Historia

Stara Leśniczówka

doranna2 6 8 lat temu 7 658 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

-Szybko, jesz­cze tro­chę i nam się uda – Kobieta krzy­czała do dziecka.

– Mamo nie mogę już dalej biec, jestem zmę­czony i jak tatuś nas znaj­dzie w tym ciem­nym lesie?

– Chodź już pra­wie jeste­śmy na miej­scu – odpo­wie­działa.

Mroźny, pochmurny, gru­dniowy dzień dobie­gał końca. I droga pośród drzew robiła się coraz mniej wyraźna. Mimo to matka się nie pod­da­wała. Moc­niej ści­snęła rękę malca i powta­rzała w myślach.

– Jesz­cze tro­chę, ona musi gdzieś tu być, prze­cież to pamię­tam!

W końcu, kiedy już pra­wie stra­ciła nadzieję, jej serce zaczęło żywiej bić. Jest, stoi na swoim miej­scu. Tak ją zapa­mię­tała z dzie­ciń­stwa.

Stara duża leśni­czówka, maja­czyła w oddali. Kiedy pode­szli bli­żej, było widać, że dawno nikt tu nie zaglą­dał. Zaro­śnięta dzi­kimi krza­kami furtka, led­wie ustą­piła pod napo­rem drob­nej kobiety. Weszła pierw­sza by uto­ro­wać dziecku drogę pro­wa­dzącą na ganek.

– Patrz mamo! Tam jest tatuś, odna­lazł nas!

Kobieta szybko spoj­rzała w kie­runku, który poka­zał jej synek.

– Bartku prze­wi­działo Ci się. Zobacz to tylko drzewo.

– Ale ja widzia­łem, przy­się­gam!

– Póź­niej o tym poroz­ma­wiamy, teraz wejdźmy do środka.

Prze­żarty od rdzy zamek łatwo ustą­pił. Sze­roki przed­sio­nek przy­wi­tał ich rata­no­wym fote­lem, na któ­rym dawno już nikt nie sie­dział. Skąpe wypo­sa­że­nie uzu­peł­niał długi wie­szak, któ­rego ozdobą były robo­cze ubra­nia.

– Boże to ma być nasz nowy dom, na ile? – pomy­ślała.

Prze­szli do dłu­giego kory­ta­rza, z któ­rego na prawo pro­wa­dziły drzwi do dużej kuchni, a na lewo do śred­niej wiel­ko­ści zagra­co­nego pokoju. Jego koniec wień­czyły schody pro­wa­dzące na pię­tro.

– Bar­tuś chodź do pokoju, a ja posta­ram się zna­leźć świeczki.

– Mamo ja się boję i Czako też – Chło­piec pal­cem poka­zał na swo­jego misia.

– Słu­chaj usiądź wygod­nie z Czako na tej kana­pie, a ja pójdę do piw­nicy i zaraz roz­palę w kominku. Napi­jesz się cze­goś cie­płego, od razu będzie Ci lepiej. A teraz daj buziaka, zaraz wra­cam.

– Dobrze mamu­siu będziemy na Cie­bie cze­kać.

Kobieta prze­szła do kuchni, z któ­rej kolejne drzwi pro­wa­dziły do piw­nicy roz­po­ście­ra­ją­cej się pod całym domem. Wcze­sny zimowy wie­czór nie uła­twiał jej sprawy, ale na szczę­ście była peł­nia. Księ­życ przez kuchenne okno, rzu­cił tro­chę świa­tła na schody. Dopadł ją smród nie wie­trzo­nego od lat pomiesz­cze­nia. Zaczęła powoli scho­dzić w dół. Drewno skrzy­piało pod jej napo­rem w końcu udało się, była na dole i po omacku zaczęła szu­kać zna­jo­mych kształ­tów. Gdzieś na prawo powi­nien być stary kre­dens. Pamię­tam jak bab­cia trzy­mała w nim swoje spe­cjały. Serce biło jej mocno, oczy w tych ciem­no­ściach były nie­przy­datne. Wycią­gnęła przed sie­bie ręce i zro­biła kilka kro­ków. Stary mebel stał tam gdzie zapa­mię­tała.

– Tylko czy znajdę to czego szu­kam? – pomy­ślała.

Jedna mała szu­fladka była pusta. W dru­giej były tylko nożyczki i jakieś śrubki. W końcu trze­cia oka­zała się tą wła­ściwą.

Już chciała użyć zapa­łek by zapa­lić pło­mień, kiedy poczuła powiew powie­trza na swo­ich ple­cach.

– To nie­moż­liwe. Wszyst­kie okna są zamknięte, a drzwi też zary­glo­wa­łam na sko­bel.

– Bar­tuś! Bar­tuś, czy Ty otwo­rzy­łeś okno?

Odpo­wie­działa jej cisza.

– Bar­tuś prze­stań się wygłu­piać, odpo­wiedz mamusi! – kobieta ner­wowo pró­bo­wała zapa­lić zapałkę. Skąd ten cho­lerny wiatr? I dla­czego jej synek nie odpo­wiada?! Druga próba, udało się, świeczka zapło­nęła. Kiedy doszła do scho­dów, poczuła się tak jakby ktoś na nią patrzył. Podnio­sła głowę i zoba­czyła cień, który szybko prze­mknął. Usły­szała tylko cichy chi­chot. I coś z hukiem zamknęło drzwi do piw­nicy. Świeczka wypa­dła jej z ręki i znów zapa­dła ciem­ność. Kobieta poty­ka­jąc się po scho­dach dopa­dła drzwi, które nie chciały się otwo­rzyć.

– Dla­czego to robisz? Wypuść mnie! – waliła w nie pię­ściami.

W końcu po jakiejś minu­cie same się lekko otwo­rzyły. Zabrała świeczkę i pobie­gła do synka.

– Bar­tuś, synku gdzie jesteś? – Wołała prze­ra­żona.

Drą­cymi pal­cami zapa­liła świeczkę. Dziecko znik­nęło.

Nagle słaby pło­mień uka­zał coś na ścia­nie, co przy­kuło jej uwagę. Nie mogła uwie­rzyć wła­snym oczom. Tego tu na pewno przed­tem nie było. Wolno pode­szła by zoba­czy co to jest. Litery, litery napi­sane krwią ukła­dały się w słowa.

MÓWI­ŁEM, ŻE MI GO NIE ZABIE­RZESZ!!!

Kobieta pokrę­ciła głową, jakby chciała zaprze­czyć. Boże! – Pomy­ślała – Ten cha­rak­ter pisma! Wszę­dzie bym go roz­po­znała. Tak pisał tylko mój mąż. Tylko to nie mógł być on! Prze­cież rano go zabi­łam!

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Opowiadanie tak troche wyrwane z kontekstu, bo nie wiadomo dlacego go zabila
Odpowiedz
Styl w miarę ale treść byle jaka.
Odpowiedz
Trochę końcówka spalona i wyzbyta emocji ale ogólnie fsjne
Odpowiedz
Bardzo fajne tylko ta końcówka. Jak dla mnie 9/10 :)
Odpowiedz
Dziękuję wszystkim za lajki i miłe komentarze. W poczekalni, czeka moje drugie opowiadanie:) Polecam!
Odpowiedz
Krótkie, ale tresciwe. Mega
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje