Historia
Pomiędzy
Po niebie płynęły chmury z dymu i popiołu. Było ciemno. Ciemno w ten dziwny sposób, nie pozwalający stwierdzić, czy słońce właśnie zaszło za horyzontem, czy dopiero będzie wschodzić. Czasami kropił lekki deszcz, szary od popiołu. Chłopiec szedł przez miasto, w którym nie było nikogo. Kiedy się zmęczył usiadł na drodze, między zardzewiałymi, porzuconymi samochodami. Odpoczywał może dwadzieścia minut patrząc w niebo. Szary deszcz przestał padać, a chłopiec ściągnął brezentową płachtę, służącą mu za okrycie. Zrolował ją i schował do sfatygowanego, brudnego tornistra. Burczało mu w brzuchu. Był głodny. Potwornie głodny. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał coś w ustach. Po raz nie wiadomo który przetrząsnął plecak w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Nic.
Liczył, że znajdzie coś w Mieście. Liczył, że będzie mógł zatrzymać się tutaj na dłużej. Zanim trafił do Miasta długo szedł przez pustkowie, gdzie nie było absolutnie niczego, poza sięgającą po kolana trawą. Pole Traw - tak mówił na to miejsce. Trawa nie chciała się nawet palić, mimo, że była sucha. Nie mógł znaleźć drewna na ognisko, więc po prostu zawijał się w brezentową płachtę i próbował zwinąć w kłębek, żeby nie tracić ciepła.
W nocy coś chodziło w trawie. Słyszał, jak szeleści. Coś każdej nocy obchodziło go kilka razy kiedy spał. Rano znajdował w trawie wygniecione ścieżki. Najpierw w promieniu jakiś piętnastu metrów od obozowiska.Potem coraz bliżej. Wczoraj w nocy słyszał już ciężki oddech czegoś, co buszowało w trawie. Na całe szczęście dotarł już do miasta. Cokolwiek go śledziło zostało daleko w tyle.
Po odpoczynku zarzucił plecak na ramię i ruszył w dalszą drogę. Kluczył pomiędzy samochodami. W jednym z nich zauważył batonik, leżący razem z rozpadającą się gazetą i połamanymi okularami na siedzeniu pasażera. Szybko zbił szybę kamieniem i chwycił zdobycz. Odwinął sreberko i łapczywie wgryzł się w wafla oblanego czekoladą. Batonik był praktycznie bez smaku, ale chłopcu w ogóle to nie przeszkadzało. Kiedy zjadł beknął głośno, przeprosił sam siebie i uśmiechnął się.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz się uśmiechał.
W mieście nie spotkał nic żywego. Trochę go to zaskoczyło. Na Polu Traw znalazł kiedyś małego świerszcza, posadził go sobie na ramieniu, a owadowi widocznie się to spodobało, bo przez kilka dni trzymał się tego miejsca, a każdego ranka budził chłopca swoim graniem. Świerszcz musiał bać się Miasta, bo opuścił chłopca zaraz potem, gdy ten wyszedł z Pola Traw. W sumie to całe Miasto wyglądało dość nieprzyjemnie.
Okna w większości budynków były powybijane. Poza tymi na parterach - które zwyczajnie zabito deskami. Jeśli zawiał wiatr to w powietrze od razu wzbijały się strony z gazet i foliowe worki. Niczym stado dziwnych, upiornych ptaków.
Ptaków zresztą też nie było słychać.
Chłopiec wiedział, że ptaki śpiewają, i że latają na niebie. Niemniej nie mógł sobie przypomnieć, żeby jakiegokolwiek tutaj widział. Może zwyczajnie jego wyobraźnia płatała mu figle, i ptaków tak naprawdę nie było?
Może jest tylko on, świerszcz. I to, co pełza w Polu Traw, kiedy robi się ciemno?
Dziewczynka była na pewno wytworem jego wyobraźni. Widział ją kilka razy - jeszcze wtedy, kiedy szedł wzdłuż szerokiej rzeki, gdzie leniwie płynęła woda, z plamami ropy i benzyny na wierzchu. Tęczowa Rzeka - tak na nią mówił.
Dziewczynka w brudnej sukience w kwiatki pojawiała się na drugim brzegu. Chłopiec machał jej zawsze ręką, ale ta trwała w bezruchu wpatrując się w niego. I gdzieś znikała, kiedy na moment odwracał wzrok. Mógłby przysiąc, że widział ją też w którymś z wybitych okien, kiedy wchodził do Miasta.
Robiło się coraz ciemniej. Chłopiec znalazł sobie samochód, gdzie siedzenia nie były specjalnie zakurzone. Wrzucił do środka plecak, wyciągnął z niego kawał brezentu, mający służyć mu za koc. Z niepokojem patrzył na niebo, gdzie kotłowały się stalowoszare, burzowe chmury. Na Polu Traw spotkała go jedna burza.
Była dziwna.
Straszna.
Prawie nie padało, a pioruny nie wydawały żadnego głosu, mimo że uderzały naprawdę blisko.
Rozłożył brezent na siedzeniu i nakrył się drugim kawałkiem. Zasnął.
***
- Chłopcze!
Przebudził się momentalnie. Była noc. W nocy było ciemno jak w grobie. Zastanawiał się, czy to normalne i czy tak powinno być. Coś nie do końca mu pasowało w tym absolutnym mroku. Leżał z szeroko otwartymi oczami, ale i tak widział jedynie czerń. Nie był pewien czy śni, czy ktoś naprawdę go wołał. Już miał przysypiać, kiedy znowu to usłyszał.
- Chłopcze! obudź się!
Szept zdawał się dobiegać zza siedzenia na którym leżał. Momentalnie zerwał się szeleszcząc głośno brezentem. Przeskoczył między siedzeniami i usiadł na fotelu kierowcy. Z racji kompletnej ciemności zawadził boleśnie bokiem o kierownicę.
- Nie bój się.
Szept był cichy. Prawie niedosłyszalny. Nie wiedział czy głos należy do mężczyzny czy kobiety. Zanim zasnął zablokował drzwi samochodu. Był pewien, że w środku nie było nikogo.
- Chłopcze, słyszysz mnie?
Przez chwilę wahał się, czy odpowiedzieć, ale w końcu przełamał strach.
- Tak.
Brzmienie jego własnego głosu dodało mu odwagi. Jego tajemniczy rozmówca milczał przez dłuższą w chwilę. W końcu znowu się odezwał.
- Wypuść mnie…
Chłopiec nie bardzo rozumiał.
- Gdzie jesteś? Jesteś tu? W samocho…
- W bagażniku - przerwał mu szept - pomóż mi wyjść!
Zauważył, że głos przeciąga „szeleszczące” głoski. Trochę przypominało to syk węża.
- Pomóż mi wyjść. On mnie tu zamknął.
Chłopiec poczuł, jak przedramiona pokrywa mu gęsia skórka. Poklepał się po kieszeniach, szukając zapalniczki którą znalazł dawno temu. Zdaje się, ze została jeszcze odrobina gazu.
Płomień był słaby. Znacznie mniejszy niż oczekiwał. Otworzył drzwi po stronie kierowcy i wyszedł w czarną jak smoła noc.
Starał się nie patrzeć dookoła.
Czasem, chociaż to najpewniej jego wyobraźnia, widział w mroku dziwne kształty, poruszające się na granicy widzialności. Czasem zdawał się słyszeć stłumione szepty albo kroki. Może to złudzenie, może nie. Obiecał sobie, że jeśli kiedyś spotka Dziewczynkę, a ta okaże się prawdziwa zapyta ją o to.
Obszedł samochód, w jednej ręce trzymając zapalniczkę , drugą opierając o zakurzoną karoserię. Bagażnik był zamknięty. Chłopiec dostrzegł stare, rdzawe plamy, jakby ktoś oparł pobrudzoną sosem dłoń na klapie.
- Wypuśśśść mnie - szept dobiegł znów z bagażnika - ja nie chceee tu byćććć… Oddam mu wszystko, przysięgam… Co do groszszszaa… Gdzie mnie wieziecie?
Zamarł z ręką wyciągniętą w stronę klapy. Zapalniczka powoli nagrzewała się coraz bardziej. Jeszcze chwila, a zacznie parzyć go w palce.
Niepewnie oparł rękę o bagażnik.
- Ja bym tego nie robił - męski głos rozległ się w ciemnościach, dobre kilkanaście metrów za chłopcem.
Stłumił krzyk, ale upuścił zapalniczkę, która upadła gdzieś na beton i zgasła. Otoczyła go ciemność. Szybko przyklęknął i zaczął macać rękami w poszukiwaniach, jednocześnie nasłuchując coraz głośniejszych kroków.
- Bardziej na prawo. Tak. I trochę do przodu - instruował go głos. Mężczyzna musiał być kilka metrów od niego.
Widzi w ciemności? Jak to możliwe?
Jest. Podniósł zapalniczkę i szybko poderwał się na nogi. Kilka razy pokręcił kółkiem, zanim pojawił się płomień.
W mroku przed nim majaczyła jakaś postać. Mężczyzna zrobił kilka kroków, a przestraszony chłopiec cofnął się, aż klepnął plecami o klapę bagażnika. Szept w środku znów zaczął prosić, żeby go wypuścić.
Niespodziewany gość zbliżył się na tyle, że chłopiec mógł go zobaczyć.Mężczyzna był chudy. Patykowaty. Ubrany w stary, przetarty w wielu miejscach drelichowy kombinezon mechanika. W ręce trzymał zardzewiałą rurkę, a na twarzy miał dziwne, duże gogle. Czarne, nastroszone włosy sterczały mu na wszystkie strony, jakby niedawno poraził go prąd. Przez policzek biegła brzydka, nieregularna blizna.
Zdjął gogle i powiesił je na ramieniu. Chłopiec kiedyś już takie widział. Nie pamiętał tylko, jak się nazywały.
- Może pan widzieć w ciemności? - zapytał, nie bardzo wiedząc jak zacząć rozmowę.
Mężczyzna kiwnął głową.
- Mam noktowizor. Ale uwierz mi, chłopcze, nie chciałbyś przez niego patrzeć.
- Dlaczego?
Mężczyzna uśmiechnął się smutno.
- W ciemności widać wtedy różne rzeczy. Niedobre rzeczy. Głównie tych, którzy zgubili drogę. Oni wychodzą tylko w nocy. Ale są też inni. Starsi. Ci zawsze tutaj byli.
Chłopiec milczał przez chwilę. Zapalniczka nagrzewała się coraz bardziej.
Mężczyzna chyba to zobaczył, bo wyjął z kieszeni latarkę.
- Myślę, ze powinniśmy wrócić do samochodu - powiedział rozglądając się dookoła i omiatając snopem światła wraki pojazdów.
- A ten ktoś w bagażniku?
- Szeptacz. Nie przejmuj się nim. Są niegroźni, dopóki się ich nie wypuści.
- Skąd on się tam wziął?
- Zgubił się. Ale nie wie, że się zgubił. Ty wiesz prawda? - rzekł mężczyzna - wracajmy do samochodu.
- Nie wiem, czy mogę panu ufać.
Nieznajomy zaśmiał się i pokręcił głową.
- Jesteście tacy sami. Ty i dziewczynka. Uwierz mi, jestem w zasadzie jedyną osobą, której możesz ufać.
Chłopiec był zaskoczony. Mężczyzna też ją widział? Przyglądał się mu badawczo.
Poza powyginaną, zardzewiałą rurką mężczyzna nie miał żadnej broni. Na dobrą sprawę nawet bez broni mógłby poradzić sobie z chłopcem gołymi rękami. Jednak nic mu nie zrobił.
Nieznajomy znowu świecąc latarką rozejrzał się dookoła. Był lekko zaniepokojony.
Chłopiec odsunął się od bagażnika i dał mu znak, żeby za nim poszedł. Wszedł do samochodu przez otwarte drzwi kierowcy, ale nie usadowił się z tyłu, tylko zajął miejsce pasażera. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i położył gazrurkę na desce rozdzielczej. Postawił latarkę przy dźwigni zmiany biegów i skierował światło na sufit.
Dopiero teraz chłopiec zobaczył, jak brudno było w samochodzie. Na zewnątrz było tak ciemno, ze szyby wyglądały jakby ktoś pomalował je czarną farbą.Mężczyzna w skupieniu patrzył przez przednia szybę.
- Też je pan czasem widzi? Te… kształty?
Kiwnął głową.
- One są prawdziwe?
Mężczyzna przez chwilę milczał, dopiero potem odwrócił się w stronę chłopca.
- Jeśli sen jest prawdziwy bardziej niż rzeczywistość, to dalej jest snem?
Chłopiec za bardzo go nie zrozumiał.
- A jeśli śnisz we śnie to który sen jest bardziej snem, a który mniej?
- Czy pan jest wariatem?
Mężczyzna wybuchł głośnym śmiechem. Szeptacz chyba się przestraszył, bo ucichł momentalnie. Jeśli tajemniczy gość był wariatem, to siedzenie z nim w środku nocy, z nie-wiadomo-do-końca-czym w bagażniku nie było najlepszym pomysłem.
- Nie, nie jestem, a ty? – zapytał chłopca siląc się na powagę.
- Nie. Ja tylko szukam mojej mamy.
Mężczyzna otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nadal milczał. Potem odwrócił się znowu w stronę przedniej szyby. Siedzieli tak w milczeniu przez dłuższy czas. Powoli zaczynało się przejaśniać. Smolista czerń za oknem zrobiła się jakby granatowa, i zaczęły majaczyć w niej bryły budynków.
Szeptacz siedział cicho.
Chłopiec chyba nawet na chwilę zasnął - nie był do końca pewien. Tu było tak, że czasem trudno było stwierdzić, czy się naprawdę śpi.
- O popatrz! Znowu się pokazała - mężczyzna wskazał coś na wprost od samochodu.
Dziewczynka stała przy częściowo spalonej kamienicy, nadal ubrana w brudną sukienkę w kwiatki. Była jakieś sto metrów od nich, i w ogóle się nie ruszała.
Po prostu patrzyła na ich samochód.
- Zna ją pan?
Pokręcił głową.
- Ona już jest dalej niż ty chłopcze. Nie można już z nią normalnie rozmawiać.
- Próbował pan?
Przytaknął.
Znowu spojrzał na dziewczynkę. Znowu to poczuł. Czasami pojawiały mu się w głowie dziwne myśli. Jakby nie jego. Miał tak na przykład wczoraj, kiedy słuchając szeptów chciał otworzyć bagażnik. Pomyślał wtedy o pokerze i pożyczaniu pieniędzy. Do końca nie wiedział, co to poker. Chyba grał w to też jego tata. Prawie nie pamiętał swojego taty.
- Ona szuka swoich rodziców, wie pan?
- Wiem.
- Możemy jej jakoś pomóc? Możemy do niej teraz wyjść?
Mężczyzna po chwili wahania pokręcił głową.
- Chyba jest już za późno. Próbowałem, ale... Ona już za bardzo się oddaliła
Błysnął bezgłośny piorun, a na szybę samochodu zaczęły spadać krople deszczu zmieszanego z popiołem. Dziewczynka odwróciła się powoli i zniknęła za rogiem kamienicy.
- Nie jest jej zimno? – spytał chłopiec.
- Tutaj tak naprawdę nie jest zimno, i nie jest ciepło.
Kompletnie bez sensu - pomyślał chłopiec, ale nie powiedział tego na głos.
- Co się panu stało w rękę? - spytał, kiedy przypadkowo spojrzał na nadgarstek nieznajomego.
Szybko podciągnął rękaw.
- Miałem mały wypadek chłopcze.
- Wypadek?
- Tak. Dlatego tutaj jestem.
- Długo pan tu jest?
Wzruszył ramionami.
- Tutaj chyba nie ma czasu. Przynajmniej nie w tym sensie, w jakim go rozumiemy.
- Co pan tutaj robi?
Mężczyzna westchnął trochę zrezygnowany. Przestał gapić się w burzowe chmury i spojrzał na chłopca.
- Miałeś kiedyś karę?
Chłopiec przez chwilę zastanawiał się i kiwnął głową.
- To ja jestem tutaj właśnie za karę. Za ten… wypadek. I pomagam takim, którzy się zgubili. Jak ty, albo ona - wskazał ruchem głowy w stronę kamienicy, gdzie niedawno stała Dziewczynka.
Chłopiec nie bardzo rozumiał.
- Może… może mi pan pomóc wrócić do mamy? - zapytał, i poczuł jak w jego oczach wzbierają łzy - i tej dziewczynce też?
- Jeśli bardzo chcesz.
Chłopiec przygryzł wargę.
Błąkał się tutaj już tak długo. W zasadzie miał wrażenie, że od zawsze. Że po prostu od początku świata tułał się pod tym dziwnym, pełnym burzowych chmur niebem.
- A ona?
Mężczyzna nic nie mówił.
- Możemy tez jej pomóc? - chłopiec nie dawał za wygraną.
- Ona idzie w inną stronę niż ty. Też pójdzie tam ze mną. Jak przestanie się bać i zrozumie.
- Ale co zrozumie?
- Ona bardzo chce zostać. Tak bardzo. Znacznie bardziej niż ty albo ja, dawno temu. Kiedy bardzo chcesz zostać możesz zgubić się tutaj tak, że nawet ja nie mogę cię znaleźć.
- Aha – powiedział chłopiec nie bardzo rozumiejąc.
- W waszym przypadku jest to szczególnie pogmatwane - powiedział nieznajomy - chyba zauważyłeś.
Chłopiec zrozumiał o co mu chodzi, kiwnął głową.
- Idzie zawsze mniej więcej tam, gdzie ja.
Siedzieli we wraku samochodu i patrzyli, jak krople deszczu płyną po przedniej szybie. Chłopiec miał pewne myśli, które chodziły mu po głowie. Dziwne myśli, na granicy świadomości. Obrazy różnych rzeczy, które balansowały na granicy pamięci i zapomnienia. Przez chwilę wahał się, ale postanowił zadać pytanie, nad którym, o dziwo, nigdy wcześniej się nie zastanawiał. Mimo, że podróżował już tak długo.
- Proszę pana… gdzie my w ogóle jesteśmy?
Mężczyzna spojrzał na niego.
A potem odpowiedział.
***
Rozmawiali długo w samochodzie, a potem wyszli i ruszyli przed siebie. Chłopiec zostawił w środku swój plecak ze wszystkimi rzeczami. Mimo, że miał dopiero dziesięć lat zrozumiał prawie wszystko, co powiedział mu nieznajomy. Pewnych rzeczy nie potrafił pojąć, ale jego towarzysz wyjaśnił mu z uśmiechem, że też ich nie rozumie. I że to wszystko jest zupełnie inne, niż wszyscy myśleli. Chłopiec nie bardzo wiedział o co mu chodzi.
- Chce pana jeszcze o coś spytać - powiedział chłopiec po minucie albo kilku godzinach wędrówki.
Czas przestawał mieć znaczenie po tym, co niedawno usłyszał. Zatrzymali się.
- Nie możemy jej tak zostawić. Tej dziewczynki.
Mężczyzna wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Jeśli naprawdę chcesz jej pomóc, jest pewien sposób. Tylko nawet tutaj, pewne zasady muszą zostać zachowane.
Chłopiec patrzył w skupieniu na swojego towarzysza.
Nieznajomy zaczął mówić.
***
Stali na drodze wyjazdowej z miasta. Prawie w ogóle nie było na niej wraków, a budynki dookoła były mało zniszczone.
- Jesteś pewien?
Kiwnął głową. W oczach miał łzy. Nieznajomy stanął obok niego.
- Jesteś najodważniejszym chłopcem jakiego znam.
***
- Halo, Warszawa?
- Halo, Zabrze, są wyniki, mamy zgodność.
- Jezu.. Komisja orz..
- Wszystko jest, papiery są, organizujemy transport.
- Rozumiem, przygotowujemy salę. Dawca?
- Dziesięciolatek, wypadek samochodowy. Od miesiąca w śpiączce. Dzisiaj orzeczona śmierć mózgu. Rodzice wyrazili zgodę na pobranie. Jak ta mała pacjentka?
- Praktyczne na wylocie. Będzie ciężko.
- Dacie radę! Zabrze? Halo? Słyszysz? Dacie radę!
- Wiem…
Komentarze