Historia

Martwy Pies

monkeyinthemiddle 8 8 lat temu 8 008 odsłon Czas czytania: ~39 minut

I

Wysoko w górach, gdzieś na południowy- wschód stąd, w małej obskurnej chacie siedział mężczyzna i dziecko. Na środku tego biednego miejsca ustawiono wiadro, w którym mężczyzna rozpalił ognisko. I tak 44 letni szczupły brunet i dziewczynka w wieku 12 lat, siedzieli razem w ciszy już dobrą godzinę. To dziewczyna w końcu przerwała milczenie.

-Przepraszam, nie powinnam tego robić. Miałeś rację a ja nie słuchałam… przepraszam, ja…

-Stop! Wystarczy. Nie możesz już nic zrobić. Mi wystarczy to że wyciągnęłaś wnioski i żałujesz.- przerwał jej mężczyzna.

-Ale…

-Cicho! Słyszysz?- Jego twarz zmieniła się w momencie. Coś go bardzo poruszyło.

Obydwoje zamilkli i wtedy to usłyszeli. Gdzieś z oddali nadciągał najbardziej przeraźliwy krzyk jaki kobieta może z siebie wydać.

-To Elen- powiedział mężczyzna i spojrzał dziewczynce prosto w oczy.

-Steve, musimy iść- powiedziała odwzajemniając spojrzenie. Z całych sił starała się przezwyciężyć narastające w niej przerażenie. Miała na imię Anna. Była szczupła i miała duże błękitne oczy.

Zgasili ogień i wyszli. Ruszyli w stronę kobiety, która właśnie przeżywała najgorsze chwile swojego życia.

II

Drzwi otworzyły się z hukiem. Lipski zataczając się wszedł do baru i obrzucił mętnym spojrzeniem wnętrze. Promienie zachodzącego słońca padały przez okno. W środku nie było nikogo. Tylko poprzewracane krzesła, stoły i rozbite szkło.

Niewzruszony widokiem baru, Pijak podszedł chwiejnym krokiem do lady. Rzucił sportową torbę z napisem „Nike” na blat. Butelki w torbie zabrzęczały. Lipski, bo tak nazywał się Pijak, zdjął plecak i wyciągnął z małej kieszeni alkomat. Nacisnął przycisk „ON” i nic się nie stało. „Cholera, niedobrze”- pomyślał. Przeskoczył niezgrabnie przez ladę i upadł na ziemię. Zaczął szukać baterii. Po chwili uświadomił sobie, że nie znajdzie ich przy barze i wtedy podjął decyzje. Otworzył gablotę z alkoholem i wyjął dwie butelki wódki. Obie półlitrówki były zapełnione mniej więcej do połowy. Lipski podniósł z podłogi krzesło a naprzeciwko ustawił stół. Sięgnął po plecak i wyciągnął z niego odtwarzacz płyt CD. Pogrzebał jeszcze trochę w plecaku i po chwili ze sterty płyt wyciągnął tą, której szukał. Eagles of Death Metal- Heart On. Usiadł, puścił piosenkę numer 2, odpalił papierosa i zaczął pić.

Pijak obudził się na dachu baru i ujrzał świt. Nie miał kaca bo był jeszcze pijany i taki był plan. Obok niego leżała pusta flaszka- jedna z tych dwóch, które wczoraj zabrał. Nie pamiętał jak się znalazł na dachu, ale Lipski już tak miał i de facto dzięki temu przeżył. Wstał i rozejrzał się. Zobaczył opustoszałe, brudne ulice, wszystko nosiło znamiona Wielkiego Pożaru. Z niektórych budynków pozostały tylko gruzy i pył a niektóre wciąż stały- osmolone i po części zniszczone. Lipski stał w zamyśleniu i drapał się po krzaczastej brodzie. Wpatrywał się w opuszczone i zniszczone miasto i myślał: „Mam szczęście, że znalazłem tę knajpę. Cholerne szczęście”. Miał rację. W okolicy nie było niczego w tak „dobrym” stanie jak bar który znalazł poprzedniego dnia.

Lipski zszedł na dół. Szukał w każdym pomieszczeniu, w każdej szufladzie i nic. Szukał cholernych baterii i nie mógł ich znaleźć. Poczuł, że zaczyna trzeźwieć. „Niedobrze”. Nagle coś go olśniło i już wiedział. Podszedł do lady i chwycił pilot od telewizora. Wyciągnął szybko baterie i wsadził je do alkomatu. 1,2 promila. Za mało. Chwycił butelkę whisky i po 15 minutach nie było już 0,5 Ballantinesa. Zabrał wszystkie flaszki, papierosy, piwa, jakie były w barze i wypełnił nimi torbę i plecak. Wyjął jeszcze z plecaka worek z białym proszkiem. Wciągnął dwie kreski, odpalił papierosa, do drugiej ręki wziął piwo a następnie ruszył na północ.

III

Pijak szedł cały dzień. Co jakiś czas robił przystanki żeby coś zjeść, wypić flaszkę, wciągnąć amfę, wypić flaszkę, coś wciągnąć, wypić flaszkę zjeść amfę… Głównie jednak szedł czasami popijając piwko. Szedł do miasta które uważał za stolice swojego kraju ale nie wiedział, że już od dwóch lat tak nie jest. Szedł do Warszawy.

Odkąd świat opustoszał Lipski widział 2 osoby i to rok temu. Miał nadzieje że w Warszawie znajdzie zapasy. Żywność, alkohol, narkotyki, może nawet wygodne łóżko. Możliwe, że jakaś mała cząstka Pijaka, którą kiedyś mógł nazwać nadzieją, chciała kogoś spotkać i po prostu porozmawiać. Ale tego sam Lipski jeszcze nie wiedział.

Jeszcze zanim Pijak podjął decyzję o podróży, coraz częściej nawiedzały go dziwne sny. Czasami nawet pijackie halucynacje. Sam się w tym wszystkim gubił, jednak nie martwiło go to. W końcu od dwóch lat i trzech miesięcy nie wytrzeźwiał a od dwóch lat ogląda tylko śmierć, pustkę i świat, który przepadł. Świat Lipskiego zawalił się wcześniej niż reszta, dlatego Lipski żył. Od 2 lat z nikim nie rozmawiał oprócz krótkiej wymiany zdań rok temu. Pijak nie przejmował się więc tym że zdarzyło mu się zobaczyć kogoś kto nie istnieje. W gruncie rzeczy cieszył się, że jeszcze nie zwariował.

Robiło się już ciemno. Lipski znalazł jakiś zdezelowany samochód przy głównej drodze. Nie był całkiem zniszczony. Oczywiście nie był na chodzie ale fotele były miękkie i szyby nie były wybite. 1,8 promila- „Nie jest źle”. Rozsiadł się wygodnie i zaczął pić. Auto od wewnątrz było eleganckie. Lipski czuł się w nim dobrze choć wiedział, że i tak obudzi się w innym miejscu.

Pijak obudził się przywiązany do drzewa na wysokości ok. 10 metrów. Był zdumiony. Budził się w wielu dziwnych miejscach ale nigdy w takim. Jego torba i plecak były przywiązane do niego. 1,6 promila. „Jeszcze jeden i spróbuję zejść”. Otworzył butelkę.

IV

Na ziemi leżał chłopiec. Wokół niego stało 8 osób. Jeden rosły mężczyzna w moro czapce z daszkiem trzymał z całych sił Elen. Próbowała się wyrwać żeby podbiec do chłopca. Było bardzo zimno i padał śnieg ale dla Elen w tej chwili to nie miało znaczenia.

-Puść mnie! Zostaw! Nie! nie, Nie!- krzyczała. Przez łzy w oczach patrzyła jak jej syn jęczy i trzęsie się w okropnych konwulsjach. Nie mogła jednak już nic zrobić. Nikt nie mógł.

-Niech ktoś mi pomoże do cholery!- krzyknął mężczyzna, który trzymał Elen, ale w tym momencie ona odpuściła.

John, mężczyzna w czapce z daszkiem, popatrzył na Elen z przerażeniem. Właśnie choroba zabiła jej jedynego syna, a ona widziała jak to się dzieje. Steven i Anna przyglądali się wszystkiemu od paru minut. W drodze z ich chatki do zgromadzonych ludzi Ania myślała o tym co mówił jej Steven. Nie zgadzała się z tym, że już nic nie może zrobić. Teraz Elen z beznamiętnym wyrazem twarzy powtarzała:

-Jak to się stało? On nie żyje… Jak mógł zachorować? Temperatura… To nie możliwe. Mój syn…

-Już po wszystkim Elen, przykro mi. Musiał zachorować. Pewnie się oddalił. Słyszysz?! Elen proszę…-powiedział John zdejmując z głowy czapkę. Jego łysina zaświeciła wśród płatków śniegu.

-Ale dlaczego? Co się stało?- strumienie łez płynęły po policzkach Elen.

-Elen, już po wszystkim. To koniec. On już śpi.-John ją objął ale ona go odepchnęła.

-Masz rację John. Już po wszystkim- Powiedziała ze stoickim spokojem po czym błyskawicznym ruchem wyciągnęła pistolet z kabury Johna i wycelowała sobie w głowę.

-ELEN NIE! Proszę, odłóż broń! Elen na boga, błagam- krzyczał John. Był przerażony.

Wszyscy zgromadzeni wiedzieli, że za chwile w obozie będą dwa trupy. Elen i jej syn Piotrek. Wtedy nagle, ku przerażeniu Stevena odezwała się Ania.

-To ja go zabiłam.

V

2,6 promila. „Jest dobrze” pomyślał Pijak, ale okłamywał sam siebie. Nie miał już nic do jedzenia. Został mu tylko alkohol i amfetamina i nie wiedział czy znajdzie jakieś zapasy. Wiedział że alkohol skończy mu się jutro rano i jeśli do tego czasu nic nie znajdzie to będzie to jego koniec.

Wieczorem było już ciężko. Pijak stwierdził, że pozostaje mu iść w nocy, lub zginąć. Zdecydował że będzie szedł. Zużył prawie całą amfę. Gdy zaczynało świtać otworzył ostatnią butelkę wódki. Wtedy, ostro naćpany i zalany do pełna zobaczył stację benzynową z orłem. Z początku nie był przekonany czy stacja jest prawdziwa. Była nietknięta. Bez jakichkolwiek zniszczeń czy nawet zadrapań. Lipski nigdy nie widział stacji, która nie jest w kawałkach odkąd wybuchł Wielki Pożar dlatego martwił się, że wyobraził sobie tą, na którą właśnie patrzył. Ale nie. To była prawdziwa stacja benzynowa. Było w nie j sporo alkoholu i trochę jedzenia. Lipski wziął wszystko i wyszedł. Skierował się na północ.

Brał jeszcze solidny łyk Smirnoffa gdy nagle coś usłyszał. Zamarł bez ruchu i nasłuchiwał. To było drapanie. Dźwięk dochodził z myjni obok stacji. Pijak podszedł tam i próbował otworzyć drzwi do garażu myjni, ale były zamknięte. Poszedł na stację. Po trzech minutach wrócił z siekierą i rozwalił zamek. Gdy otworzył drzwi rzucił się na niego pies. Wielki owczarek niemiecki go przestraszył ale nie był agresywny. Pies się cieszył, że w końcu kogoś spotkał. Był wychudzony- widać było że odo dawna nie widział nikogo żywego. Jednak Pijak cieszył się jeszcze bardziej. Pogłaskał psa, wyciągnął puszkę z fasolą i zawartość wysypał na ziemie. Owczarek podziękował i zaczął łapczywie jeść. Lipski wszedł do garażu i ujrzał mnóstwo rozdartych opakowań po karmie dla psów. ”ktoś o ciebie zadbał” pomyślał. W garażu stał samochód. Honda Civic była w nienaruszonym stanie. Pijak wsiadł za kierownice

-Boże! Jeśli odpali to przestaje pić!-wykrzyknął spoglądając w tapicerkę na suficie Hondy.

Odpalił za drugim razem.

-Kłamałem, hehe-powiedział Lispki i zaczął się śmiać. Wrzucił wsteczny i rozradowany wcisnął gaz. Ruszył i nagle w coś uderzył. Zapomniał o psie. Wysiadł szybko i pobiegł za samochód. Pies leżał na ziemi, ciężko oddychał. Powoli umierał w cierpieniach. Pijak klęknął przy nim ze łzami w oczach. Załamał się. Po chwili milczenia wydał z siebie długi przeraźliwy wrzask. W swojej agonii krzyczał głosem, którego sam nigdy by nie rozpoznał. Chwycił za siekierę i wziął zamach. Chciał skrócić cierpienia psa ale nie potrafił. Opuścił siekierę wziął butelkę wódki z samochodu i wypił pół litra na dwa łyki.

Na swojej drodze spotkał tysiące ciał. Spalone i powykręcane ciała ludzi oglądał z przerażeniem. Po czasie się do nich przyzwyczaił gdyż był to codzienny widok. Nigdy jednak nie czuł się tak jak teraz. Siedział nad cierpiącym, potrąconym psem i rozpaczał. Poczuł nienawiść do przemocy. Nienawiść do nienawiści. Poczuł się bezradny i oszukany. Jakby wszystko co dobre na świecie nie istniało a było tylko iluzją, pretekstem do egzystencji. I cały świat musiał trafić szlag po to by on mógł zabić psa żeby to zrozumieć.

Nie mógł już słuchać jak pies się męczy. Walcząc ze sobą samym, dobił psa. Odciągnął go na bok, wyrzucił siekierę i wsiadł do Hondy. Ruszył na północ. 3,6 promila.

VI

-Co ty pieprzysz dziewczynko?! Przecież widać, że to choroba go zabiła- oburzył się John.

-Tak, ale z mojej winy- zaczęła Ania- To ja go namówiłam żebyśmy poszli zeszli na dół. Żebyśmy poszukali…

Ania nagle urwała. Wszyscy zamarli i z przerażeniem wpatrywali się w Elen, która teraz mierzyła z broni do Anny.

Sama Elen wyglądała teraz na przerażoną i wydawało się że za sekundę pociągnie za spust. Stali jednak tak przez chwilę kiedy nagle Steven zasłonił swoim ciałem małą dziewczynkę i powiedział:

-Elen, uspokój się i opuść broń. Zabicie dziewczynki nie przywróci mu życia. Elen proszę…

-Masz rację- Elen uśmiechnęła się- To już koniec. Jestem wolna- powiedziała powoli po czym przystawiła sobie lufę do skroni. Wiele osób krzyknęło „NIE!”. John rzucił się na drobną kobietę by odebrać jej swojego colta 1911 ale było już za późno. Elen strzeliła sobie w głowę.

Wszyscy, oprócz Stevena i Ani zebrali się wokół ciała a John klęczał, ściskał dłoń Elen i bełkotał coś pod nosem. Każdy z obecnych po raz pierwszy widział go w takim stanie.

Steven wpatrywał się w dwa trupy pogrążony w wielkim smutku. Zawsze był wrażliwy i choć widział wiele od Wielkiego Pożaru to bardzo przeżywał to zdarzenie i ten widok. Można być świadkiem wielu strasznych rzeczy ale gdy uczestniczy się w czymś takim doświadczenia nie chronią przed bólem. A na pewno nie kogoś takiego jak Steven, który nigdy nie potrafił tłumić emocji. Steven o tym wiedział i poczuł coś więcej. Całe to zdarzenie odświeżyło mu pamięć. I choć był w takim stanie przez kilkanaście sekund, bardzo realnie ujrzał te wszystkie okropności z ostatnich dwóch lat. I wtedy nagle powrócił i od razu się skupił. Spojrzał na Anię. Dziewczynka płakała po cichu, wyglądała jakby za chwilę miała zemdleć. Steven chwycił ją za ramiona potrząsnął nią i powiedział:

-Ania, opanuj się. Teraz musimy iść. Nie ma czasu.- jego głos był spokojny i intensywny.

Ania spojrzała na niego i kiwnęła głową. Ruszyli do swojej chatki zostawiając za sobą dwa trupy, ludzi pogrążonych w smutku i człowieka, w którym wzbierała szaleńcza wściekłość.

VII

4,2 promila. Pijak pędził granatową hondą civic. Słońce schowało się już za horyzontem a wskazówka informująca o stanie baku była bliska zera. Lipski ledwo zauważył przed sobą stacje benzynową. Zatrzymał samochód centymetry przed dystrybutorem paliwa. Otworzył drzwi i wypadł z samochodu na ziemię. Leżał na plecach i śmiał się szaleńczo. Wiedział że cudem uszedł z życiem. Po chwili zasnął.

VIII

- Mamy dwie maski i jakieś 15 filtrów. To powinno wystarczyć zanim dotrzemy do posterunku u podnóża góry. Tam będziemy musieli zdobyć jakieś 30 filtrów. Ubierz się ciepło, czeka nas długa droga. Od teraz musisz mnie słuchać i dokładnie wykonywać moje polecenia. Ania, uciekamy.- Steven patrzył się teraz prosto w przerażone oczy dziewczynki. Ania nie mogła się opanować. Trzęsła się i szybko oddychała.

- Steven, nie dam rady. Steven…- jąkała się. Nagle ktoś zaczął walić do drzwi i krzyczeć.

- Otwierać! Otwierać mówię!- To był John. Był wściekły.- Wywarzcie te cholerne drzwi! Zabije ich, zabije oboje!

Drzwi były zabarykadowane. Steven zrobił wszystko co było w jego mocy by nie dało się ich otworzyć. Jednak ściany tej lichej chatki nie były już tak trudne do pokonania. Wystarczył solidny kopniak żeby zrobić dziurę. Steven wiedział że mają trochę czasu zanim ludzie za drzwiami o tym sobie przypomną. Spojrzał teraz na Anie. Jej twarz zmieniła się w momencie, w którym usłyszała Johna. Zrobiła się poważna, skupiona i mała dziewczynka szepnęła.

-Jak chcesz stąd uciec?

Steven podszedł do ściany naprzeciwko drzwi. Wyrwał kawałek dykty i wyrzucił go na zewnątrz. Gdy obydwoje byli za chatką, Steven podniósł element ściany i zakrył nim dziurę. W tym momencie usłyszeli jak paru mężczyzn wpada z hukiem do ich domu.

Ania i Steven zamarli i nasłuchiwali.

- Mówiłeś, że widziałeś jak wchodzą- powiedział John.

- Bo widziałem, na pewno widziałem- odpowiedział jeden z jego „żołnierzy”.

- To gdzie oni są?! Teraz też ich widzisz? Może jesteś chory…

- Nie.

Nagle padł strzał i słychać było jak ciało człowieka ciężko pada na drewnianą podłogę.

- Wy dwaj, sprawdzicie w domu Elen a my zejdziemy w dół. Nie uciekli daleko. Ruchy!- Krzyknął John chowając pistolet do kabury.

Steven zwrócił się do Anny.

- Będzie stromo, trzymaj się blisko mnie. Nie możemy iść ścieżką bo będą nas tam szukać. Pójdziemy tędy, tylko uważaj.

-Dobrze- odpowiedziała.

IX

Szli tak w milczeniu już parę godzin. Robiło się coraz ciemniej. Ciężko schodziło się z góry zanim wrócili na ścieżkę. W pewnym momencie usłyszeli, że głosy ludzi gdzieś wysoko nad nimi się oddalają. Szli już ścieżką i obserwowali z góry lasy i doliny daleko przed nimi.

W końcu Steven powiedział:

- Nie powinnaś była się przyznawać.

- Ale to była prawda. Musiałam się przyznać. Byłam jej to winna.

- Nie powinnaś była się przyznawać reszcie. Nie powinnaś tego robić od razu bo...- Steven urwał. Nie chciał powiedzieć za dużo.

- Dokąd idziemy?- Ania celowo zmieniła temat. Poczuła okropne ukłucie na myśl o sytuacji z przed chwili.

- Do domu.

- Gdzie? O czym ty mówisz?

- Idziemy do Polski

- Do Polski? To kawał drogi. Nigdy tam nie dojdziemy. A nawet jeśli, to tam nie przeżyjemy. Zachorujemy...

- Znajdziemy samochód i będziemy tam w dwa dni.-Przerwał jej Steven. Był teraz bardzo skupiony.

- I co dalej?- Ania była bardzo wzburzona.

- Parę dni temu do obozu przybył nowy. Pamiętasz?

- Tak, Ten niemiec, Marco.

- Nie zdążyłem ci powiedzieć. Opowiadał że spotkał grupę ludzi, którzy szli na północ. Mówili, że naprawili jakiś nadajnik i słyszeli przekaz. Chyba przekaz radiowy, nie wiem. Ten młody nawijał jak najęty. Podobno w Warszawie jest sterylny schron. Nie ma w nim tej choroby. Ludzie tam żyją, uczą się, pomagają sobie nawzajem. Przyjmują ludzi i mają środki do życia.

Anna wpatrywała się w Stevena.

- Naprawdę?- Szepnęła

Steven spojrzał w jej wielkie niebieskie, teraz jakby puste oczy.

- Naprawdę. Będziemy żyć.

Szli przed siebie. Schodzili z gór. Zatrzymali się na nocleg około 500 metrów przed strefą skażenia, gdzie jest już na tyle ciepło że choroba może się rozwijać. Nie trudno sobie wyobrazić jak duży obszar obejmowała strefa skażenia. Prawie cały. Prawie.

X

Steven śnił o ogniu. Ciała płonęły przed jego oczami. Wszystko płonęło, ogień był wszędzie. Ten sen męczył go codziennie ale tym razem było inaczej. Zobaczył coś jeszcze. Coś czego nigdy wcześniej nie widział. Była to mała dziewczynka odwrócona do niego plecami. Stojąc samotnie, odwróciła głowę w jego stronę i Steven zobaczył, że to Ania. Uśmiechnęła się do niego po czym weszła w płomienie. Steven nie mógł jej powstrzymać. Płonęła na jego oczach.

Obudził go głośny huk. Steven rozpoznał ten dźwięk. Był to wystrzał z pistoletu. Steven podniósł się z niemi i rozejrzał w około. Oprócz Ani w pobliżu nikogo nie było. Steven był trochę zdziwiony ale szybko zrozumiał co się dzieje. Zobaczył, że Ania próbuje przeładować pistolet. Jego pistolet. Podbiegł do dziewczynki i wyrwał jej broń.

- Co ty robisz?! Dlaczego?!- Krzyknął

- Nie mogę przeładować- Ania była cała zapłakana i roztrzęsiona.

- Ania! Co ci strzeliło do głowy?

Ania spojrzała na Stevena. W tym spojrzeniu było coś bardzo unikatowego. Było to spojrzenie jakim córka obdarowuje ojca gdy stanie się coś złego. Steven w jednej chwili zrozumiał niesamowicie ważną rzecz. Ważną zarówno dla niego jak i dla jego towarzyszki. Usiadł obok Ani i objął ją.

- Ania, posłuchaj mnie uważnie. To co się stało, co zobaczyłaś będzie z tobą już na zawsze. Nie uciekniesz od tego i nie zapomnisz. A nawet jeśli na chwile uda się od tego uciec, to wróci. Tak samo jak dzień, w którym wyjechaliśmy z Polski. Od ciebie zależy co z tym zrobisz. Będzie ciężko ale dasz radę się z tym pogodzić.

- Widziałeś jej minę? Widziałeś ją?

- Tak. Elen nie miała już siły by to dalej ciągnąc. To co widziałaś na jej twarzy to była ulga. Tak mi się wydaję. Ale ty dasz radę. Dotrzemy do Warszawy.

- Steven, ale jak mam to zrobić? Jak mam sobie poradzić?- Zadając to pytanie Ania nie oczekiwała odpowiedzi. Wiedziała, że Steven jej nie zna. Steven też to wiedział.

XI

Minęły już trzy dni odkąd Pijak dotarł do Warszawy. 1,5 promila. Już trzeci dzień pałętał się po ulicach pełnych ciał i wraków samochodów. Plądrował zniszczone i spalone budynki. Znalazł sporo zapasów. Przypomniał sobie nawet gdzie kiedyś jego kolega chodził po prochy. Kiedy Lipski miał 17 lat miał okazję być w Warszawie przez 2 miesiące. Zaprzyjaźnił się wtedy z chłopakiem, który rzucił szkołę i uciekł z domu. Miał na imię Robert i był rudy. Robert pracował na czarno w barze, w którym co wieczór grali jazz, mieszkał na ulicy. Lipski zawsze był pod wrażeniem tego człowieka. Nic dziwnego. Robert był bardzo intrygujący. Kiedy miał wolne cały czas ćpał i grał na pianinie, na zmianę. Rzadko można zobaczyć taką pasję. Zawsze grał siedząc na jednym pośladku a grał niesamowicie autentycznie i był po prostu cholernie dobry. Wielu zauważyło ten talent i pasję ale nikt nigdy nie pchnął Roberta dalej. Chociaż chyba to właśnie w tym młodym człowieku było tak niesamowite. Wystarczyło mu pograć czasami jazz i wrzucić kwas czy zapalić trawkę. Trudno to zrozumieć ale Robert był szczęśliwy i nie potrzebował niczego więcej. Lipski przypomniał sobie To wszystko gdy przybył do Warszawy. Przypomniał sobie gdzie była ta melina do której kiedyś Robert go zabrał. Pijak znalazł tam sporo narkotyków i ciało jakiegoś dilera. O ile można to nazwać ciałem. Był to raczej szkielet w dresach adidasa pokryty pleśnią. Lipski pomyślał że to co najmniej dziwne że przez tyle lat nikt nie odkrył że w piwnicy sprzedają prochy. Było jednak w tym wszystkim coś dziwniejszego. Na jednej ze ścian był czarny napis "UCIEKAJ Z TĄD. WYDOSTAŃ SIĘ". Jakby któś napisał to sprejem, ale bardzo wyraźnie i starannie. Pijak przez moment nawet się przeraził. Wpatrując się w napis wydawało mu się, że słowa skierowane są bezpośrednio do niego. W końcu otrząsnął się z tego wrażenia i ruszył dalej, ale nawet gdy później przemierzał ulice i eksplorował ocalałe mieszkania i restauracje dreszcz przechodził go na wspomnienie o napisie w piwnicy.

Pijak przemierzał ulice popijając wódkę i paląc papierosy. Wiał lekki wiatr a słońce było już pomarańczowe i powoli chowało się za horyzontem. Otaczały go czarne, osmolone budynki i spalone samochody. Królującą tu nad wszystkimi dźwiękami ciszę zakłócał tylko jego krok i delikatne brzęczenie butelek. Oddech Pijaka był spokojny, jakby pewny.

Lipski doszedł do dużego skrzyżowania. Stanął i rozejrzał się. Po lewej stronie nie było nic. Kawałek ulicy, może pare metrów a dalej pustkowia pokryte piachem i gruzem. Pewnie spadła tam jakaś bomba, pomyślał. Drogę na wprost zagradzał przewrócony budynek. Pijak nie miał innego wyjścia niż pójść w prawo. Tak też zrobił. Im bardziej oddalał się od skrzyżowania tym zniszczenia wokół niego były coraz mniejsze. Zatrzymał się by otworzyć kolejną butelkę. Przełknął 100 ml wódki, spojrzał w prawo i zobaczył coś ciekawego. Na ścianie budynku, parę metrów od niego widniał jakiś napis. Podszedł bliżej by przeczytać i zobaczył strzałkę wskazującą kierunek, w którym do tej pory zmierzał. Napis pod strzałką głosił: "TĘDY DOJDZIESZ DO SCHRONU. MAMY ZAPASY ŻYWNOŚCI I STERYLNE WARUNKI. KIERUJ SIĘ W STRONĘ DUŻEGO BIAŁEGO BUDYNKU. CZEKAMY NA CIEBIE". Przez chwilę Lipski nie zdawał sobie sprawy z sensu tych słów. Były jakby zbyt absurdalne. Ale jednak nie. Wszystko wskazuje na to, że gdzieś tu w okolicy jest miejsce, w którym żyją ludzie. Żyją i sobie jakoś radzą. Tętno Pijaka przyspieszyło, pot spłynął po skroni a myśli w nieprzyjemny sposób rozdarły spokój zapijaczonego umysłu. Stał i zastanawiał się co powinien z tym zrobić. Wiedział, że to może oznaczać koniec z piciem, ale czy nie tego właśnie chciał? A może nie tyle chciał co powinien był to zrobić. Gubił się w swoich myślach, które teraz pędziły jedna za drugą. Poczuł bardzo nieprzyjemne ukłucie w miejscu które odpowiada za strach w mózgu alkoholika. Nawet jeśli się zdecyduje to czy starczy mu odwagi? Z drugiej strony tam są ludzie. To jedyna szansa żeby... No właśnie żeby co? Już sam nie wiedział czego tak na prawdę chce. Czego boi się bardziej. "Tam są ludzie". Stał tak przez chwilę. A może dłużej. Bijąc się z myślami stracił poczucie czasu. W oknie budynku, przed którym stał ujrzał swoje mętne odbicie. Zobaczył szczupłą brodatą postać z flaszką w dłoni. Człowiek stojący przed nim, a właściwie to co z tego człowieka zostało, stopniowo zanikał. Topił się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Przypomniał sobie psa, którego potrącił. Pieprzyć to, powiedział na głos. Położył butelkę na ziemi a następnie ruszył w kierunku schronu. Zrobił parę kroków po czym nagle się zatrzymał i rozejrzał. Zaraz będzie ciemno, pomyślał. Odwrócił się. Dopiero teraz zorientował się że budynek przed którym tyle stał, kiedyś pełnił funkcje hotelu. Patrząc na rozmiar budynku, musiał być to drogi hotel. Na parterze powinna być restauracja albo bar. Pomyślał: poczekam do rana. W nocy mogę się zgubić. Wrócił się, podniósł butelkę, którą wcześniej odstawił. 400 ml wódki. przechylił butelkę i wypił do dna. Spojrzał jeszcze na szybę w oknie, w które nie dawno tak się wpatrywał. Wciąż nie było jego odbicia. Stwierdził, że to przez brak światła. Słońce już prawie zaszło. Lipski rzucił pustą butelką w szybę. Wszedł przez okno, pod butami chrupnęło szkło. Tak jak się spodziewał, znalazł się w hotelowej restauracji. W koncie był bar i do niego się udał.

Pijak siedział wygodnie w krześle paląc papierosa. Na stole przed nim stały wszystkie butelki jakie udało mu się znaleźć w barze. Wyciągnął z plecaka alkomat. 1,9 promila. Nie jest źle ale na noc to za mało. Musiał wypić na tyle dużo by rano być wystarczająco pijanym. Otworzył więc butelkę Johnnego Walkera i wypił duży łyk. Uśmiechnął się. Sięgnął do plecaka, pogrzebał chwilę i wyciągnął swoje radio. Nagle wpadł u do głowy pewien pomysł. Nacisnął przycisk FM i wziął się za szukanie jakiejś rozgłośni. Pomyślał, że jeśli w pobliżu są ludzie to może nadają chociaż jakiś komunikat. Po pięciu minutach bezowocnych starań zrezygnował, wyłączył radio i zaczął szukać płyty w plecaku.

Nagle zamarł. Wytężył słuch. Z ulicy na której przed chwilą stał dochodziły teraz dźwięki.

-Powinniśmy zrobić postój. Steven, proszę.-głos i intonacja wskazywały na to że to dziewczynka. Może ma 13 lat.

-Nie możemy się zatrzymywać. Zostało nam za mało filtrów. Jeśli się skończą...

Pijak podszedł do okna i z butelką w ręce obserwował bacznie ulicę. Pusto. Przecież sobie tego nie wymyśliłem, jeszcze nie zwariowałem, pomyślał. Wyraźnie słyszał głosy a teraz ucichły.

- Widzisz? Pięć. Ania, Pięć! Ty chcesz robić postój! Ja chce żyć. To musi być nie daleko dasz radę. Do tej pory zniosłaś o wiele więcej.

- Tu nic nie ma Steven! Rozejrzyj się. To cmentarz.

- Nie prawda. Coś jest. Trzeba tylko to znaleźć.

Pijak ich zobaczył. Mężczyzna w średnim wieku i mała dziewczynka. Obydwoje w maskach przeciwgazowych. Niesamowite. Oni czegoś szukają. Przechodzili teraz tą samą ulicą co wcześniej Lipski. Szli w tym samym kierunku i byli już prawie przed wejściem do hotelu. Pijak zastanawiał się przez chwilę czy wyjść, albo zawołać coś do nich. Jednak jakaś wewnętrzna blokada nie pozwalała mu na to. Może był to strach. Może ta cholernie nieprzyjemna myśl z tyłu głowy, mówiąca złośliwym szeptem jadowite w wydźwięku słowa: Po co? Niech przejdą. Nie potrzebujesz tego. Zabiją cię albo gorzej- ty ich zabijesz. Po co ci to? Krył się tak spoglądając na nich przez okno i nie mógł się zdecydować. Mężczyzna z dziewczynką nie zauważyli napisu na ścianie i minęli go. Pijak przeżywał tak wielki natłok emocji, że na moment stracił panowanie nad swoim ciałem. Upuścił butelkę z whisky. Patrzył jak złocisty płyn rozlewa się po podłodze wśród kawałków rozbitego szkła.

- Cicho!- Powiedział Steven.- Stój.

Pijak usiadł na ziemi pod oknem i patrzył na poprzewracane stoliki. Nie jest dobrze. Kiedy konfrontacja była pewna jego umysł momentalnie się oczyścił. Nieprzyjemna myśl z tyłu głowy zamilkła. Zastanawiał się jak ich nie przestraszyć. Miał wciąż świadomość jak wygląda, i że niekoniecznie mogą od razu zrozumieć dlaczego Pijak nie potrzebuje maski. Po długiej ciszy nasłuchiwania. Pijak postanowił odezwać się pierwszy. Pomyślał że, kimkolwiek są ci ludzie warto coś powiedzieć zanim ostrzelają parter hotelu.

- Jestem sam. Jestem nieuzbrojony!- Krzyknął. Starał się żeby jego głos brzmiał przyjaźnie ale w efekcie zdawał się być raczej szyderczy.

- Pokaż się. Wyjdź powoli. Jak zobaczę jakiś gwałtowny lub podejrzany ruch, strzelę i już sobie nie pogadamy. Rozumiesz? - Krzyknął Steven po czym powiedział trochę ciszej do Ani.- Schowaj się za tym samochodem i nie wychylaj się.

- Rozumiem- Odkrzyknął Pijak.- ale z tym może być problem. To znaczy, ja nie chcę problemów ale jeśli wyjdę pewnie będziesz chciał mnie zastrzelić. Wiem bo kiedyś byłem w podobnej sytuacji.

Steven stał trochę skołowany. Tajemniczy nieznajomy z ochrypniętym głosem wybił go z rytmu.

- Jak to? Wytłumacz dlaczego. Tylko szybko.

- Jesteście tylko we dwójkę?- Zapytał Lipski

- Tak!- Odkrzyknęła Ania

- Siedź cicho!- krzyknął na nią Steven- i nie wychylaj się.- Zrobił pare kroków w kierunku Okien hotelu i zatrzymał się jakieś dziesięć metrów przed napisem na ścianie- Dość tego! Albo wychodzisz natychmiast, albo się tłumaczysz. Wybieraj ale za chwile zaczne strzelać.

- Dobra- Powiedział Pijak- Problem polega na tym, że ja nie mam maski.

- Nie rozumiem. Chcesz powiedzieć że zaraz umrzesz?

- Właśnie nie. Słuchaj, wstanę ale nie przestrasz się. Ja normalnie oddycham i nie choruje. Jestem odporny. Rozumiesz?

-Tak. Pokaż się. Tylko ręce w górze.- Odpowiedział Steven. Nie wierzył jednak w słowa nieznajomego. Był przygotowany by strzelić gdy tylko zobaczy człowieka w masce.

Brodaty mężczyzna ubrany w poszarpane ciuchy wyłonił się z okna. Rzeczywiście nie miał maski. Steven nie mógł uwierzyć własnym oczom. Z wrażenia opuścił broń. Nie zauważył nawet, że stoi obok niego dziewczynka.

Pijak bacznie przyglądał się dwójce ludzi z rękami w górze. Obydwoje byli zszokowani.

-Tylko nie ściągajcie masek przeciwgazowych. –Powiedział.

-Ale jak to możliwe? Steven, widzisz to co ja on…- Zaczęła Ania ale Steven szybko jej przerwał i z powrotem wycelował pistolet w człowieka w stojącego w oknie.

-Mówiłem ci że masz siedzieć cicho i nie wychodzić z ukrycia! Teraz przynajmniej siedź cicho.

-Ale popatrz na niego. On nie zachorował. Czy to znaczy, że…

-Ania! –Steven już krzyczał.

-Słuchajcie.- zaczął Pijak. W jego tonie można było usłyszeć nutkę rozbawienia.- Może wejdziecie do środka. Mam tu trochę jedzenia i picia. Wypijemy po kielichu i wszystko wam opowiem. Co wy na to?

- Musimy iść. Szukamy czegoś i trochę nam się spieszy.

- Steven! Zróbmy tu postój. Proszę…- Wyrwała się dziewczynka.

- Cicho!

- Robi się już ciemno.- Zauważył Lipski.- Przy takiej widoczności na pewno nic nie znajdziecie. Moje zaproszenie jest jak najbardziej aktualne. Mimo twoich okropnych manier.- Mówiąc ostatnie słowa uśmiechnął się szeroko.

Steven zastanawiał się czy może zaufać temu człowiekowi. Nie było jednak innej opcji by dowiedzieć się w jaki sposób jeszcze nie zachorował. Na twarzy Pijaka gościł szczery uśmiech. Pierwszy raz od bardzo dawna z kimś rozmawiał. Nie ważne, że jego rozmówca celował mu w głowę trzymając palec na spuście.

- No dobra. Przenocujemy tu.- Powiedział w końcu Steven.

XII

2 promile. Pijak wypił kolejny łyk wódki. Zaproponował to samo Stevenowi ale ten odmówił. Siedzieli w trójkę przy stole w hotelowym barze. Kilka świec rzucało blade światło. Ania nie mogła się już doczekać wyjaśnień tajemniczego mężczyzny. Steven również ale nie dawał tego po sobie poznać. Przynajmniej nie w takim stopniu jak dziewczynka. Pijak odpalił papierosa od świeczki, zaciągnął się parę razy, po czym powiedział łagodnie:

- No to powiedzcie mi proszę, kim jesteście?

- Ja jestem Steven a to Ania

- To twoja córka?

- Nie- Steven i Ania wypowiedzieli te słowa prawie równocześnie. – opiekuje się nią.- ciągnął Steven- Poznaliśmy się jak zaczęło się to szaleństwo. Wsiedliśmy razem do busa, który nas wywiózł w Alpy. Wysoko w górach jest tak zimno że wirus się nie rozwija. Mieszkaliśmy tam z grupą ludzi aż parę dni temu wybraliśmy się w podróż i dotarliśmy tutaj.

- Dlaczego opuściliście tamto bezpieczne miejsce i przyjechaliście aż tutaj?- Spytał Pijak.

Ania przeszedł dreszcz. Zatrzęsła się, czego nie dało się nie zauważyć.

- Musieliśmy ruszyć w podróż. Ludzi przybywało, warunki były coraz gorsze i tak stwierdziliśmy że poszukamy nowego schronienia.- Mówiąc to, Steven spoglądał z troską na Anie, czego również nie dało się nie zauważyć.- A ty? Jak się nazywasz?

- Jestem Pijak

-Pijak?

-Tak

-Tak masz na imię? Pijak? A jak masz na nazwisko?- Steven zaczął się zastanawiać czy przypadkiem mężczyzna bez maski nie robi sobie z niego żartów.

- Lipski. Jestem Pijak Lipski.

- Tak więc Pijaku Lipski, powiedz nam jak to możliwe że nie wykończyła cię jeszcze ta cholerna choroba.

Pijak nagle spoważniał. Spojrzał za okno. Wcale nie zbierał myśli i nie zastanawiał się od czego zacząć. Po prostu cisza tego wieczoru była jeszcze bardziej cicha niż każdego innego wieczoru od Wielkiego Pożaru. Wielki Pożar, tak Lipski nazwał sobie to co zaszło pewnego dnia. W ciągu paru godzin wszystkie miasta, wsie, cywilizacje spłonęły albo eksplodowały. Teraz siedział przy stoliku z mężczyzną i małą dziewczynką popijając wódkę i paląc papierosy. Cisza była niesamowita. Jakby jakaś tajemnicza siła pochłaniała każdy dźwięk otoczenia. W końcu spojrzał na Stevena. Napił się wódki, otarł usta i powiedział:

- Opowiem wam wszystko, ale zanim to zrobię powiedzcie mi co wiecie. Co według was się stało ze światem?

- Ech...- westchnął Steven- zaczęło się od tego, że w Meksyku pojawił się jakiś wirus. Ludzie zaskakująco szybko umierali. Byłem w tedy w pracy. W telewizji od rana mówili o tym na każdej stacji. Po godzinie odkąd pojawiły się pierwsze informacje ogłosili, że Stany Zjednoczone zrzuciły jakąś bombę jądrową na Meksyk. Choroba rozprzestrzeniała się w zaskakującym tempie. Państwa z całego świata bombardowały się nawzajem i zrzucały napalm. Wybuchła panika. Prawie wszyscy zwariowali. W telewizji padła informacja że wirus jest w powietrzu i rozprzestrzenia się bardzo szybko. Ja i Ania wsiedliśmy do autobusu. W środku dostaliśmy maski przeciwgazowe i odjechaliśmy z grupą ludzi.

- Tak, to się zgadza- powiedział powoli Pijak- i interesuje was dlaczego ja żyję mimo iż oddycham jednocześnie wdychając wirus powodujący tę straszliwą chorobę? Dlaczego jeszcze nie umieram w cierpieniach i konwulsjach tarzając się po podłodze?

- Tak, to się zgadza- Steven był zirytowany tym dokładnym opisem tego jak wirus atakuje ludzki organizm. Był zdenerwowany ze względu na Anie, która z zaciekawieniem, cierpliwe siedziała i słuchała Pijaka.- Jak to możliwe że jeszcze żyjesz?

- Żyję, bo piję- powiedział Pijak z triumfalnym uśmiechem na twarzy.

Ania zaśmiała się myśląc, że to żart. Steven natomiast przestał się wściekać. Uśmiechnął się tylko łagodnie i powiedział:

- Rozumiem, że lubisz się napić. W końcu jesteś Pijakiem. Widzę, że posiadasz jeszcze poczucie humoru… To dobrze ale…- Steven starał się być grzeczny i jednocześnie wystarczająco dosadny- hmmm… To może być dla nas bardzo pomocna informacja. Widzisz, kończą nam się filtry do masek. Nie wiem ile jeszcze zajmie nam podróż i…

- Żyję, bo piję. Naprawdę.- Przerwał mu Lipski.

- Co? Co ty pieprzysz?!- Wyrwała się Ania.

- Hahaha. Poważnie. Słuchajcie, myślałem nad tym długo i chyba rozumiem o co chodzi. Po paru mniej lub bardziej udanych eksperymentach doszedłem do pewnego wniosku. Alkohol częściowo usypia system nerwowy i może to mieć z tym związek ale ja widzę to tak. Wirus atakuję organizmy, zatruwa je. Śmierć wygląda tak okropnie ponieważ wirus produkuję wewnątrz człowieka truciznę która wyżera go od środka. Myślę że mnie to nie spotkało ponieważ przez ten cały czas, odkąd pojawił się wirus, nie miałem poniżej 0,9 promila. Wirus uznaje mój organizm jako zatruty i nie atakuje go. Dlatego nie schodzę poniżej jednego promila.- Pijak skończył mówić i wypił trzy ogromne łyki wódki, prosto z butelki.

Zarówno Steven i Ania byli zdumieni. Nikt dotąd na to nie wpadł. Jak to możliwe? A oni spotykają przypadkiem człowieka, który wygląda jak menel i zawdzięcza swoje życie alkoholowi. Stevenowi przyszły teraz do głowy dwie rzeczy.

- Od Wielkiego pożaru raz spotkałem dwójkę ludzi.-Lipski kontynuował- Byli w maskach jak wy. Podsłuchałem ich rozmowę i dowiedziałem się kilku rzeczy na temat tej apokalipsy. Podobno w Rosji jest sporo ocalałych… W każdym razie, gdy ci dwaj mnie zobaczyli popadli w obłęd. Jeden zdjął maskę bo myślał że powietrze jest czyste. Po chwili leżał już martwy obok swojego kompana, który z kolei próbował mnie zastrzelić. W końcu sam zdjął maskę. Wtedy zdałem sobie sprawę, że…

- Zaczekaj!- Steven niegrzecznie wciął się w wypowiedź Pijaka. Steven bardzo rzadko komuś przerywał.- powiedziałeś, że nie miałeś poniżej 0,9 a potem, że nie schodzisz poniżej jednego promila. Nie do końca rozumiem.

- Ech… obudziłem się rano z gorączką. Czułem się okropnie. Zacząłem wymiotować i… może oszczędzę resztę. Od razu sięgnąłem po alkomat. Miałem 0,9. Wypiłem wtedy sporo alkoholu w krótkim czasie i zasnąłem. Gdy się obudziłem czułem się lepiej. Wywnioskowałem że 0,9 to trochę za mało i trzymam się jednego promila.

- Jeszcze jedno, w dniu zagłady, czy jak wolisz Wielkiego Pożaru, musiałeś mieć ponad jeden promil. To była środa. Wszystko działo się między godziną 9 rano a 13…

- Po co przyszliście aż tutaj z bezpiecznych gór?- Tym razem to Pijak przerwał Stevenowi.- Czego wy szukacie co?

- My… szukamy pożywienia. Zapasów, leków… Nasi ludzie potrzebują nas… bardzo. Eee… -Pospiesznie i niezgrabnie powiedziała Ania.

Pijak patrzył teraz dziewczynce prosto w oczy. Ania wiedziała, że on wcale w to nie uwierzył. Chciała powiedzieć mu prawdę ale Steven… Steven powinien przestać się o mnie tak martwić, pomyślała.

- W naszym obozie wydarzyło się coś co zmusiło nas do ucieczki. Steven słyszał że jest tu jakiś schron czy coś takiego. Nie wiesz o co może chodzić?

Steven był pod wrażeniem odwagi małej dziewczynki. Miała zaledwie 11 lat i zrobiła coś na co on sam, jej opiekun nie mógł się zebrać. Steven wyciągnął pewną naukę od swojej małej towarzyszki. Zauważył, że gdzieś w całym tym szaleństwie, na chwilę utracił zdolność obdarowania kogoś zaufaniem. Od tej chwili inaczej rozmawiał z Pijakiem. Inaczej go traktował, a nawet napił się z nim whisky.

Pijak opowiedział im o napisie na ścianie, który wskazywał drogę do schronu. Aż dziwne, że wcześniej, zarówno Steven jak i Ania nie go zauważyli. Stali parę metrów od okna, którym Pijak przekonywał ich o swoich dobrych intencjach i nie zauważyli napisu. Jednakże teraz gdy już wiedzieli byli bardzo zadowoleni. Ustalili, że jak tylko wzejdzie słońce, wyruszą do schronu. Pijak postanowił iść z nimi. Siedzieli tak przy stole, Steven i Lipski pili alkohol a Ania puszczała muzykę z odtwarzacza Lipskiego. Rozmawiali na różne, luźne tematy aż w końcu Ania zasnęła na kanapie w rogu pomieszczenia. Pijak był już mocno pijany. Palił papierosa za papierosem i co jakiś czas spoglądał błędnym wzrokiem na Stevena, który trzymał się dobrze ale siedział już bez maski. W pewnym momencie Lipski jakby otrzeźwiał. Spojrzał znowu na Stevena ale tym razem było to inne spojrzenie. Wzrok pełen cierpienia.

- Steven, chcesz wiedzieć dlaczego przetrwałem tamten dzień w którym wszystko poszło się pierdolić?- głos Pijaka był niski, głęboki a słowa, choć wypowiedziane z trudem, brzmiały wyraźnie.

- Tak, jeśli ty chcesz mi o tym powiedzieć.- Odpowiedział od razu Steven mimo zaskakującego zachowania Pijaka.

- Tego dnia spałem. Wszystko przespałem. Całe to zamieszanie. Jak się obudziłem było już po wszystkim. Byłem nawalony. Byłem nawalony od trzech miesięcy.- Łza spłynęła po policzku Lipskiego ale jego spojrzenie wciąż nie zmieniało swojej intensywności.

- Lipski, powiedz mi, kim ty byłeś zanim pojawił się wirus.

- Ja… Miałem rodzinę. Żonę, córkę i syna.- spokój w głosie Pijaka robił się powoli przerażający.- Miałem własny biznes. Żyło nam się świetnie. Zarabiałem dużo pieniędzy, byliśmy szczęśliwi. Pewnego dnia moja córka wracała ze szkoły. Na chodniku leżał mężczyzna. Musiała pomyśleć że coś mu się stało. Chciała tylko mu pomóc.- Strumienie łez płynęły po policzkach Lipskiego.- Później okazało się, że był na amfetaminie, ekstazy i miał 2 promile.

Zapanowała cisza. Było tak cicho, że jedyne co można było usłyszeć to krople łez spadające z twarzy Lipskiego na drewnianą podłogę. Ania spała w kącie owinięta kocem i wydawało się, że dźwięk kropel uderzających o ziemię zaraz ją obudzi.

- Co się stało?- Zapytał nieśmiało Steven

- Ona chciała mu pomóc. Myślała, że jest chory…- Ciągnął Pijak.- Podeszła do niego a on... Boże. On wstał i pobił ją na śmierć.- Ostatnie słowa Pijak wykrzyczał, po czym od razu zamilkł i z otępieniem wpatrywał się w butelkę, którą ściskał w ręce. Nie wiedział już czy to piwo, wódka czy jakiś inny trunek. Przełykał wszystko jak wodę. Po chwili dodał.- Po tym co się stało zacząłem pić. Interes upadł, straciłem rodzinę. Boże… Elen! Zostawilem ją samą z moim chłopcem. Zostali sami. A teraz już nic nie mogę zrobić.

Steven był w szoku. Nie mógł w to uwierzyć. Wszystko wskazywało na to, że żona Pijaka i jego syn jeszcze parę dni żyli. Elen była żoną Pijaka niewiarygodne. To by oznaczało, że ten chłopak, który zginął był jego… synem. Steven myślał tak gorączkowo, że na stole dzielącym go od Pijaka zatrzęsły się puste butelki. „Ania nie może się dowiedzieć. Jak dobrze, że śpi” pomyślał. Nagle Lipski wstał z krzesła.

- Na mnie już czas. Do jutro kolego. Miłych snów.- Mówiąc te słowa Pijak wciąż patrzył w nicość. Jego puste spojrzenie towarzyszyło mu na samą górę. Steven patrzył jak znika w ciemnościach i myślał o jednym. Myślał o tym, że dla Pijaka świat skończył się wcześniej niż dla niego czy Ani.

XIII

Ania nie mogła zasnąć. Leżała odwrócona plecami do Stevena i Pijaka i, chcąc nie chcąc słuchała ich rozmów. Była w ogromnym szoku gdy dowiedziała się, że Elen i jej syn byli rodziną Pijaka. Wyrzuty sumienia nie pozwoliły jej zmrużyć oka przez całą noc. Nawet jak Elen strzeliła sobie w głowę, Ania nie cierpiała tak jak teraz.

XIV

Pijak obudził się na balkonie hotelowego pokoju na jednym z ostatnich pięter. Stała nad nim Ania.

- Dlaczego tutaj spałeś?- Zapytała.

- Nie wiem. Zawsze budzę się gdzieś wysoko. Zazwyczaj na dachach. To chyba przez alkohol.

- Musimy już iść. Steven kazał mi cię odnaleźć i powiedzieć ci, że już czas ruszać.

- W takim razie chodźmy.- Pijak wstał i ruszył na dół z dziewczynką

Ania czuła się okropnie. Starała się to ukryć przed Stevenem i Lipskim ale ból wypełniał jej umysł. Czuła się tak jakby już nigdy nie miała być szczęśliwa. Najgorsze jednak było dla niej to, że czuła, że na to zasługuje.

1,2 promila. Pijak stwierdził, że napije się dopiero na miejscu. Wyszli z budynku i stanęli naprzeciwko napisu na ścianie. Wtedy Pijak zauważył coś co bardzo go zdziwiło a nawet zaniepokoiło. Przypomniał sobie napis na ścianie w piwnicy, którą wcześniej odwiedził. „UCIEKAJ Z TĄD. WYDOSTAŃ SIĘ" głosił napis z meliny dilera. Lipski patrzył teraz na napis wskazujący drogę do schronu umieszczony na ścianie hotelu i zdał sobie sprawę z tego, że obydwa teksty mają ten sam charakter pisma, są w tym samym kolorze i stylu. Jakby pisała je jedna osoba. Serce Pijaka zaczęło szybciej bić. Sam nie wiedział co to wszystko może oznaczać?

- Wszystko w porządku?- Zapytał Steven

- Tak- Odpowiedziała Ania i od razu się speszyła. Zdała sobie sprawę z tego, że nie do niej było kierowane to pytanie. Steven dziwnie na nią spojrzał i już wiedział, że z Anią nie jest wszystko w porządku. Zostawił jednak to na potem. Musieli już ruszać zostało nie wiele filtrów powietrza do masek przeciwgazowych.

- Lipski. Możemy iść?

- Tak, tak. Chodźmy.

Szli w kierunku schronu jakieś 15 minut. Wszyscy pogrążeni w milczeniu. Każdy gorączkowo o czymś rozmyślał. Steven zastanawiał się o co chodzi z Anią. Może ich słyszała… Pijak szukał sensu w podobieństwie tych dwóch wiadomości na ścianach a Ania… Cóż, Ania przeżywała koszmar. Wielki biały budynek było już widać. Coraz szybciej zbliżali się do drzwi.

Gdy doszli do drzwi natknęli się na kolejny napis. „ To koniec. Wszyscy zginęli. Nie ma już nadziei” . Tak po prostu. Mimo tego, że szanse były marne każde z nich karmiło się złudną nadzieją, która teraz przyniosła im wielką porażkę. Steven zaczął krzyczeć. Nie był wściekły tylko zrozpaczony. Pijak zaczął krzyczeć na Stevena. Nalegał by ten się uspokoił i przy okazji nieświadomie się na nim wyżywał. Ania słyszała, że krzyczą ale nie słyszała słów. Biła się z myślami. I nagle jakby zrozumiała co musi zrobić. Wrzasnęła na Pijaka i Stevena. Momentalnie zamilkli i odwrócili swój wzrok w kierunku dziewczynki.

- HEJ! CISZA! Pijaku muszę ci coś powiedzieć.

- Ania, przestań- Steven zbliżył się do niej. Ściszył głos lecz wiedział, że mimo to Lipski go słyszy.- Nie rób tego. Zastanów się…

- Już się zastanowiłam! Odsuń się.- Steven posłuchał jej i stanął obok Pijaka.- Posłuchaj Lipski, W naszym obozie w górach była twoja żona i syn.

- O czym ty mówisz oni żyją? Skąd wiesz że to oni- Pijak dopytywał się Ani. Jego serce zaczęło walić jak szalone.

- Wiem, że to oni. Steven też wie. Zorientował się wczoraj w nocy jak rozmawialiście. Nie spałam i wszystko słyszałam. Opowiadałeś o swojej rodzinie. Lipski my ich znaliśmy.

- Dlaczego nic nie mówiłeś!?- Pijak wrzeszczał na Stevena.- Ty chuju! Dlaczego nic nie powiedziałeś!?

- Przepraszam ale nie mogłem.- Steven mówił spokojnie z posępną miną.

- Daj mi skończyć zanim wybijesz mu zęby.- Powiedziała szybko Ania widząc wściekłość na twarzy Pijaka- to z ich powodu stamtąd uciekliśmy. Bawiłam się z twoim synem. Chcieliśmy coś upolować. Jakąś wiewiórkę czy lisa. Musieliśmy zejść za nisko. Temperatura musiała być tam wyższa. Kiedy wróciliśmy on… Dostał ataku. Zaraził się tam na dole i jak już wróciliśmy umarł. Umarł na oczach Elen.- Ani trząsł się głos. Łzy spływały jej po policzkach.- Wtedy Elen Strzeliła sobie w głowę.

Pijak opał na kolana. Płakał jak dziecko.

-To nie wszystko- Ciągnęła Ania.- To wszystko to moja wina.- Pijak spojrzał na nią ze zdziwieniem.- To ja go namówiłam, żeby zejść niżej. On nie chciał. To przeze mnie zginął i przeze mnie Elen się zabiła. Przepraszam.

Pijak wstał. Zaczął iść w stronę Ani zrobił parę kroków i drogę zagrodził mu Steven. Stali przed sobą. Steven nagle ujrzał w przepełnionych cierpieniem oczach Pijaka coś innego niż gniew czy nienawiść. Ustąpił Pijakowi a ten podszedł do dziewczynki stanął nad nią i powiedział

- Wybaczam ci.- Jego oddech się uspokoił. Puls wrócił do normy. Położył Ani rękę na ramieniu i przez chwilę patrzył jej w oczy. Czuł ogromną ulgę. Całkowicie uwolnił się od gniewu, nienawiści, strachu, poczuł nagle coś czego nie czuł od bardzo dawna. Spokój. Wszystko było już dla niego jasne. Usiadł na schodach pod drzwiami do białego budynku i uśmiechnął się smutno do siebie. 0,9 promila.

Nagle Ania zrobiła coś czego nie spodziewał się ani Steven ani Pijak. Steven podbiegł do niej ale było już za późno. Ania zdjęła maskę przeciwgazową. Siedziała na ziemi i czekała na atak. Gdy Steven próbował założyć jej maskę było już za późno. Lipski i Steven patrzyli jak drobne ciało dziewczynki miota się w konwulsjach. Steven nigdy nie wyglądał tak jak wtedy. Był człowiek pełen nadziei, który w największej ciemności potrafił odnaleźć światło ale w tym momencie opuściło go wszystko co dawało mu tą siłę. Steven po raz pierwszy w swoim życiu przeżył taki wstrząs. Spojrzał na Pijaka, który siedział na schodach. Lipski uśmiechał się przez łzy. Myślał o psie którego potrącił na stacji benzynowej. 0,7 promila.

- Żegnaj Steven.- powiedział

- Co ty mówisz!?- Steven spojrzał na niego z przerażeniem.- Co ty pierdolisz Lipski!?

- Mam 0,7 promila. Już nie pije. Kończę z tym. Miło było cię poznać.

Pijak zamknął oczy i nagle poczuł ogromny ból. Jego ciało zaczęło miotać się po ziemi. Stracił nad sobą kontrolę. Ból promieniował na każdy centymetr jego ciała i narastał z każdą sekundą.

Nagle Pijak poczuł ulgę. Nic już go nie bolało. Myślał tylko o tym psie.

XV

Lipski otworzył oczy. Leżał w ciepłym łóżku w szpitalnej sali. Czuł się bardzo słabo. Stała nad nim młoda kobieta. Bardzo ładna. Zauważyła, że się obudził i gdzieś zniknęła. Lipski rozejrzał się. Był podpięty do kroplówki. W pomieszczeniu były jeszcze dwa łóżka ale obydwa były puste. Co to do cholery ma znaczyć, pomyślał.

Nad łóżkiem znowu stała młoda kobieta, tym razem w towarzystwie dorosłego mężczyzny

- Panie Lipski, Nazywam się Steven Nevets, jestem lekarzem. Jest Pan w szpitalu. Ledwo uszedł Pan z życiem. Znaleziono Pana pod szpitalem. Pański organizm był wycieńczony. Powodem stanu w jakim się Pan znalazł jest alkohol i narkotyki. Proszę mi powiedzieć co Pan pamięta.

Lipski był zdumiony. Czy to możliwe że to był tylko sen!? Opowiedział Stevenowi o wszystkim. Począwszy od wielkiego pożaru po historie z mężczyzną i małą dziewczynką. Pominął tylko moment, w którym potrącił psa.

- To byłeś ty Steven. To byłeś ty. Nic nie rozumiem.- powiedział na końcu Lipski.

- Proszę mnie teraz uważnie słuchać Panie Lipski- powiedział doktor Steven z powagą.- To jest Pani Ania- wskazał na młodą kobietę.- Jest pielęgniarką, która jako pierwsza Pana zauważyła wczoraj rano pod szpitalem. My Pana znamy od czterech lat. Co jakiś czas Pan tutaj trafia. Zawsze był Pan nieobecny i nie chciał Pan z nikim rozmawiać. Pani Ania zainteresowała się Panem już jakiś czas temu. Udało jej się ustalić, że pięć lat temu przeżył Pan tragedie. Pańska córka została zamordowana i porzucił Pan rodzinę. Tak jak Pan to z resztą pamięta. Jednak nie było żadnej choroby. Żaden wirus się nie pojawił. Zmyślił Pan to sobie i żył Pan w wyimaginowanym świecie. Rozumie mnie Pan?

Lipski nic nie powiedział. Nie był w stanie. Jego gardło się ścisnęło, łzy napłynęły mu do oczu a serce biło jak szalone. Kiwnął tylko nerwowo głową na znak potwierdzenia.

- Żyłeś jak menel. Nie wiem skąd brałeś pieniądze na alkohol i narkotyki ale spałeś pod mostem mimo że zawsze miałeś pieniądze. Szlajałeś się po mieście i opowiadałeś teorie spiskowe. Ludzie mają cię za wesołego włóczęgę. Nie jestem pewien ale to chyba twój pierwszy kontakt z rzeczywistością od dawna.- ciągnął doktor Nevets.- Bardzo cię więc proszę, nie wracaj tam.

- Zabiłem psa.- Powiedział z trudem Lipski.- Potrąciłem psa. Nie żyje.

- Nie- Odezwała się Ania- Nie zabiłeś psa.

Lipski nagle zrozumiał.

- Spotkała cię wielka tragedia. –Powiedział Steven.- Przyszedł czas się z tym zmierzyć. Jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na nas liczyć. Tylko nie wracaj do…

- Co się dzieje z moją rodziną? –przerwał mu Lipski.- oni żyją prawda? Gdzie oni są?

- Żyją. Próbowali ci pomagać na początku ale ty… Poddali się po roku. Sam ich do tego zmusiłeś. Kiedy pojawiłeś się tu po raz pierwszy odnaleźliśmy ich ale tak jak my, nie byli w stanie nic zrobić. Mieszkają w Krakowie.

- Gdzie ja jestem?

- W Warszawie.

Lipski usiadł na łóżku. Pomyślał o Elen i o swoim synu. Czuł teraz wszystkie emocje towarzyszące mu kiedy potrącił psa na stacji benzynowej. Spojrzał na Stevena i Anie. Wstał i powiedział drżącym głosem.

- Bardzo dziękuje za pomoc i wyjaśnienia. Muszę już iść.

- Powinien Pan jeszcze zostać!- Powiedziała Ania

- Zostaw.- odrzekł Steven po czym zwrócił się do Lipskiego.- Posłuchaj mnie. Możesz to zrobić uda ci się jeśli będziesz próbował.

- Tak, wiem. Dziękuje.

Steven odprowadził wzrokiem Lipskiego do drzwi.

XVI

Lipski stał pod szpitalem. To wszystko stało się zbyt trudne. Co to wszystko znaczy? Nie wiedział co ma teraz robić. Nie wiedział już co jest prawdziwe a co nie. Dźwięki grały tę chorą melodię w jego głowie. A on już szedł przed siebie szukając ukojenia. Szedł przez pustynie w poszukiwaniu schronu.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Rozpierdol :)
Odpowiedz
Bardzo dobre i wciągające, bravo
Odpowiedz
Jestem pod wrażeniem!!!
Odpowiedz
Świetne !! Wciągnela mnie ta opowiesc *o* 10/10
Odpowiedz
Świetne! No i propsy za Eagles of Death Metal
Odpowiedz
Swietne. Po prostu świetne. Czyta się przyjemnie, szybko i z każdym zdaniem jest się coraz ciekawszym dalszych losów bochaterów. Pomysł niezbyt oryginalny, ale uwielbiam takie postapokaliptyczne opowiadania. 12/10
Odpowiedz
No .. powiem Ci ze bardzo dobre :)
Odpowiedz
Świetne, chociaż początkowo skojarzyło to z '' Czasem Z '' ale i tak mega, widać jak wielką siłę ma przedawkowanie używek
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Czas czytania: ~19 minut Wyświetenia: 22 254

Artykuły i recenzje