Historia
Nie ma potworów
Nie ma potworów.
Tak mówiła mama. Mówiła tak zawsze kiedy chłopiec budził się w nocy z krzykiem. Nie umiał jeszcze czytać, dlatego często wyręczał w tym go starszy brat. Potrafili siedzieć do późna, przy małej lampce nocnej. Mama często przychodziła do nich żeby zgasić światło i kazać im spać.
Czytali często straszne bajki i opowieści - dlatego chłopiec czasami miewał koszmary. Na całe szczęście potworów nie ma - o tym zawsze zapewniała go mama.
Uspokajał się wtedy.
Nie ma potworów.
Nigdy nie było.
Chłopiec pamiętał, jak pewnego dnia mama płakała w kuchni rozmawiając o czymś z tatą. Położył się na brzuchu, próbując usłyszeć cokolwiek przez szczelinę pod drzwiami.
- Zabiją nas wszystkich - zaczął ojciec
- Przestań!- krzyknęła mama
- Są już w mieście!
Chłopiec nie wiedział o czym mówią. Rzadko rozmawiali. Przeważnie kazali mu iść do pokoju i nie przeszkadzać. Zabawy miały swój plus - nie czuł wtedy, że jest głodny. Jedli mało. Znacznie mniej niż wcześniej. Wczoraj na obiad dostał połówkę ziemniaka, posypanego solą.
- Jak to się skończy zrobimy ognisko za miastem, u babci. I upieczemy kiełbaski, zobaczysz - mówiła mu mama.
Chłopiec wierzył swoje mamie, wiec zjadł ziemniaka bez marudzenia. Chłopiec wierzył swojej mamie również wtedy, kiedy mówiła że nie ma potworów.
Potwory przyszły kilka dni później, w nocy. Tatuś zaatakował je siekierą, a mamusia zaczęła krzyczeć. Jego starszy brat próbował uciekać przez okno, ale potwory złapały go zanim zdołał je otworzyć.
A chłopiec uciekł.
Korzystając z zamieszania. Słysząc krzyk ojca, który nakazywał mu biec. I dziwne, przypominające warknięcia głosy jakie wydawały się z siebie potwory.
Chłopiec wybiegł w noc, pełną ognia, popiołu i krzyków.
I biegł.
Biegł tak długo, aż płuca zaczęły palić go żywym ogniem, a nogi zdawały się być zrobione z kloców drewna. Kiedy na chwile zatrzymał się, na granicy omdlenia, i rozejrzał się dookoła zaczął znowu biec.
Na ulicy leżeli ludzie. Nie ruszali się. Nie wiedział, gdzie biegnie. Nie wiedział, jak długo. Potykał się, upadał na ziemię, podnosił się i biegł dalej. Może płakał. Nie wiedział. Mijał właśnie paląca się ciężarówkę, kiedy wpadł na potwora.
Chciał krzyknąć, ale był zbyt zmęczony. Wpatrywał się w wyszczerzone, nieosłonięte wargami zęby. W smoliście czarne dziury oczodołów. Potwór przez moment stał zaszokowany, potem uśmiechnął się..
- Magst du meine Muzze? – spytał unteroffizer Hermann, spoglądając na chłopca. Drugi żołnierz wyszedł właśnie zza uszkodzonej ciężarówki , trzymając w rękach karabin. Przez chwilę patrzył na chłopca, który z rozszerzonymi przerażeniem oczami wpatrywał się w przód czapki jego kolegi.
Potem wyjął pistolet.
- Johan, er ist kin..
Nie zdążył zaprotestować.
Chłopca już to nie obchodziło.
Tam gdzie się udał, naprawdę nie było potworów.
Komentarze