Historia

Tajemnica

Mroczny Wilk 7 8 lat temu 10 371 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Słońce grzało niemiłosiernie. Nic dziwnego, zbliżało się lato, a my – sześciu kumpli – wracaliśmy ze szkoły asfaltową ulicą. Uciekliśmy po pięciu lekcjach, nie chciało nam się dłużej siedzieć w tym zapyziałym budynku. I tak już nie robiliśmy praktycznie nic. Na większości zajęć po prostu graliśmy w karty lub gadaliśmy, nie było niczego lepszego do roboty. Pocieszaliśmy się tym, że do wakacji pozostało już tylko kilkanaście dni.

– To co, może jutro też się urwiemy i skoczymy na piwko? – spytał Arek. – Zrelaksujemy się trochę, odpoczniemy. Co wy na to?

– Niezły pomysł – stwierdziłem. – Chętnie bym się napił. Ale jakie weźmiemy? Mi to bez większej różnicy, tylko żeby to nie był żaden syf.

– Dla mnie też bez różnicy, ale skąd w ogóle to piwo weźmiemy? Przecież nikt nam nie sprzeda – mruknął Kuba.

– O to już się nie bój, mój brat nam coś załatwi – zapewnił Arek.

– Tylko gdzie pójdziemy? – wtrącił Adam. – Wolałbym nie wpaść z alkoholem, przecież znacie moich rodziców. Później będę miał przejebane tak, jak po Sylwestrze. Przez ponad dwa miesiące nawet nie pozwolili mi się z wami spotykać po lekcjach! A o niektórych rzeczach wolę nawet nie wspominać…

Od razu przypomniała mi się grudniowo-styczniowa noc, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Wtedy zebraliśmy o wiele większą grupę. Byliśmy tak pijani, że wystrzeliliśmy całą salwę fajerwerków poziomo przez ulicę. Na całe szczęście nikomu nie stała się krzywda.

– No to może pójdziemy do lasu? – zaproponował Rafał. – Ciche, spokojne miejsce. Wątpię, żeby ktoś się tam kręcił o tej porze roku. A nawet jeśli, jest gdzie zwiać. Poza tym, mam fajną miejscówkę. Trafiłem tam, jak zbierałem grzyby w zeszłym roku.

Wszyscy zgodzili się, że tak będzie najlepiej i dali Arkowi pieniądze na zakup.

– No to wszystko ustalone. Do jutra. – Podałem wszystkim dłoń i skręciłem na swoje podwórko, nie mogąc już doczekać się naszego kolejnego spotkania.

Następnego dnia znów urwaliśmy się z lekcji. Najpierw poszliśmy do Arka. Każdy ukrył kilka butelek Perły w plecaku, po czym ruszyliśmy za Rafałem. Po kilkunastu minutach byliśmy już w lesie.

– Znasz drogę czy się już zgubiłeś? – burknął Przemek. Mijały kolejne minuty, a my nadal nie znaleźliśmy się u celu.

– Znam, znam. Co się tak niecierpliwisz? Aż tak chlać się chce? – zaśmiał się Rafał.

W końcu byliśmy na miejscu. Był to mały, wykarczowany placyk. Na środku znajdował się wykonany z kamieni krąg, przeznaczony na rozpalenie ognia, a wokół niego stały prowizoryczne siedziska z pniaków. Wszystko znajdowało się w półcieniu. Powodowały to rosnące wokół, ogromne drzewa. Tylko pojedyncze promienie przebijały się przez korony. Efekt był intrygujący.

– No, no, wszystko ładnie i w ogóle, ale jaki sens miało przychodzenie tutaj? – spytał Kuba. – Można by zrobić ognisko, ale po co, skoro nawet kiełbasek nie mamy?

Rafał jakby tylko na to czekał, otworzył plecak, z którego poza piwem wyciągnął chleb, ketchup i kilka pęt kiełbasy.

– O ho ho, to żeś nas zaskoczył chłopie! – zawołał Arek.

– No a co myślałeś, że o pustym brzuchu będę siedział?

Jak już się bawimy, to idziemy na całość. Często masz takie okazje?

– No, tu masz rację. Popisałeś się, brawo. – Zaczął klaskać, śmiejąc się.

– Ale jesteście pewni, że nikt nie zobaczy dymu? – odezwał się Przemek z nutą paniki w głosie. Zawsze doszukiwał się jakiś problemów.

– No coś ty, przecież jesteśmy w samym środku lasu – odpowiedział Rafał. – Nie ma na to szans.

Migiem uzbieraliśmy całkiem pokaźną stertę gałęzi do podpalenia i nabicia kiełbasek.

Rafał wyjął jeszcze plastikową butelkę z denaturatem, którym oblał drewno. Rzucił płonącą zapałkę. Momentalnie buchnął ogień. Poczekawszy na jego wyrównanie, rozpoczęliśmy pieczenie.

Czas przelewał się tak szybko, jak alkohol. Siedzieliśmy na prowizorycznych stołkach, jedliśmy i piliśmy. Okazało się, że Rafał ma jeszcze coś w zanadrzu. Kiedy opróżniliśmy wszystkie Perły, wyciągnął z plecaka litrowego Stocka.

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O szkole, o dziewczynach, o największych przygodach czy o planach na przyszłość. Co jakiś czas dorzucaliśmy drwa do ognia. Atmosfera była wprost cudowna. Żar skutecznie chronił nas przed chłodnym powietrzem. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zrobiło się już ciemno.

Siedziałem na pniaku, podpierając głowę rękami i gapiłem się z zadowoleniem na trzaskające ognisko. Miałem wrażenie, że nogi ulatują mi w przestrzeń. Wypite promile dawały o sobie znać. Wtedy zauważyłem, że Kuba zniknął. Może poszedł się odlać, pomyślałem. Nie byłoby to nic dziwnego. Po piwie w większych ilościach zawsze ma się „ciśnienie”.

– Ej, patrzcie, co znalazłem! – krzyknął wyraźnie podekscytowany, wyłaniając się z mroku. Dopiero po chwili udało mi się skupić wzrok i zauważyć szklaną butelkę, którą trzymał w drżących rękach.

– Co to jest? – spytał Arek.

– A chuj wie – odpowiedział, zataczając się.

– To skąd żeś, kurwa, to wytrzasnął? – mruknął Adam, który bardziej leżał niż siedział.

– Znalazłem w dziupli – stwierdził, jakby to była najnormalniejsza w świecie czynność.

– Jak to, kurwa, w dziupli? – Zdziwiłem się.

– No normalnie, w dziupli. ¬– Zaczął się bulwersować.

– Ty to pojebany jesteś, zamiast tutaj siedzieć z nami i rozmawiać, to gdzieś się szlajasz i drzewa obmacujesz – burknąłem żartobliwie, mając nadzieję na podsycenie jego złości. Zawsze śmieszyły mnie przedstawienia, które potrafił odstawiać. – To jakieś objawy dendrofilii czy co?

– Oj daj mu już spokój – zganił mnie Arek. – Lepiej zobaczmy, co to jest. – Wyrwał protestującemu Kubie butelkę z ręki, wyciągnął dłoń do ogniska i zaczął się przyglądać. Flaszka była wypełniona zielonkawym płynem. Gdyby nie otumanienie, można by zobaczyć, że zawartość samoistnie się porusza. – A idź z tym w pizdu, żadnej naklejki ani nic. Nie wiadomo, co to za świństwo. Ja tego nie mam zamiaru pić.

Kuba machnął gwałtownie ręką, próbując w akcie buntu odebrać swoją zdobycz, jednak pozbawione zręczności ręce sprawiły, że butelka wyleciała w powietrze, po czym rozbiła się o jeden z grodzących ognisko kamieni. Coś świsnęło, a płomień nagle urósł o kilka metrów, zmalał, a po chwili całkowicie zgasł. Ogarnęła nas całkowita ciemność.

– No i coś, kurwa, zrobił, ofiaro? – warknął Arek.

Usłyszałem łupnięcie. Byłem pewien, że to Arek uderzył Kubę. Należało mu się. Mogliśmy się otruć jakimiś oparami.

– Kurwa mać, no i co żeście zrobili? – odezwał się Rafał, który dopiero zorientował się, że coś się stało. Z pomocą wyświetlacza telefonu szukał swojego plecaka. Znowu wyjął denaturat. Po paru sekundach ognisko znowu jaśniało.

Pierwszą rzeczą, na którą wszyscy zwrócili uwagę, było zniknięcie Kuby. Po paru sekundach usłyszeliśmy przerażający krzyk.

– Nie no, kurwa, on sobie chyba jaja robi – warknął Przemek. – Pewnie znów wpierdolił się w jakieś drzewo, jak chciał uciec. Pójdę go poszukać. – Wstał i chwiejnym krokiem ruszył ku ciemności.

Minęło kilka minut, a nikt nie wracał.

– Przemek, Kuba!? – wołaliśmy.

– Poczekajmy. Pewnie niedługo wrócą – stwierdziłem ze stoickim spokojem. – Żarty sobie z nas stroją. Albo ich już położyło i się podnieść nie mogą. Za słabe głowy do picia mają.

Siedzieliśmy przy cieple ognia. Kolejne minuty. Cisza. Nagle usłyszeliśmy jakieś szelesty. Z lasu wybiegła mała myszka. Zatrzymała się i spojrzała na nas. Zauważyłem, że jej mała pierś pulsowała bardzo szybko. Zdziwiło mnie, że byłem w stanie dostrzec taki szczegół. Raptem z ciemności wyleciała cała gromada tych gryzoni. Przebiegły wokół nas i zniknęły w ciemności.

– Co za cholera? – zdziwił się Arek.

Nikt nie zdążył nawet zastanowić się nad odpowiedzią. Wielkie, ciemne stworzenie wpadło w nasze ognisko, rozrzucając żar dookoła. Zaczęliśmy panicznie krzyczeć i uciekać we wszystkie strony. Nie udało mi się dojrzeć żadnych szczegółów istoty. Wszystko zadziało się zbyt gwałtownie dla upojonego umysłu. Może to było tylko jakieś spłoszone zwierzę, przewinęło mi się przez myśl. Odwróciwszy głowę, zauważyłem wielkie, zielone ślepia. Nie, to niewątpliwie nie było zwierzę! Czułem, jak plączą mi się nogi, ale z uporem parłem do przodu. Wspiąłem się na pierwsze drzewo, które miało wystarczająco nisko gałęzie.

Wszystko pochłonęła cisza. Siedziałem otępiały i czekałem, nawet nie wiedząc, na co.

Rozglądałem się, ale było zbyt ciemno, bym mógł dojrzeć cokolwiek. Światło srebrzystego rogala, wiszącego na niebie, było zbyt słabe, żeby przebić się przez gęstwiny. Zrobiło się zimno. Strach nie pozwalał mi zejść na dół. Jednocześnie nie mając pojęcia na co mogę trafić, rósł we mnie lęk o los przyjaciół.

Nagle poczułem, że coś dotyka mojego ramienia. Z przerażeniem spojrzałem się do tyłu i zauważyłem drewnianą dłoń wynurzającą się z kory. Wrzasnąłem, a ta zacisnęła się na mojej bluzie. Rzuciłem się w bok i poczułem, że materiał się rozrywa. Spadłem z kilku metrów na łagodzące upadek poszycie lasu.

Zastanawiałem się, czy to wszystko nie jest halucynacjami wywołanymi przez alkohol i to coś z butelki, którą stłukł Kuba. Wszystko możliwe…

Zacząłem pałętać się po okolicy. Postanowiłem wrócić do naszej miejscówki. Z trudem, ale dotarłem tam. Jednak to, na co trafiłem, sprawiło, że zmartwiałem w przerażeniu. Na ziemi leżał Adam, a raczej to, co z niego pozostało. Zmasakrowana głowa leżała kilka metrów od tułowia, z którego powyrywane były całe kawałki ciała. Nie wytrzymałem. Odwróciłem się i zwymiotowałem.

Zacząłem płakać. Jeszcze raz zerknąłem na zwłoki przyjaciela i stwierdziłem, że nie ma sensu pozostawanie tutaj ani chwili dłużej. Cokolwiek to było, mogło bez problemu pozabijać nas wszystkich.

Ruszyłem, mając nadzieję na to, że uda mi się opuścić las w całości. Starałem się zachowywać jak najciszej. Było to już łatwiejsze niż wcześniej, bo większość alkoholu opuściła mój organizm, jednak nadal się potykałem.

Usłyszałem kroki. Miałem wrażenie, jakby dźwięk dochodził wszystkich stron. Skuliłem się, mając nadzieję, że to coś mnie ominie. Wtedy ktoś wpadł we mnie, przewrócił się i wylądował obok, po czym zaklął soczyście. To był Rafał.

– Stary, nic ci nie jest? – spytałem roztrzęsionym głosem.

– Nie – westchnął. – Cieszę się, że na ciebie trafiłem. Słuchaj… Arek nie żyje. Boże, jego ciało… – zaniemówił, a ja dobrze go rozumiałem.

– Z Adama też nic nie pozostało. Kuba i Przemek pewnie też są martwi… Chyba tylko my przeżyliśmy – powiedziałem z trudem.

– Słuchaj, ja nie chcę do nich dołączyć. Nie wiem, w jakie gówno się wpakowaliśmy i jak, ale chciałbym to przeżyć. Znam ten las, chodźmy, zanim i nas dopadnie to coś.

–Ta… tak, chodźmy. – Chwyciłem go za ramię i pozwoliłem mu prowadzić. Czułem jedynie pragnienie przetrwania. W tym momencie nie liczyło się nic więcej.

Zleciało kilkanaście minut.

– Już prawie jeste… – Przerwał mu nagły wstrząs. Upadliśmy na ziemię.

Przed nami pojawiła się zielonooka postać w szarych szatach z kapturem. Jej twarzy nie mogłem dojrzeć, jedynie te cholerne ślepia były widoczne. Spojrzała na nas wzrokiem pełnym nienawiści.

– Las już nie jest wasz – huknął stwór. – Niech to będzie ostrzeżenie dla innych.

Straciłem przytomność.

Obudziły mnie delikatne, poranne promienie i świergot ptaków. Byłem cały obolały. Z trudem podniosłem się. Otarłem oczy i spojrzałem na okolicę. Znowu byłem na miejscówce znalezionej przez Rafała. Zauważyłem wszystkich znajomych śpiących na polanie. Też nagle się obudzili i spojrzeli na mnie z wyrazem otępienia wymalowanym na twarzach.

– Co… – zaczęli chórem.

Nie było nawet śladu po tym wszystkim, co tu się wydarzyło. Kamienny krąg był pusty, nienaruszony. Nasze plecaki stał na pniakach. Butelki też gdzieś się zapodziały. Westchnąłem ciężko.

– Niech to wszystko pozostanie tajemnicą lasu. Nie było nas tu – powiedziałem, pomogłem innym się podnieść, po czym ruszyliśmy ku wyjściu.

Zapraszam do komentowania, lajkowania i do polubienia mojej strony na facebooku.

https://www.facebook.com/mrocznywilkpl

Nie zajmuje to wiele czasu, ale cieszy i zachęca do dalszego działania. ;)

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Dobre�
Odpowiedz
Czyli wszystko jasne, poprostu się nawalili soczyście a później jakieś zwidy mieli, aż wreszcie wszyscy odlecieli i później się obudzili z bólem głowy XDDD
Odpowiedz
Nie rozumiem o co chodzi w tym zakończeniu widzieli to coś z zielonym oczami,zemdlał, i obudził się jakby nigdy nic, butelki zniknęły, ale ogółem bardzo mi się podoba ;)
Odpowiedz
To zakończenie właśnie miało wprowadzić takie swego rodzaju zamieszanie. Pojawiają się pytania. Czy to wszystko było tylko wynikiem upojenia? A może zatruli się tym czymś z butelki? Co się tak naprawdę stało? Nie wiadomo. I dlatego tworzy to Tajemnicę. ;)
Odpowiedz
Bartłomiej Krawczyk Dziękuję ci za wyjaśnienie :D
Odpowiedz
bardzo mi się podoba proszę o więcej
Odpowiedz
Podoba mi się :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje