Historia
Wciąż patrzą 12
Spis wszystkich części w profilu: http://straszne-historie.pl/profil/6330
Szaleńczy bieg odebrał mi zdolność samodzielnego oddychania. W dodatku strach zjednoczył się z adrenaliną, tworząc mieszankę wybuchową dla mojego organizmu. Nie potrafię uspokoić dudnienia serca w mojej piersi. Kręci mi się w głowie, a dłonie nie przestają drżeć. Muszę odpocząć...
Moje palce wyślizgują się z uchwytu Aleksego, który pędzi przed siebie. Mogę przysiąc, że kiedy dotykałam jego skóry, czułam przerażenie płynące razem z krwią. Świadomość jego niestabilności emocjonalnej doprowadza mnie do jeszcze większej paniki. Miałam nadzieję na uzyskanie od niego wsparcia, chciałabym, żeby mnie wyśmiał, żeby wyśmiał wszystko, co przed chwilą się zdarzyło, mówiąc, że to nieprawda. Nigdy nie chciałam zobaczyć jego strachu.
Opieram się o zimną ścianę. Zostałam sama, daleko w tyle. Oddycham bardzo ciężko i nierównomiernie. Moje ciało jest w fatalnej kondycji. Mięśnie piszczą z wycieńczenia, dzieląc skórę potwornym bólem. Mam wrażenie, że za kilka sekund rozsypię się na kawałki, płuca pękną, a głowa eksploduje. Jestem zbyt słaba na tak duży wysiłek fizyczny. Samo chodzenie sprawia mi trudność, nie mówiąc już o gwałtownej ucieczce. Aktualnie nie obchodzi mnie nic. Chcę jedynie odpocząć, ponieważ nie mam siły nawet, by krzyknąć do Aleksego, który ciągle biegnie przed siebie. Jeśli mnie tu zostawi, to trudno. Naprawdę, opadam z sił.
Zimna nawierzchnia bierze mnie w znajome objęcia, kiedy osuwam się na podłogę. Cała drżę. Tak cholernie mocno... I nie potrafię tego zatrzymać. Przez moje usta wpełza strach i zaszywa się w samym środku mózgu. Zaczynam pojmować nieprawdopodobieństwo całej sytuacji. Zaczynam ulegać przerażeniu, a melodia nie ustaje nawet na chwilę.
Słyszę dźwięk liter, tworzących moje imię, ale nie mogę podnieść głowy, by zobaczyć kto mnie woła. Przed moimi oczami robi się ciemno.
- Słyszysz mnie? – czuję jak palce Aleksego zaciskają się na moich ramionach. Gdybym mogła, opieprzyłabym go za tą niedelikatność. Zaraz połamie mi kości. Chcę, żeby mnie puścił, ale z drugiej strony, cieszę się, że nie zostawił w tym miejscu.
- Nie możemy się zatrzymywać. Wydostańmy się z budynku. – mówi szybko, zbyt szybko, bo nie potrafię zrozumieć jego słów w pierwszej chwili.
- Daj... mi... chwi...lę...
Układanie oddechów w zdanie przychodzi z wielkim trudem. Aleksy pozwala mi odpocząć. Zawiesza moje bezużyteczne ciało na swoim ramieniu, umożliwiając odpoczynek bez konieczności kładzenia się na brudnej podłodze.
Jego klatka opada i ponosi się równie szybko, jak moja. Wyczuwam zmęczenie zmieszane z niedowierzaniem, odrobiną szoku. Jest tak samo zdezorientowany, ale i tak ma gorzej. Ja mogę usprawiedliwić to, co się stało swoją chorobą umysłową, mogę wszystko zwalić na leki i wziąć tabletki nasenne. On nie ma takiej możliwości. Aleksy musi poradzić sobie sam.
- U... cieka... cie?
Przełykam gorzką ślinę, kiedy pytanie rozbrzmiewa w przestrzeni. Otwieram oczy szerzej, wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność. Wstrzymuję oddech, nie będąc do końca pewna, czy moja wyobraźnia nie postanowiła działać przeciwko mnie. Wymyśliłam to sobie, niczego nie słyszałam, niczego nie słyszałam, niczego nie słyszałam...
Wtulam twarz w ramię Aleksego. Muszę, muszę zatrzymać moje szaleństwo.
- Hej – czuję jak jego dłoń wplata się w moje włosy. – już spokojnie. Opanujmy nerwy i wyjdźmy stąd razem. – próbuje dodać mi otuchy.
Ośmielam się podnieść wzrok i spojrzeć na zarys ust, które wygadują tak niewiarygodne rzeczy. Wyjdźmy razem... chciałabym wyjść. Opuścić to miejsce na zawsze, ale wtedy uświadamiam sobie, że Aleksy nie mówi o opuszczeniu psychiatryka. Chodzi mu jedynie o budynek.
Niezrozumiała rozpacz ściska moje serce.
Ocieram twarz ze wszelkich złudzeń i staję na własnych nogach, o własnych siłach. Opuszczam bezpieczne miejsce w jego ramionach. Muszę się pozbierać. Już niedługo położę się w ciepłym łóżku. Zasnę.
Aleksy otrzepuje spodnie. Blask księżyca, wpadający przez cienką szybę, zatrzymuje się na jego białej podkoszulce. Staram się ignorować widok paru odciśniętych rączek na materiale, zapewniając siebie, że tylko mi odbija.
- Wyjdziemy wyjściem awaryjnym. Nie mam ochoty wracać do piwnic.
- Ja też. – przytakuję. – Muszę wziąć tabletki.
Stopniowo napięcie ucieka. Uspokajamy się, myśląc, że jesteśmy bezpieczni. Nasze kroki wybrzmiewają na pustym korytarzu, a ja usiłuję skupić się wyłącznie na nich. Całkowicie ignoruję nucenie. Bo przecież to tylko złudzenie. Tej melodii nie ma. Wymyśliłam ją sobie.
Nagle ten sam nieznośny smród, który wypełniał całe ostatnie piętro, uderza mnie w twarz. Jest mniej wyraźny i dokuczliwy, jednak wciąż powoduje odruch wymiotny. Przenoszę wzrok na Aleksego, stwierdzając, że on również to czuje. Przynajmniej tego nie zmyśliłam. To mnie pociesza, choć nie wiem, czy powinno. Zatrzymuję się. Stoję w milczeniu, analizując fakty. Słucham monotonnej ciszy, która bez wątpienia jest najgłośniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Skoro zapach jest prawdziwy, do rana rozniesie się po całym budynku. Jeśli ktoś go wyczuje, a na pewno tak się stanie, pójdzie sprawdzić, skąd pochodzi. Odkryją naszą obecność, a wtedy będzie bardzo źle.
- Chyba musimy tam wrócić. – mówię głośno, zbyt głośno.
Aleksy nieruchomieje. Odwraca się w moją stronę powoli. Wiem, że to, co powiedziałam, jest ostatnią rzeczą, jaką chciał usłyszeć.
- Co? – w jego głosie zdziwienie przegrywa ze strachem.
- Czujesz to?
- Ten fetor?
- Czujesz? – powtarzam pytanie, zaciągając się zapachem. – Musimy zatkać tę dziurę, bo...
- Nie wrócę tam. – jego zdecydowany ton wypełnia moją głowę.
- Wiesz, kogo Edek będzie podejrzewać, prawda?
- Już mnie to nie obchodzi. Takie rzeczy nie są na moje nerwy.
- Posłuchaj, idioto – chwytam materiał jego podkoszulki. – ja też nie chcę tam wracać, ale co nam innego pozostało? Musimy...
Litery wysypują się z moich ust i spadają na podłogę, zanim zdążam dokończyć zdanie. Zostaję odurzona świadomością strachu, który rozbrzmiewa w moich uszach pod postacią kroków. Drżę lekko.
Kątem oka spoglądam na Aleksego. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia i pomału podążamy w przeciwną stronę, z której dobiega odgłos. Bez paniki. Nikt nie może nas zobaczyć. Bez nerwów. Wycofujemy się w ciemność. Ktoś wchodzi po schodach, zatrzymuje się na chwilę, a potem zmierza prosto na nas. Jest coraz bliżej. W głowie słyszę pulsującą krew i nie mogę się już powstrzymać, muszę uciec.
Chwytam Aleksego za dłoń i zaczynam biec. Czuję jak moje żyły rozpychane są przez miliony obaw, a ja tak rozpaczliwie chcę od nich uciec, że posuwam się do najbardziej prymitywnych środków. Liczę na pozostanie niezauważoną, ale prawda jest okrutna.
- Stać! – jedno słowo wystarczy, by moje mięśnie zastygły w bezruchu. Ciepły blask latarki oświetla nasze ciała, rozchlapując cienie na ścianach i podłodze. Już wiem, że to koniec. Teraz Aleksy wyleci, a mnie umieszczą w jednej z tych starych, zakurzonych izolatek.
- Odwróćcie się powoli. – mówi. – Mam paralizator i nie zawaham się go użyć.
Zerkam na Aleksego, chcąc rozeznać się w sytuacji. Usiłuję złapać z nim kontakt wzrokowy, by zasugerować zerwanie się do biegu i schowanie w jakimś ciemnym kącie, ale on już zrezygnował. Robi w tył zwrot, pozwalając, by światło obmyło jego twarz z mroku. A ja? Cóż, nie mam wyjścia. Moje opcje kończą się na: dać się złapać teraz z Aleksym albo dać się złapać później bez Aleksego. Zagryzam wewnętrzną stronę policzka. Skoro siedzimy w tym razem, powinnam być solidarna do końca.
Zostaję oślepiona i muszę zmrużyć oczy, kiedy odwracam się do ochroniarza.
- Co tu robicie?
- Nie odważam się odezwać.
- Kim jesteście? Jeśli mi nie odpowiecie, zadzwonię na policję.
- Jestem pacjentką. – wykrztuszam, kiedy zdolność do samodzielnego oddychania powraca.
- Imię i nazwisko, numer pokoju.
- Hanna Boniecka. Blok A, nie pamiętam numeru pokoju.
Aleksy odwraca głowę w moją stronę, ale jestem zbyt sparaliżowana strachem, by wymienić z nim spojrzenia.
- Nic złego nie zrobiliśmy. – mówi. – Jestem pielęgniarzem.
Nagle blask latarki przestaje oślepiać moje oczy. Ochroniarz kieruje strumień światła na podłogę, pozwalając nam przyjrzeć się jego twarzy. Wolnym krokiem podchodzi do nas.
- Aleksy to ty? – pyta.
- Zdzisław?
- He, poznałem cię po głosie stary. Co tu robisz?
Przyglądam się młodemu mężczyźnie o czarnych włosach i stosunkowo lichej budowie. Dziwię się, że taki ktoś pracuje jako ochroniarz. Ile on może mieć lat? Dwadzieścia?
- Nieźle mnie wystraszyliście. Wiecie, że nie można chodzić po budynkach w nocy?
- Wiemy, ale jakoś tak wyszło.
- A, spoko. – uśmiecha się w dziwny sposób i mruga do mnie. Moje policzki pokrywają się różem, kiedy uświadamiam sobie, jak wygląda obecnie sytuacja. No tak. Mógł sobie pomyśleć coś całkowicie głupiego, widząc nas razem, w nocy. W dodatku Aleksy ma na sobie tylko spodnie i podkoszulkę. Gdybym była obserwatorem, zaśmiałabym się głośno, ale teraz wcale nie jest mi do śmiechu.
- Możecie iść. – cmoka.
- D-dzięki.
Skruszony ton Aleksego mnie wkurwia. To jeszcze bardziej przekonuje mężczyznę do jego wyobrażeń. Mam ochotę im walnąć.
- Po znajomości przysięgam, że nikt się nie dowie o waszym małym...
- Super. I tak już skończyliśmy! – rozkładam ręce, wymachując nimi energicznie. Muszę zmienić temat. Muszę wrócić do pokoju, bo staję się niebezpieczna dla otoczenia. Wstyd pali mnie od środka.
- Ja też muszę wracać. – Zdzisław salutuje i odwraca się na pięcie. –Następnym razem zabawcie się gdzie indziej. Jeśli chcecie, mogę załatwić wam jakiś pokój.
- NIE. NIE TRZEBA. – wrzeszczę. Zaraz spłonę.
- Dobra, chciałem być tylko miły.
- Jeśli chcesz być miły, to trzymaj gębę na kłódkę i pożycz mi latarkę. – Aleksy chwyta mój nadgarstek i odciąga mnie do tyłu. Przekazuje mi, że mam się uspokoić.
- Łap. – mężczyzna bierze zamach. Po chwili żegna się i odchodzi.
Zostajemy sami na środku nieskończonej ciemności, mając jedynie nikły promień światła jako broń. Przez kilka uderzeń serca żadne z nas nie ośmiela się na najdrobniejszy ruch. Napięcie rośnie, a niezręczność staje się niemal namacalna. Odchrząkuję.
- Zapomnijmy o tym. – proponuje. - Co za zboczeniec...
- I kto to mówi...?
Aleksy obdarza mnie wymownym spojrzeniem, przypominając mi o tym, co musiałam zrobić na trzecim piętrze.
- Hej, przynajmniej cię ostrzegłam. - postanawiam nigdy więcej nie wracać do tematu dźwigni.
Wzdycham przeciągle, mając nadzieję, że to mi w czymś pomoże. Aktualnie nie słyszę nic. Ani melodii, ani własnych myśli. Jedynie smród unoszący się w powietrzu upewnia mnie w przekonaniu, że jestem wciąż na terenie budynku D.
- Wiesz co?
- Nie wiem. Powiedz mi. – patrzę na profil Aleksego.
- To dziwne, że nie zauważył odoru rozkładu. Przecież wyraźnie czuć, jak capi.
Marszczę brwi. Rzeczywiście. Przeoczenie czegoś takiego jest niemożliwe.
- Może jest idiotą albo zawsze tu tak śmierdzi?
- A może – nasze spojrzenia się spotykają. – tylko my to czujemy.
Moje usta rozchylają się bezpozwolenia.
***
Noc. Ciemno. W chuj ciemno. Cicho. Bardzo cicho, plus my w stanie głębokiego przerażenia. Po wymianie zdań ustąpiłam i uznaliśmy, że tam nie wrócimy. Niech się dzieje, co chce. Żadne z nas nie ma na tyle stabilnych nerwów, by odwiedzić trzecie piętro ponownie. Podjęliśmy decyzję. Chcieliśmy wydostać się na zewnątrz przez wyjście ewakuacyjne, ale to okazało się cholernie trudne. Dlaczego? A dlatego, że jestem na tyle głupia, by zgubić po drodze klucze, którymi mogłabym otworzyć drzwi. Teraz skorzystanie z tej opcji jest niemożliwe. To, co nam pozostało, to powrót przez piwnicę. Czyli gorzej być nie mogło.
Idę za Aleksym, który oświetla drogę. Pozwoliłam mu się prowadzić, ponieważ jego poczucie męskości i tak już jest na poziomie minusowym. Nie miałabym wystarczająco odwagi, by się mu teraz sprzeciwić. Poza tym jest na mnie wkurzony za klucze. W sumie ma rację. Gdybym mogła, sama bym sobie walnęła za popełnianie takich błędów.
- Teraz w lewo. – mówię, ciągnąc materiał jego podkoszulki.
- Wiem, kobieto. Przestań mnie nękać.
- Czy ja cię nękam?
Mruczy pod nosem. W mojej głowie rodzi się szatańska myśl podstawienia mu nogi czy coś, ale uświadamiam sobie, że to może mieć okropne skutki. Jeśli upadnie na latarkę albo rozbije ją? Wtedy zostaniemy w ciemności, zdani całkowicie na instynkt, który i tak już wiele przeszedł.
- Gdybyś nie zgubiła tych kluczy...
Postanawiam go ignorować. Dotrwam do końca tej podróży bez odzywania się do niego słowem. Tak. To jest mój plan.
- Uważaj, gdzie mnie prowadzisz! – wrzeszczę na niego, potykając się o wystające fragmenty płyt. Tym samym moje postanowienia rozpływa się w powietrzu.
- Oh, przepraszam, księżniczko.
Zatrzymuję się, nie pozwalam mu iść naprzód, zaciskając palce na tkaninie koszulki.
- Przestań, bo ją ze mnie zerwiesz.
- Daj mi latarkę.
- Co?
- Nie potrafisz prowadzić.
- Spadaj, nie dam ci jej.
- Zdaj się na moją kobiecą orientację w terenie i szybciej wyjdziemy z piwnic.
- Raczej zostaniemy tu na wieki.
Złość dusi rozsądek i zanim zdążam się opamiętać, wydzieram latarkę z rąk Aleksego. Ku mojemu zdziwieniu nie próbuje mnie nawet powstrzymać. Chyba stracił już cierpliwość.
- No, a teraz chodź za mną.
Poruszanie się po tych korytarzach może wydawać się dziecinnie łatwe, ale jeśli się jest mną, pewność pomylenia kierunków jest bardzo prawdopodobna. Po kilku chwilach zauważam, że kompletnie nie wiem, gdzie jestem. Przylegam do ściany, która powinna już dawno skręcić w prawo, ale ciągle biegnie prosto. Chyba korytarze zmieniły układ, bo za żadne skarby nie rozpoznaję tego miejsca.
- I co pani ekspert od prowadzenia? Zgubiłaś się?
- Nieprawda.
- Ach, tak? – chichocze.
- Koleś, przeszłam „Mario” w lewą stronę. Zaufaj mi.
- Super pocieszenie. Dziesięć na dziesięć. – jego pogardliwy ton nie może wyjść z mojej głowy.
Popadam w coraz głębsze paranoję. Staram się myśleć racjonalnie, choć to niemożliwe. Kieruję światło latarki w różne strony, ale przede mną są jedynie ściany. Proste, zimne ściany. Wydają się takie inne. Jakbym była w kompletnie obcym miejscu. Boję się, że jestem na skraju wytrzymałości, jeśli chodzi o moją psychikę.
- Może jednak pozwolisz…
- Świetnie mi idzie. – warczę.
Wymachuję latarką. Ten cholerny korytarz wydaje się nigdy nie kończyć. Może poszliśmy w złą stronę? Strumień światła pada na przeciwległą ścianę. Dostrzegam małe zagłębienie w ścianie. Znalazłam. Tam jest przejście do mojego bloku. Jesteśmy na miejscu.
Robię dwa kroki do przodu.
Oświetlam przestrzeń przed sobą. Słyszę Aleksego, który jest tuż obok mnie. Wyjdziemy stąd. Muszę się położyć, zanim kompletnie padnie mi na mózg. Zbyt dużo wrażeń. Zdecydowanie zbyt dużo.
Zastygam w bezruchu. Wpatruję się przez kilka sekund w kawałek oświetlonej powierzchni, słuchając, czy moje serce ciągle bije. Potem robi się ciemno, tak ciemno, że nie jestem w stanie zobaczyć swoich dłoni. Dźwięk uderzenia unosi się w przestrzeni, kiedy latarka wypada z mojej dłoni. Dziecko. Tam jest dziecko. Stoi. I przygląda się mi. Jest zranione. To dziecko. Dziecko. Tam jest dziecko. Stoi. I przygląda się mi. Jest zranione. Dziecko. Tam jest dziecko. Stoi. I przygląda się mi. Jest zranione. To dziecko.
Zastanawiam się, czy strach mnie kiedyś zabije.
- Co robisz? – Aleksy schyla się i bierze latarkę. Nie widział go.
- Tam ktoś jest. – mówię, zanim kieruje światło na ścianę.
Milczenie staje się moim powietrzem.
- Kto? – ciche pytanie, na które nie znam odpowiedzi, rozbrzmiewa obok mojego prawego ucha.
Nie potrafię odpowiedzieć. Uświadamiam sobie, że upuszczenie latarki, to najgłupsza rzecz, jakąkolwiek zrobiłam, zaraz po zgubieniu kluczy. Przecież „To” może nas skrzywdzić. „To” jest nieprzewidywalne, a w ciemności przejmuje kontrolę. Nie wiem czym jest, ale kiedy „To” zobaczyłam, myślałam, że moje serce przestało bić. Przypominało małego chłopca, ale brakowało mu kilku części ciała. Był owinięty bandażami, jednak to nie powstrzymało krwi od przesiąkania i kapania na podłogę.
- Hanna. – Aleksy ściska moje ramię. – Teraz mi zaufaj. Oświetlę przejście. Wyjdziemy stąd, rozumiesz.
- Szybko. – udaje mi się zamienić oddech w słowo. Zaciskam zęby do granic wytrzymałości dziąseł, próbując ignorować histerię.
Śledzę strumień światła, który wędruje po ścianie. Wstrzymuję oddech, kiedy zbliża się do miejsca, w którym widziałam dziecko, a gdy już rozwiewa mrok, nie mogę w to uwierzyć.
- Chodź. – Aleksy chwyta moją dłoń i idzie przed siebie. Niemożliwe. Ten korytarz nie miał przejścia w tę stronę. Sprawdzałam to. Poza tym... gdzie podział się chłopiec? Może teraz jest za moimi plecami i czeka, aż się odwrócę?
Postanawiam powierzyć Aleksemu opiekę nad sobą, kiedy opuszczam powieki i zdaję się na niego. Zaufam mu, ponieważ jeszcze chwila, a ulegnę samodestrukcji emocjonalnej. To, co się dzieje jest niepojęte. Nie mogę tego wytłumaczyć. To wszystko nie trzyma się kupy. Wszystko jest bez sensu. Zaczynam bać się o to, czy na pewno wciąż jestem żywa. Może moja dusza uleciała gdzieś po kilku szybszych uderzeniach serca, zostawiając ciało na ziemi. Nie wiem, ale czuję się taka pusta i zmarznięta.
***
- Już lepiej? – Aleksy ociera moje policzki z kurzu.
- Nie. Wciąż jest chujowo.
- Zawsze łazisz tak, jakbyś była ślepa.
- Przecież było ciemno! Nie wiedziałam nawet, o co się potknęłam. – zlizuję krew z rany na ręce. Cholera. Przez cały ten czas w psychiatryku udało mi się nie wywrócić, nie zrobić sobie większej krzywdy, a teraz proszę. Pojawia się Aleksy i wyglądam, jakby potrącił mnie tir. To jego wina.
…
Tak naprawdę, to nie, ale przecież muszę kogoś oskarżyć.
- Mówiłem, że wchodzimy po schodach...
- Trzeba było podać mi dokładną liczbę stopni. – prycham. Moje dłonie są podrapane, policzek ciężko przeżył spotkanie z szorstką podłogą, lecz mimo wszystko, nic poważnego mi nie dolega.
- Może to oczyścić?
- Nie trzeba. Jutro nie będzie po tym znaku.
Idziemy wolnym krokiem przez korytarz bloku A. Rozglądam się w ciemności. Tak. Teraz czuję, że jestem u siebie. Może i wszystkie budynki wyglądają tak samo w środku, jak i na zewnątrz, jednak przyzwyczaiłam się akurat do układu tych pokoi. Dla kogoś postronnego może to być idiotyczne, biorąc pod wagę fakt, że jestem w dom wariatów, ale to miejsce jest mi bliskie. To mój dom. Jestem kimś, kogo nie chciał świat, dlatego jedyny punkt zaczepienia w moim życiu stanowi psychiatryk. Mam jednak nadzieję, że uda mi się z niego wyjść. Wtedy wyłudzę kasę od rodziców i wyjadę. Zbuduję dom, dokończę studia, zapomnę. Może Aleksy będzie mnie czasami odwiedzał? Zabiorę też wszystkie zdjęcia. Spalę je, by nie pozostawić żadnego dowodu poprzedniego życia. Chcę wyrzucić z pamięci swoją rodzinę dokładnie tak samo, jak oni wyrzucili mnie. Pewnie będą smutni. Ale tak to już jest. Ludzie zostawiają ludzi. Potem wracają zdziwieni faktem, że nikt już na nich nie czeka. Ja przestałam czekać. Zauważyłam, jak wielką władzę mam nad swoim życiem. Nie mam zamiaru użalać się nad sobą, tak jak robiłam to kilka miesięcy temu. Dostałam realną szansę na rozpoczęcie normalnego życia i na pewno tego nie przepuszczę. Wiem, jak to jest być martwą w środku, dlatego biorę się w garść. Wyjdę stąd. Na pewno mi się uda.
- O czym myślisz? – Aleksy zwraca na siebie moją uwagę.
- O niczym szczególnym. A ty?
- Zastanawia mnie to, co się tu, do cholery, dzieje.
- A no tak. – wzdycham. – Dzięki, że to robisz.
- To będzie mnie kosztować dużo zdrowia.
- Jak dużo?
- W chuj.
- Zapłacę ci w przyszłym tygodniu, kiedy przyjdzie przelew.
- Nie chcę pieniędzy.
Spoglądam na niego kątem oka.
- Więc czego chcesz? Tylko bez niewłaściwych warunków.
- Nie chcę niczego. – wpycha dłonie do kieszeni spodni.
- Taaa, jasne.
- Czemu nie wierzysz ludziom, kiedy twierdzą, że robią coś bezinteresownie?
- Bo wiem, że zawsze oczekują czegoś w zamian.
Cisza zapada nagle. Staję się głucha nawet na swoje myśli. Moje serce bije teraz w normalnym tempie. Pozwalam sobie na chwilę mentalnego odpoczynku, który nie trwa jednak zbyt długo.
- Wierzysz w duchy? – pyta szeptem.
Postanawiam nie odpowiadać. Boję się, że usłyszę swoje zdanie na ten temat w jego ustach.
- Myślę, że nie jesteś szalona, Hanno.
- Oh, dzięki. A jeśli ci przypomnę, że widzę potwory? Całkowicie czarne, z długimi kończynami i świecącymi oczami?
- Cóż, to brzmi trochę niepokojąco, ale wiesz... jeśli się postaramy, wyjdziesz stąd.
- Mówisz serio? Mimo tego, co widziałeś, nadal tak sądzisz?
- Da się to logicznie wytłumaczyć. – mówi, a ja w tym czasie poszukuję tej zaginionej logiki, o której istnieniu twierdzi. – Kiedyś pójdziemy na kawę. Tym masz wynagrodzić mi to, co teraz przechodzę. I pamiętaj, że ty płacisz.
Zagryzam wewnętrzną stronę policzka. Czuję jak paznokcie wbijają się w skórę moich dłoni.
- Dobra. – mówię. – Pijesz pewnie mocną czarną. Bez mleka i cukru.
- No. Zgadza się. Skąd wiesz?
- Tylko dupki piją taką kawę. – chichoczę.
- Nieśmieszne. – Aleksy ostentacyjnie prezentuje swoje oburzenie, co rozbawia mnie jeszcze bardziej. Myślę, że oboje mamy coś z głową. Najpierw przeżywamy cholernie stresujące, dziwaczne, irracjonalne sytuacje, a teraz idziemy obok siebie i żartujemy. Rozmawiamy, tak jakby nigdy nic podobnego nie miało miejsca. W dodatku obsypujemy się głupimi obietnicami, które nigdy nie znajdą miejsca w rzeczywistości. Nigdy nie pokryją się z płaszczyznami naszego życia, ale my tak rozpaczliwie pragniemy w to wierzyć.
Nagle przestrzeń za moimi plecami wypełnia trzask. Odwracam się powoli, chcąc sprawdzić, co narobiło tyle hałasu. Zauważam przewrócony wózek, którego koła ciągle się kręcą. Aleksy staje blisko mnie.
Czas zwalnia. Cała planeta ulega gwałtownemu zatrzymaniu, kiedy widzę, jak w miejscu, gdzie sufit spotyka się ze ścianą siedzi TO. Mimo że prześladujące mnie potwory widziałam wiele razy, teraz są jakby bardziej realistyczne. Strach chwyta mnie za gardło. Przełykam gorzką ślinę. Czarne cielsko przyległo do ściany. Cień rozpostarł długie, szponiaste palce na nawierzchni. Tylne kończyny zgiął tak, jakby kucał. Wpatruje się we mnie jaskrawymi, żółtymi ślepiami. On wie, że go widzę.
Chwytam dłoń Aleksego i wtulam twarz w jego ramię. Nie. To nieprawda. Tego tu nie ma. To tylko moja wyobraźnia. To, co stało się w budynku D, było prawdziwe. To nie jest, ponieważ tylko ja to widzę.
- Wraca moja psychoza. Odbija mi. Aleksy. Ja znów to widzę. Zabierz mnie do pokoju. – błaganie w moim głosie brzmi upokarzająco. Szarpię jego podkoszulkę, ale on nie reaguje. Zastygł w miejscu. Wyczuwam, jak napina mięśnie.
- Co to, kurwa, jest...
Podnoszę wzrok. W moim sercu panuje taki chłód, że zaczynam się bać zamiany serca w kawałek lodu. Przerażenie zatapia swoje zęby w moim gardle, zlizuje gorącą krew. Niemożliwe.
Aleksy stoi całkowicie bez ruchu. Na jego twarz wpełza panika. Skóra stała się prawie biała. W jednej chwili pojmuję, że on mi nie pomoże w mojej schizie. To ja muszę pomóc mu.
To dzieje się szybko. Zanim czarna sylwetka wyciąga dłoń w naszą stronę, odciągam Aleksego na bok. Zaczynam biec, połykając złudzenia, że uda nam się uciec.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/11802-Wciaz-patrza-13
Komentarze