Historia

Szkoła przetrwania cz.1

kwiatalke 0 8 lat temu 1 243 odsłon Czas czytania: ~12 minut

Wszechobecny dym drapał niemiłosiernie gardło. Na siłę pchał się do i tak już mocno łzawiących oczu. Jedyne, co Nathaniel w tej sytuacji widział, to plecy osoby idącej przed nim. Zakaszlał mocno i ciężko oparł się całym ciężarem ciała na ścianie. Przebywał w zadymionym pomieszczeniu zdecydowanie zbyt długo, kręciło mu się w głowie.

Pożar zdążył opanować już cały parter i większośc pierwszego piętra. Do grupki uciekinierów, powolnie przesuwających się wzdłuż ścian w kierunku schodów, regularnie dołączali inni, kurczowo trzymający się życia nauczyciele, uczniowie i pracownicy szkoły.

Przewodnik grupy dał znać, że znajduję się już przy klatce schodowej. Pozostali zareagowali zduszonym pomrukiem świadczącym o rosnącej w piersiach nadziei, bądź rozedmy płuc. Ktoś głośno zakaszlał.

Klatka schodowa była dosłownie oblegana, wszyscy jak jeden mąż pchali się ku górze. Dla tych ludzi nie istniały już takie pojęcia jak kultura czy dżentelmeństwo. Liczyło się jedynie przetrwanie.

Nathaniel stopniowo wspinał się po schodach zgniatany przez natłok masy ludzkiej ze wszech stron. Na półpiętrze zakotłowało się, wędrująca powoli grupa zaczęła zapychać schody, zachowując się jak nagromadzenie tłuszczu w żyle. Wykorzystując chwilę nieuwagi, Nathaniel dopadł do poręczy i postanowił trzymać się kurczowo swojego chwilowego bastionu. Obliczył, że ,łącznie z osobami które tkwią na pół piętrach oraz te, które do klatki schodowej jeszcze się nie dostały, schody są oblegane przez mniej więcej dwieście osób.

Zza balustrady na wyższym piętrze wychyliła się głowa, następnie tułów, po czym na ludzi znajdujących się tuż obok Nathaniela spadł człowiek. Kilka osób głośno krzyknęło. Jeden z krzyczących zaskrzeczał i już więcej nie wydał dźwięku.

- To oni! – ktoś z góry ryknął.- Cofać się! Uciekajcie!

Zapanowała panika. Nathaniel początkowo opierał się fali, ale w końcu uległ i został pociągniety spowrotem wgłąb korytarza. Dym ponownie przesłonił widoczność. Jego bębenki zaczynały niemile wibrować pod wpływem wszechobecnego krzyku. Przez symfonie strachu przebijała się czasem solówka krzyku deptanego człowieka, a dźwięk łamanych kości akcentował nierówny tupot setek stóp. Przez dominujący dym, przebijał się zapach potu i strachu.

- Nath!- ktoś krzyknął w tłumie- Nath! Tutaj!- poczuł zaciśniętą pięść na swojej bluzie i ostre szarpnięcie. Przytrzymał się framugi, by znów nie zostać porwany przez falę tłumu po czym został wciągnięty do klasy.

Stał przed nim w pełni wyglądający na swoje czterdzieści lat mężczyzna. Był od niego nieco niższy, ale za to bardziej masywny. Koszula, niegdyś z pewnością śnieżnobiała, była teraz okopcona. Ostatnie guziki pod szyją były rozpięte a krawat rozluźniony. Usta miał dość szerokie, podkreślane przez równo podcięty zarost, znajdujący się jedynie wokół nich.

Nauczyciel pogładził się po łysinie.

- Dobrze, że cię wypatrzyliśmy w tym tłumie. Cięzko dojrzeć kogoś znajomego w tym mroku.

W głębi pomieszczenia siedziały jeszcze dwie osoby. Ładna brunetka której nei znał, siedziała skulona pod ścianą, pochlipując z cicha. Burza loków przysłoniła większość jej twarzy, jednakże na tyle nie dokładnie, że nawet z tej odległości Nathaniel wiedział, iż nie używa ostrego makijażu i jest na swój sposób ładna. Po zgrabnym nosie potoczyła się samotna łza.

Drugą osobą był jego dobry znajomy Carl. Często spotykali się po szkole by pograć na konsoli lub w piłkę nożną. To właściwie ,,Carl w sytuacji kryzysowej’’ nie różnił się wiele od ,,Carla w dzień powszedni”. Jedyną różnicę stanowiła chyab jego twarz, która była cała osmalona. Nathaniel odnotował też brak brwi u swego przyjaciela.

- No nareszcie jesteś, mózgowcu- zeskoczył z ławki, nakładając po drodze czapkę z daszkiem stojącemu przy ścianie kościanemu fantomowi, powszechnie znanemu i lubianemu Alfredowi. Po chwili zastanowienia Carl wrócił się i ułożył kościotrupowi czapkę na bakier. Pokiwał z aprobatą głową i ponownie zwrócił się do Nathaniela.

- Teraz może wytłumaczysz nam wszystkim, co tam się dzieje. Byłeś tam najdłużej.

Chłopak odpowiedział najgrzeczniej jak potrafił w takiej sytuacji, że sam nie wiele widział i większość czasu przebijał się wraz z innymi przez dym.

- Ponoć część personelu poszalała i zaczęła atakować uczniów.- wtrącił profesor Hopkins, gładząc się po łysinie.- Sam tego nie widziałem, ale słyszałem nieludzkie krzyki.

Carl konspiracyjnie nachylił się ku Nathanielowi

- Sam widziałem jak zakatowali koleżankę, tej tutaj- kiwnął głową w stronę pochlipującej brunetki- Skopali ją na śmierć, stary.

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Ciche pochlipywanie z rzadka przerywało ich milczenie. Nathaniel uniósł zaciekawiony głowę.

- Słyszycie? Hałasy na korytarzu ucichły. Możemy spóbować poszukać innego wyjścia.

Hopkins kiwnął z aprobatą głową. W ślad za nimi ruszył Carl podtrzymujący dziewczynę, która wciąż nie mogła dojść do siebie.

Hopkins uchylił drzwi i ostrożnie wystawił głowę. Rozejrzał się lekko, po czym dał znać, że droga wolna. Nathanielowi momentalnie zakręciło się w głowie od powrotu do zadymionego korytarza. Poruszali się powoli, sunąc prawą dłonią przy ścianie zmierzając w stronę klatki schodowej, którą Nathaniel nie tak dawno opuścił. Nagle usłyszeli głośny dźwięk bardzo szybko biegnącej osoby. Tupot stóp odbijał się wielokrotnie echem po pustym korytarzu. W tle słychać było trzask płomieni z niższego piętra. Pan Hopkins bez zastanowienia otworzył najbliższe drzwi i w milczeniu wskazał nam je głową. Nikt nie zaprotestował.

Nathaniel patrzył uważnie przez uchylone drzwi. Przez dym ledwo widoczna sylwetka niedawno biegnącej osoby zatrzymała się praktycznie na wysokości ich kryjówki. Nieznajomy zaczął głośno pochrząkiwać i mamrotać w bardzo szybkim tempie. Słowa były wypowiedziane zbyt cicho by chłopak mógł cokolwiek zrozumieć, ale zawierały w sobie nie pokojący przekaz. Nagle człowiek wydał z siebie bolesny jęk, oparł czoło o ścianę. Uderzał otwartą dłonią w ścianę. Każde uderzenie akcentował okrzykiem. Pochlipująca dotąd cicho brunetka, wydałą z siebie cichutki pisk przerażenia. Hopkins zakrył usta dłonią, Carl gładził dziewczynę po głowie starając się ją uspokoić. Postać momentalnie zaprzestała swoich czynności wokalno-ruchowych. Zaczęła za to wyraźnie i głośno węszyć. Zbliżała się coraz bardziej do ich kryjówki. Nathaniel oparł się plecami o ścianę, żadne z nich nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku. To było najdłuższe dziesięć sekund w ich życiu, Nathaniel nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że nie oddycha. Najważniejsze na świecie stał się dla nich powolny, coraz głośniejszy rytm wybijany przez obcasy zbliżającego się człowieka. Odgłos węszenia i coraz wyraźniejsze, radosne mamrotanie szaleńca sprawiły, że skóra każdego z nich pokryła się momentalnie gęsią skórką. Nagle dobiegł ich odległy krzyk, prawdopodobnie z drugiego końca korytarza.

- Panie Adams? Panie Adams to pan? – odgłosy zza drzwi ucichły. – Panie Adams, to ja. Nic panu nie jest?

Pan Adams wydał z siebie głośny, wręcz nieludzko charczący okrzyk i puścił się pędem w stronę, z której słyszał nawoływanie. Głos z drugiego końca korytarza stał się roztrzęsiony, jego właściciel został opanowany przez strach, coraz bardziej oddawał się panicie.

- Panie Adams, nie poznaje mnie pan, to przecież… Co pan…Nie! To ja! Nie! Stój! Przestań!- każde kolejne słowo było głośniejsze od poprzedniego. Wypowiedź zakończona była okrzykiem bólu zadanego z nieludzkim okrucieństwem. Nathaniel miał wrażenie, że słyszy wesołe pomrukiwanie pana Adamsa. Nie zastanawiając się wiele, wyskoczyli z klasy i popędzili na łeb na szyję w kierunku przeciwnym, z którego dobiegały ich obrzydliwe odgłosy mlaskania. Przed nimi zamajaczyły oszklone drzwi klatki schodowej.

Przeskakiwali po dwa, po trzy stopnie naraz. Nathaniel nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się na wyższym piętrze. Było tu znacznie mniej dymu, ale widok bynajmniej nie był zachwycający. Na podłodze przed nimi leżało ciało. Twarz była całkowicie zmasakrowana, ale sądząc po długich włosach oraz ubiorze, można stwierdzić, że za życia była to kobieta.

- O mój Boże…- pan Hopkins przeszedł nad ciałem drżącym krokiem i zajrzał wgłąb korytarza. Carl trzęsącymi się dłońmi przytrzymał miotaną torsjami pochlipującą dotąd brunetkę.

W głębi korytarza leżało jeszcze sześć kolejnych ciał o różnym stopniu zniszczenia. Wszystkie nosiły ślady brutalnie zadanej śmierci. Nathaniel odwrócił głowę. Nie chciał się im przyglądać. Ciszę, jaka panowała wokół mąciła jedynie samotna mucha, która przysiadła na jednym ciele, które znajdowało się bliżej nich. Mężczyzna wpatrywał się martwymi, pustymi oczami w sufit. Jego twarz wyrażała jedynie ból i strach. Leżał w kałuży krwi i moczu a z jego rozprutego brzucha wylewały się jelita. Śmierć wcale nie jest podniosła i patetyczna, pomyślał Nathaniel.

Większa częśc wnętrzności trupa leżała tuż koło otwartych drzwi, w pobliżu których leżało ciało. Ruch był tak szybki, że gdyby nie zmiana położenia ciała, to żaden z nich nie zauważyłby tego co się stało. Z klasy wypłynęła ręka, uchwyciła jedno z jelit, po czym wciągnęło je do klasy. Narząd przesunął się jak wąż, zostawiając po sobie krwawe ślady. Trup patrzył bez zmian z wyrzutem w sufit. Brunetka znów zwymiotowała, a Carl krzyknął odruchowo.

Z wnętrza klasy doszły ich odgłosy podobne do tych, jakie wydawał z siebie wcześniej niejaki pan Adams. Do ich uszu dobiegło człapanie cięzkich roboczych butów i po chwili ich oczom ukazał się pan woźny. Nathaniel stwierdził, że od ostatniego spotkania, konserwator nieco się zmienił. Zachowywał się i wydawał odgłosy jak zwierze, był przygargbiony a twarz miał całą czerwoną, jakby panował czterdziesto stopniowy upał. Krew ściekająca mu po brodzie wyglądała makabrycznie, ale najstraszniejsze były jego oczy. Tęczówki były wręcz nienaturalnie niebieskie, zaś źrenice były nie większe niż łebek od szpilki. Wydał z siebie chrapliwy pomruk, po czym ruszył biegiem w ich stronę.

Stali jak zamurowani, strach odlał im betonowe buty. Kiedy woźny miał już ich prawie w zasięgu ręki, Carl, jako jedyny otrząsnął się i zaczął działać. Rąbnął stwora łokciem w twarz, po czym zacisnął pięść na przerzedzonych włosach i kilkukrotnie uderzył jego głową o ścianę.

- Biegiem!- krzyknął, otrzeźwiając tym samym resztę grupki.

Hopkinsowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nathanielowi z resztą też, chwycił za rękę całkowicie zobojętniałą na otoczenie dziewczynę i pociągnął ją za sobą. Carl dołączył do nich po krótkiej chwili, gdy tylko skończył rozsmarowywać nos woźnego na podłodze. Musiał jednak wykazać się nie lada nie dokładnością, bo po chwili dobiegł ich ryk wściekłości. Nathaniel zdążył obejrzeć się i momentalnie przyspieszył, ciągnąc nie przerwanie za sobą niezdarną brunetkę. Pan woźny zdążył się podnieść i pomimo, że dzięki Carlowi zamiast twarzy miał teraz tatar, rozpoczął pościg w bardzo przyzwoitym sprinterskim tempie.

- Co teraz?- krzyknął do Hopkinsa Carl, przejmując jednocześnie ode mnie dziewczynę. Nie sprawiło to blondynowi większego kłopotu. Był aktywnym graczem w drużynie rugby.

- Do biblioteki, będ…- Hopkins zasapał się cały. Ledwo co biegł nie wspominając o mówieniu w trakcie.

- I co? Rąbniemy tego popaprańca jedną z twoich genialnych lektur? Nie patrz tak na mnie, sytuacja zrównała nas wszystkich.– warknął Carl, widząc krzywe spojrzenie swojego niedawnego nauczyciela.

- Nie głąbie, nie rąbniemy go.- wtrącił się Nathaniel widząc, że Hopkins ma w zanadrzu ripostę.- W zeszłym tygodniu…

Nie dokończył. Uderzyły go ostro otwarte drzwi, z których wyleciał nie kto inny a znany im już pan Adams. W poszarpanym i pokrwawionym ubraniu prezentował się co najmniej nie ciekawie. Wpadł z impetem na Carla powalając go wraz z dziewczyną, którą niósł na ramieniu. Blondyn szarpał i tarzał się z nim po posadzce walcząc o życie.

Hopkins wysforował daleko przed nich. W momencie, gdy oszołomiony jeszcze uderzeniem Nathaniel zdejmował gaśnicę ze ściany, zatrzymał się przed drzwiami biblioteki i gorączkowo rozpoczął poszukiwania wśród ogromnego pęku kluczy.

- Jest!- krzyknął triumfalnie. Otworzył drzwi na oścież, uderzył go zapach kurzu i starych książek- Chodźcie! Szy…- Przerwała mu seria głuchych dźwięków.

Nathaniel uderzał z aż nazbyt gorliwą regularnością w głowę Adamsa, potrząsającego szyją Carla. Po chwili padł na podłogę, rozlewając wokół posokę. W kącikach ust bieliła się piana. Nathaniel odrzucił zakrwawioną gaśnicę, jednak nie zdążył się podnieść z klęczek, gdy poczuł ostre uderzenie w kark. Właśnie dogonił ich woźny.

Wszystko trwało mniej niż dwa uderzenia serca. Stwór odepchnął wciąż sinego Carla i przygwoździł dziewczynę do ściany. Z nieludzkim jękiem rozkoszy wpił jej swoje kciuki w oczodoły, z których momentalnie trysnęła ciemna krew. Dziewczyna krzyczała jak opętana, wierzgając i rzucając się. Na korytarzu rozległa się seria głośnych uderzeń. To był dźwięk wielu drzwi otwieranych z ogromnym impetem. Inni ludzie-stwory przyciągani krzykiem mordowanej dziewczyny wypełźli ze swych dotychczasowych kryjówek.

- Szybciej!- ponaglił ich Hopkins- Zaraz tu będą!

Carl rozmasowując ślady rąk na szyji podniósł się z ziemi i pociągnął mną za sobą. Nathaniel zdążył się obrócić. Obraz krzyczącej w niebogłosy dziewczyny płaczącej krwawymi łzami, której arterię szyjną właśnie przegryzał niegdyś człowiek, utkwił w nim dokońca jego, już nie tak całkiem długiego życia. Po chwili do dziewczyny dopadły pozostałe stwory. Zanim dobiegli do drzwi, jej krzyk ucichł.

Hopkins zamknął za nimi drzwi na klucz. Popatrzyli na siebie i bez słowa ruszyli przez bibliotekę uważnie nasłuchując. Po krótkich oględzinach stwierdzili, że są dziś jedynymi czytelnikami. Do drzwi wejściowych ktoś zaczął wyraźnie się dobijać.

- Świetnie, jesteśmy w potrzasku- mruknął Carl robiąc z kija od miotły prowizoryczną broń- Te drzwi są słabe, będą w środku za mniej niż pięć minut.

- Pięć minut nam wystarczy. Gdybyś chociaż czasem osiłku odwiedzał to miejsce, to wiedziałbyś co jest za oknem.- powiedział Hopkins, ważąc w dłoni wyłamaną ze stołu nogę.

Twarz Carla marszczyła się, na zmianę jaśniała, ciemniałą, zdradzając objawy intensywnego myślenia. Po nie koniecznie krótkiej chwili wpadł na rozwiązanie. Przypomniał sobie, że od tygodnia prowadzone były prace ociepleniowe na terenie szkoły. Rusztowanie było rozstawione między innymi przy ścianie, gdzie znajdowały się okna biblioteki. Nathaniel spojrzał w dół przez otwarte okno. Stwierdził, że przestrzeń dzieląca ich od najwyższej kondygnacji rusztowania jest nawiasem mówiąc duża.

Carl bez chwili zastanowienia przełożył nogę przez parapet i skoczył. Jak się okazało, odległość nie była wcale taka duża, wyobraźnia Nathaniela działała najwyraźniej na jego nie korzyść. Hopkins trochę niezdarnie wlazł na krzesło, ale skok wykonał z niespotykaną dla typowego czterdziestolatka gracją.

- Pośpiesz się, mózgowcu!

Nathaniel głośno przełknął ślinę. Gdyby nie naglące odgłosy wyłamywanych drzwi wejściowych, z pewnością nie zdecydowałby się na to. Zawisł na parapecie, po czym puścił minimalizując długością swojego ciała wysokość. Z ledwością utrzymał równowagę, a gdy spojrzał w dół, jedynie obecność Hopkinsa, który go przytrzymał ocaliła goprzed upadkiem. Miał lęk wysokości.

Jednakże nie-ludzie, którzy zdążyli wyłamać drzwi biblioteki, najwyraźniej nie odczuwali takiego lęku. Jeden z nich, który zorientował się gdzie znajdują się ich przyszłe ofiary, bez wahania wskoczył na rusztowanie. Za jego przykładem poszła reszta hordy, z czego wielu nie utrzymało równowai i spadło dwa piętra w dół.

Nathaniel uchylił się przed ciosem najbliższego napastnika, a Carl tuż nad nim wymierzył mu pchnięcię kijem. Chłopak wyjął młotek ze skrzyni na narzędzia, należącej niegdyś do któregoś z robotników i ruszył w stronę schodków prowadzących na niższy poziom rusztowania. Zawsze, gdy Nathaniel przypominał sobie ten moment w przyszłości, nie potrafił określić czasu trwania szaleńczego rajdu po rusztowaniu. Mógł trwać zarówno pięć, jak i trzydzieści pięć minut. Po drodze natrafiali na oszalałych z agresji robotników, nauczyciele oraz uczniowie albo zostali z tyłu, albo zginęli z ich rąk.

Hopkins wyrwał nogę z objęć leżącego na ziemi stwora. Był to jeden z tych, którzy nie utrzymali równowagi na rusztowaniu. Wielu z nich miało widoczne otwarte złamania i próbowało pełzać, nie mogąc utrzymać ciężaru ciała na własnych nogach.

- Co to za cholerstwo? Nie czują nawet bólu! A masz, skurwysynu! – Carl powstrzymał nauczyciela.

- Nie mamy czasu ich dobijać Mamy na karku jeszcze innych, którzy dalej mogą biec.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje