Historia
Pętle mostu groszowego, część pierwsza
Wpis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/5495
Mam zamiar zamieścić na strasznych historiach owoc moich długich planowań i przemyśleń. Jest to bardzo długa w porównaniu do innych creepy pasta, dlatego będę wrzucał ją w częściach, po parę rozdziałów. Początek może wydawać się nieco mało rozkręcający, ale bądźcie cierpliwi. Najlepsze dopiero nadejdzie. Zapraszam do lektury.
PĘTLE MOSTU GROSZOWEGO
TY JESZCZE NIE WIESZ
Licealista Karol wstał z łóżka i stanął przed lustrem. Stwierdził, że na młodej twarzy powraca usunięty parę dni temu rzadki zarost. Nie miał ochoty się dziś golić, dlatego umył tylko twarz, zęby, ręce i zszedł na dół. Zachwiał się na trzecim schodku, o mało nie spadł na dół. Dopiero teraz poczuł narastający ból w nogach. Zakwasy. Tylko dlaczego? Przecież cały wczorajszy dzień spędził w domu. Doczłapał na parter i udał się do kuchni, gdzie śniadanie przygotowywał jego ojciec. Był siwy, lecz mimo to miał wysportowaną sylwetkę. Uczył pływania na basenie parę kilometrów od szkoły Karola. Chłopak, zanim przekroczył próg, spojrzał jeszcze tylko ukradkiem do salonu. ‘Tak jak myślałem, telewizor nadal zepsuty. Szlag by trafił ogarnięcie moich rodziców’. Człapał powoli do stołu, gwiżdżąc główny motyw gitarowy z jakiegoś starego rockowego utworu. Jego ojciec zdawał się nie zwracać na niego uwagi. Karol usiadł. – Kiedy naprawimy telewizor? – spytał taty.
– Dzisiaj zawożę go do komisu. A ty, złodzieju, masz mi coś do powiedzenia? – odpowiedział.
Złodzieju?
– Tato, no jak ty mnie witasz w tak piękny poniedziałkowy poranek? – zażartował. Ojciec Karola był dziwnie podenerwowany, po słowach syna jego złość pogłębiła się. Milczał wpatrzony w smażące się na patelni jajko. Nałożył sobie trochę na talerz, wziął widelec i położył wszystko na stole. Już chciał spocząć, gdy syknął w irytacji i popatrzył Karolowi prosto w oczy. – Ruszałeś moją skrzynkę z narzędziami. Wszystko jest nie na swoim miejscu. Brakuje dłuta, młotka. – Karol przez chwilę tępo patrzył na stół po czym ze spokojem odpowiedział.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz, naprawdę, może to mama wzięła? – Ojciec wycelował kawałkiem jajka nabitym na widelec w syna.
– Masz mnie za durnia? Dobrze wiesz, że urlop zdarza mi się raz do roku. Postanowiliśmy to z matką wykorzystać i poszliśmy wczoraj na noc posiedzieć u znajomych. Pozwoliliśmy ci zostać samemu w domu, pomimo, że na następny dzień miałeś szkołę. Przychodzę i nie ma moich narzędzi, w skrzynce jest syf, a… – Karol mu przerwał.
– Po co w ogóle zaglądałeś do skrzynki tak wcześnie rano? – W oczach ojca aż zapłonęło.
– Ty będziesz mnie rozliczał z tego, co ja robię? Dla twojej wiadomości, mama złamała wczoraj obcas i ja, żeby oszczędzić nam jeżdżenia do miasta w poszukiwaniu szewca, zaproponowałem, że spróbuję naprawić jej but. Wyciągam narzędzia, a tam totalny bajzel! Zaprosiłeś sobie kolegów i jeden z nich wziął moje dłuto i młotek do domu?
– Tato, ale przecież ja nic nie wiem o twoim sprzęcie, nikogo tu u mnie wczoraj nie było!
– Samo zniknęło? To były najwyższej jakości rzeczy, które podarował mi mój brat, a twój wujek z Niemiec. Miały dla mnie ogromną wartość – Karol spojrzał na zegar na kuchence i bez słowa wstał.
Ojciec złapał go za rękę.
– No co, przecież spóźnię się na autobus! – krzyknął. Uścisk poluzował się.
– Jak wrócisz to będziesz szukał tego, co zginęło. Jeśli się nie znajdzie, ja kupię sobie nowe. Z twojego kieszonkowego. – Karol powstrzymał się od zaklęcia i ruszył w stronę drzwi. Gdy już je otworzył, usłyszał jeszcze miłe słowa na pożegnanie.
– A spróbuj przynieść dziś do domu jakąś niską ocenę. I tak masz przerąbane. – Syn tak bardzo zdenerwowanego ojca wzruszył ramionami i rozpoczął drogę na przystanek autobusowy.
TWÓJ ŚWIAT DZIŚ RUNĄŁ
Ból ustał parę minut po tym jak Karol usiadł w ławce. Jego nogi odpoczęły. Był w pomieszczeniu sam. Zajęcia zaczynały się o ósmej, czyli za dziesięć minut. To dziwne. Nikogo jeszcze nie było. Może zamienili sale? A może pierwsza lekcja była odwołana? Chłopak siedział i siedział, czekając na odpowiedź.
Pierdolę to.
Aż sam zdziwił się, że przyszło mu na myśl tak dosadne określenie stanu emocjonalnego, w którym się obecnie znajdował.
Jak za pięć minut nikt nie przyjdzie to idę do domu.
Minęło obiecane pięć minut. Zarzucił plecak na plecy, lecz gdy podnosił się z krzesła, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Wychowawca Karola. Bardzo szybkim krokiem dopadł do swojego biurka i począł wyjmować z szuflad wszystkie szkolne dokumenty. Pakował je do walizki, którą wniósł ze sobą. Dłonie mu drżały, co chwilę poprawiał okulary na swoim ogromnym nosie. Nagle podniósł wzrok. – O boże, Karol. Ty naprawdę tutaj? – Uczeń podejrzliwym wzrokiem jeszcze raz dokładnie przyjrzał się swojemu wychowawcy. Rozczochrane włosy, ślad po wylanej kawie na białej koszuli, czerwone oczy. – Powiedz mi, jak to się stało? Jak to się mogło stać, Karolu? – profesor powoli odłożył to co miał w rękach i wolnym krokiem ruszył w stronę ławek.
– Ale co, proszę pana? – Nauczyciel zamarł i otworzył szeroko oczy.
– To ty o niczym nie wiesz? – po chwili zaśmiał się panicznie. – Czy ty naprawdę o niczym nie wiesz, Karolu? – podszedł bliżej, chłopak wykonał gwałtowny ruch, jakby chciał uciec z Sali. Nauczyciel stanął na jego drodze. – Nie oglądałeś rano wiadomości? – zapytał wychowawca.
– Telewizor nam się popsuł, i… – uczeń zamilkł. Wpatrywał się w obłąkane oczy osoby w białej koszuli stojącej przed nim.
– Nie mogę cię stąd wypuścić – odparł profesor i podszedł do drzwi. – Panie Węgrzyński, nie uwierzy pan. Chłopak jest tutaj, w klasie. – Karol poczuł, że zaczyna się pocić. Poczuł także zimny prąd w żołądku.
O co mogło mu chodzić, co to za Węgrzyński?
Wiedział jedno, musiał stąd jak najszybciej uciekać. Poprawił plecak i już był gotowy do biegu, gdy w drzwiach zjawił się ktoś nowy. Starszy mężczyzna, łysy, z bujnym wąsem. Miał na sobie szary płaszcz a w ręce trzymał teczkę. Przyjrzał się Karolowi, a następnie wychowawcy.
– Dziękuję, panie profesorze. Nie jest już nam pan tutaj potrzebny. Proszę wziąć swoje rzeczy i wyjść przed szkołę, tam czeka na pana radiowóz. – Karol wytarł pot z czoła. Nauczyciel skinął głową, spojrzał ostatni raz na chłopaka, ruchem obu rąk zgarnął co tylko się dało z biurka, gniotąc przy tym parę kartek, i wybiegł z Sali. Mężczyzna wziął dawne krzesło profesora i postawił je przed ławką ucznia, tak, że siedzieli naprzeciwko siebie. – Czy ty nazywasz się Karol Lewarek, uczeń klasy drugiej ‘d’ liceum numer siedem imienia Jana Bytnara ‘Rudego’? – zapytał mężczyzna.
– A z kim mam do czynienia? – Karol spróbował być twardy i pokazać, że się nie boi, chociaż tak naprawdę cały się trząsł. Facet w szarym płaszczu włożył rękę do kieszeni i wyjął odznakę policyjną.
– Jestem z policji. Komisarz Janusz Węgrzyński. – Uczeń na dźwięk słowa ‘policja’ szybko przewertował w myślach ostatnie dwa tygodnie swojego życia. Zastanowił się, czy ten papieros, którego spróbował na piątkowej imprezie na pewno był z samym tytoniem.
– Patrz na mnie – przerwał mu Węgrzyński. – Z tego, co usłyszałem, nie masz zielonego pojęcia, co się stało, tak? – Karol przytaknął.
– To coś poważnego? – spytał. Starszy mężczyzna schował twarz w dłoniach. Siedział tak chyba kilka minut. Uczeń spoglądał to na niego, to na zegar, na którym była już ósma cztery. Po chwili nie wytrzymał. – Nie wiedziałem, że w tym papierosie coś jest, nie wiem kto mi go dał! – krzyknął. Glina podniósł wzrok.
– Młody, gdybym zajmował się ganianiem gówniarzy z trawą, to byłbym szczęśliwszy. Mnie przysyłają tylko, gdy Bóg nawali, rozumiesz?.– Karol nawet nie wiedział, jak bardzo zbladł. W chwilę jego twarz przypominała szkolny sufit, biel świeżego śniegu. Zakręciło mu się w głowie.
– Co… co pan mówi… – mamrotał prawie przez łzy. – Co ja takiego zrobiłem? Ja… ja przepraszam, nie chciałem, jestem z normalnego domu, nie mógłbym przecież zrobić nic złego… – Węgrzyński złapał go za rękę, uczeń aż się wzdrygnął.
– Nic nie zrobiłeś. Chodzi o to, czego nie zrobiono. Czego nie zrobiono tobie.
– Nie rozumiem…
– Dowiesz się na komendzie. Wstań, idziemy. – Policjant pomógł Karolowi wstać i odprowadził go głównym korytarzem do wyjścia, gdzie w radiowozie siedziało już dwóch policjantów. Główny korytarz. W szczycie formy, w okresie wiosennym, Karol potrafił przebiec go w siedem sekund, mierzyli to razem z kolegami. Tego dnia jednak, wydawało mu się, że z Węgrzyńskim u boku szedł nim wiele godzin.
PRZECIEŻ TO NIEMOŻLIWE
Młody chłopak otworzył oczy. Miał straszliwy koszmar. O tacie, który się złościł, pustej szkole, szalonym nauczycielu i strasznym, starym policjancie, który… otworzył właśnie drzwi radiowozu, o które chłopak opierał głowę. Wyskoczył z samochodu i krzyknął. Popatrzył przerażony na gliniarza, z którym rozmawiał w szkole. – Oj młody, młody, żebym ja od dzisiaj mógł spać tak spokojnie, jak ty przez całą drogę. Pomodlę się o to. – Uczeń był prowadzony przez dwóch policjantów, parę metrów przed nimi szedł Węgrzyński z odznaką w ręce. Przed komendą główną roiło się od ludzi. Reporterzy. W każdej telewizji leciał reportaż o tym samym zdarzeniu. Nagle, jeden z kamerzystów krzyknął. – Natalia, kurwa mać, prowadzą go! Biegiem! – i ruszył w stronę Karola, a za nim ponad pięćdziesiąt innych pracowników różnych telestacji. Stary policjant machnął ręką i z głównych drzwi komendy wysypało się kilkunastu gliniarzy, którzy następnie pomogli w rozpędzeniu tłumu telewizyjnych hien. Uczeń, otoczony przez funkcjonariuszy, przekroczył próg drzwi wejściowych.
Na korytarzu minął więcej znajomych twarzy, niż mu się wydawało. To byli rodzice. Rodzice znajomych z jego klasy. Czy byli tam wszyscy? Nie liczył, wciąż nie wiedział nawet jak się nazywa. I tak znał tylko kilkunastu. Ale widział, że wszystko było nie tak, jak powinno. Matki płakały, ojcowie siedzieli na krzesłach z twarzami schowanymi w dłoniach. Jeden starszy mężczyzna był właśnie uspokajany przez dwóch funkcjonariuszy, ponieważ zbił pięścią szklaną gablotę. Zatrzymali się przy drzwiach oznaczonych numerem 113. Karolowi kręciło się w głowie, nie był w stanie przeczytać napisu pod liczbą na drzwiach. Wprowadzono go do środka. Był sam. Drzwi się za nim zamknęły. W środku było ciemno, nie widział nawet swoich rąk, gdy machał nimi przed twarzą. Każdy jego oddech odbijał się echem po ścianach. Słyszał nawet krew płynącą w swojej głowie. Cichy, delikatny, szumiący szept.
Boże, ochroń mnie. Nie chcę tu być, nie chcę, nie chcę. Proszę, weź mnie do domu.
Jego oczy podrażniło żółte światło. Spojrzał w prawo, na ścianie była szyba, za szybą mały pokój. Przez szybę z pokoju patrzyli na niego ludzie. Zauważył Węgrzyńskiego, miał w ręce mały mikrofon. Obok niego stało jeszcze dwóch policjantów i trzech… lekarzy. To musieli być lekarze. Mieli rękawiczki i białe kitle. Karol usłyszał pisk, to głośniki rozstawione pod sufitem. – Raz, raz, dwa. Czy mnie słyszysz, Karolu? – Chłopak spojrzał na szybę, złapał kontakt wzrokowy ze starym gliną. Pokiwał głową. – Zaraz zapalimy światło. Twoim zadaniem jest zidentyfikowanie ciał leżących na stołach. – Myślał, że zaraz zemdleje. Każda kolejna sekunda równa była silniejszemu bólowi w żołądku. Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, usłyszał trzask starych lamp. Pokój rozbłysnął od światła padającego z sufitu. Karol przetarł oczy i poczekał, aż przyzwyczają się do jasnego pomieszczenia. Rozejrzał się.
Znajdował się w Sali z niezliczoną liczbą stołów. Na każdym stole leżało białe prześcieradło, a pod nim ciało. Na niektórych widniały plamy krwi. Chłopak popatrzył na szklaną ścianę. Węgrzyński popatrzył na chłopaka. – Podejdź do każdego stołu i zdejmij płachtę, tylko nie dotykaj ciał. Powiedz nam coś o każdej z osób, którą ujrzysz. Jeśli stwierdzisz, że kogoś nie poznajesz, powiedz nam. I… – głos policjanta załamał się. – I bądź silny. Wszyscy cię o to prosimy.
Czemu ja? Skąd te ciała? Czego oni… Dobra. Dość pytań. Weź się w garść. Niech to się szybko skończy.
Rozpoczął obchód.
Podniósł pierwszą płachtę i od razu ją opuścił. Zaczął kaszleć, po chwili poczuł napływające do ust wymiociny. Nie było ich wiele, połknął je. Poczuł palące uczucie w przełyku. Dało się słyszeć głos Węgrzyńskiego. – Karolu, prosimy. W ten sposób możesz pomóc policji. Jeśli poczujesz się słabo, powiedz, są z nami lekarze. – Chłopak otrząsnął się i z zaciśniętymi zębami podniósł powoli płachtę. Ujrzał najbardziej przeraźliwą twarz, jaką było mu w życiu zobaczyć. Każdy demon, zombie, klaun czy duch z horrorów wyglądał jak przebieraniec w dzień Halloween przy tym widoku. Na stole leżała dziewczyna. Jej twarz była purpurowa, oczy zaszłe siwym nalotem, jak u niewidomych. Miała szeroko otwarte usta. Na jej szyi widniał czerwony, zaropiały ślad. Przypominał krwawą obrożę. Karol znał tę osobę.
– Anastazja. Anastazja Różewicz. Chodzę… Chodziłem z nią do klasy. Bliska koleżanka Beaty Karmin, były jak siostry… – Przez szklaną ścianę zobaczył, że policjanci stojący obok Węgrzyńskiego zaczęli spisywać notatki. Stary glina nieprzerwanie patrzył Karolowi w oczy.
– Kontynuuj. – Chłopak podszedł do łóżka obok, złapał za prześcieradło, lecz nie podniósł go. Spojrzał na ludzi za ścianą.
– Ile ich jest? – zapytał. – Węgrzyński odchrząknął i popatrzył na panel przed sobą. Po chwili spojrzał na Karola.
– Chłopcze, tutaj… tutaj leżą trzydzieści dwie osoby. To cała twoja klasa. Za wyjątkiem ciebie. – Przez szybę dało się słyszeć tylko przytłumiony trzask. Młody policjant popatrzył na Węgrzyńskiego.
– Zemdlał, panie komisarzu. – Stary glina wypuścił z rąk długopis.
– Przecież, kurwa, widzę. Wy, anioły w kitlach, lekarze. Ratujcie go. Może młody ma zawał. – Jeden z nich poprawił okulary.
– Panie komisarzu, zawał w tak młodym wieku nie jest możliwy nawet w obliczu… – Węgrzyński spojrzeniem uciszył lekarza. Jego wzrok wystarczył, żeby ‘zmobilizować’ rozmówcę do działania. Policjant usiadł na krześle i próbował zebrać myśli, lecz przeszkadzał mu hałas wybiegających z pomieszczenia ludzi.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/11853-Petle-mostu-groszowego-czesc-druga
Komentarze