Historia
Hazardzista
Mój dziadek był nałogowym hazardzistą i opowiadał nam wiele historii z czasów, gdy w młodości podróżował po kraju. Zwykle grywał w pokera i był mistrzem blefowania – biorąc pod uwagę tematy jego opowieści i to, jak w nie wierzyliśmy, mam nadzieję, że przynajmniej tu opowiadał prawdę.
Historia, która najbardziej utkwiła mi w głowie, przydarzyła się mu w roku 1940. Dostał wtedy urlop i odwiedził swoich rodziców, mieszkających kilka mil na wschód od Ichor Falls. Był śmiertelnie znudzony, wtedy jednak usłyszał, że w pobliskim rezerwacie (Moneton lub Mattaponi, nie pamiętam dokładnie) organizowane są całonocne sesje pokera. Podobno grupa miejscowych szych, nazywająca się „Towarzystwem Oposa” zbierała się raz w miesiącu, rozmawiając o polityce i lokalnych wydarzeniach – rzeczach, które przyniosły im bogactwo. Zaciekawiony, dziadek podjechał autostopem w pobliskie miejsce, a następnie przeszedł piechotą kilka kilometrów.
Musicie wiedzieć dwie rzeczy o moim dziadku: był niezwykle uprzejmy i czarujący, a także nie lubił grać na trzeźwo. Opowiedział, że tankowali tam zdrowo i gdy zdobył się na odwagę, by podejść do samotnego stolika, przy którym siedzieli gracze, obawiał się, iż wyrzucą go za drzwi za bycie pijanym. Musiał jednak podziałać na pozostałych jego urok, bo po jakichś dwudziestu minutach zaproszono go do stołu.
Grali w pokera. Dziadek nie miał zbyt wiele pieniędzy, ale udało mu się wygrać kilka pierwszych partii i w efekcie, ku zdumieniu pozostałych graczy, po godzinie miał już przed sobą pokaźny stosik żetonów.
Mijały godziny, prowadzono ożywione rozmowy i przynoszono kolejne kieliszki. Starsza kobieta podeszła z tacą wypełnioną kieliszkami z whiskey i postawiła po jednym przed każdym z graczy. Unieśli je, a jeden wzniósł toast „Za Towarzystwo Oposa i za nowych przyjaciół”. Wypili i rozdano kolejną partię.
Dziadek opowiedział, że atmosfera gry uległa zmianie. Rozmowy o sprawach ważnych i mało ważnych zastąpiła ciche tasowanie kart i dźwięk przesuwanych żetonów. Wyczuwając to, dziadek podbijał stawkę. Było jednak coraz trudniej, gdyż pula wciąż rosła. W końcu doszedł do wniosku, że zostało mu mniej więcej tyle pieniędzy, z iloma rozpoczął grę, więc zagrał o wszystko. Pozostali gracze sprawdzili i pokazali karty. Choć partia miała zwycięzcę (i nie był to dziadek), to wszystkie oczy zwrócone były na jednego z graczy. Miał on słabe karty i ani jednego żetonu. Pocąc się, błagał rozdającego, a także innych członków Towarzystwa, a nawet starą Indiankę.
– Znasz zasady – powiedział zwycięzca. Przegrany rozpłakał się i zawodząc wybiegł, przewracając stołek, na którym siedział.
Pozostali gracze pogratulowali dziadkowi, mówiąc, że grał dobrze i będzie mógł wpaść, gdy zbiorą się znowu. Starsza kobieta przyniosła kolejną tacę z kieliszkami i postawiła je przed graczami, gdy dziadek powiedział:
– Nie, podziękuję już, jakoś muszę przecież wrócić do domu.
Nalegała, aby się napił. Dziadek zapytał się, dlaczego.
Wtedy nachylił się do niego zwycięzca i powiedział mu:
– To antidotum.
Komentarze