Historia

Bez ryzyka nie ma zabawy?

Mroczny Wilk 5 9 lat temu 9 673 odsłon Czas czytania: ~17 minut

Obudziło mnie irytujące pikanie budzika. Nie miałem siły, aby się podnieść. Pozostanie pod ciepłą kołdrą było ciekawszą perspektywą niż wstawanie i iście do szkoły, kiedy zniechęcał do tego jeszcze bardziej pokrywający całą okolicę śnieg. Mimo wszystko, nie mogłem pozwolić sobie na przedłużenie ferii. Trzecia klasa gimnazjum to nie przelewki. Tym bardziej, że do egzaminów pozostało tylko kilka miesięcy.

Do szkoły miałem niecały kilometr drogi, więc zawsze chodziłem pieszo albo jeździłem rowerem – zależnie od pogody i pory roku. W środku zimy oczywiście nie było mowy o rowerze. Wykonałem wszystkie poranne czynności i wyszedłem na dwór.

Na dworze było wręcz okropnie. Wydawało się, że śnieg z całych sił próbuje dostać się do ciała. Naciągnąłem kaptur tak, że wyglądałem niczym Eskimos i ruszyłem zasypaną drogą. Nikt nawet nie fatygował się o odśnieżanie. I tak parę minut później nie byłoby żadnej różnicy.

Wszedłem do budynku, ciesząc się z tego, że przynajmniej jest cieplej. W szatni przywitałem się jak zawsze ze swoimi kolegami i rozpocząłem szary, szkolny dzień. Miał stać się on nieco mniej monotonny dopiero na lekcji chemii z wychowawczynią.

– Powitajcie naszego nowego ucznia – zawołała na wejściu nauczycielka. Obok niej stał wysoki brunet. Od razu go poznałem. Przypomniałem sobie, że kilka domów od mojego, wprowadziła się jakaś rodzina. – Powiedz nam coś o sobie, chłopcze.

Na niemalże białych policzkach chłopaka pojawiły się prawie niewidoczne rumieńce.

– No cóż, nazywam się Marek Kruk. Niedawno przeprowadziłem się tutaj wraz z rodzicami. Od urodzenia mieszkałem w Poznaniu. Jeżeli kogoś to ciekawi, interesuję się legendami i zjawiskami paranormalnymi. I to chyba będzie na tyle.

– Mam nadzieję, że Marek zostanie przez was miło przyjęty – zwróciła się do nas wychowawczyni. – Usiądź sobie gdzieś i zapoznaj się z nowymi kolegami i koleżankami – tym razem odezwała się do nowego. – Zamienię lekcję wychowawczą z chemią. Niech wasz nowy kolega trochę się rozluźni. Później oprowadzę go po szkole.

Minęły niecałe trzy miesiące, nadeszły egzaminy. Trzy dni stresu, po których praktycznie rozpoczęły się wakacje. Nauczyciele dręczyli tylko tych, którzy chcieli poprawić oceny.

Do tego czasu zdążyłem całkiem dobrze poznać Kruka – jego nazwisko służyło nam jako przydomek. Okazało się, że to całkiem fajny gość. Mogę uznać nawet , że się zaprzyjaźniliśmy. Często grywaliśmy razem albo na świeżym powietrzu albo przed ekranem komputera. Rozmawialiśmy też o szkole czy dziewczynach. Tylko on wiedział o kasztanowłosej Kasi, która mi się podobała.

Cały ciąg zdarzeń, które wszystko odmieniły, rozpoczął się podczas jednego z słonecznych, letnich dni, kiedy wakacje trwały już także teoretycznie.

Usłyszałem sygnał odbioru wiadomości. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Marek. „Jak możesz, to wpadnij do mnie jak najszybciej. Znalazłem coś ciekawego.”

Włożyłem komórkę do kieszeni spodni i wyszedłem z domu. Przebiegłem po niedawno ułożonym chodniku z kostki. Chwilę później znajdowałem się już pod domem kumpla. Był to drewniany, dwupiętrowy budynek. Dach pokryto czarną dachówką.

– Siema – przywitał mnie Marek.

– No siema. Co takiego się stało?

– Chodź do środka. Zaraz wszystko ci powiem. Starych nie ma, więc bez ceregieli. Nie uwierzysz, co znalazłem! – krzyknął z ekscytacją, kiedy przekroczyłem próg i zamknąłem drzwi. – Idziemy na górę.

Wbiegliśmy po schodach wykonanych z jesionu, a potem otworzyliśmy drzwi od garderoby, gdzie znajdowała się drabinka prowadząca na zakurzony strych. Kruk już kiedyś mi o nim wspominał, ale wtedy powiedział, że znajdują się tam same stare graty po poprzednich właścicielach, nic ciekawego. Czy jednak coś się zmieniło?

Budynek stał pusty od kilku lat. Po okolicy nadal krążyły plotki o tajemniczej śmierci poprzednich mieszkańców – było to młode małżeństwo, którego nie znałem. Ponoć znaleziono ich na podłodze w salonie. Oboje trzymali nawzajem w dłoniach swoje wyrwane serca. Według patologa, to było podwójne samobójstwo. Nie dopatrzył się żadnego działania osób trzecich.

Marek wszedł pierwszy i zapalił jedyną żarówkę w pomieszczeniu. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę, był okrągły, dębowy stolik, na którym leżała oprawiona w czarną skórę księga. Na jej środku był wygrawerowany napis „Grimoire”. Od razu mi się to nie spodobało. Nagle do mojego umysłu napłyną intensywny, słodki zapach. Nie byłem w stanie go zidentyfikować. Spojrzałem na drugi koniec pomieszczenia. Na podłodze był narysowany biały krąg, który wypełniały nieznane mi znaki. Na samym środku, niczym wieże, stały trzy fioletowe świece. „Wprost genialnie!” – krzyknąłem sarkastycznie w myślach. Westchnąłem ciężko. Co on znowu wymyślił?

– I mówisz, że znalazłeś tę księgę dopiero dzisiaj? – spytałem zdenerwowany.

– Nie no… Odkryłem ją w tej stercie rupieci jakiś czas temu. Wcześniej bałem się o niej wspominać. Dopiero dziś postanowiłem ci to wyjawić. Zdążyłem ją trochę przejrzeć, ale właśnie trafiłem na coś cholernie ciekawego.

– Co takiego? – Zamarłem, oczekując na odpowiedź.

– Najpierw zadam ci pytanie. Czy nie sądzisz, że nasze życie jest strasznie nudne? Ciągle powtarzamy to samo. Nie dzieje się nic nowego. Chcesz tak dalej wegetować? Na razie nie jest jeszcze aż tak źle, ale przyjdzie dorosłość, praca, to wszystko jest kurewsko nudne! – Uśmiechnąłem się lekko, bo brzmiał, jakby stał przed kamerą i reklamował jakiś nowy produkt. Jednak od razu spoważniałem, to miało sens.

Zastanowiłem się nad tym, co powiedział i stwierdziłem, że nie mogę nie przyznać mu racji. Moje życie było zbiorem powtarzających się czynności. Nawet nie wiedziałem, co chcę robić w przyszłości.

– No tak, masz rację. Ale co z tego?

– Odkryłem rytuał, który wszystko odmieni. Nie chciałbyś posiadać trochę magii?

– Ale jak? Przecież to wszystko nie istnieje – stwierdziłem sceptycznie.

– A o tym się przekonamy. Ten rytuał pozwoli nam na przejęcie mocy słabszych demonów.

– Czekaj, że co, kurwa?! – stałem przed nim i patrzyłem się nań z niedowierzaniem. Całkowicie zgłupiałem.

– No to, co mówię. Nie gadaj, że się boisz! Według twórcy tej księgi, powinniśmy być całkowicie bezpieczni, jeśli wszystko wykonamy tak, jak w opisanym rytuale. To co, wchodzisz w to, stary?

Raptem przed oczami stanęło mi całe moje dotychczasowe życie. Czy to było warte ryzyka? Zawahałem się. A co jeśli się nie uda? Ale co tam, pierdolić to! Żyje się raz, a ja nie chcę mieć życia nudnego tak, jak wszyscy!

– Brachu, słyszysz mnie? – Kruk przerwał moje rozmyślenia.

– Tak, tak. Dobra, niech będzie.

– Wiedziałem, że się zgodzisz – powiedział z satysfakcją wymalowaną na twarzy. – A teraz coś na odwagę, żebyś mi tylko nie zemdlał. – Ze stojącej nieopodal komody wyciągnął butelkę wódki i pociągnął z niej długi łyk. – Trzymaj.

Zastanowiłem się chwilę i chwyciłem „napój na odwagę”. Po chwili moje kubki smakowe zalał gorzkawy płyn. Poczułem ciepło rozchodzące się po całym ciele.

Stanęliśmy w środku kręgu. Kruk wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i podpalił wszystkie trzy świece. Chwycił księgę w dłonie i otworzył ją gdzieś na środku. Przejrzał profilaktycznie wszystko jeszcze raz i zaczął czytać. Nie mam pojęcia, w jakim to było języku, ale nie rozumiałem z tego ani słowa. Zastanawiało mnie, skąd on wie, jak to czytać. Do tej pory nie traktowałem tego w pełni poważnie, ale zmieniło się to, gdy Marek podniósł sztylet, który leżał za świecami – wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi. Ostrze było pokryte znakami podobnymi do tych narysowanych na podłodze.

– Rób to samo, co ja – nakazał.

Powolnym ruchem zrobił sobie rozcięcie wzdłuż dłoni. Podał mi sztylet. Z trudem przełknąłem ślinę. Zimny metal zaczął się przebijać przez moją opaloną skórę. Chłód łagodził ból. Po chwili z rany zaczęła wypływać szkarłatna krew.

– Podaj mi rękę – polecił przyjaciel.

Uścisnęliśmy sobie dłonie. Syknąłem, gdy rana zaczęła piec. Przenieśliśmy nasz uścisk nad płomienie świec. Traciłem czucie w dłoni. Wypływało coraz więcej krwi, której krople spadały w płomienie. Knoty zaczynały skwierczeć. Pierwsza świeczka zgasła, wyleciała z niej chmura czarnego dymu. Minęło kilkanaście sekund, ale nie zniknęła ona, lecz zaczęła kręcić się wokół nas. Patrzyłem oniemiały na to zjawisko. Zgasł drugi płomień. Tym razem w ciemnym obłoku pojawiły się pomarańczowe płomyki.

Spojrzałem z przerażeniem na Marka. Jego oczy byłby wywrócone białkami do przodu, a on nadal czytał słowa z księgi. Czułem, że zaraz się przewrócę. Odpływałem. Żałowałem, że zgodziłem się na to wszystko. Nagle przerwał. Zgasła ostatnia świeca. Tym razem dym był niebieski. Wszystko ogarnął mrok. Widoczna była tylko krążąca wokół nas burzowa chmura.

Miałem wrażenie, że zaczynam się unosić. Traciłem zmysły. Nagle obłok rozdzielił się na dwie części i dosłownie w nas wpłynął. Upadliśmy z hukiem na podłogę. Straciłem przytomność.

– Bartek, Bartek, do kurwy nędzy! – krzyczał ktoś, lecz docierało do mnie to jak przez mgłę. Wtem poczułem mocne uderzenie w policzek. Ocknąłem się niemalże natychmiast. – Żyjesz chłopie?

Z trudem otworzyłem oczy i podniosłem się z miękkiej kanapy. Wziąłem szklankę z wodą, którą Marek mi podał. Drugą ręką momentalnie chwyciłem się za głowę. Bolała jak cholera. Nagle sobie przypomniałem. Spojrzałem na dłoń. Rany nie było… A może to wszystko się nie wydarzyło? Może tylko się spiłem i miałem jakieś zwidy? To by pasowało, bo czułem się jak na kacu.

– Czy to wydarzyło się naprawdę?

– No tak, nie pamiętasz? Udało nam się! – krzyknął z ekscytacją. – Teraz wszystko się zmieniło! Nie czujesz tej mocy?!

Raptem zalała mnie fala dziwnej energii. Przeszedł mnie dreszcz. Głowa przestała boleć. Uśmiechnąłem się zadowolony.

– No, to co w takim razie potrafimy? – spytałem zaciekawiony.

– Na ten temat nie ma zbyt wiele… Ale jest coś o telekinezie. Może spróbuję pierwszy.

Spojrzał na jeden z talerzy leżących w kuchni. Minęła chwila i nic się nie działo. Zacząłem myśleć, że jednak nam nie wyszło i tylko niepotrzebnie najadłem się strachu. Nagle talerz poderwał się do góry i śmignął w naszą stronę niczym kosmiczny spodek. Uchyliliśmy się przed nim w ostatniej chwili. Rozbił się o ścianę.

– Stary, kurwa, uważaj! – krzyknąłem poirytowany. – Teraz trzeba to posprzątać.

Marek już próbował skupić się na ceramicznych skorupach, ale stuknąłem go w ramię.

– Może lepiej ja spróbuję. – Nie chciałem mieć bliskiego spotkania z latającymi, ostrymi odłamkami.

Wziąłem głęboki wdech. Nawet powietrze stało się inne. Miałem wrażenie, że nie jest mi potrzebne. Przyjemny chłód wypełnił mi płuca. Spojrzałem na okruchy talerza i postarałem się na nich skupić. Wszystkie w jednej chwili uniosły się do góry. Podszedłem bliżej. Pomyślałem, że mógłbym spróbować skleić naczynie. Przyjrzałem się krawędziom odłamków. Zamknąłem oczy. Wyobraziłem sobie, że fragmenty rozgrzewają się. Podniosłem powieki, nie mając pojęcia, jaki naprawdę będzie efekt. Stało się tak, jak pomyślałem! Zacząłem się cieszyć jak małe dziecko, które dostało nową zabawkę. Machnąłem kilka razy palcami, a odłamki na nowo połączyły się w całość. Na naczyniu nie było widać nawet rysy!

– Ha ha, super! No to co, idziemy przetestować nasze umiejętności gdzieś indziej? – spytał podekscytowany Kruk.

– Jesteś pewien? Jeszcze nie do końca znamy swoje…

– Oj, nie chrzań głupot, tylko chodź – przerwał mi. – Zabawimy się.

Naszym pierwszym celem został jeden z okolicznych pijaczków. Akurat siedział na ławce w parku, a wokół niego walały się puste butelki po tanim winie. Jedną, jeszcze pełną, trzymał w dłoni. Usiedliśmy na pniaku kilkadziesiąt metrów dalej, skąd mogliśmy spokojnie wszystko oglądać. Siłą mentalną wyrwałem żulowi flaszkę, która zaczęła latać poza jego zasięgiem.

– Co jest, kurwa? – warknął.

Raptem zerwał się z siedziska i zaczął miotać się jak opętany. Niezależnie od tego, jak by się nie starał, nie mógł złapać lewitującej butelki. Dawno tak dobrze się nie bawiliśmy, a to miał być dopiero początek.

Następnie poszliśmy na boisko. Właśnie rozgrywał się mecz. Na początku zmienialiśmy kierunek lotu piłki, ale gdy to zaczęło nam się nudzić, wpadłem na coś lepszego. Marek pilnował, aby piłka znajdowała się ciągle na jednej połowie. W tym czasie ja zająłem się bramkarzem, który nie miał co robić i znudzony stał w miejscu. Rozgrzałem gumowe podeszwy jego butów tak, aby nie poczuł nienaturalnego ciepła. Dopiero kiedy połączenie ze sztuczną trawą było wystarczająco mocne, Kruk pchnął piłkę na drugą stronę. Wybuchliśmy śmiechem, gdy bramkarz zamiast bronić, po prostu runął jak długi na podłoże i zaczął kląć.

Potem wybraliśmy się w odwiedziny do wróżki. Ja miałem zamiar tylko trochę postraszyć ją lewitującymi przedmiotami, ale Marek wpadł na coś innego. Dobrze wiedział, że Sabrina lubi zapalać świece zapachowe w swoim sklepiku. Zaczął zwiększać i zmniejszać płomienie. Jednak kiedy kobieta podeszła do jednej z nich, zaciekawiona zjawiskiem, on zwiększył ogień tak, że buchnął jej w twarz. Zaczęła piszczeć. Pobiegła przerażona do zlewu na zapleczu.

– Stary, tym razem zdecydowanie przesadziłeś – powiedziałem z irytacja wyraźnie słyszalną w głosie.

– Eee tam, należało się tej suce za te wszystkie oszukane wróżby.

– Nie mam zamiaru się tak bawić. Idę stąd.

– No co ty? Zostawisz mnie teraz? – Udawał zbitego psa. Odszedłem, nie odpowiadając.

Postanowiłem przez parę dni ignorować Kruka. Musiał zrozumieć, że cudze życie nie może być zabawką.

Nazajutrz dowiedziałem się, że mój przyjaciel niemalże śmiertelnie pobił jakiegoś faceta. Nie mogłem tego tak zostawić. Poszedłem do jego domu i poprosiłem jego matkę, aby go zawołała. Po chwili stał w drzwiach.

– Marek, musimy pogadać. Może chodźmy gdzieś na świeże powietrze?

– Niech ci będzie – westchnął.

Poszliśmy do parku, tam, gdzie zaczęły się nasze zabawy.

– A więc o co chodzi? – spytał znudzonym tonem.

– O co chodzi?! – powtórzyłem, nie dowierzając w to, co usłyszałem. – Człowieku, prawie zabiłeś jakiegoś gościa! O co w ogóle poszło?

– Postanowiłem się zemścić za to, że mnie ostatnio ośmieszył w pubie przed podobającą mi się dziewczyną.

– W taki sposób?! Co się z tobą stało…? Nie możemy robić takich rzeczy!

– Może ty nie możesz. Jesteś słaby, nie widzisz, jaką moc dostaliśmy?!

– Ty w ogóle wiesz, co wygadujesz? – Westchnąłem. Położyłem dłoń na jego ramieniu.

– Zrozum, że nie jesteśmy bogami, nie możemy robić tego, co nam się żywnie podoba!

Odepchnął mnie.

– Nie dotykaj mnie! – W jego oczach coraz bardziej widoczne było szaleństwo.

– Ta siła cię przerasta. Musisz ochłonąć i się nad tym wszystkim zastanowić.

– Nie będziesz mi rozkazywał. Będę robił, co chcę!

W ostatniej chwili uchyliłem się przed wymierzoną we mnie pięścią. Odruchowo użyłem telekinezy i uderzyłem nią w Marka, który wylądował kilka metrów dalej. Nie podnosił się. Podbiegłem do niego, aby sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Dałem się nabrać. W jednym momencie podwinął pod siebie nogi i kopnął mnie z całej siły w brzuch. Upadłem na ziemię.

– Dobranoc, przyjacielu.

Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, jest wspomagana telekinezą, wymierzona w kierunku mojej głowy noga.

Obudziłem się cały obolały. Do moich nozdrzy napłynęła fala wilgotnego, zgniłego powietrza. To wystarczyło, by mnie ocucić. Rozejrzałem się wokół. Jednolita, czarna skała. Znajdowałem się w jakiejś jaskini, ale jakiej? Nie kojarzyłem, by gdziekolwiek w mojej okolicy znajdowało się takie miejsce. Wyszedłem na zewnątrz. Oślepiły mnie promienie ostrego, czerwonego światła.

– Gdzie ja do jasnej cholery jestem? – spytałem otaczający mnie, kamienny świat.

Wszystko stanowiło jedną, czarną całość. A tą całością były setki niekończących się schodów, dróg i dużych platform. Wiele kilometrów dalej znajdywała się ogromna, czerwona kula zawieszona w przestrzeni.

Zdrętwiałem. Poczułem całkowitą pustkę w głowie, nie miałem pojęcia, co robić.

Z irytacją tupnąłem z całej siły w kamienne podłoże, a to załamało się pode mną. Zacząłem spadać. Sparaliżował mnie strach. Jedyną rzeczą, którą robiłem, było krzyczenie, dopóki do głowy nie przyszedł mi pomysł, aby użyć telekinezy na sobie. Udało się, latałem! Odetchnąłem z ulgą. Z powrotem wylądowałem na jednej z dróg. Ale na nic mi się to nie zdało. Nadal nie miałem pojęcia, co robić. Ze złości zacząłem rzucać instynktownie kule ognia we wszystko wokół. Wtedy zmaterializował się przede mną jakiś facet.

– Co ty wyrabiasz?! – wrzasnął na mnie. Jego ręce drżały z nerwów. – Zaraz ich tu ściągniesz! Błagam cię, przestań! Oni wszystko słyszą!

Spojrzałem na niego, niczego nie rozumiejąc.

– Jacy znowu oni? – spytałem zdziwiony. – Gdzie my w ogóle jesteśmy?

– Zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko najpierw musimy się gdzieś skryć. Nieopodal mam jaskinię, chodź za mną.

Minęło kilka minut, a może godzin. Straciłem rachubę czasu, kiedy zauważyłem podążające za nami, wrogo wyglądające postaci. Na całe szczęście, udało nam się je zgubić, znikając z ich pola widzenia. W końcu dotarliśmy do wspomnianej przez mężczyznę jaskini. Skryliśmy się w jej wnętrzu.

– A więc? Co tu się dzieje? – spytałem z niecierpliwością.

– Po pierwsze, musisz wiedzieć, że nie znajdujesz się już w dotychczas znanym ci świecie.

– No tego akurat bym się nie domyślił – prychnąłem. – Ale co to za świat?

– Jesteśmy blisko piekła, w siedlisku demonów. No, a raczej na jego obrzeżach. Nie wiem, dlaczego tu trafiłeś, ale niezbyt mnie to interesuje. Po prostu już tutaj jesteś. Ja chciałem zabawić się w przywoływanie duchów, ale jak widzisz, nie za dobrze mi to wyszło. A teraz jakiś demon żyje moim życiem. Ale słuchaj, dzięki tobie obaj moglibyśmy odzyskać nasze ciała. Widzę, że jakimś cudem opanowałeś demoniczne moce. Ja potrafię jedynie stawać się niewidzialny, jednak ty byłbyś w stanie pokonać demona strzegącego przejścia do naszego świata.

Zmartwiałem. To znaczy, że demon, którego moce przejąłem, zajął moje ciało? Nie mogłem w to uwierzyć, ale wiedziałem, że muszę wszystko odwrócić.

– Gdzie jest to przejście?

– Zaprowadzę cię, ale będziesz walczył sam.

– A nie łatwiej byłoby, gdybyśmy obaj stali się niewidzialni i przemknęli się obok tego całego strażnika?

– Masz mnie za idiotę? – spytał podniesionym tonem. – Już dawno bym to zrobił, ale on ma klucz.

– No jasne… – Poczułem, że się zbłaźniłem. – To idziemy?

Nasza podróż trwała wiele godzin, ale w końcu zauważyłem jakiś błysk. Tak! To były złote wrota. Nigdy nie widziałem niczego tak pięknego. Blask aż raził w oczy. Między przęsłami przewijały się zdobione szlachetnymi kamieniami, fantazyjne figury. Jednak przestałem się cieszyć, kiedy zauważyłem wielkie stworzenie siedzące przed nimi.

– No to ja znikam – rzucił towarzysz i rozpłynął się w powietrzu.

Zacząłem się denerwować. Bałem się, że przegram. A co jeśli zginę tutaj? To przerażało mnie najbardziej.

Byłem na tyle blisko, by móc przyjrzeć się stworowi. Budową przypominał częściowo goryla, jednak widoczne fragmenty ciała pokryte były grubymi łuskami. Jego potężny tułów zasłaniał zdobiony, srebrny napierśnik. W wielkich umięśnionych rękach trzymał dwa złote topory. Najsłabszym punktem wydawały się jego krótkie nogi, chociaż i te po części ukrywały się pod skórzanymi nagolennikami. Na samym szczycie osadzony był toporny, gadzi łeb. Czy będę w stanie sprostać takiemu przeciwnikowi?

Podbiegłem do niego, chcąc zaatakować z zaskoczenia. Wydawało się, że demon nie zwrócił na mnie nawet uwagi. Szybowałem w kierunku jego głowy. Już zamierzałem się do zadania ciosu, kiedy nagle zostałem zmieciony wielkim ogonem. Wyłonił się on zza stwora, który nawet nie raczył się podnieść. Upadłem na kamienne podłoże.

Nigdy nie odważyłbym się z własnej woli na coś takiego, ale nie miałem wyboru. Zdziwiło mnie to, że nie czułem żadnego wielkiego strachu wywołanego przez to wszystko. Walka wywoływała we mnie przyjemny dreszcz. Widocznie poza mocami demona, przejąłem także część jego sposobu myślenia.

Przeciwnik wstał z westchnięciem i ruszył ku mnie. Poderwałem się w ostatniej chwili, kiedy ogromne ostrze miało na mnie opaść. Odskoczyłem parę kroków do tyłu. Znów wzleciałem w powietrze. Tym razem udało mi się ominąć ogon. Uderzyłem w potwora falą stężonego powietrza. Nagle wszystko ucichło. Wokół wzniósł się tuman kurzu. Czy jest już po wszystkim, myślałem? Wtedy całą okolicę wypełnił gromki śmiech.

– I tym chcesz mnie pokonać śmiertelniku? – huknął demon. – Będziesz musiał o wiele bardziej się postarać.

Z obłoku wynurzyła się wielka dłoń. Tym razem nie zdążyłem wykonać uniku. Oberwałem. Wylądowałem z impetem między skałami. Byłem cały poobijany, ale nie mogłem się poddać. Zignorowałem ból. Zaczekałem, aż stwór podszedł wystarczająco blisko. Wtedy miotnąłem wielki głaz, który rozbił się na jego plugawym łbie. Upadł na ziemię, powodując małe trzęsienie ziemi. Wykorzystałem ten moment. Wiedziałem, że nie mam wystarczająco dużo siły, aby wyrwać mu któryś z toporów, więc przyciągnąłem kilka skał i podniosłem je nad ogłuszonego demona. Zacząłem wytapiać z nich wielkie kolce, a tymczasem rozgrzana reszta materiału skapywała na przeciwnika, który ocucił się i zaczął wrzeszczeć z bólu.

– Giń sukinsynie! – krzyknąłem i zacząłem wbijać w niego kamienne żądła.

Jego ciało zostało przebite i przygwożdżone do podłoża. Nie do końca stało się to, co planowałem, bo bestia nadal – choć z trudem – oddychała.

Otarłem ręką spocone czoło i wyrwałem złoty klucz ukryty za pasem strażnika. Ledwo zdążyłem włożyć go do kieszeni, a usłyszałem donośne warczenie. W jednym momencie obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, ale było już za późno. Skoczył na mnie łysy, trzygłowy pies. Wielkością dorównywał rosłemu bykowi. Przygwoździł mnie do ziemi. Byłem wystarczająco padnięty po walce z jego panem. Z trudem powstrzymywałem go przed ugryzieniem. Zamknąłem oczy. Świat na chwilę zatrzymał się. Wpadłem w stan najwyższego skupienia. Ostatkiem sił poderwałem bestię do góry i przerzuciłem ją nad sobą. Piekielnemu psu jedną łapą udało się złapać krawędzi ścieżki. Podniosłem się i podszedłem do niego.

– To koniec, koleżko. – Z całej siły nadepnąłem jego łapę. Potwór ze skomleniem poleciał w pustą przestrzeń.

Z satysfakcją ruszyłem ku wrotom. Wtem wyrósł przede mną znowu ten facet. Wzdrygnąłem się.

– Nie mógłbyś w jakiś sposób ostrzegać, zanim tak się pojawisz? – spytałem zirytowany.

W ramach odpowiedzi dostałem potężny cios w nos. Skurwiel wyrwał mi klucz z ręki i pobiegł do wyjścia. Otrząsnąłem się i zacząłem za nim biec, jedną ręką tamując krwawienie. Rzuciłem się w powietrze, kiedy przechodził już na drugą stronę. Nie zdążyłem. Wpadłem w pustkę. Wrota zniknęły. Wiedziałem, że zniknęło moje jedyne wyjście.

Bartłomiej podniósł się ze szpitalnego łóżka. Czuł się niczym nowo narodzony. Jakże przyjemne było uczucie posiadania własnego ciała. Poczuł mrowienie na plecach. Uśmiechnął się zawadiacko do lekarza, który wkroczył na salę. Trzymał on w rękach strzykawkę z zielonkawym płynem. Jego zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy zauważył, że jego pacjent obudził się ze śpiączki i jest w pełni sił.

– Proszę…– zaczął mówić, jednak zostało mu to brutalnie przerwane. Po chwili wisiał przyparty przez niewidzialną siłę do ściany. Nie mógł nawet krzyknąć, coś zaciskało mu usta.

Nastolatek uniósł jeden palec, a igła oderwała się od strzykawki. Uniosła się na wysokość oczu blednącego ze strachu mężczyzny w białym kitlu.

– Niech pan się nie obawia, panie doktorze. To będzie tylko jedna, mała operacja.

Chłopak zacisnął pięść, a kawałek ostrego metalu zawędrował przez przekrwawione oko aż do mózgu. Tam zaczął powoli się rozpuszczać. Bezwładne ciało opadło na ziemię.

– A więc kto idzie na pierwszy ogień? – uśmiechając się obrzydliwie, spytał malutkiego człowieczka siedzącego w swojej niegdyś głowie. – Może niech to będzie Kasia? – Usłyszał stłumiony krzyk rozpaczy. – Uznam to za odpowiedź pozytywną. Chętnie zabawię się jej kruchym ciałkiem.

Zapraszam do komentowania, lajkowania i do polubienia mojej strony na facebooku

https://www.facebook.com/mrocznywilkpl

Nie zajmuje to wiele czasu, ale cieszy i zachęca do dalszego działania. ;)

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zajebioza, ale też myślę że akcja nieco za szybka. Jakbyś nieco bardziej skupił się na opisach i emocjach, mógłbyś sklecić z tego całkiem niezłą historię. Czekam na dalszy ciąg :D
Odpowiedz
Ja czekam, aż on tę książkę napisze... Obiecał i jak na razie nic się nie dowiedziałem :/ Skurcybyk jeden... :D
Odpowiedz
bardzo dobre ale zaszbka akcja
Odpowiedz
początek bardzo dosry ale rozwinięcie za szybkie
Odpowiedz
Bardzo ciekawa pasta, pomysł mi się podoba, ale mogłaby być bardziej rozbudowana. Wydaje mi się, że mogłaby mieć spokojnie kilka części. No i props za polskich bohaterów, bo to się rzadko spotyka c;
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje