Historia
Wciąż patrzą 9
Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/6330
- Więc jak chcesz zacząć?
- Musimy iść tam gdzie słychać melodię.
- Ale ja jej nie słyszę. – Aleksy zerka ukradkiem w moją stronę. Widzę, jak bardzo stara się mnie nie drażnić, ale to jest niemożliwe. Nerwy coraz mocniej szargają moim ciałem. Mam wielką ochotę, by coś chwycić, rzucić, rozbić, pociąć. Usiłuję odetchnąć głęboko, by oczyścić myśli. Zaczynam obawiać się samej siebie. Nie wiem, czy Aleksy jest bezpieczny w moim towarzystwie. Zawsze byłam wybuchowa, dlatego w chwilach histerii i szału krzywdzę wszystkich.
- Dobra, może zrobimy to inaczej. – wstaje i wolnym krokiem przechodzi przez pokój. Zatrzymuje się dopiero przy ścianie. – Musisz mi dokładnie powiedzieć, co cię nęka. Jeśli będę jedynie za tobą chodzić i wykonywać polecenia, wcale ci nie pomogę. A zależy mi na twoim zdrowiu.
- Mówiłam już.
- Sama wiesz, że prześladowanie przez potwory jest całkiem ogólnym stwierdzeniem. Muszę wiedzieć, kiedy to się zaczęło.
- Jutro załatwię ci dostęp do moich badań. – wzdycham. Zdaję sobie sprawę z tego, że w mojej teczce znajduje się dużo więcej papierów, które nie dotyczą tylko i wyłącznie mojego mózgu. Są tam notatki o dziecinnym zachowaniu, wybrykach, kosztorys rzeczy, które zniszczyłam. Wiem, że Aleksy prawdopodobnie pokusi się o przeczytanie wszystkiego, ale w sumie mogę się z tym pogodzić. To będzie łatwiejsze niż mówienie o swoim pojebaniu.
Patrzę na jego skwaszoną minę.
- Myślisz, że doktor Edmund pozwoli mi to przeczytać?
- Nic nie jest niemożliwe...
- Przecież to twój lekarz prowadzący. Ja, jako opiekun, nie mam prawa nawet tam zaglądać.
- Bzdury. – macham leniwie dłonią. – Zapłacę mu i...
- Hanna. – jego stanowczy ton wywołuje u mnie ciarki. Nikt nigdy nie mówił do mnie w tak zdecydowany sposób, a to sprawia, że zawsze uważnie słucham, co ma do powiedzenia. – Czy nie wydawałoby się dziwne to, że opiekun wpieprza się w sprawy lekarza? Te dokumenty są naprawdę ściśle chronione. Zresztą jak wytłumaczyłabyś moją pomoc?
Daję sobie chwilę na zastanowienie. Zauważam, że moje płytkie, głupie myślenie prowadzi jedynie do podjęcia bezsensownego działania. On ma rację. Ten ośrodek cieszy się anonimowością i profesjonalizmem, nie pozwolą Aleksemu choćby zajrzeć tam, gdzie zaglądać nie może. W dodatku na nic zda się mój stan konta, Edek nigdy nie skusił się na pieniądze, które mu oferowałam. Ten stres odbija się na moim poczuciu realności sytuacji.
Jedynym logicznym, bezpiecznym wyjściem, będzie opowiedzenie szczegółowo o swoich paranojach. Jestem zmuszona powrócić myślami do najwcześniejszych lat i odwzorować wszystkie zapamiętane sytuacje. To przerażające.
- Zawiesiłaś się. – Aleksy pstryka palcami przed moim nosem.
- Po prochach trudniej zebrać myśli.
- Nie powinnaś mieć z tym problemu. Na pewno nie po tym, jak połknęłaś
te antydepresanty. Przecież to logiczne, że po takich silnych lekach twoje zdrowie pozostanie nienaruszone.
- Słuchaj. – warczę. Nienawidzę, kiedy ironizuje. – Jeśli masz zamiar prawić mi kazania, to lepiej...
- Znów mi grozisz.
- Ostrzegam.
Uderzam pięścią w metalowe oparcie łóżka, wyrzucając z siebie nagromadzoną irytację. Podwijam nogi i siadam na miękkiej pościeli. Muszę opanować nerwy. Nie mam czasu na słowne przepychanki, dlatego biorę jeden, głęboki oddech i zaczynam mówić. Aleksy opiera się o ścianę. Jego oczy momentalnie zmieniają wyraz na bardziej skupiony. Wygląda teraz jak prawdziwy lekarz. Taki lekarz pierwszej klasy. Zastanawiam się, czemu został pielęgniarzem, skoro tlił się w nim wielki potencjał. Mam nadzieję, że kiedyś opowie mi o tym, co robił po skończeniu szkoły średniej.
Opowiadam mu o wszystkim. O koszmarach, o stworach ze świecącymi oczami, o dźwiękach, które wydają. Pomijam jedynie fakt, że zobaczyłam je po raz pierwszy na pogrzebie babci. Udaje mi się zręcznie ukryć tę informację. Nie chcę mówić, że odbiło mi przy nieboszczyku. Nie chcę, by Aleksy podpisał moje jazdy pod traumę z dzieciństwa, bo śmierć osoby, którą kochałam, nie wywołała nawet smutku. Zawsze miałam neutralne podejście do śmierci. Moja babcia nauczyła mnie, że to wcale nie koniec, śmierć jest jedynie zmianą rzeczywistości. Nadal trwamy, pomimo bariery, która kruszy nasze ciała. I będziemy trwać, póki wspomnienia o nas nie rozpłyną się w powietrzu. Może kłamała, może wcale tak nie jest, jednak ja chcę w to wierzyć.
Kiedy kończę, widzę, jak Aleksy kiwa powoli głową. Trawi moje słowa. Wreszcie podnosi wzrok i otwiera usta.
- Więc szukamy piosenki, która słyszysz tylko ty?
Ignoruję to, jak irracjonalnie brzmi wypowiedziane zdanie.
- Tak.
- Aha. Dobra. To przyjdę za kilka godzin, jak już uporam się z robotą w bibliotece. Spróbuj nie zrobić nikomu krzywdy ani tym bardziej sobie. – mówi. Wstaje i wychodzi z mojego pokoju.
Zostaję sama z zaskoczeniem na wargach. Niedowierzanie osiada na moich powiekach, sprawiając, że stają się niewiarygodnie ciężkie. Zgodził się. Tak, jakby szukanie dziewczynki z koszmarów było czymś normalnym, codziennym. Niewierze, po prostu... Powinnam się teraz cieszyć, jednak patrząc na pustkę wokół, narasta we mnie smutek. Teraz czuję się dokładnie tak samo osamotniona, jak kilkanaście minut wcześniej, tam, na korytarzu. Przerażający chłód wdziera się do mojego serca, zamieniając je w kawałek lodu. Nigdy wcześniej nie znałam tego uczucia. Boję się. Ale ten strach jest głupi i nieuzasadniony, jednak ja wciąż go dostrzegam. Tak, jakbym obawiała się utracić coś, co zyskałam. Myślę, że wypełniłam Aleksym pustkę, która mi towarzyszyła, a teraz to zbiera swoje żniwa. Teraz lękam się mrozu opuszczenia, którego wcześniej nie dostrzegałam, ponieważ nikt, kto nigdy nie czuł ciepła, nie jest w stanie dostrzec zimna. Samotność to swoisty rodzaj piekła, od którego nie jesteśmy w stanie się samodzielnie uwolnić.
Chcąc zagłuszyć dręczące myśli, wstaję i powoli podchodzę do okna. Świat zewnętrzny, który tak bardzo mnie gnębił, zdaje się przyjaźniejszy. Już nie czuję ogromnej wagi rzeczywistości tego miejsca, ponieważ pojawiła się dla mnie nadzieja.
Zaciskam palce na parapecie. Pierwszy raz spoglądam na to, co znajduje się po drugiej stronie szyby. Nigdy dotąd nie miałam odwagi, by to zrobić. Bałam się, że zamarzę o wolności, która jest dla mnie niedostępna, ale teraz jest inaczej. Teraz mam nadzieję. I Aleksego.
Obserwuję spokojne ruchy fal w sadzawce. Nie miałam pojęcia, że coś takiego tu jest. Jestem też zaskoczona obecnością starej, pięknej kapliczki, której widok przedziera się przez rzadkie skupisko drzew. Ogólnie ogród wygląda pięknie. W dodatku jest jesień, a jesień jest fajna. Jest taka niezwykła w swojej monotonności.
Za moimi plecami otwierają się drzwi. Odwracam się, mając zamiar zapytać, co tu robi, czy czegoś zapomniał, ale okazuje się, że to nie Aleksy mnie odwiedził.
- Pani Hanno. – mówi. – Doktor Edmund chce się z panią widzieć.
Spoglądam na pielęgniarkę w podeszłym wieku. Nienawidzę tej baby, mam z nią złe wspomnienia. Wiem, że jest bardziej kopnięta niż niejeden świr w tym miejscu. Kiedyś o mało nie stała się moim opiekunem, ale, ku mojemu niezwykłemu szczęściu, przekonałam Edmunda do innej decyzji. Błagałam go na kolanach, ponieważ gdybym jednak dostała ją jako opiekuna, stałabym się chodzącym workiem na prochy.
Kiwam głową. Nie mam ochoty nigdzie wychodzić, w dodatku bez Aleksego. Chciałabym tu zostać, ale zżera mnie ciekawość, czego może chcieć doktorek. Moje wizyty u niego ograniczyły się do jednej w miesiącu, więc powinnam mieć zaliczoną terapię. Czyżby znów chciał prosić o pieniądze mojego ojca?
- Oczywiście. – podchodząc do drzwi, niezauważalnie wpycham książkę, leżącą na łóżku, pod poduszkę. Lepiej, żeby nikt jej nie znalazł.
***
Otwieram szeroko usta, patrząc w górę. O cholera. Myślałam, że nie da się w bardziej ostentacyjny sposób pokazać swojej pozycji w tym miejscu. Widocznie się myliłam.
Badam wzrokiem piękny, kryształowy żyrandol w gabinecie Edka. Nie mogę wyjść z podziwu dla jego rozrzutności. Pedantyczny staruch, który lubi wygodę... gdyby tylko mój ojciec wiedział, na co tak naprawdę idą jego pieniądze...
Mężczyzna zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Splata palce dłoni, jak to ma w zwyczaju i spogląda na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Chciałabyś … – zaczyna. – Mi coś powiedzieć?
Ton jego głosu wywołuje u mnie atak paniki. Nie wiem, o co mu chodzi, ale czuję, że mam przechlapane.
- Ja? Nie.
- Na pewno?
- Tak. – staram się brzmieć pewnie i zdecydowanie, jednak nie do końca mi to wychodzi. – Nawet nie mam pojęcia, czemu zostałam wezwana. Może najpierw...
- Oh, już wyjaśniam.
Zmienia pozycję. Kładzie ręce na blacie biurka i nachyla się w moją stronę. To wszystko sugeruje, że coś jest nie tak i najwyraźniej to ja zostałam obarczona za to winą.
- Ktoś. Nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy i czemu, włamał się do pokoju w bloku, w którym jesteś osadzona.
Marszczę brwi.
- No i co mam z tym wspólnego?
- Wiesz, który pokój został zdewastowany?
Przez osiem uderzeń serca zastanawiam się nad odpowiedzią. W mojej głowie pojawia się milion teorii, ale tylko jedna przykuwa moją uwagę. Otwieram szeroko oczy, zaczynając rozumieć. Nie... nie chcę słyszeć...
- Pokój pani Zofii.
Krztuszę się niedowierzaniem.
- O ile mi wiadomo, miałaś z nią „problem”.
- Ale to nie ja!
- Chciałaś, żebym przeniósł ją do innego budynku, pobiłaś ją, twierdziłaś, że cię prześladuje, a teraz to. Nie zostałaś zauważona, ale to nie czyni cię niewinną. Tylko ty mogłaś to zrobić. Ponadto mieszkasz obok. Miałaś doskonały motyw.
- Mam też alibi. – warczę. Jestem wściekła. Tak wściekła, że z trudem przychodzi mi nawet oddychanie. – Powiedz mi tylko, kiedy to się stało.
- Dzisiaj. Dzisiaj rano.
Zagryzam wargi. Kurwa. „Rano” komplikuje sprawę. Co teraz? Mam powiedzieć, że nie mogłam tego zrobić, bo przekupiłam znajomego pielęgniarza, żeby ukradł mi mocne prochy, których, według doktorka, nie potrzebuję i spałam po nich przez trzy dni? Wtedy będę miała jeszcze większe kłopoty.
- Słyszałem również o twoim buncie.
Podnoszę wzrok. Nie mogę uwierzyć, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam. Można powiedzieć, że sama zgotowałam sobie to piekło. Gdybym tylko nie połknęła takiej ilości... Eh.
- Jakie więc masz usprawiedliwienie na to, co zrobiłaś?
- Powtarzam. To nie ja. W tym czasie spałam.
- Nikt nie jest w stanie tego potwierdzić.
- Mój opiekun. – mówię, uświadamiając sobie, że przecież Aleksy cały czas przy mnie był. On wie, że obudziłam się, dopiero kiedy przyszedł. Tego dnia był ze mną od śniadania.
- Nie, nie może. – zaczyna grzebać w szufladzie. – Jak zapewne wiesz, opiekunowie przychodzą do pracy o godzinie ósmej, a wandalizmu dokonano między piątą a szóstą rano. Pielęgniarka, pełniąca nocny dyżur, usłyszała szloch pani Zofii, poszła sprawdzić, o co chodzi. Jak się okazało, kobieta wymagała kąpieli. Poza tym płakała i popadła w stan histeryczny. Musieliśmy podać jej mocne leki, by się uspokoiła. Po ich wyjściu dokonano dewastacji pomieszczenia. – wyciąga długopisy i układa je w równym rzędzie. – Jesteś z siebie dumna? Tak długo nękałaś tę kobietę, że nabawiła się dodatkowych stanów lękowych.
- JA. NIC. NIE. ZROBIŁAM. – irytacja wzbiera we mnie z każdą chwilą. Mam ochotę zacisnąć palce w pięść i walnąć w tą jego wkurwiającą twarz.
…
Muszę się opanować. Nie chcę dostać za karę leków, które zamienią mnie w marionetkę. Boję się tego, co mogą ze mną wtedy zrobić.
- Hanno. Jestem twoim lekarzem, ale jestem też dyrektorem tego miejsca i wiedz, że nie pozwolę na takie zachowanie. Nie będziesz traktowana wyjątkowo. Poniesiesz konsekwencje.
Przełykam strach, który urósł w moim gardle. Przerażenie tą wiadomością paraliżuje moje ciało. Mimo wszystko układam oddechy w zdania i postanawiam się bronić, a przynajmniej wynegocjować coś... cokolwiek. Chwilę myślę nad przyznaniem się do czynu, którego nie popełniłam i dochodzę do wniosku, że to najsłuszniejsze wyjście. Moje szanse na przekonanie świata o swojej niewinności wynoszą 0,000000000000078,2 procent.
Tak. To zdecydowanie zbyt mało, dlatego, ze skruchą w głosie, deklaruję swoje przeprosiny, przyrzekając, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Na poczekaniu wymyślam motyw działania. Usprawiedliwiam wszystko nasilającymi się bólami głowy, psychozami i innymi takimi. Moje umiejętności aktorskie są na przeciętnym poziomie, jednak spoglądając ukradkiem na Edka, zauważam, że na jego twarzy pojawia się wyrozumiałość. Stopniowo mięknie pod naporem moich słodkich słów.
- Rozumiem. – mówi, kiedy kończę swój jakże chwytający za serce monolog. – Jednak, jak już mówiłem, nie możesz robić bezkarnie takich rzeczy.
Po tym właśnie zdaniu moja nadzieja umiera. W myślach godzę się ze świadomością dostania takich prochów na uspokojenie, że nie będę wiedzieć, co to widelec.
Edek odsuwa krzesło. Wyciąga z kieszeni pęk kluczy i zaczyna je przekładać. Czasami myślę, że jest nadpobudliwy. Może też wciąga jakieś antydepresanty...? Potrząsam głową. To nie czas na myślenie o takich rzeczach. Teraz liczy się mój dalszy los. Jeśli mnie naćpają, stracę szansę, by wyleczyć się z paranoi z pomocą Aleksego. Nie mogę być przykuta do łóżka przez kolejnych kilka dni.
- Chciałbym, żebyś zaczęła zażywać...
Nagle w pomieszczeniu rozlega się cichy trzask. Odwracam się w stronę, z której dobiegł mnie dźwięk i zastygam w bezruchu. Edmund zrywa się z fotela. Kilka sekund później stoi przy jednym ze swoich oprawionych, fałszywych dyplomów. Słyszę, jak cicho przeklina pod nosem, gładząc palcem szybkę. Pękniętą szybkę. Szybkę, która pękła. Tak po prostu.
Wydaje się, że zostałam zapomniana przez doktorka, kiedy otwiera drzwi i wychodzi z gabinetu. Nie mogę uwierzyć, że olał mnie dla cholernego dyplomu, ale jestem również wdzięczna. Naprawdę wdzięczna losowi a taki obrót spraw.
Wzdycham przeciągle, chcąc wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli. Napięcie we mnie rośnie, a ja kompletnie nie mam pojęcia, co robić. Mam wyjść? Ta rozmowa jeszcze trwa? Ja nie wiem.
Rozkładam się na krześle, wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko. Krzyżuję ręce na piersiach. W pewnym momencie moją uwagę przykuwają klucze, którymi przed chwilą bawił się Edek. Teraz leżą sobie na blacie tak, jakby wcale nie były możliwością wejścia do każdego pomieszczenia we wszystkich budynkach psychiatryka. Po prostu sobie są. Istnieją... to uświadamia mi, jakie mam szczęście. Cholerne, kurwa, szczęście.
Rozglądam się, chcąc nabrać pewności, że nikt mnie nie obserwuje. Chwytam klucze i wkładam je w najmniej oczekiwane miejsce, w jakie mogłabym je włożyć. Wpycham pęk do stanika, by już nikt nie mógł mi ich zabrać. Oczywiście wiem, że się zorientuje, ale to zajmie mu trochę czasu. Przynajmniej tyle, ile jest mi potrzebne, by zakraść się tam, skąd dobiega piosenka.
- Proszę ze mną. – obok mnie pojawia się ta sama kobieta, z którą tu przyszłam. – Wraca pani do pokoju. Doktor Edmund ma teraz ważną sprawę do załatwienia.
Ta... szkiełko pękło w podrobionym dyplomie i już jego świat się zawala.
Wstaję bez słowa, dumna z przebiegu zdarzeń i nieco poirytowana niesłusznymi oskarżeniami. No ale... przynajmniej teraz MAM klucze do WSZYSTKICH pokoi. Że też wcześniej nie pomyślałam o tym, w jaki sposób zdołamy poruszać się po budynkach. Mam wielkiego farta. Naprawdę.
Pokonując w milczeniu kolejne metry korytarza, budzi się we mnie przekonanie, że to, co przed chwilą miało miejsce, zawdzięczam komuś, kto bardzo stara się naprowadzić mnie na dobry trop.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/11707-Wciaz-patrza-10
Komentarze