Historia

Leśny chór

gali44 0 8 lat temu 961 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Joleon uwielbiał siedzieć przed domem w letnie wieczory. Jedną z najważniejszych rzeczy jakie sobie cenił był spokój, dlatego wtedy mógł się wyciszyć. To dziwne, gdyż Joleon miał dopiero siedemnaście lat. Chłopcy w jego wieku zazwyczaj chcą się wyszaleć. Co prawda, nie brak mu było młodzieńczego ducha,

jednakże był on zupełnie inny, niż wszyscy. Będąc wszędzie,

tak naprawdę nikt nie zauważał jego obeności. Joleon był typową, cichą wodą, która dbała o spokój w swoim otoczeniu. No cóż... przynajmniej starał się żeby tak było, ale kłopoty same go znajdowały. Chłopak uwielbiał przygody, a tam gdzie mieszkał nie było o nie trudno. Joleon swój dom miał daleko od miasta,

w pewnej wsi. Tamtejsi mieszkańcy bawili się, kiedy tylko mieli na to czas.

Pewnego wieczoru Joleon wrócił do domu, po wielu godzinach wędrowki z przyjacielem i jego wujkiem, który przewoził coś

z miasta. I tak jak zawsze, w letnie wieczory, rozłożył się

na fotelu przed domem, jedząc placek kukurydziany, który zrobiła jego mama. W pewnej chwili i ona wyszła przed dom.

- Nie widziałeś Alexandra? - zapytała go, wpatrując się w wiejski krajobraz z uwagą.

- Nie - odpowiedział - A coś się stało?

- Joleon, wiesz, że twój brat jest jeszcze za młody na takie wędrówki po nocach.

- Mamo, słońce dopiero zachodzi, Alex niedługo przyjdzie. Może jest u Roggersów.

- Nie ma go tam. Pani Roggers z synkiem są u nas już godzinę. Tak szybko wypadłeś z domu, że nawet ich nie zauważyłeś. A placek miał być dla ojca, wiesz dobrze jak ciężko

pracuje - niemalże krzyknęła zdenerwowana mama Joleona - Idź lepiej poszukaj swojego brata, martwię się o niego.

Chłopak spostrzegł jak z oczu jego matki wypłynęły łzy, ten natychmiast ją przytulił.

- Już dobrze mamo, rozejrzę się za nim. Jak go spotkam, to mu spuszczę łomot.

- Masz go po prostu przyprowadzić do domu - zakończyła mama, wracając do gości.

Joleon myślał gdzie może być młody. Postanowił, że weźmie ze sobą lampę naftową. Zaczęło się robić naprawdę ciemno.

Chodził bez celu po polach i łąkach, wołając swego brata. We wsi go nie było, ponieważ siedemnastolatek zauważyłby go, wróciwszy do domu od wujka swojego przyjaciela. Joleon miał

dziwne przeczucie, że Alex po prostu się rozpłynął. Cała rodzina zawsze wiedziała gdzie on jest. A teraz? Nie było po nim żadnego śladu. Starszy brat nagle spostrzegł przed sobą las, uświadamiając sobie przy tym, jak daleko jest od domu. Był to ponury, ciemny gąszcz, który jednak miał swój urok. Joleon podświadomie wiedział, że musi tam wejść. Może właśnie tam jest Alexander. Ale czemu miałby iść do ciemnego lasu i to na noc? Tak szczerze, to nastolatek się nad tym nie zastanawiał, po prostu chciał tam wejść. Miał przecież ze sobą lampę, która oświetli mu drogę. Tak więc, nie zastawiając się już wiecej, Joleon postanowił przekroczyć skromne progi lasu, który zapraszał swą tajemniczością. Gdy już wszedł wgłąb, oczy miał szeroko otwarte ze zdumienia. Nie pamiętał kiedy ostatni raz tu był, ale tym razem wiedział, że nie zapomni tego razu, gdyż las o tej porze, rzeczywiście posiadał swój czar. Jednak po pewnym czasie, Joleon pogrążył się w jakimś niewytłumaczalnym transie. Sam nie wiedział co się stało. Przez parę minut szedł bez celu, aż w końcu się zatrzymał. Teraz nie wiedział, w którą stronę ma pójść, zaniepokoiło go to. Zważywszy, że jego mama kiedyś przestrzegała go przed wchodzeniem do tych lasów. Ponoć od pewnego czasu mieszka tu człowiek, który porywa dzieci. Te z kolei znikają nagle, nie ma po nich żadnych śladów. Policja znajdowała ciała niektorych, ale dotąd i tak nie wiadomo zbyt wiele. Po wsi krążą legendy, jakoby człowiek ten oczarowywał dzieci melodią z pozytywki, aby zwabić je do lasu, po czym więził przez dłuższy czas, by na końcu zabić. Niektórzy sądzą,

że porywacz utworzył chór z porwanych dzieci, który wyśpiewuję melodię, pochodzącą z pozytywki. Do całej tej historii, Joleon podchodził z dystansem, wiedząc, że mogą to być zwykłe plotki. Lecz będąc w tym lesie, przeraził się na samą myśl o tym, że właśnie szuka tu swojego zaginionego brata. Co więcej, najprawdopodobniej sam też się zgubił. Chłopak nie miał wyjścia, musiał ruszyć dalej. Idąc tam, gdzie wskazało mu światło lampy, wołał coraz to głośniej imię swego młodszego brata.

Ziemia była wilgotna i czarna, Joleon musiał uważnie patrzeć pod nogi, teren był nierówny. Zaś ciemne i mroczne drzewa, górujące nad wszystkim, poddawały się wiatrom, sprawiając

wrażenie żywych istot. Widząc to, chłopak zrozumiał, że nie spotka go tu nic przyjaznego. Otoczony przez gąszcz drzew, szedł dalej w poszukiwaniu brata. Wszystko dookoła wydawało mu się tajemnicą. Nagle w całym lesie, rozległ się dźwięk, jakby fortepianu. Usłyszawszy to, Joleonowi natychmiast mocniej zabiło serce. Zastanawiał się nad pochodzeniem melodii. Podejrzewał,

że może to być pozytywka, o której mówią ludzie ze wsi. Jak wcześniej było powiedziane, chłopakowi nie brakowało hartu ducha. Dlatego tym razem postanowił udać się w kierunku nieznanego dźwięku. Im bliżej był, tym głośniej musiał wołać imię brata. Podświadomie czuł, że on tam gdzieś jest. Jednak jego umysłem zawładnęła melodia z pozytywki, przypominająca bardzo rytmiczny i czarujący utwór, który jednocześnie mroził krew w żyłach z przerażenia. Joleon był zmuszony wysłuchiwać tych dźwięków, które źle działały na jego psychikę. W końcu spostrzegł, że znajduje się na niewielkim wzniesieniu. Spojrzał w górę i zobaczył, że korony drzew zasłaniają niemal całe niebo, a jeszcze jakiś czas temu siedział w fotelu przed domem

i patrzył w to samo gwiaździste niebo. Siedemnastolatek

rozejrzał się wokół i zobaczył, że niedaleko górki, na ktorej stał, był stary, mały, drewnianany domek. Joleon pomyślał, że to stamtąd dobiega melodia, dlatego postanowił zejść ze stromego zbocza, będącego jedyną drogą do domku. Trochę obtarł sobie skórę, schodząc z owego zbocza, lecz mimo tego, chciał tylko dotrzeć do drewnianej konstrukcji. Drzwi były na szczęście otwarte, lecz gdy chłopak przeszedł przez próg, melodia kompletnie ucichła. Rozejrzawszy się, ujrzał drewniany stolik. Na szczęście miał ze sobą lampę, stąd zauważył co na nim było. Otóż na blacie leżało kilka zapisanych stron. Joleon wziął jedną z nich do ręki i zaczął czytać, mrużąc lekko oczy. W czytaniu pomagało mu tylko liche światło lampy.

"Pan znowu ukarał Jimmy`ego, ponieważ on nie chciał zabić jakiegoś chłopca, którego niedawno znalazł nasz Pan. Był on może o parę lat młodszy od nas. Myśleliśmy, że po tym jak Pan zakopał Edgara żywcem, da sobie spokój na dłuższy czas... jednak,

myliłem się. Zresztą ja też jestem już zmęczony i przerażony tym co się tu dzieje. Choć nie mam ładnego głosu, by śpiewać

w chórze, Pan dał mi szansę i wysyła mnie na patrol, widocznie ostatnio nabrał do mnie zaufania. Pomyślisz sobie, że mogę uciec. Jednak ja już wiem jak tacy kończą. Powiem więcej, pomagałem Panu w wieszaniu takich, którzy próbowali. Choć wcale nie chcę, to muszę to robić, to On mnie do tego zmusza. Zresztą, gdybym nie chodził na patrole, to nie mógłbym przychodzić tu

i zapisywać tego, co przeżywam. Pomyślisz, że jestem tchórzem,

ale gdybyś zobaczył Pana, to robiłbyś co Ci każe. Uwierz mi, nie czuję się dobrze, zakopując ciała zmarłych dzieci, zabitych siekierą przez tego skurwysyna! Tylko chwile spędzone

na patrolowaniu dają mi łyk wolności, na który zapewne i tak nie zasługuję..."

Po przeczytaniu tych słów, Joleona dopadła panika. Sam nie wiedział, co się właśnie dzieje i gdzie tak naprawdę jest. Ponadto nie wiedział co jest z jego bratem, a o niego martwił

się najbardziej. W domku, oprócz stolika, znajdowało się jeszcze stare łóżko i szafa, w której było kilka metalowych, pustych naczyń. Żadnych innych poszlak, prócz listów. Joleon wyszedł z domku i udał się dalej. Wydawało mu się, że wchodzi w najgłębszą część lasu, jednak ani chwili, nie zastanawiał się, aby zawrócić. Ze łzami w oczach niestrudzenie wołał imię swego młodszego braciszka. Jednak jego donośny głos znów spotkał

się jedynie z coraz to mroczniejszą melodią, pochodzącą

z pozytywki. Ponadto światło lampy, którą miał ze sobą chłopak, zgasło, pogrążając las we wszechobecnej już ciemności. Joleon

zatrzymał się i zamknął oczy, wsłuchując się w jedyny dźwięk jaki był słyszalny w lesie. Po czym zaczął biec w stronę jego źródła. Nie zważając na nic, biegł tak długo, depcząc

po miękkiej ziemi i mokrych gałęziach, wymijając drzewa, które zdawałoby się są jedynymi świadkami jego zguby. Po kilku minutach biegu, zmęczony Joleon zauważył w oddali małe światełka. Będąc coraz bliżej widział skąd owe światła się biorą. Niebawem on sam nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Gdyż jego oczom ukazał się chór, złożony z dzieci. Byli tam i chłopcy i dziewczynki. Wszyscy stali w ustalonym porządku i patrzyli się ogromnymi oczami na zagubionego Joleona. Chłopcy byli ubrani w szare spodnie i niewiele bielsze koszule, zaś dziewczyny miały na sobie skromne, długie sukienki, które też kiedyś były białe. Twarze dzieci były zmęczone, a niektóre nawet pobite. Nie wyglądały jednak na zdziwione widokiem przybysza. Po chwili, zaczęły nawet cicho śpiewać, do granej melodii. Ich spojrzenia

hipnotyzowały i paraliżowały tego, kto patrzył im prosto w oczy.

- Hej! Widzieliście... - Joleon usiłował dotrzeć do chóru, który go nie słyszał - Widzieliście może mojego... brata... nazywa się Alexan...

Siedemnastolatkowi przerwał krzyk, który wydobył się gdzieś w lesie. Joleon od razu rozpoznał bratni głos. Dlatego pozostawił chór w swoim własnym transie i ruszył biegiem tam gdzie uznał za stosowne, chcąc uratować brata. Zmęczony, dalej słyszał chór, był

to śpiew w jego głowie. Zaś drzewa wydawały się bardziej mroczne niż wcześniej, mniej przyjazne. Biegnąc tak w nieskończoność, Joleon musiał stanąć na chwilę. Podparł się o drzewo i wziął oddech. Po chwili usłyszał z tyłu czyjeś kroki, odwróciwszy się, poczuł tylko uderzenie w głowę, które kompletnie zwaliło go

z nóg. Leżąc na ziemi widział korony drzew całkowicie

zasłaniające bezchmurme i gwiaździste niebo.

Obudził się, przywiązany do drzewa, z bólem głowy. Pierwsze co zauważył, to ognisko, rozjaśniające mroki ciemnego lasu.

Zaś niedaleko płomieni stał chór, który śpiewał ledwo żywy. Kilka metrów od niego, Joleon zauważył dwa sznury przywiązane do drzew, z zawiązanymi pętlami. Pod nim stał wysoki, postawny mężczyzna o dość długich włosach, z brodą i bliznami, które były widoczne mimo słabego światła, Był też ubrany w stare dżinsy

i czerwoną, kraciastą koszulę.

- Śpiewajcie głośniej, do jasnej cholery, chcę was słyszeć w tej wyjątkowej chwili! - krzyczał Pan - Richard, podejdź do mnie z tym małolatem.

Joleon zauważył wysokiego chłopaka, niewiele młodszego od niego, idącego, trzymając za ramię małego chłopca, w którym siedemnastolatek rozpoznał swego brata.

- Alexander! - wrzasnął Joleon, bojąc się tego, co za chwilę nastąpi.

Po krótkiej wymianie zdań Pana z Richardem, ten drugi udał się gdzieś wgłąb lasu, być może na patrol. Tymczasem mężczyzna wziął Alexandra za koszulę, pociągnął do siebie i powiedział coś na ucho. W tym samym czasie, starszy brat próbował się wyrwać, bezskutecznie. Pan uderzył młodego Alexa w twarz, tak, że ten upadł na ziemię. Jednak mężczyzna podniósł go. Tym razem, młody stanął na krześle, płacząc przy tym cicho. Gdy bezlitosny morderca, zakładał mu pętlę na szyję, zobaczył on swojego starszego brata. Ich wzrok spotkał się na chwilę.

- Nie! Zostaw go, proszę, to tylko dzieciak, weź

mnie! - krzyczał Joleon, jednak adresat jego słów, nie słuchał go. Pan wpatrzony w swą ofiarę uśmiechnął się lekko, po czym kopnął mocno krzesło, na którym stał Alexander. Ten natychmiast zawisł i zaczął się szamotać z samym sobą, nie mogąc zrobić

nic wiecej. Po niedługim czasie wisiał nieruchomo, a chór wytrwale śpiewał dalej. Melodia z pozytywki, którą zrozpaczony Joleon zauważył na pniu, koło chóru, mąciła jego umysł. Wyglądała zupełnie niepozornie, tak, jakby jej tam w ogóle nie było. Chłopak stał się bezradny. W końcu, Pan zaczął zmierzać

w jego stronę. Następnie przeciął węzły i wziął Joleona

za ramię. Ten nie opierał się już, jedyne co mu pozostało,

to płacz. Wolnym krokiem zmierzał wraz z większym i starszym od siebie mężczyzną w kierunku drugiej, wolnej pętli. Gdy Joleon zobaczył swego nieżyjącego brata z bliska, coś go tknęło

i zaczął się wyrywać Panu, próbując go uderzyć, mimo, że nadal miał związane ręcę. Ten go ubiegł i wymierzył mu cios, powalający go na ziemię. I gdy go podniósł, szepnął mu do ucha.

- Jeśli chcesz żeby to wszystko się dla ciebie skończyło, to wejdź na to pieprzone krzesło!

Rzeczywiście, chłopak chciał żeby to wszystko dobiegło już końca, poddał się i ostatnim co miał zrobić, to wejść na

drewniane, niestabilne krzesło. Gdy to już zrobił, poczuł

na szyi pętlę, jego serce zabiło szybciej, choć i tak już wcześniej waliło jak dzwon. Ostatnie o czym pomyślał to jego rodzice i młodszy brat, których, wydawało mu się, zawiódł. Ostatnie, co zobaczył, to nieco jaśniejące niebo, zapewne powoli wstawał świt. A ostatnie, co poczuł, to utratę gruntu pod nogami i mocny ucisk w gardle.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje