jakby uciekał przed myślą, że ma przed sobą tą kobietę.
"Nie zostawię pana samego." odpowiedziałem.
"Idź i nie wracaj. Ja się tym zajmę."
Zawsze uważałem się za odważnego, ale w tamtym momencie chciałem jedynie uciekać. Jak najdalej od tamtego miejsca, jak najdalej od niej. Zacząłem więc szybko odchodzić.
"I nigdy nie odzywaj się do niej ani słowem!" usłyszałem krzyk mojego dowódcy.
Teraz, kiedy o tym pomyślę, brzmi to niedorzecznie. Powinienem ją aresztować, nawet zabić! To samo mógł zrobić mój dowódca. Jednak w tak nierealnych, paranormalnych sytuacjach człowiek nie jest w stanie reagować logicznie. Nie myśli się wtedy o konwencjonalnych rozwiązaniach.
Poszedłem do domu, dokładnie zaryglowałem drzwi, wziąłem zimny prysznic i rzuciłem sie na łóżko, momentalnie zapadając w sen.
Następnego ranka, wysłałem kumplowi smsa z zapytaniem, czy z dowódcą wszystko w porządku i jego "No jasne, a dlaczego miałby nie być?" ostatecznie mnie uspokoiło. Tyle chciałem wiedzieć. Było po wszystkim.
W piątek przyjechała siostrzenica, więc weekend miałem z głowy. Miało to swoje dobre strony, gdyż niańczenie siedmiolatki potrafi dać się we znaki i nie pozostawia człowiekowi nawet chwili wytchnienia. Gdybym ów weekend spędzał sam, moje myśli momentalnie skierowałyby się w stronę turystki z manią prześladowczą. Przy okazji, ostatecznie pożegnałem się z robotą - piątkowego poranka dostałem odpowiednie dokumenty.
Całe popołudnie spędziłem zabierając małolatę w moje ulubione miejsca. Pomimo, że przyjemne, zajęcie okazało się być dosyć wyczerpującym. W sobotni poranek przygotowałem śniadanie i wraz z małą całe przedpołudnie oglądaliśmy kreskówki. Następnie odpaliłem film Kobieta Kot i kuzynka ubrała się podobnie do tytułowej bohaterki. Z jakiegoś powodu film bardzo jej się spodobał (według mnie, był totalnym szajsem). Wydaje mi się, że nie byłem przyzwyczajony do opiekowania się dziećmi, ponieważ szybko zasnąłem na kanapie.
"Wujku!" obudziły mnie słowa małolaty. "Wujku, pobawmy się!" powiedziała, trzymając w rączkach mój stary zestaw walkie-talkie. W młodości uwielbiałem podobne zabawy, więc nie mogłem jej odmówić.
"Jasne! Sprawdźmy czy działają. Wyjdź przed dom, zobaczymy, jaki mają zasięg."
Jej twarz rozpromieniła się uśmiechem i szybko wybiegła z domu.
Odpaliłem ustrojstwo i natychmiast pojawił się szum. Dobry znak, baterie działały. Problemem była jedynie odpowiednia częstotliwość fal.
"Ashley? Ashley, słyszysz mnie? Odbiór." spróbowałem bezskutecznie kilka razy.
Po kilku minutach chyba coś usłyszałem.
"Ashley, szłyszysz mnie? Powtarzam. Słyszysz mnie? Odbiór."
"Ksero" usłyszałem bardzo cichy głos.
"Ashley, pamiętasz, że powinnaś powiedzieć odbiór, kiedy kończysz?"
"Kse... ro..." usłyszałem ponownie.
"Co za gówno?" pomyślałem. Byłem zbyt leniwy żeby wyjść przed dom. Szybko wyjąłem baterie i po chwili znów włożyłem je na miejsce. Zadziałało na galowo. Jak zwykle z resztą.
"Dobra, Ksero Kobiety Kot. Słyszysz mnie teraz? Odbiór.”
"ZERO."
Upuściłem urządzenie. To nie był głos Ashley. Nie usłyszałem też słowa "ksero".
Ashley.
Zerwałem się i migiem popędziłem na zewnątrz, w duchu przeklinając się, że pozostawiłem dziecko bez opieki. Ashley stała na podwórku ściskając nadajnik tak mocno, że krew odpłynęła jej z palców. Przed nią stała, zgarbiona adekwatnie do wzrostu dziecka, szalona turystka.
"Zero, zero, zero, zero, zero, zero." szeptała prosto w przerażoną twarz kuzynki.
Spoko. Ktoś nachodzi mnie, okej, dam sobie radę, ale kurwa, siedmioletnie dziecko?
Pękłem. Podbiegłem do kobiety i z wielką siłą odepchnąłem ją od kuzynki. Gdy upadła na ziemię, potrząsnąłem Ashley wykrzykując "Wszystko w porządku? Dotknęła cię? Nic ci nie zrobiła?" Byłem w takim stanie, że nie kontrolowałem siły uścisku. Mała rozpłakała się okropnie.
"Chodźmy do środka." powiedziałem, spoglądając przelotnie na kobietę. Leżała na trawie, twarzą do ziemi.
Po wejściu do domu i zamknięciu drzwi, natychmiast podbiegłem do okna. Wariatka podnosiła się z ziemi.
"Dzwonię na policję. Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze."
Kobieta zrobiła krok w stronę okna. Potem kolejny. Z nosa leciała jej krew, poza tym lekko utykała na jedną nogę. Zdawało się, że jej to nie przeszkadza. Przyznaję, że sam byłem jak struchlały. Poziom adrenaliny w moim organizmie osiągnął maksimum. Staliśmy w oknie i obserwowaliśmy wariatkę idącą w naszą stronę.
"Policja jest już w drodze." powiedziałem wciąż zapłakanej kuzynce.
Kobieta podeszła do okna, ale...
... nie patrzyła już na mnie. Jej wzrok wbity był w Ashley. Dziewczynka chwyciła mnie za rękę i ze strachu ściskała ją znacznie mocniej, niż można się spodziewać po siedmiolatce. Ta kobieta, ta ździra, TO COŚ nachylało sie przy oknie. Oddzielało ją jedynie cienkie szkło. Chciałem wyprowadzić kuzynkę z pokoju, lecz zauważyłem, że istota przy oknie otworzyła usta, a następnie natychmiast je zamknęła przyoblekając na swą twarz uśmiech. Zrobiła to po raz kolejny. Potem raz jeszcze. Było to wręcz niemożliwie dziwne. Kiedy otwierała gębę, jej źrenice wędrowały do góry, niknąc pod powiekami, jakby patrzyła wewnątrz swojej głowy, natychmiast jednak wracały na swoje miejsce, z momentem uśmiechu. Po chwili zmieniała te dwa grymasy z taką prędkością, że wydawało się, iż nie ma w ogóle źrenic.
"Wychodzimy stąd." powiedziałem Ashley podnosząc ją, po czym zaniosłem małą do swojego pokoju.
Patrol przyjechał 10 minut później. Przeszukali okolicę i właściwie złapali kobietę, pasującą do opisu. Zostałem wezwany na komendę celem złożenia zeznań i rozpoznania napastnika, musiałem najpierw odstawić kuzynkę na dworzec. Po usłyszeniu co się stało, jej matka natychmiast chciała córkę z powrotem w domu i wcale mnie to nie dziwiło. Zabrałem ją na stację, gdzie porozmawiałem z załogą pociągu, aby opiekowali się dzieckiem podczas podróży.
Miła konduktorka oznajmiła, że nie spuści małej z oka. Wzięła Ashley za rękę i obiecała, że pokaże jej wszystkie fajne gadżety w nowoczesnym pociągu. Dziewczynka uśmiechnęła się zadowolona.
Pociąg był gotowy, dochodziła godzina odjazdu. Konduktorka postawiła kuzynkę na schodkach mówiąc "Pożegnaj się z wujkiem, za chwilę odjeżdżamy."
"Do zobaczenia Ashley, powiedz mamie, żeby zadzwoniła, jak dojedziesz, ok?"
Nie odpowiedziała. Nic dziwnego, musiała doznać wstrząsu i pewnie wciąż była w szoku. Sam byłem jeszcze przerażony.
Rozległ się świst gwizdka oznaczający odjazd. Konduktorka chwyciła Ashley za rękę, chcąc zaprowadzić ją w głąb maszyny, mała jednak, nie ruszyła się z miejsca.
"Musimy wejść dalej złotko. Pociąg już rusza." powiedziała patrząc na dziecko.
Ashley ruszyła za nią. Na sekundę przed zamknięciem drzwi, usłyszałem dziewczynkę mówiącą:
"10, 9, 8."
Rodzice Ashley mieli z nią mnóstwo problemów. Kiedyś być może to opiszę.
Autor: inaaace
Źródło: reddit.com
Tłumaczenie: SeventhSeal
Komentarze