Historia

Łowcy Szmacianych Lalek Cz. 4

gabriel grula 8 8 lat temu 4 489 odsłon Czas czytania: ~19 minut

Relacja sierżanta Mariusza Gronostaja.

Dwudziestego drugiego maja, miałem akurat drugi z regulaminowych dni odpoczynku.

Poprzednie dwa tygodnie spędziłem wraz z całą swoją drużyną na ćwiczeniach.

Należę do oddziału szybkiego reagowania, nie muszę więc mówić jak ważna w naszym przypadku jest szybkość oraz precyzja działania.

W razie jakiegokolwiek gówna, typu zagrażający ładowi społecznemu fanatyk religijny, terrorysta lub po prostu jakiejkolwiek sytuacji wymagającej zdjęcia niewygodnych bądź groźnych typów, zjawiamy się właśnie my.

Nasza dwunastoosobowa grupa wchodzi w skład jednej z pięciu jednostek.

To właśnie między innymi my, zdobywaliśmy doświadczenie podczas słynnej wojny w Iraku.

Eliminując poszczególne cele na kolejnych szybach naftowych, przejmowaliśmy kolejno każdy z nich.

Irakijscy żołnierze zachowywali się jak manekiny, nie do końca zdające sobie sprawę z tego, co się dzieje. To znaczy wiedzieli o wywołanym przez Saddama konflikcie. Sami jednak nie wiedzieli do końca czy mają do nas strzelać.

Rzekome wyraźne rozkazy padły, ale nie tak zachowuje się szkolony przez całe życie na wypadek konfliktu żołnierz. Chyba myśleli, że będziemy z nimi negocjować warunki kapitulacji.

Zdejmowaliśmy ich jeden po drugim, traktując jak żywe tarcze. My akurat z wykonywaniem rozkazów nie mięliśmy problemów.

Rozkaz brzmiał aż nadto wyraźnie:

- „Zdjąć wszystkie cele. Nic poza tym. Żadnych jeńców, żadnych rannych.”

Nikt z naszych nie odniósł uszczerbku na zdrowiu, a wystrzelone w naszą stronę kule można było policzyć na palcach jednej ręki.

Oddział „Gamma” napotkał jako jedyny mocny opór.

Wynikał on jednak bardziej z rozpaczliwej obawy strzelających o swoje życie, niż z walki w imię Saddama.

Po obaleniu jego reżimu byliśmy tam jeszcze kilkukrotnie, eliminując niewygodnych dla naszych zwierzchników samozwańczych przywódców narodu.

Braliśmy także udział w kilku mniej znanych lub celowo wyciszanych konfliktach, głównie w Afryce.

Szczerze powiedziawszy nie tylko my, bo i cała reszta świata traktuje ten kontynent jak jeden wielki obsadzony „kukłami” poligon.

„Kukłami” określamy żywe cele. I tak na zmianę eliminowaliśmy kolejne rzekomo wrogie nam reżimy, wspierane przez Rosję i jej sojuszników lub islamistów i ich sojuszników.

Oni z kolei przy pomocy swoich oddziałów likwidowali obsadzane przez naszych rządzących reżimy i tak w kółko.

Nikt nikomu oficjalnie nie wchodził w drogę, a poszczególne formacje wojskowe zdobywały tak cenne doświadczenie i to w realnych warunkach bojowych.

Kontynent Afrykański nigdy, przynajmniej do czasu końca naszej cywilizacji, nie będzie miał prawa podnieść się z kryzysu. Bądźmy szczerzy, zupełnie nikomu na tym nie zależy, mało tego, wszystkim byłoby to nie na rękę.

Widząc zalewającą Europę falę emigrantów i te pełne troski oczy polityków okraszone płonnymi przemówieniami o obowiązku niesienia pomocy… Przemilczę ten temat.

Tak samo sprawa wygląda z Afganistanem.

Politycy! Oni stanowią największy problem. Są dokładnym przeciwieństwem Króla Midasa. Czego się nie dotkną zamieniają w gówno.

Ja jestem jednak tylko żołnierzem i tak naprawdę nic mi do tego.

Wracając jednak do głównego wątku.

Dopiero następnego dnia miałem stawić się w jednostce, oddawałem się więc tak upragnionej czynności, na którą wiecznie nie mam czasu mianowicie spaniu.

Obudził mnie dzwonek służbowego telefonu.

Rozkaz brzmiał jasno, za pół godziny miałem stawić się w pełnej gotowości w centrum dowodzenia.

Z wszystkimi porannymi czynnościami uporałem się w niespełna trzy minuty.

Zbiegłem do garażu i nie bacząc na przepisy drogowe, pomknąłem swym jednośladem do jednostki.

W pokoju odpraw stawiłem się trzy minuty przed wyznaczonym czasem.

Byłem przedostatni. Za mną przybył tylko „Laluś”, ale to standard. Zawsze stawia się jako ostatni.

Czerwony alarm wywołany był wydarzeniami rozgrywającymi się na jednej z klatek schodowych znajdującego się na Grochowie bloku mieszkalnego.

Mianowicie mężczyzna o niezidentyfikowanej tożsamości, mówiąc kolokwialnie wyżyna tam ludzi, grożąc śmiercią każdemu kto wejdzie na wspomnianą klatkę.

Rozkaz brzmiał – „Użyć wszelkich dostępnych środków mogących przyczynić się do pojmania mężczyzny. Jeżeli jednak zajdzie taka potrzeba zlikwidować cel”.

Dwadzieścia minut później byliśmy na miejscu.

Dość dobrze znam Warszawski Grochów, od razu zorientowałem się, iż jest to ulica Waszyngtona. Nie byłem jednak w stanie dokładnie stwierdzić numeru.

Dwa przystanki od budynku znajduje się Stadion Narodowy i często odwiedzana przeze mnie Saska Kępa.

Na miejscu zastaliśmy kilkudziesięciu kręcących się w pośpiechu ewakuujących mieszkańców bloku policjantów.

Stało tu także kilka wojskowych ciężarówek. Cały budynek obstawiony był kilkumetrowym, uniemożliwiającym oglądanie cywilom biegu następujących po sobie zdarzeń parawanem.

Przy drzwiach wejściowych stało kilkunastu uzbrojonych żołnierzy.

Dziesięciu wojaków z wycelowanymi w drzwi karabinami typu M-16, sprawiało wrażenie jakby za chwilę miało stamtąd wybiegnąć kilkunastu uzbrojonych terrorystów.

W trzech miejscach chodnik nosił ślady dużych krwawych plam.

Skojarzenie nasuwało się samo, z któregoś powyżej znajdujących się pięter ktoś skakał lub został wypchnięty.

Moją uwagę przykuły dwa pojazdy należące do Centrum Epidemiologicznego. Już wtedy wiedziałem, że sytuacja nie prezentuje się zbyt dobrze. Jak na jednego stanowiącego zagrożenie człowieka, przedsięwzięto ogromne środki.

Szybkim krokiem podeszliśmy pod drzwi klatki schodowej. Natychmiast każdy z nas założył maskę typu P-88. Odpowiadającą skażeniu środowiskowemu.

Wariat rozpylił pewnie jakiś gaz – pomyślałem.

Ponieważ jednak szkolony byłem na okoliczność wykonywania rozkazów, a nie myślenia bądź zadawania pytań, jako trzeci wbiegłem do klatki schodowej.

Skurwiel nie miał litości. Mieszkańcom zgotował krwawą łaźnię.

Już po przekroczeniu progu, wszedłem w kilkumilimetrową, ciągnącą się wzdłuż schodów kałużą zaschniętej krwi.

Wyglądało to tak, jakby obficie krwawiące ciało przeciągane było z którejś części klatki schodowej do wyjścia.

Dwa metry dalej leżało ciało kobiety. To co pozostało z jej czaszki mogę określić mianem „miazga”. Zarówno ściany jak i sufit obryzgane były krwią.

Ostrożnie, kryjąc jeden drugiego zaczęliśmy wchodzić na pierwsze piętro.

Najpierw zobaczyliśmy leżące na posadzce zwłoki policjanta i jakiegoś dziwnie wyglądającego cywila.

Jego głowa roztrzaskana była kulą z dziewięciomilimetrowego pistoletu. Strzał musiał być oddany z bardzo bliskiej odległości. To, co zostało z czaszki było jakimś dziwnie wyglądającym zlepkiem sinych narządów wypełnionych białą breją. Oba ciała musiały zostać zwleczone z którejś górnej kondygnacji. Świadczyły o tym czerwone, ciągnące się za zwłokami smugi.

Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie nienaruszana przez pocisk dolna szczęka cywila. Wystawały z niej długie, metalowe kły.

Tak dokładnie! To nie były zęby tylko kły. Większe od tych posiadanych przez większość dzikich najgroźniejszych nawet zwierząt.

Reszta ciała nosiła ślady licznych blizn oraz pozszywanych „na okrętkę” ran.

Wyglądało to odrażająco.

Przed wejściem na wyższe piętro otrzymaliśmy rozkaz by wejść do każdego z mieszkań. Najpierw zaczekaliśmy jednak na przyjazd windy.

Kiedy zobaczyliśmy znajdujące się w niej bezgłowe zwłoki, „Max” unieruchomił dźwig.

Na czas akcji każdy z nas miał przypisany pseudonim. Był on łatwy do zapamiętania i charakteryzował się szybkością oraz dźwięcznością wypowiedzi.

Po sprawdzeniu wszystkich na tym piętrze mieszkań i stwierdzeniu, że jest w nich „czysto” czyli są bezpieczne, skierowaliśmy się na następne piętro.

Tuż za nami weszła kolejna z jednostek. Jej zadaniem było zabezpieczenie naszych tyłów. Oraz sprawdzenie lokali na parterze.

Nie bacząc na nic, odwiedzaliśmy kolejne z mieszkań.

Zamknięte, w większości antywłamaniowe drzwi, wysadzaliśmy z framug przy pomocy ładunku wybuchowego. Tylko nieliczne udawało się wyważyć.

Zamknięte mieszkania były puste. Ich właściciele zapewne byli w pracy.

Gorzej jednak było w przypadku otwartych lokali.

Zazwyczaj znajdowały się tam zmasakrowane zwłoki, natomiast sceneria każdego z mieszkań przypominała miejsce bezwzględnej egzekucji.

Przechodziliśmy do każdego z następnych pomieszczeń w pełni gotowi na napotkanie psychola, będącego przyczyną całej tej masakry.

„Rydz” szybkim ruchem otworzył drzwi ostatniego, oznaczonego numerem dziesięć lokali.

Ja wraz z „ Mikim” staliśmy w pełni gotowi na odparcie potencjalnego ataku.

Ledwo uchyliły się drzwi, a wyskoczyło z nich to „coś”.

Oceniliśmy sytuację jako bezpośrednio zagrażającą naszemu życiu, dlatego natychmiast otworzyliśmy ogień.

Ta istota była niesamowita. Z wyglądu przypominała kobietę. Do tej pory mam przed oczyma jej twarz.

Niby odrażająca, bo cała pokryta bliznami i szramami, ale mająca w sobie coś urzekającego i przyciągającego uwagę.

Wyskoczyła z ciemności niczym lwica. Takiej szybkości w wykonaniu jakiejkolwiek istoty ludzkiej nigdy w życiu nie widziałem, a zdążyłem już zobaczyć naprawdę wiele.

Trafiliśmy ją. Zarówno ja jak i „Miki” wpakowaliśmy w nią, co najmniej po cztery pociski. Każdy normalny organizm skapitulowałby.

Widziałem naćpanych „PSP” wariatów umierających dopiero na skutek upływu krwi, nie zaś odniesionych ran. Tym razem było to jednak coś zupełnie innego.

Naturalną rzeczą jest na skutek zainkasowanych pocisków, odrzucenie ciała do tyłu. W tym przypadku nic takiego nie miało miejsca.

Ona nawet nie zwolniła. Dopadła „Mikiego” od razu zatapiając w nim kły.

Nasze mundury są specjalnie wzmacniane. Nie jest dla nich problemem uchronienie żołnierza przed kilkoma zadanymi mu cięciami noża. Jasne, ostrze za którymś tam razem w końcu upora się z materiałem. Jednak przez ten czas napastnik jest już martwy.

Niestety, materiał chroniący szyję, a co najważniejsze tętnicę szyjną „Mikiego” został rozerwany.

Fontanna krwi trysnęła po cały przedpokoju.

Zareagowałem natychmiast. Wyjąłem nóż i poderżnąłem gardło pochylonej nad moim towarzyszem postaci. Następnie zrobiłem dwa kroki do tyłu, chwyciłem za broń, biorąc na cel głowę intruza.

Polała się biała substancja. Stojący z tyłu stwora „Rydz”, wbił nóż w kark bestii.

Ta wydając z siebie dziwnie brzmiący syk, strasznie mocno wybiła się do tyłu, całym impetem ciała uderzając w „Rydza”, przygważdżając go tym samym do ściany.

Zrobiła to tak mocno, szybko i dynamicznie, że biedak mimo hełmu stracił przytomność.

Posypał się tynk. Odgłos syczenia przerwany został czterema strzałami „Luki”.

Specjalista od broni krótkiej, czterokrotnie trafił cel w głowę. Dopiero wtedy ten padł nieruchomo, trzęsąc się w targanych ciałem agonalnych wstrząsach.

Wtedy usłyszałem dochodzącą z klatki schodowej, liczącą dwanaście wystrzałów serię.

Wycofaliśmy się.

Przed drzwiami wejściowymi lokalu, leżał „Mak”, „Gad’ i „Max”.

Ciała dwóch pierwszych obficie krwawiły. Trzeci natomiast zachowując resztki przytomności umysłu, celował z Glocka w dwumetrowego olbrzyma.

Gigant pomimo zainkasowania kilku kul, dopadł „Maxa” wytracił mu z rąk broń. Na koniec zaś skręcił chłopakowi kark.

Mutant dopadł do kolejnego z żołnierzy i piekielnie mocnym uderzeniem rozerwał mu chronioną pancerzem klatkę piersiową, wyrywając z niej serce.

Wszystko to działo się na moich oczach.

Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale stwór dał susa w stronę schodów, przewracając po drodze trzech z naszych ludzi.

Rozległ się krzyk, przerwany dopiero kolejnymi strzałami. Jestem pewny, że trafiłem go kilkukrotnie.

Mimo to, cel zdołał dobiec do schodów i najzwyczajniej w świecie uciec nam na któreś z wyższych pięter.

Jak go opisać? Trudno odnieść mi się do jakiegoś realnie żyjącego stworzenia.

Muszę się odnieść, do któregoś z filmów science fiction.

Przypominał on mieszankę Predatora z Frankensteinem.

Zdaję sobie sprawę jak to brzmi. W pełni też biorę odpowiedzialność za każde z wypowiedzianych słów.

Jego ciało w całości składało się z pozszywanych fragmentów skóry, jak oceniam, niegdyś należącej do różnych osób. Nierówno osadzone oczy, wysokie czoło, łysa czaszka i te broczące ludzką krwią usta z widocznymi kłami oraz mocno zdeformowanymi ustami. Wszystkie powyższe elementy składały się na niesamowity widok.

Do tego dwumetrowy wzrost i piekielna siła, o odporności na strzały nie wspominając.

Wiem co mówię. Widziałem naprawdę wiele. A mimo to za każdym razem, kiedy tego przeklętego dnia nacisnąłem spust, przechodziły mi po plecach ciarki wywołane przybierającą na sile niepewnością.

Strzelałem instynktownie, odruchowo. Uczyłem się tego całe życie. Mimo to nie mogłem powstrzymać delikatnego drżenia rąk.

Pojawiło się ono u mnie po raz pierwszy, nigdy wcześniej nie odczuwałem czegoś takiego. No może podczas pierwszych dwóch akcji.

Przy każdej kolejnej działałem jak robot, niczym śmiercionośna maszyna eliminująca każdy z zagrażających celów.

Nasz oddział miał jak na tamtą chwilę czterech rannych, w tym trzech ciężko i dwóch zabitych.

Na wyższe piętro skierowany więc został oddział „Omega”

Okazało się, że zadane w trzech przypadkach rany szyi były śmiertelnymi. Chłopaków nie udało się uratować.

Mimo wszystko pozostaliśmy na piętrze, dostając rozkaz zabezpieczenia go.

Parę minut później minęło nas dwóch gości z Centrum Ściśle Tajnej Jednostki Genetyczno Epidemiologicznej.

Po niespełna dziesięciu minutach, wyniesiono na noszach, z któregoś znajdującego się na wyższym piętrze mieszkania dwie osoby.

Staliśmy, jak chcieliśmy wierzyć gotowi na ponowną konfrontację z tym czymś.

Znów rozległy się strzały, znów krzyk jednego z naszych i cisza.

W ciągu najbliższych dwudziestu minut minęły nas jeszcze trzy jednostki.

„Delta” „Gamma” i „Epsi”.

Strzały miały miejsce jeszcze dwukrotnie, po czym nastąpił rozkaz odwrotu.

Podczas wycofywania się nie zauważyłem wcześniej mijanych, leżących na posadzce ciał.

Wszystkie zostały wyniesione.

Od razu wbiegliśmy do furgonetki, ustępując miejsca saperom.

Parę minut później było już po wszystkim.

Niemalże połowa budynku została wysadzona. Oczywiście w prasie pojawiła się informacja jakoby miało to miejsce na skutek wybuchu gazu.

Mimo starań, żaden z nas nie dowiedział się z czym mieliśmy do czynienia.

Wiem tylko tyle, że mimo wybuchu, żadnego dziwnie wyglądającego ciała nie odnaleziono.

Jedyne co na własne oczy widziałem, to w znacznej części poplamiony krwią notatnik jakiegoś szalonego jak wnioskuję naukowca.

Nie jestem w stanie podać jego danych personalnych. Wiem tylko tyle, iż kończy się on na dacie 17 maja 2017r. Czyli dokładnie pięć dni przed naszą interwencją.

Znalazł go ktoś z „Omegi”.

Dziś wiem, że dziennik jak również cała sprawa, zostały objęte klauzulą „Ściśle Tajne”

Nie wiem jaki los spotkał wynoszoną na noszach dwójkę osób.

Jestem profesjonalistą, dlatego żadnych niewygodnych dla dowództwa pytań nie mogę zadawać.

Taki jest mój zawód. Idę do pracy, wykonuję robotę i o wszystkim zapominam.

Za to mi płacą.

Nic widzianego do tej pory w życiu, nie zrobiło na mnie takiego wrażenia.

Dlatego też, postanowiłem wszystko spisać pozostawiając potomnym.

Cała sprawa została idealnie zatuszowane i zmanipulowane. A mi naprawdę jakoś niezależny na dociekaniu i ujawnianiu niewygodnej dla rządzących jak i niektórych wielkich instytucji niewygodnej prawdy.

Sam naraziłbym się najprawdopodobniej na śmierć lub co gorsza dożywotni pobyt w zakładzie dla obłąkanych.

A nie po to zapieprzam, ryzykując podczas każdej akcji życiem, aby zamiast cieszyć się urokami życia na zbliżającej się dużymi krokami emeryturze, siedzieć w psychiatryku.

Ludzie i tak są na każdym kroku okłamywani w takim stopniu, iż ta jedna historia i tak nie przyczyni się do uświadomienia ich w czymkolwiek.

Jednak czując taką wewnętrzną potrzebę wydarzenia tego pamiętnego dnia 22 maja 2017 roku, mające miejsce na ulicy Waszyngtona 41. Spisałem i zamierzam ukryć w jednej z licznie posiadanych książek.

Może za kilkadziesiąt lat ktoś się tym zainteresuje o ile do tego czasu będzie jeszcze istniał ten coraz bardziej zaskakujący mnie i coraz bardziej zakłamany świat.

*********************

Zapiski z dziennika Doktora Lucjana Trusta.

5 marzec 2016r.

Miałem sen. Wiem jak stworzyć człowieka doskonałego. Bez skrupułów, sumienia, twardego, inteligentnego, a zarazem odpornego na zmęczenie.

Wiem jak to uczynić. Muszę jedynie pozyskać ciała nadające się do moich eksperymentów. Wieloletnie badania na zwierzętach w końcu zaprocentowały.

Czuję się natchniony, pełen wigoru i przepełniony energią.

Pozostaje jeszcze dokonać ostatnich najważniejszych obliczeń. A przede wszystkim wyciągnąć z nich trafne wnioski.

15 marzec 2016r.

Pracuję nieprzerwanie dzień i noc. Jestem na dobrym tropie.

30 marzec 2016r.

Pozyskałem ciało. Należy do pewnej dziewczyny. Stała samotnie na dworcu, sprawiając wrażenie bardzo zdezorientowanej. Zaryzykowałem, proponując podwózkę zwabiłem ją do swego auta.

Chciała abym zawiózł ją na plebanię znajdującego się nieopodal placu Szembeka Kościoła pod wezwaniem „Najczystszego Serca Maryi”.

To niedaleko od mojego domu.

W połowie drogi uśpiłem ją. Czekając na dogodną późną porę, niepostrzeżenie wniosłem do domu, przystępując czym prędzej do eksperymentu.

2 kwiecień 2016r.

Ciało mimo, iż wyposażyłem pomieszczenie w agregat chłodzący, piekielnie szybko psuje się. Musiałem usunąć jej wszystkie wnętrzności, natomiast resztę zabalsamowałem.

6kwiecieć 2016r.

Zaprosiłem na kolację jednego z kręcących się po okolicy bezdomnych. Śmierdział jak diabli. Dlatego najpierw kazałem mu się wykąpać. Siedział w wannie czterdzieści minut, ale się doszorował.

Uśpiłem go, a następnie wyciąłem wszystkie życiodajne organy.

8 kwiecień 2016r.

Nic z tego nie wyszło. Przełożone organy nie chcą współpracować z układem nerwowym. Moja opracowana rok temu w teorii metoda, nie przynosi namacalnych, praktycznych rezultatów.

Dziwne, gryzonie reagowały na nią zgodnie z oczekiwaniami.

12 kwiecień 2016r.

Mam kolejne zwłoki. Należą one do mieszkającej dwie ulice dalej chorej psychicznie, młodej dziewczyny. Mózgu pozbyłem się, ale narządy współpracują.

Potrzebne było tylko nieco większe napięcie elektryczne. Gnijące fragmenty ciała dziewczyny, zastąpiłem nowymi. Słaby ze mnie chirurg plastyczny, ale nie o piękno tu chodzi.

17 kwiecień 2016r.

Jestem geniuszem! Stworzony przeze mnie specyfik o nazwie „GŻWID” doskonale nadaje się do stałego podtrzymywania funkcji życiowych, a także wyśmienicie konserwuje powstrzymując efekty starzenia. Czyli obumierania komórek.

„GŻWID” to skrót od Gwarancja Życia Wiecznego I Doskonałości.

Jakie to proste. Zawsze wiedziałem, że cała genialność tkwi w prostocie! Nie ruszałem układu krwionośnego, jedynie musiałem trochę popracować przy kręgosłupie i kręgach szyjnych. „GŻWID” jest cudem, „Świętym Graalem”, czymś genialnym. Nie mam tylko pojęcia, jakie może odnieść skutek w sytuacji dostania się do krwioobiegu naszego niedoskonałego organizmu.

20 kwiecień 2016r.

Mam problem z uzyskaniem napięcia zdolnego tchnąć „iskrę życia” w moje ukochane dziecię.

Nie poddając się jednak, próbuję dalej.

30 kwiecień 2016r

Nic z tego. Połowa zwłok została zwęglona. Przez to wszystko zwróciłem tylko uwagę sąsiadów. Smród palonego ludzkiego ciała jest charakterystyczny. Nic więc dziwnego, że go wyczuli.

3 maj 2016r.

Pozyskałem kolejne zwłoki. Zaszczyt uczestnictwa w moim eksperymencie przypadł młodej, pijanej idącej akurat ulicą dziewczynie. Jest śliczna, dzięki mnie stanie się jeszcze nieśmiertelna.

10 maja 2016r.

Udało się! Jednak młode ciało jest najlepsze! Moja Kochana pozbawiona została tylko dwóch układów. Mianowicie pokarmowego i wydalania. Oba są jej do niczego niepotrzebne. Krew zastąpiłem „GŻWID”. Na wcześniej uśmiercone ciało, działa wyśmienicie.

Zdaję mi się, że uśmiecha się do mnie. Odpowiadam jej równie uprzejmym uśmiechem.

Na razie nie posiada władzy w ciele. Jest to jednak normą. W ciągu najbliższego tygodnia, wszystko powinno ulec ustabilizowaniu.

20 maja 2016r.

Uzyskałem napięcie zdolne tchnąć w nią iskrę nieśmiertelności. Jej powieki, ręce oraz nogi drgają.

Jestem świadkiem budzącego się cudu życia.

23 maja 2016r.

Musiałem nieco zmienić recepturę „GŻWID”. Obecnie zawiera ona nieco więcej soli fizjologicznych.

O godzinie dwudziestej, minut piętnaście poruszyła się. Naprawdę poruszyła się.

24 maja 2016r

Otworzyła oczy. Niestety jedno wykazywało oznaki gnicia, dlatego musiałem zastąpić je nowym.

Z różnych innych powodów potrzebowałem kolejnego ciała. Tym razem trafiła mi się bezdomna.

W zasadzie potrzebowałem od nie tylko oka. Była paskudna. Lecz zrobiłem to tylko i wyłącznie dla mojej Kochanej. Zwłok pozbyłem się standardowo ćwiartując je i wyrzucając do kilu śmietników.

7 lipiec 2016r.

Długo nic nie zapisywałem. Działo się jednak tyle rzeczy, że po prostu nie miałem czasu.

Moja Kochana żyje. Wodzi za mną wzrokiem. Rozpoznaje mnie. Chce wstać. Na wszelki wypadek trzymam ją skrępowana pasami. To ze względu na ewentualny napływ nadludzkiej siły. Serum, które płynie w jej dawnym krwioobiegu zawiera znaczna dawkę sterydów, stąd taka konieczność. Kochana łaknie krwi. Uwielbia się nią delektować. Dobrze, że zadowala się porcją rzędu 150 ml. Inaczej miałbym z tym nie mały problem. Do tego codziennie aplikuję jej domięśniowo 1ml. „GŻWID”.

Na początku trochę niepokoił mnie kolor jej skóry oraz notorycznie pękające naczynka krwionośne. Jednak od dwóch dni wszystko znika. Jej skórze daleko jednak do rumianej barwy, mimo to zakochałem się w niej. Jest śliczna. Jestem stary, a mimo to udało jej się wyzwolić we mnie młodzieńcze pokłady wigoru. W znaczny sposób pełnię jej temperamentu ograniczały pasy, gdyby nie one…

Jest niesamowitą kochanką. Na wszelki wypadek zasłaniam jej usta. W przypływie ekstazy mogłaby przestać się kontrolować i mnie ugryźć.

15 lipiec 2016r.

Kochana uczy się chodzić. Z minuty na minutę czyni niesamowite postępy.

Za moją cierpliwość, odwdzięcza mi się upojnymi nocami.

1 sierpień 2016r.

Mam kolejne ciało. Podaje mu w sposób dożylny 2 ml. „GŻWID”. Efekty powinny być widoczne już po pięciu minutach.

2 sierpień 2016r.

Niestety kobieta umiera. Jedynymi efektami wstrzyknięcia specyfiku była bardzo wysoka temperatura w następstwie, której nastąpił zgon. „GŻWID” zupełnie nie zdaje egzaminu w przypadku żywego organizmu. Wszelkie organy wewnętrzne zmieniły się w substancję konsystencją przypominającą galaretę.

15 sierpień 2016r.

Udało mi się pozyskać ciało kolejnego z bezdomnych.

Powtarzam krok po kroku całą procedurę ożywiania. Czynię to dokładnie tak, jak miało to miejsce w przypadku Kochanej.

Na wszelki wypadek uczynię go brzydkim, tak, aby nie podobał się mojej ukochanej.

18 sierpień 2016r.

Niestety to, co zdało egzamin w przypadku Kochanej, nie powiodło się w przypadku Rudolfa. Tak nazwałem go Rudolf. Usilne próby ożywienia spełzły na niczym.

Ostatecznie ściągnąłem z niego jedynie skórę twarzy, gdyż reszta kompletnie do niczego się nie nadawała. Pozbywam się go.

1 październik 2016r.

Kochana robi niesamowite postępy. Ostatnio zajmuję się tylko nią.

10 październik 2016r.

Ona jest niesamowita, próbuje coś powiedzieć. Poza jednym mankamentem w postaci pojawienia się na jej twarzy paskudnych guzów w dalszym ciągu jest śliczna. Zabieram się za przygotowania do operacji twarzy.

15 październik 2016r.

Dzisiaj zadzwonił do mnie syn. Przyjeżdża na trzy dni do Warszawy i chciał się u mnie zatrzymać.

A co ja do kurwy nędzy prowadzę noclegownie? Gówniarz przypomina sobie o mnie tylko wtedy jak coś potrzebuje. Najchętniej to nakarmiłbym nim Kochaną.

Powiedziałem mu aby po prostu spieprzał.

2 grudzień2016r.

Kochana staje się coraz bardziej silna i niebezpieczna. Chciała mnie zaatakować. Powstrzymały ją przed tym tylko pasy. Musiałem nieco je wzmocnić. Na wszelki wypadek zakładam jej na twarz maskę.

10 grudzień 2016r.

Nie daje mi spokoju myśl stworzenia mężczyzny. Byłaby to nowa rasa, której liczebność można by kontrolować. Kochana nie jest zdolna nosić w sobie zarodka nowego życia.

Mimo nauki nic nie pojmuje. W znacznej mierze kierują nią tylko instynkty.

24 grudzień 2016r.

Kochana dostaje ode mnie podwójną dawkę krwi. Znów jest miła, spędzamy upojną noc.

31 grudzień 2015r.

Moim Noworocznym postanowieniem jest stworzenie mężczyzny.

1 styczeń 2017r.

Rozpoczynam poszukiwania ciała.

5 styczeń 2017r.

Ciało zajmujące łóżko numer dwa, należy do jakiegoś uduchowionego mężczyzny. Odwiedził mnie dziś tuż po godzinie dwunastej w południe, chcąc porozmawiać na tematy ściśle związane z religią. Oczywiście zaprosiłem go na herbatę. I tak już został. To dzięki mnie, a nie żadnemu Bóstwu dostąpi życia wiecznego.

20 stycznia 2017r.

Ciężko pracuję. Staram się wedle sporządzonych precyzyjnych notatek ożywić ciało. Ciągle coś jednak idzie nie tak. Dwa dni temu musiałem pozbyć się części jego twarzy. Po prostu zaczęła gnić. Tak samo jak skóry na niemalże całej prawej nodze i plecach.

30 styczeń 2017r.

Udało się! Nadaję mu imię Dziki. Muszę tylko nieco dojść do ładu z jego twarzą. Wiem gdzie popełniłem poprzednio błąd. Problem tkwił w "GŻWID". Zapomniałem, iż pierwotnie jego skład był nieco inny. Ożywiony organizm w pełni akceptuje go, natomiast martwy odrzuca. Na razie nie mam pojęcia od czego to zależy.

W najbliższym czasie będę starał się to zweryfikować.

4 luty 2017r.

Nie powiem aby Dziki wyglądał ładnie. Ze względów bezpieczeństwa usuwam mu wszystkie zęby.

Od przedwczoraj usycha mu jedna z rąk. Mimo to nie podejmuję żadnych działań. Jestem bardzo ciekaw, w którą stronę to pójdzie, a przede wszystkim jak się skończy.

14 luty 2017r.

Musiałem amputować mu rękę. Cięcia dokonuję na wysokości łokcia.

22 luty 2017r.

To dziwne i niesamowite zarazem, ale z amputowanej kończyny Dzikiego zaczyna wyrastać jakby jakiś, na pierwszy rzut oka przypominający mackę ośmiornicy narząd.

Jestem zaskoczony.

1 marzec 2017r.

Sprowadzam do domu postawnego bezdomnego. To prawdziwy gigant. Moja herbatka ścina go z nóg. Co do niego, mam jednak konkretny plan. Jeżeli uda mi się go ożywić, wypuszczę go miedzy ludzi.

Jak wnioskuję po Kochanej, będzie raczej wrogo nastawiony. Ciekaw jednak jestem jak będzie sobie radził w społeczeństwie wśród ludzi.

3 marzec 2017r.

Powstały małe komplikację. Mam nadzieje jednak, że są one chwilowe.

7 marzec 2017r

Niestety, mam zbyt małą ilość swojego eliksiru życia. Na przygotowanie niezbędnych mi w tej chwili pięciu litrów, będę potrzebował około dwóch tygodni. Mam tylko nadzieję, że ciało Giganta wytrzyma to.

20 marzec 2017r.

Mimo wydałoby się idealnych warunków musiałem pozbawić dużego, znacznej części skóry na twarzy. Nic nie mogłem poradzić. Resztę jego ciała zaczynają pokrywać jakby rybie łuski. Nie wygląda to ładnie. Najprawdopodobniej jest to choroba skóry lub jakiś rodzaj reakcji akurat jego organizmu na "GŻWID".

1 kwiecień 2017r.

Mój eksperyment wchodzi w decydującą fazę. Popuszczam wodze fantazji i zamiast zębów wstawiam mojemu Gigantowi duże kły. Dzięki nim będzie zabójczo skuteczny.

5 kwiecień 2017r.

Kochana czyni niesamowite postępy. Przytula się do mnie. Odnoszę wrażenie, że rozumie co do niej mówię. To naprawdę cudowne uczucie wiedzieć, iż jest się stwórcą.

15 kwiecień 2017r.

Dzisiaj zyskałem pewność, Kochana doskonale rozumie co do niej mówię.

Zupełnie inaczej jest w przypadku drugiego z ożywionych. Przykro mi to przyznać, ale Dziki to bezmyślna kupa mięcha. Ciągle chce żreć. Nic poza tym.

Nie ujawnia talentu do przyswajania czegokolwiek. Gigant na dzień dzisiejszy zdecydowanie przewyższa go intelektem. Jeżeli rozpoznawanie kolorów i dźwięków możemy nazwać intelektem. Zdecydowanie daleko mu jednak do mojej Kochanej. Ta czyni prawdziwe postępy. Może to wynikać z faktu oswajania się z „nowym życiem”.

18 kwiecień 2017r.

Sam nie mogę w to uwierzyć, ale w miejscu odciętej ręki Dzikiemu wyrasta coraz bardziej wydłużający swą długość narząd chwytny. W celach badawczych dokonuję w połowie jego długości amputacji.

25 kwiecień 2017r.

Kochana pomaga mi przy produkcji eliksiru.

Co ciekawe doskonale zapamiętuje kolory poszczególnych substancji, ich proporcje jak i miejsce gdzie leżą.

5 maj 2017r.

Kochana po raz pierwszy sama zrobiła eliksir.

10 maj 2017r.

Udaje mi się zaprosić do domu jakiś akwizytorów. Są to młodzi ludzie. Właśnie takich trzeba mi było.

Uśpiłem ich. Dzięki temu Gigant ma całkiem nową twarz. Daleko jej do piękna, ale jest nieźle.

Zauważyłem, że dzisiejszego dnia wypadły mu wszystkie włosy. Ten sam objaw zauważam u Dzikiego. Pewnie Kochana pomieszała proporcje przy produkcji "GŻWID".

12 maj 2017r.

Mój eksperyment wchodzi w decydującą fazę. Postanawiam wraz z Gigantem wypuścić Dzikiego. Zobaczymy jak sobie poradzą. Muszę jedynie oswoić się ze swoją fizycznością i nieco popracować nad koordynacją.

15 maj 2017r.

Wszystko jest już gotowe. Zarówno Dziki jak i Gigant profilaktycznie mają na twarzach maski. Zdejmę je dopiero w momencie wystawienia ich przed drzwi mieszkania.

17 maja 2017r.

Jestem zaskoczony tym w jak sprawny sposób potrafię poruszać się. Jutro puszczam ich wolno.

Kochana tuli i łasi się do mnie niczym kotka w rui.

Dzisiaj wieczorem po raz pierwszy zdejmę jej maskę. Myślę, że jest już na tyle przystosowana by chodzić bez niej. Mimo wszystko wstawię jej jeszcze małe kiełki. Niech i ona w razie czego potrafi się bronić i solidnie odgryźć.

Za dziesięć minut zaczynam operację wstawiania jej implantów.

Wieczorem natomiast pozwolę jej w pełnej krasie przejrzeć się w lustrze.

Na pewno będzie zachwycona.

Koniec.

Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/5577

Jeżeli podobał Ci się tekst polub fanpejdż:

https://www.facebook.com/pages/Czas-Z/1430189543949970

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ej, brakuje mi tu jeszcze jednej części. :D Opowiadanie świetne i przyjemnie się czyta.
Odpowiedz
Serio... Seks z potworem... OŁ EM DŻI
Odpowiedz
Wooo moja dzielnica ;D a co odpowiadania to czytam i czytam, zajebiscie wciaga. Autor powinien zaczac pisac ksiazki ;)
Odpowiedz
Grochów jast także moją dzielnicą :) Adres jest jak najbardziej prawdziwy :)
Odpowiedz
Witam sąsiadów;) Dwa przystanki tramwajowe czy autobusowe? ;) Pozdrowienia z Grenadierów;)
Odpowiedz
... kura pieczona... przeczytałem adres... wcześniej mieszkałem na Zbaraskiej 6...
Odpowiedz
Chyba jej się odbicie nie spodobało, bo w końcu profesorka zagryzła.
Odpowiedz
Wszystko na to wskazuje :) Aczkolwiek powodów mogła mieć kilka.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje