Historia

Szkoła przetrwania cz.2

kwiatalke 2 8 lat temu 734 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Wybiegli za mur ogradzający szkołę. Mogli podziwiać iście apokaliptyczną scenerię. Większa część budynków na ulicy, podobnie jak sama szkoła, stała w ogniu. Gdzieniegdzie słychać było nawoływania o pomoc osób uciekających przed innymi stworami, a nawet i normalnymi ludźmi. Ulice zapełniły się od szabrowników, korzystającymi z panującej chwilowo anarchii, niemyślącymi o ratowaniu skóry tylko o kradzieży rozmaitych sprzętów.

Wokoło unosił się swąd spalenizny, jednakże wszechobecna, cuchnąca śmierć przebijała ten i inne zapachy unoszące się po całym mieście. Hopkins rozbił cegłówką głowę jednego ze stworów, który będąc w pełni skupionym na lustrowaniu wnętrzności zabitego przez siebie człowieka nie zauważył ich nadejścia.

- Zobaczcie, co znalazłem- nauczyciel wyjął ostrożnie z dłoni zmasakrowanego ciała pistolet

- Umie pan strzelać?- zapytał Nathaniel.

-Kilka razy byłem na strzelnicy.

Hopkins obejrzał uważnie pistolet z bliska, po czym spojrzał na ciało z którego dłoni wziął broń. Fachowym ruchem wysunął magazynek

- Beretta 92. Mamy 5 naboi, więc ogólnie rzecz biorąc nie jest źle. Ciekawe skąd ten facet miał ten pistolet –wskazał głową na krwawą miazgę leżącą tuż obok.- Nasze wojska używają glocków, więc łatwiej byłoby o naboje do nich, ale póki co musimy się zadowolić tym co mamy.

Hopkins ruszył pierwszy wsuwając pistolet za pasek od spodni. Po krótkiej wymianie zdań postanowili zdobyć jakieś zapasy żywności. Ruszyli truchtem, chcąc zdążyć przed innymi musieli się spieszyć.

Okoliczny supermarket był pełen ludzi. Każdy każdego przekrzykiwał, każdy każdego zadeptywał. Wokół panował chaos. Grupka młodych ludzi najwyraźniej pokłóciłą się z jakimś staruszkiem, po czym zaczęli katować go, kopiąc i bijąc pałkami gdzie popadnie. Kilka półek dalej stał wąsaty policjant zgarniający w pośpiechu mleko w proszku dla swojego czteromiesięcznego synka nie zważając już na procedury i normy społeczne.

Nathaniel i Carl w pośpiechu zbierali jak najwięcej długo niepsującego się prowiantu. Ich koszyk w krótkim czasie zapełnił się od wszelkiego rodzaju puszek i słoików. W tym samym czasie pan Hopkins korzystając z przewagi, jaką dawała mu nie dawno zdobyta broń ukradł samochód próbującej uciec z miasta rodzinie Smithów. Jakiś czas, jednakże nie zbyt długi, miał wyrzuty sumienia, gdy przypomniał sobie zapłakaną matkę i córkę, zrezygnowanego ojca oraz zdziwionego chłopca. Chłopca oszukanego i brutalnie okradzionego z dzieciństwa. Przez swojego dotychczasowego nauczyciela, który powoli zaczął zapominać, kim był. Płomień sumienia niebezpiecznie zmalał niczym blask pochodni na wietrze, wróżąc niechybne zgaśnięcie.

Hopkins podjechał pod sklep. Włączył wsteczny bieg i ustawił auto bagażnikiem do rozwartych drzwi automatycznych supermarteku. Wyszedł z pojazdu mając na celu pomoc towarzyszom w załadunku zapasów. Nie zdąrzył jednak nawet do nich podejść, a już musiał interweniować. Do Nathaniela i Carla od tyłu zakradało się dwóch napastników. Z prawej zachodził ich facet trzymający w dłoni kij bejsbolowy. Od lewej, oskrzydlić ich, a zarazem zaatakować pana Hopkinsa próbowało trzech kolejnych. Dwóch z nich miało pałki teleskopowe, czarnoskóry trzymał w dłoni kastet. Hopkins powoli oparł prawą dłoń na biodrze w pobliżu pistoletu.

- Panowie, panowie! – przybrał na twarz maskę zawadiackiego uśmiechu. Krok po kroku zbliżał się do napastników zwracając na siebie całą ich uwagę. – Nie ma powodów do nerwów. Sklep jest duży, zapasów starczy dla wszystkich. Podzie…

- Zamknij ryj. Zamknij kurwa ryj!! – wrzeszczał czarnoskóry- Dawaj kluczyki, bo was wypatroszymy!

- Błagam, nie róbcie nam krzywdy- zawodził Hopkins.- Ty tu rządzisz szefie prawda? Od razu po tobie widać. Patrz, dam ci spokojnie kluczyki, a wy…

- Morda powiedziałem!- murzyn nabrał pewności siebie czując, że rabunek powiedzie się bez strat własnych – Dawaj kurwa te kluczyki! Ruchy!

Hopkins otarł pot z czoła uniósł ręce do góry podchodząc do szefa szajki. Cała uwaga była skupiona na nim. Nathaniel blady jak ściana wodził wzrokiem pomiędzy murzynem a nauczycielem. Gdyby nie wózek, którego się kurczowo trzymał, z pewnością by upadł. Carl obserwował uważnie, przybliżając się nie znacznie w kierunku otwartego bagażnika, w którym położył młotek zabrany przez Nathaniela jeszcze na rusztowaniu.

- Rusz dupę! Teraz kluczyki! Dawaj je!- ponaglał czarny. Był tak skupiony na rzucaniu obelgami i popisywaniem się przed swoją szajką, że nawet nie zauważył, iż Hopkins sięgając do tylniej kieszeni spodni zamiast kluczyków wyjął pistolet. Trzepnął murzyna kolbą w policzek, chwycił go od tyłu za podbródek, po czym przyłożył lufę do skroni.

- Ani kroku skurwysyny- wycedził. Na jego twarzy nie pozostał ślad wcześniejszego uśmiechu. Zanim zdążył wypowiedzieć te słowa, Carl stał z zakrawawionym młotkiem nad jednym z napastników. Nathaniel zareagował wolniej, ale poradził sobie z drugim za pomocą ułamanej pałki. Stanęli plecami do siebie w oczekiwaniu na kolejny ruch ich nauczyciela.

- Każ im się cofnąć.

Czarnoskóry nie zareagował. Przeciwnicy nieznacznie zbliżyli się w jego kierunku

- Cofnijcie się, bo odstrzele mu jego czarne dupsko! - wrzasnął Hopkins, przyciskając z całej siły lufę do głowy zakładnika.

- D... Do… tyłu..

- Bardzo ładnie. A teraz słuchać złamasy. – pchając przed sobą murzyna przeszedł nad człowiekiem, którego pomijając zaistniałe okoliczności, możnaby było uznać za smacznie śpiącego. Efekt ten psuła jedynie krew kapiąca z ogromnych wąsów wprost na odznakę policyjną. W dłoniach wciąż ściskał pudełko z mlekiem w proszku.

Szajka bez szemrania wykonywała rozkaz. Nathaniel i Carl wykazali nieco fantazji i postanowili zagrzewać łotrów do pracy kopniakami.

- Prosimy nie zabierajcie nam naszych zapasów, my tylko…

- Wy tylko chcieliście zabrać nasze. Rozumiem. Teraz nie będziecie mieli niczego. Sklep jest już prawie pusty.

Po krótkiej chwili, załadunek został zakończony. Chłopcy posłuchali nauczyciela i stanęli za nim. Hopkins nakazał jeńcom ustawić się pod ścianę, po czym uderzył murzyna w potylicę i na wpół zamroczonego pchnął w objęcia towarzyszy broni.

- Więc to by było na tyle panowie. Koniec pieśni… Hej, ty! Ani kroku dalej! – wycelował do chłopaka stojącego z brzegu. W pierwszej chwili Hopkins myślał, że próbuje on uciec, ale wytrzeszczone w panice oczy skierowane za jego plecy skłoniły go do krótkiej refleksji.

- Eeee…Panie Hopkins…Mógłby pan…- Nathaniel postukał nauczyciela za ramię. Gdy ten skierował oczy tam gdzie chłopak, jeńcy zaczęli uciekać.

W ich stronę biegła masa ludzi. Wszyscy krzyczeli, upuszczali na ziemię torby z prowiantem. Próbowali ratować życie uciekając przed hordą nie-ludzi, którzy byli tylko nieco wolniejsi, ale za to znacznie wytrzymalsi od uciekinierów. Ziemia pod nimi drżała pod wpływem tupotu tysięcy stóp. Po lewej stronie usłyszęli klakson. Nie zdążyli nawet krzyknąć a w ich samochód z pełnym impetem wjechał masywny van.

- Wszyscy cali?- Hopkins spojrzał po twarzach towarzyszy. Powoli podnieśli się z ziemi

- Poza kilkoma otarciami nic mi nie jest.

- Mnie także.

W kabinie vana słychać było nieludzkie okrzyki euforii zadającego ból oraz zawodzenie umierającego człowieka. Cała przednia szyba od wewnątrz splamiona była krwią. Wiszące w powietrzu koła nadal się obracały z dużą prędkością; wstrząsany drgawkami agonii kierowca z pewnością nadal naciskał na pedał gazu. Krzyki od strony ulicy nasilały się. Horda nie ludzi była coraz bliżej.

- Bieżcie coś do obrony i w nogi.- Hopkins wsunął pistolet za pasek, po czym zabrał z ziemi jedną z dwóch pałek teleskopowych, Carl złożył drugą i podniósł dodatkowo kij bejsbolowy. Nathaniel zadowolił się młotkiem.

Nie myślieli wtedy o żywności, chcieli po prostu ratować życie. Zrównali się z nimi najszybsi uciekinierzy z tego morderczego wyścigu i razem pokonali dystans, aż do końcowych ścian supermarketu. Zza rogu wyłoniły się sylwetki uciekających ludzi oraz depczących im pięty stworów. To, że Nathaniel przeżył, było w tym momencie kwestią przypadku. W jego kierunku, od lewej strony biegł już jeden z nie-ludzi. Młotek był krótki, a fakt, iż był praworęczny sprawił, że niezdąrzyłby już nic zrobić. Jednakże jeden z tych, którzy uciekali przed jednym niebezpieczeństwem, nie zwrócił uwagi na drugie. W momencie, gdy próbował wyprzedzić Nathaniela wpadł prosto w krwawe objęcia potwora.

Wszyscy błyskawicznie zmienili kierunek ucieczki, skręcając w prawo. Wyglądało to jakby dwie rzeki łączyły się w jedną. Po chwili wyglądało to jakby w jeden potok połączyły się trzy, albo i cztery strumienie. Jednakże pędzącym na łeb, na szyję ocalałym było całkowicie obojętne jak wygląda ich ucieczka z lotu ptaka. Ważne było, że mogli biec tylko przed siebie, a przed nimi majaczył już wąski wylot alejki, po bokach której wyrastały kilkupiętrowe kamienice.

Obyśmy w tej ulicy nie spotkali nic złego. pomyślał Hopkins.

Już po nas, już po nas. pomyślał Nathaniel.

Ciekawe co by było gdyby mnie dopadła. pomyślał Carl trzymający w mokrej od potu dłoni pałkę. Co chwila oglądał się na coś co do niedawno musiało być całkiem ładną kobietą. Biegła dość pokracznie na połamanych szpilkach. Z ust ciekła jej piana wymieszana z krwią, plamiąc sporej wielkości piersi podskakujące rytmicznie podczas groteskowego biegu. Carl zwolnił nieco, po czym z impetem trafił ją prosto w szczękę, eliminując tym samym z wyścigu.

Byli już bardzo blisko uliczki. Wydawała się być pusta, kilka osób wydało z siebie okrzyk ulgi, bądź skrajnego zmęczenia. Węsząc łatwy łup, z klatek schodowych kamienic, na ulice zeszło kilkunaście sztywno poruszających się i ociekających posoką postaci. Niewielu uciekinierów już pozostało, a tylko nieliczni posiadali jakąkolwiek broń, którą chwycili mocniej, próbując dodać sobie siły i otuchy. Stwory w alejce zwróciły się jak na komendę w przeciwnym kierunku. Ryk silnika stawał się coraz głośniejszy, a po natężeniu można było stwierdzić, że w ich stronę zmierza nie jeden, a kilka pojazdów sporej wielkości.

Z alejki wyłoniły się cztery pojazdy. Na przedzie jechał terenowy Land Rover, który przejechał kilka stworów. Kierowcy poruszających się za terenówką transporterów nawet nie zawracali sobie głowy niedobitkami. Pojazdy zahamowały z piskiem opon i zatrzymując się bokiem do ówczesnego kierunku jazdy zablokowały wlot ulicy. Z transportera wychylił się brodaty mężczyzna. W jego ciemnych okularach odbijała się horda goniąca ocalałych. Poprawił chustę na głowie i odbezpieczył karabin.

- Ruszcie tyłki i pakujcie się do środka!

Zanim skończył mówić, z innych wozów wyłoniło się sześciu kolejnych strzelców. Wszystko trwało krócej niż minutę. Zmasowany ostrzał siedmiu karabinów zdziesiątkował nadbiegających nie-ludzi, zaś uciekinierzy w tym czasie zdążyli dostać się za linię ognia. Z tyłu zostały tylko cztery guzdrały. Jeden z nich, mężczyzna, potknął się na bruku i mógł już tylko czekać na nie uniknione. Nathaniel wiedziony instynktem rzucił się mężczyźnie na pomoc. Zanim zdążył rozbryzgać mózg napastnika za pomocą młotka, ten zaczął katować mężczyznę kopiąc go i bijąc pięściami. Gdy chwycił mężczyznę za szyję i zaczął dusić zaczął radośnie charczeć, a z ust kapała mu gęsta ślina. Dopiero teraz spadła na niego śmierć.

Uratowany mężczyzna zaczął kaszleć i z pomocą Nathaniela znalazł się w jednym z opancerzonych transporterów. Chłopak nawet nie zauważył, gdy pojazdy ruszyły, stopniowo wycofując się przed hordą. Karabiny nie cichły nawet na chwilę.

- Tfu…tfu…Dziękuję. Ocaliłeś mnie.- mężczyzna wycierał twarz i wypluwał gęstą wydzielinę stwora jeszcze jakiś czas.- Nazywam się Adam.

- A ja Nathaniel. Miałeś szczęście, że przewróciłeś się dopiero przy tych wozach. Wcześniej nikt by cię nie zauważył.

- Taaa…- pokiwał głową, patrząc przez okno na mijane w szybkim tempie okna poszczególnych mieszkań.- Właściwie to dokąd my jedziemy?

- Do szpitala świętego Tomasza, kolego- przed nimi stanął brodaty mężczyzna, który wcześniej jako pierwszy z żołnierzy wychylił się z transportera. Poprawił chustę na głowie, po czym oparł się na karabinie i powoli usiadł.- Tam znajduję się, że tak powiem, nasza główna siedziba.

- To ilu was jest, że macie siedzibę?- zainteresował się Adam.

- Dostatecznie wielu.- uśmiechnął się życzliwie żołnierz- Nie chcę wam nic wypominać, ale uratowaliśmy wam życie, a droga do szpitala daleka. Opowiedzcie coś o sobie, jeśli łaska.- nagle pacnął się otwartą dłonią w głowę, po czym poprawił chustę.- Mucha. A tak w ogóle to nazywam się Mike, dowodzę tym małym oddziałem. Tamten facet na dachu z tym…-w tym miejscu znacząco podniósł głos by strzelec na dachu go słyszał-… wyjątkowo małym karabinkiem, to Ian.- zarechotał z udanego żartu i obniżył głos do konspiracyjnego szeptu.- A ten za kierownicą to Ivan. Koleś z wymiany. Rusek. Inni go nie chcieli w oddziale, bo nie tutejszy, ale dobrze strzela. Ogółem równy chłop. No, teraz wasza kolej panowie.

Wymienili swoje imiona, po czym opowiedzieli co nieco o sobie. Historię rozpoczął Nathaniel, mówiąc o zwyczajnym nudnym dniu w szkole, który przerodził się w survivalową ucieczkę. Gdy skończył, pałeczkę przejął Adam. Opowiedział o zwyczajnym dniu w pracy, panice na ulicy, pustym mieszkaniu, poszukiwaniu po mieście swoich dzieci i żony.

- Pomyślałem, że pojechałą do teściowej, postanowiłem zdobyć nieco zapasów. Ale pojawiły się te skurczybyki, a samochód nie chciał jak zwykle odpalić. Musiałem zostawić wszystko w diabły. Teraz sam już nie wiem czy ich znajdę.- opuścił głowę, a Mike poklepał go po ramieniu. Wstał bez słowa i wyjrzał przez okno.

- Panowie, jesteśmy na miejscu. Witam w naszej małej twierdzy.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Czekam na ciąg dalszy, bardzo wciągające opowiadanie.
Odpowiedz
Dobrze napisana, ciekawa, wciągająca opowieść. Niestety jest też wtórna, temat apokalipsy to najbardziej oblatana rzecz w dzisiejszej literaturze sci-fi i postacie są nieciekawe. Pisz dalej, tylko o czymś innym!
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje