Historia
Wciąż patrzą 7
Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/6330
Mam wrażenie, że lecę samolotem, który za kilka chwil rozbije się o ziemię, a obecnie trwają gwałtowne turbulencje. Moje ciało jest podrzucane w górę i wciskane w podłoże. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Czy wciąż śnie?
- Otwieraj oczy ty podstępna...
Robię tak, jak rozkazuję mi głos. Podnoszę powieki, choć przychodzi mi to z wielkim trudem. Jestem taka senna. Co się w ogóle stało? Pamiętam tylko jakieś bezsensowne urywki, których nawet nie jestem w stanie podzielić na złudzenia i prawdę.
Niewyraźne linie, układają się w kształty, pozwalając mi na identyfikację otoczenia. Przecieram oczy, chcąc usunąć resztki snu i właśnie w tym momencie widzę przed sobą twarz Aleksego. Przez osiem uderzeń serca trwam w bezruchu, sklejając w głowie wszystkie fakty. I już wiem, co się stało. Przypominam sobie wszystko. Naprawdę wszystko, czego wolałabym nie pamiętać. Jestem nieco zawiedziona. Moje kochane pastylki nie dały oczekiwanych efektów. Nie dały żadnych p o z y t y w n y c h efektów.
Nagle powraca do mnie sen, w którym ten mroczny dzieciak na mnie patrzył.
Przesuwam dłonią po twarzy. Wciąż towarzyszy mi otępienie.
- Chciałaś, żebym wyleciał? – krzyczy, a mi pęka głowa.
- Myślałam, że wyjedziesz...
- Dziesięć tysięcy to za mało. Poza tym nie mogę teraz wyjechać. Nieważne. Powiedz mi lepiej, czym są naprawdę te prochy.
- Mówiłam ci. Antydepresanty.
- Hanna. – nagła zmiana tonu, zmusza mnie do spojrzenia w jego stronę. – Czy po lekach tego typu zasypia się na tak długo?
- Tak. – odpowiadam krótko. O co mu chodzi? Przecież spałam tylko kilka godzin. Chyba.
Aleksy wyciąga dłoń przed siebie. Podstawia mi trzy palce prawie pod nos.
- Trzy dni. – mówi. – Spałaś pieprzone trzy dni. Wiesz, przez co musiałem przejść? Nazmyślałem, że się zbuntowałaś i nie wpuszczasz nikogo do pokoju. Codziennie przynosiłem posiłki, siadałem i patrzyłem, jak śpisz, bo nie mogłem wymyślić innej wymówki, jak...
- Zboczeniec. – prycham. Podnoszę się z łóżka. Moje kończyny się trzęsą, jakby nie były w stanie utrzymać ciężaru ciała. W sumie nie ma co się dziwić. Trwałam w bezruchu trzy doby. To musiało odbić się na moim zdrowiu.
- Tyle masz mi do powiedzenia!? Ja się staram, kłamię, a ty wyzywasz mnie od zboczeńców?
Mijam go chwiejnym krokiem i opadam na krzesło. Wyprawa od łóżka do biurka okazała się bardziej wyczerpująca niż przypuszczałam, ale dzięki swojej wytrwałości świeże jedzenie, które przyniósł Aleksy, znalazło się w zasięgu moich ust. Marzę, by zatopić zęby w pieczywie i wypełnić żołądek ciepłą herbatą. Widząc posiłek, stwierdzam, że jest dość rano. Czas na śniadanie.
- Nie histeryzuj. Wybudziłam się.
- Wiesz, że twoje serce nie wytrzyma tak dużych dawek tego świństwa?
- Powiem tak: „gówno cię to obchodzi”. Daj mi święty spokój. Od dziś powracamy do chłodnych relacji pacjent, lekarz, więc darujmy sobie sceny tego typu.
- Martwię się o ciebie jako twój lekarz.
- Prawidłowo. A ja, jako pacjentka nie zamierzam cię słuchać.
Słyszę głośne westchnięcie. Zauważam, że właśnie przekroczyłam granicę irytacji Aleksego. Zastanawiam się, jak długo ze mną wytrzyma. Jego poprzednicy zostawali na tydzień. Później zazwyczaj ich zmieniano pod pretekstem zbyt niskich kompetencji. Inaczej mówiąc, wykańczałam ich psychicznie i fizycznie.
- Jestem trudnym przypadkiem.
- Zaczynam cię nienawidzić. – spoglądam na niego, kiedy wypowiada te słowa.
- Wzajemnie.
- Więc... opychaj się śniadaniem. A ja idę ciężko pracować. Bo wiesz... ja nie liczę na pomoc bogatych rodziców.
Zaciskam zęby z całych sił. Mam ochotę podejść i dać mu z liścia, ale doskonale wiem, że jestem zbyt słaba. Moją ostateczną bronią są słowa.
- Bo twoi rodzice nie są bogaci. – wkładam kolejny kawałek pieczywa do ust. – W ogóle, to wiesz, że nie musisz tu nic robić, prawda? Jeśli masz trochę rozumu w głowie, możesz zmusić innych, by pracowali za ciebie.
- Mam swoją godność.
- Ach tak? A więc gdzie idziesz, by tak ciężko pracować?
- A idę do bloku obok. Coś zatkało wentylację w starej bibliotece.
Przestaję jeść. Przestaję oddychać. Cały świat przestaje się kręcić, kiedy docierają do mnie jego słowa i koszmar staje się rzeczywistością. Biblioteka. Książka. Książka. Książka. Dziewczynka.
- Co mogło ją zatkać? – pytam z pełnymi ustami. Moja wyobraźnia podsuwa mi makabryczne obrazy rozczłonkowanych ciał, pokrytych krwią. W jednej chwili mój apetyt gdzieś ucieka. Tkwiące kończyny w przewodach wentylacyjnych wydają mi się dość rzeczywistą opcją, jeśli wziąć pod uwagę, to co dzieje się wokół mnie.
- Skąd mam wiedzieć? Właśnie po to tam idę, by się dowiedzieć...
Odwraca się na pięcie i otwiera drzwi.
- Ej! – mój krzyk rozlega się po całym korytarzu. Aleksy spogląda na mnie kątem oka.
- Czego?
- Pamiętasz tę noc... kiedy jedna z pacjentek dostała „ataku”. Mieszka w pokoju obok.
- Pamiętam.
- Co się z nią stało? Gdzie jest?
- Tajemnica lekarska.
- Mój ojciec przyśle mi pieniądze. Oddam ci je, jeśli mi powiesz.
Staram się brzmieć poważnie, ale mój głos nie chce współpracować. Zauważam, że okropnie panikuję na samą myśl o Zośce i o tym, co się wydarzyło. To dla mnie temat tabu.
- Zapewniam cię, że możesz dożyć do końca swoich dni bez tej wiedzy. – prycha, znikając za drzwiami mojego pokoju.
- Oby koniec moich dni przyszedł szybko. – szepczę do siebie, biorąc łyk gorącej herbaty.
***
Jeśli jakiś człowiek ma wystarczającą ilość rozumu, wie, że pod żadnym pozorem nie można iść tam, gdzie pojawia się demoniczna dziewczynka ze snów, jakkolwiek to brzmi...
Ja, Hanna psycholka, niestety mam w sobie więcej ciekawości niż zdrowego rozsądku, dlatego zaraz po tym, jak zapełniłam żołądek, postanowiłam odwiedzić blok obok i po drodze wstąpić do biblioteki, by poszukać TEJ książki. Plan doskonały jak na pacjenta psychiatryka.
Po raz pierwszy od długiego czasu moje ciało ma na sobie coś więcej niż marną, papierową sukienkę. Ubrałam się, by wyglądać normalnie, by nie zwracać uwagi. Założyłam majtki. Dawno nie nosiłam majtek, dlatego to wydaje mi się naprawdę... ekscytujące. Ludzie, którzy noszą majtki na co dzień, muszą czuć się wyjątkowo. Lubię majtki. Są fajne. Ale naprawdę niefajny jest fakt, że schudłam. Moje kości przedzierają się przez cienką skórę. To wygląda ohydnie. Jestem marnym szkieletem ubranym w popękaną, suchą strukturę, która lada moment ulegnie rozerwaniu. Przerażający widok dla kogoś, kto kiedyś miał bajeczne kształty i trochę ciałka. Z niczego sobie kobietki zamieniłam się w miss obozu koncentracyjnego.
Ach i jeszcze jeden dołujący szczegół. Moje włosy są całkowicie białe. Strach mnie wykańcza, a ja ot tak po prostu daję mu się zabijać.
Staję na środku dziedzińca. Jest jesień. Wiatr stał się chłodny, porywisty. Drzewa mienią się kolorami krwawej czerwieni, soczystej żółci i rdzawej pomarańczy. Tak dawno nie wychodziłam z budynku, że zapomniałam, jaki cudowny jest świat zewnętrzny. Zapomniałam, jak to jest czuć coś więcej niż środki do dezynfekcji. Zapomniałam, jakie błękitne potrafi być niebo. To nie tak, że nie wolno wychodzić pacjentom z budynku. Od godziny 9 do 16, drzwi są otwarte, a park dostępny dla wszystkich, jednak ja nigdy nie miałam potrzeby wychodzenia. Bałam się. Ten świat, który teraz widzę, jest pełen wspomnień, a ja nie lubię powracać do przeszłości. Wolę iść naprzód, nigdy się nie cofać, dlatego postanowiłam zapomnieć o istnieniu czegoś więcej niż czterech ścian pokoju w bloku A.
Ruszam przed siebie. Z łatwością wkraczam na teren samobójców. Blok D jest jednym z tych starszych budowli, które pamiętają właścicieli poprzedniej dekady. Czasami, kiedy patrzy się na ściany pod odpowiednim kątem, można dostrzec czarne linie pęknięć, biegnące do góry niczym żyły. Oto dowód na wiekowość tych ścian. Mimo starannego wykończenia i remontu nie da się całkowicie zetrzeć odcisku czasu.
Wchodzę do środka. Chwilę zajmuje mi przypomnienie sobie, gdzie znajduje się biblioteka. Biegnę po schodach, zmierzając na drugie piętro. Wnętrze nie różni się niczym od wnętrza innych bloków. Nawet rozkład pokoi jest taki sam, a to pomaga mi zręcznie poruszać się po pomieszczeniach. W nowych budynkach, czyli w A, C i E biblioteka powinna znajdować się na końcu ostatniego korytarza, tak jak w starych blokach, czyli w B, D i F, ale niestety zrobili tam salony, w których nigdy nikogo nie ma.
Przeklinam pod nosem, widząc pielęgniarki przechadzające się po korytarzu. Cholera, jeśli mnie rozpoznają, zawiadomią Edka. Będzie źle. Muszę je ominąć. W chwili, kiedy zaczynam zastanawiać się nad szatańskim planem oczyszczenia drogi, rozbrzmiewają dzwonki. Wkurzający dźwięk rozrywa moją głowę, ale ból ustępuje, kiedy widzę, jak korytarz staje się wolny od czyjejkolwiek obecności. Chyba mam dziś szczęście. Obecnie kocham wszystkich pacjentów samobójców, którzy wcisnęli ten pieprzony przycisk, zawiadamiający personel. Nie zdają obie sprawy z tego, jak bardzo mi pomogli.
Bez żadnych zbędnych ceregieli, idę na koniec korytarza. Otwieram drzwi biblioteki. Uderza mnie zapach kurzu i stęchlizny, kiedy tylko przechodzę przez próg. Stoję chwile w bezruchu, zastanawiając się, jak bardzo jestem głupia.
Chociaż...
Nie.
Ja wiem, że jestem cholerną idiotką.
Naprawdę to musi być fart. Wjechałam tu bez zastanowienia, ryzykując, że ktoś jest w środku, wcześniej przeszłam niezauważona przez cały budynek. No i oczywiście dzień, w którym się obudziłam to również dzień, w którym biblioteka została otwarta. Gdybym wstała kilka godzin później, gdybym nie miała tego przeklętego snu....
Nie wierzę do końca w to, co się dzieje, ale chyba coś prowadzi mnie do tego miejsca.
Odsuwam od siebie paranoiczne myśli i rozglądam się po pomieszczeniu. Wnętrze jest dokładnie takie, jak je zapamiętałam. Piękne, stare regały, rzeźbione stoły i retro lampy. W towarzystwie takich antyków godziny zapewne wydawały się minutami. Tyle świetnych książek, tyle wiedzy. Aż zaczynam żałować, że mój ojciec nie przeniósł mnie tu wcześniej, zanim jakiś pojeb postanowił powiesić się na żyrandolu. Po tym incydencie bibliotekę otwierano na pół godziny. W końcu zamknięto ją na zawsze.
A teraz znów ktoś w niej jest.
Ja tu jestem.
Nabieram powietrza w płuca. Przymykam lekko drzwi, zerkając jeszcze na zewnątrz, czy nikt mnie nie zauważył i podbiegam do regału obok stolików. Dokładnie tego samego, na którym powinna znajdować się książka.
Zastygam w jednej pozie, analizując wnikliwie swoje myśli.
Tak.
Książka, położona tam przez małą dziewczynkę o czarnych oczach, która ukazała mi się we śnie.
...
CO JA W OGÓLE TU ROBIĘ?
Chyba zaczęłam na poważnie traktować swoje jazdy. Coraz bardziej się pogrążam. Jeszcze chwila, a zacznę zwiedzać Paryż na magicznych kucykach pony. Nie. Muszę stąd wyjść. Nie mogę pozwolić sobie na takie...
Nie wiem. Już sama nie wiem, co jest prawdziwe. Spoglądam na grzbiety starych książek. To takie nieprawdopodobne. Z jednej strony wiem, że jestem chora umysłowo, a z drugiej wierzę, naprawdę wierzę w to, co się dzieje wokół. Dotarłam tu tylko i wyłącznie z powodu nękającej mnie psychozy.
Ale... czy sen może być tak idealnie odwzorowany? Pomieszczenie biblioteki wyglądało tak jak teraz. Zaniedbane, zapomniane, zakurzone. To, co widziałam we śnie, nie było wspomnieniem. Było teraźniejszością.
Opieram się o krzesło. Ledwie mogę oddychać. Nie chcę dopuszczać do siebie takich myśli. Chcę być jedynie wariatką, dla której jest jakaś nadzieja. Nie wolno mi popadać w obłęd. Muszę podjąć decyzję.
Przeciągam dłonią po włosach, zrzucając na podłogę martwe pukle. Skoro już dotarłam tak daleko, poszukam tej cholernej książki, choć jestem pewna, że nie ma tu tego egzemplarza. Ale zrobię to. Zrobię, tylko po to, by upewnić się, że mi odbija.
Zaczynam przeglądać, szperać, szukać. Ocieram okładki z pyłu, chcąc sprawdzić tytuł. I jestem rozczarowana. Cholernie mocno rozczarowana, ponieważ z łatwością odnajduję ten sam zbiór opowiadań, który widziałam w swoim chorym śnie.
Zdmuchuję kurz i przeciągam spodem dłoni po solidnej, grubej oprawie. Niezły nabytek. Pierwsze wydanie. Sporo warty. Oddałabym wszystkie cztery kończyny, by mieć go na własność. Obracam książkę. Sprawdzam jej obicie, zastanawiając się, czemu właśnie ona została głównym bohaterem mojego psychicznego snu. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że po prostu połączyłam coś, czego się boję z tym, co jest dla mnie w jakiś sposób przyjemne. Chciałam ponownie zamknąć się w świecie literatury, by nie myśleć o prześladującym mnie koszmarze. To kwestia psychiki, a to, że akurat ta książka tu jest... to przypadek.
Na pewno zwykły przypadek.
- Co tu robisz? – pytanie rozlega się za moimi plecami tak niespodziewanie, że podskakuję i prawie upuszczam swoją zdobycz.
Moje serce zaczyna tłuc się w wolnej przestrzeni między żebrami z powodu nadmiaru wrażeń. Odwracam się bardzo powoli i po chwili stwierdzam, że to był błąd, bo teraz wściekła twarz Aleksego będzie nawiedzała mnie po nocach.
- Jak się tu dostałaś? – złość wybrzmiewa w jego głosie. W życiu nie widziałam u nikogo takiego gniewu.
- Ja tylko... – wykrztuszam. Karcę siebie w duchu za ten przestraszony ton. Powinnam być teraz silna i pokazać, że się go nie boję, ale prawda jest taka, że bardziej boję się wkurwionego Aleksa, niż jakiegokolwiek potwora z mojej głowy.
- Nie powinno cię tu być. Wiesz, jakie mogę ponieść za ciebie konsekwencje?
- Przepraszam, już wychodzę.
- Oczywiście, że wychodzisz. – podchodzi do mnie stanowczym krokiem i chwyta mnie za łokieć. Spodziewam się mocnego szarpnięcia w stronę drzwi, popychania, traktowania jak najgorszą szmatę, która złamała święty zakaz, ale zamiast tego Aleksy zastyga w bezruchu.
- Twój ulubiony autor. – słyszę jego stłumiony szept.
- Co?
- Nie rozstawałaś się z tą książką przez całą szkołę średnią. Miała niesamowitą okładkę. – mówi. Przenoszę wzrok na książkę. Ponownie przeciągam dłonią po ilustracji na przodzie.
- Myślałem, że o tym zapomniałaś. Tak mi się wydawało.
- Ikar wpadł do wulkanu... – wspomnienia uderzają mnie w twarz. Wbijam spojrzenie w nadruk obrazu olejnego, który ukazuje sylwetkę, spadającą w krąg płomieni. W mojej głowie odtwarzają się zdarzenia sprzed kilku lat. Pamiętam, jak Aleksy zapytał mnie o tę książkę. Razem podziwialiśmy okładkę. Powiedział, że w metaforyczny sposób obrazuje etapy stanów depresyjnych, a ja stwierdziłam, że to po prostu Ikar, spadający do wulkanu. Roześmiał się.
Jak mogłam o tym zapomnieć?
Wtedy przy schodach chciał przemówić do moich wspomnień, a ja ot tak to zlekceważyłam. Gdybym tylko się zorientowała...
Gładzę opuszkami mleczne kartki. Pozwalam sobie na chwilę zamysłu, ignorując wszystko dookoła. Wspomnienia rozsiewają gęsią skórkę na moich ramionach. Ile bym dała, by wrócić do tamtych czasów... do czasów, w których wszystko było inne. Chwile pozbawione strachu i bólu. Oto czego tak bardzo pragnę teraz. Oto, czego nie doceniałam kilka lat temu, kiedy jeszcze moja paranoja ujawniała się sporadycznie.
- Chodźmy. Nie mogą cię tu znaleźć. – słyszę głos. – Odłóż książkę.
Aleksy odwraca się na pięcie i zmierza do wyjścia. Ja wciąż trwam w kompletnym bezruchu, zamknięta w szponach utraconego czasu. I chce mi się płakać. Przełykam głośno gulę, która urosła w moim gardle.
- Hanna.
- Daj mi chwilę.
- Nie mogę. – znów podchodzi do mnie. – Wiesz, co grozi za niedopilnowanie pacjenta? Wyrzucą mnie na zbity pysk. Nie mogę stracić teraz pracy.
- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię wyrzucił, więc zluzuj dupę i zamilcz.
- Co to? – jego pytanie zawisa w powietrzu. Brwi Aleksego prawie się stykają, a wzrok utkwił w czymś obok moich rąk, trzymających egzemplarz opowiadań.
Podążam za jego spojrzeniem. I wstrzymuję oddech.
- Materiał? Pewnie ktoś używał go jako prowizorycznej zakładki... Dobra. Czas minął. Wracamy. Już. Zjadłaś śniadanie do końca?
Drżącą dłonią chwytam skrawek czarnej tkaniny. Mrugam, nie do końca wierząc w jego istnienie. Próbuję usilnie odeprzeć od siebie fakt, który nagle urósł w mojej głowie, próbuję nie pamiętać, że już kiedyś widziałam podobny skrawek w łaźni, próbuję ignorować przekonanie, że sukienka dziewczynki z moich koszmarów uszyta jest z takiego samego włókna. Popadam w histerię. Czuję się tak, jakby ktoś właśnie zepchnął mnie z krawędzi przepaści.
- Eee. Znów się zacięłaś. Restart Hanna, restart!
Otwieram książkę. Przerzucam kartki, chcąc dobrnąć do zaznaczonej strony. Zdenerwowanie przekłada się na moje zachowanie. Krew pulsuje mi w głowie i słyszę przyśpieszone bicie serca, które wydaje się zaraz pęknąć.
- Odłóż to. – Aleksy szarpie za róg okładki. Zaciskam palce na książce tak mocno, aż moje kostki bieleją.
W jednej chwili wszystko się zmienia. Wszelkie zewnętrzne bodźce znikają, pozostawiając mnie w kompletnej próżni własnego jestestwa, gdy docieram do stron, między którymi tkwiła tkanina. Mam wrażenie, że świat przestaje się kręcić. Każdy szczegół zastyga w niezmienionej formie i trwa, póki ponownie nie nabieram powietrza w płuca. Nie wierzę w to, co widzę. Przeciągam palcem po wierzchu kartki, rozmazując napis:
„Jesteśmy p”
Szok zaciera mi oczy. Wszystko przestaje istnieć i w jednej chwili zostaję sama, ciągle trzymając w dłoniach książkę. Niezgrabne pismo wywołuje ciarki na moich plecach. Czarne litery na skraju kartki wydają się kreślone w pośpiechu tak, jakby ktoś miał zbyt mało czasu, by napisać zdanie porządnie. W dodatku jest urwane.
Jest …
… niedokończone.
- Jak można niszczyć książki w taki sposób? – głos Aleksego wyrywa mnie z labiryntu własnych myśli. – Rozumiem, że ciebie też to zszokowało, ale pora się ogarnąć i wracać.
Spoglądam na niego. Mam ochotę go udusić za ten pieprzony uśmiech, kiedy ja przeżywam własną apokalipsę. Gdyby tylko wiedział o tym, o czym wiem ja...
Ignorując dalsze zaczepki, powracam do wpatrywania się w koślawy napis. Przekładam palec pod kolejną kartkę, mając zamiar ją odwrócić. Tak. Odwrócę kolejną kartkę i upewnię się, że nic tam nie ma. Po prostu jakiś świr wypisywał na książkach bezsensowne zdania. Nie mam się czego obawiać.
Odgłos zaskoczenia wydobywa się z moich otwartych ust. W chwili, kiedy kolejna strona odkrywa przede mną swoją zawartość, chcę umrzeć. Po prostu umrzeć.
„Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką. Jesteśmy piosenką”.
Cała kartka pokryta została jednym, powtarzającym się zdaniem. Litery biegną w różne strony, nachodzą na inne. Ich chaotyczne ułożenie mnie przeraża, tak samo, jak przeraża mnie świadomość, że tak naprawdę wiem, co znaczą te słowa. I wciąż nie mogę uwierzyć w to, co widzę. I nie chcę w to wierzyć, ale nagle w mojej głowie rozbrzmiewa melodia. Ciche, spokojne nucenie wypełnia mnie od środka.
Jakimś cudem udaje mi się oderwać wzrok od napisów i spojrzeć w górę. Sama nie wiem, czemu to robię. Nie wiem, czemu teraz myślę o tym, o czym myślę. Nie wiem. Nie wiem kompletnie nic, ale wciąż patrzę w górę, bo jestem święcie przekonana, że właśnie stamtąd dochodzi dźwięk piosenki.
- Ty też to słyszysz? – pytam łamliwym głosem.
- Co?
Zerkam na Aleksego, na jego spokojną twarz.
- Muszę wziąć moje tabletki. – stwierdzam.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/11616-Wciaz-patrza-8
Komentarze