Historia

Pamiętnik Jacka Orsona

banan07002 4 8 lat temu 5 313 odsłon Czas czytania: ~11 minut

12 października 1980 rok. Więzienie stanowe w Denver.

Ech, no więc zdecydowałem się na pisanie. Lekarz stwierdził, że to pomoże mi zapomnieć o tym wszystkim, co się wydarzyło w ostatnim czasie. Osobiście w to wątpię, ale chcę zrobić przyjemność biednemu staruszkowi. Doktor Wells ma ponad 70 lat i bardzo słabe serce. To dobry człowiek, chyba jako jedyny wierzy w moją niewinność. Przez pewien czas starał się nawet o uniewinnienie dla mnie, ale wyszło jak wyszło. Gniję sobie w celi już drugi rok, a przyszłość nie maluje się w najlepszych barwach.

A, racja, zapomniałem się przedstawić. Nie wiem, czy to konieczne, ale wolę to zrobić. W końcu ktoś może kiedyś chcieć zrobić z tego książkę czy takie tam bzdety. No więc nazywam się Jack Orson, dla przyjaciół Jackie. Mam 43 lata i kiedyś, w poprzednim życiu, byłem nauczycielem angielskiego w jednej z tutejszych szkół. Nie brzmi zbyt fascynująco? Cóż, moje życie nie było ani fascynujące, ani ekscytujące. Było przeraźliwie nudne i sztampowe do bólu. Przez 41 lat nie dorobiłem się ani dzieci, ani żony, samochód miałem stary i poniszczony, a dom wynajmowany. Słabo, prawda? Jeśli jednak miałbym wybierać, to oddałbym wszystko za powrót do tamtej spokojnej nudy. Od dwóch lat jestem TU. Jestem przestępcą. Mordercą. Zwyrodnialcem i kim tam jeszcze chcecie. Co ciekawe, nie pamiętam, bym cokolwiek zrobił z długiej listy zarzutów, jakie mi stawiali. Ponoć zabiłem. Nie raz, nie dwa, ale cztery. Nie pytajcie mnie jak to się stało, bo nie napiszę tego. Trudno, doktorek nie dostanie mojego przyznania się do winy na papierze. O ofiarach dowiedziałem się dopiero, gdy przyjechała po mnie policja. Postawili zarzuty, potem odbył się proces no i jestem tutaj.

W sumie to skłamałem. Odbył się proces, ale sąd miał wyraźne wątpliwości co do mojej osoby. Skazał mnie na karę śmierci, ale mój adwokat wykonał swoją robotę dobrze. Zmienili wyrok na dożywocie, jednak wniosek o zmianie wyroku miał zostać poddany dodatkowemu głosowaniu. Kiedy to nastąpi, nie wiem. Żyję sobie ze świadomością, że z dnia na dzień może przyjść pismo skazujące mnie na śmierć z datą wykonania do tygodnia czasu. Optymistycznie, no nie?

14 października

Przepraszam, że przedwczoraj urwałem tak bez pożegnania. Pokazywałem te zapiski doktorowi Wellsowi, a staruszek ucieszył się, że tak dobrze mi to idzie. Kazał mi pisać dalej mówiąc, że może się to kiedyś okazać przedmiotem w sprawie. Tak jakby słowo pisane miało większą moc niż mówione. Ale nic, piszę dalej, bardziej dla siebie niż z myślą o przyszłości. Dwa lata mój wniosek o ostatecznej zmianie wyroku czeka już sobie gdzieś w odmętach biurokratycznej czeluści i jak dla mnie może tam zżółknąć. Życie w więzieniu jest ciężkie, ale jest to jednak życie. Nie wiem, co czeka po śmierci, ale nie chcę tego sprawdzać.

15 października

Staram się pisać codziennie. Przelewanie emocji na papier faktycznie pomaga. Doktor kazał mi pisać więcej o sobie, więc postaram się spełnić jego prośbę. Przedstawiałem się już, więc to mamy za sobą. Przejdę może to tego, dlaczego siedzę tu a nie gdzie indziej. Ponoć zabiłem 4 osoby. Kiedy ani jak nie pamiętam. Od pewnego czasu mam problemy z pamięcią. Wspomnienia przenikają się i nikną, a każda próba przypomnienia sobie wydarzeń sprzed 2 lat okazuje się niemożliwa. Tak jakby spadła na mnie kurtyna zapomnienia. To były 4 dziewczynki. Tak mi powiedzieli. Mówili w jaki sposób, kiedy i gdzie, ale znów nie pamiętam. Nie wiem nawet, kiedy dokładnie to było. Mam taką pustkę w głowie, jakbym jednego dnia był w domu, a następnego już tutaj. Pustka zaczyna się na miesiąc przed tymi wydarzeniami i kończy po kilku tygodniach pobytu w tym miejscu. Nie pamiętam pierwszych dni w celi ani całości procesu. Doktor Wells wielokrotnie puszczał mi nagrany przebieg rozprawy, jednak w ostatnim czasie kasety VHS na których to nagrano zaczęły szwankować. Doktor bardzo się zdziwił, bo podobno te kasety rzadko się psują.

No nic, nie mam już kaset, więc rozprawa szybko uleciała mi z głowy. Powiem szczerze, że luki w pamięci to największe gówno, jakie można mieć. Kiedyś badali mnie psychologowie, ale wykluczyli Alzhaimera i celowe skrywanie danych. Podejrzewam, że mają mnie za wariata, ale ja naprawdę chciałbym sobie przypomnieć. Życie z niepewnością, czy faktycznie zabiło się 4 osoby czy też nie to straszny ciężar. W dodatku gdy jedyną osobą, która cię słucha to stary doktor Wells.

23 października

Nie mogłem zmusić się do pisania w ostatnim czasie. Stałem się jakiś taki melancholijny. Sporo myślałem o domu, o poprzednim życiu. Strażnik, który przynosi mi papier twierdzi, że niedługo minie trzeci rok odkąd tu jestem. Pewnie niedługo będzie też rocznica mojego rzekomego zabójstwa tych biednych dziewczynek. Tak bardzo chciałbym sobie przypomnieć, co się wtedy wydarzyło, ale nie mogę. Nie jestem w stanie. Tkwię tu sam jak palec, otoczony z czterech stron grubymi murami, zimnymi i niewzruszonymi. Przez większość tego czasu nie wstawałem z łóżka. Bo i po co? W tak małej celi chodzenie w kółko grozi zawrotem głowy. Przed chwilą przyszedł dozorca z tacą z obiadem. Jako potencjalnie niebezpieczny nie jem razem z innymi. Trzymają mnie tu jak jakieś zwierzę. Tylko doktor Wells mnie odwiedza. To naprawdę dobry człowiek.

25 października, późny wieczór

Deszcz bębni w okratowane okno mojej celi. Mam z niego widok na plac apelowy i rozciągające się ponad linią murów bezkresne łąki. Nawet w mroku nocy wyglądają przepięknie. Chciałbym móc stąd wyjść i choć przez chwilę poczuć się wolny. Krótkie, pilnie strzeżony spacery po spacerniaku są marną namiastką prawdziwej wolności.

26 października

Słabo spałem tej nocy. Może to przez pisanie do późna, a może przez dziwne sny. Śniłem o dziwnej postaci. Nie potrafię jej opisać, sny szybko ulatują mi z głowy. Pamiętam tylko kapelusz z szerokim rondem. Nie wiem, czemu akurat to zapamiętałem. Moja pamięć jest wyjątkowo wybiórcza. Dziś przychodzi do mnie doktor Wells. Mam nadzieję, że spodobają mu się ostatnie zapiski.

26 października, po południu

Wells odwiedził mnie zaraz po obiedzie. Siadł sobie na lichym krzesełku w mojej celi i uważnie przeczytał ostatnie zapiski. Zainteresował go sen o postaci w kapeluszu. Stwierdził, że może mój mózg stara się sobie przypomnieć o tamtych tragicznych wydarzeniach. Nie wiem, czy ma rację czy nie, ale od tej pory będę zapisywał także sny. Muszę poznać prawdę.

29 października, wcześnie rano

Dzisiejszej nocy znów przyśnił mi się tajemniczy mężczyzna w kapeluszu. Wiem, że to mężczyzna, bo nosił typowy w tych czasach płaszcz, długi aż do kolan. Stał przed jakimś domem i wskazywał na drzwi. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie nic więcej. Ta niemoc doprowadza mnie do szaleństwa.

5 listopada

Nowy miesiąc przyniósł zmiany, chociaż nie do końca takie, jakie bym sobie życzył. Otóż wniosek o zmianie wyroku doczekał się ponownego rozpatrzenia. Teraz cała Ława Przysięgłych musi orzec ostatecznie, czy będę gnił tu do śmierci, czy też życie to zakończy zastrzyk z trucizną. Doktor Wells mówi, że wyrok zapadnie najwcześniej w przyszłym roku, więc mam przed sobą jeszcze trochę życia.

Dziura w mojej pamięci zdaje się powoli znikać. Pamiętam już ostatni rok w więzieniu, więc w duchu modlę się, bym przypomniał sobie wydarzenia, które doprowadziły mnie w to miejsce. Nie chciałbym umierać nie wiedząc, czy zawiniłem czy też nie. Muszę porozmawiać o tym z doktorem Wellsem.

6 listopada

Doktor Wells zachowywał się wyjątkowo dziwnie, gdy oznajmiłem mu, że moja dziura w pamięci powoli się zmniejsza. Spytał, czy pamiętam wydarzenia sprzed trzech lat. Pokręciłem głową, a ten jakby się odprężył. Podał mi jak zwykle moje lekarstwo mówiąc, że to pomoże ukoić moje nerwy.

7 listopada

Dziś nie miałem żadnych snów. Nie wiem czy to sobie wyobrażam, ale niemal za każdym razem, gdy mam wizytę u doktora Wellsa nie mam potem snów. Po prostu padam jak kamień na łóżko i śpię aż do rana. Może sobie to wymyślam, ale nie będę już więcej brał tych lekarstw. Nie pokażę też tych zapisków. Teraz mogę ufać już tylko sobie.

14 listopada

Przez ten tydzień z doktorem Wellsem spotkałem się jeszcze dwa razy. Był zdziwiony brakiem nowych notatek, jednak nic nie powiedział. Stwierdziłem, że pisanie mi się przejadło. Skwitował to skinieniem głowy i jak zwykle podał mi tabletki na nerwy. Gdy się odwrócił, schowałem je do kieszeni.

Tak jak przypuszczałem, odkąd przestałem je brać mężczyzna w kapeluszu pojawia się niemal każdej nocy, a z każdą kolejną jest coraz wyraźniejszy. Nie jestem w stanie dostrzec jego twarzy, lecz detale jego płaszcza czy chociażby zmarszczki na kapeluszu stają coraz ostrzejsze. Przypomina to stopniowe odzyskiwanie wzroku. Mężczyzna nic nie mówi, po prostu wskazuje na jakiś dom długim, sękatym palcem. Mam wrażenie, że jego skóra jest niemalże biała. Nie czuję strachu. Ten ktoś ma klucz do moich wspomnień, a ja muszę go dostać.

17 listopada

Od pewnego czasu kartki z zapiskami chowam pod poduszkę. Doktor Wells jest przekonany, że porzuciłem pisanie, więc odkrycie u mnie nowych zapisków wzbudziłoby jego podejrzenia. Na terapie przychodzi regularnie, lecz nie jest już tak serdeczny jak kiedyś. Stał się zimny i oschły, nie udaje już schorowanego starszego pana. Mam wrażenie, że kłamał co do swojego wieku. Gdy ostatnio podwijał rękawy swojego kitla zauważyłem sploty mięśni na jego ramionach. Nie wiem, czy doktorek jest byłym bokserem, ale takie mięsnie nie biorą się z całodniowej pracy przy pacjentach.

19 listopada

Tej nocy w końcu byłem w stanie podejść do nieznanego mężczyzny w kapeluszu. Jak to we śnie poruszałem się jakby brnąc przez smołę, jednak w końcu stanąłem tuż obok niego. Nie spojrzał na mnie, tylko wskazał ponownie dom. I wtedy przypomniałem sobie te kształty, ten ogród. To był MÓJ dom. Ktoś się krzątał przy żywopłocie wijącym się wzdłuż ogrodzenia. Ktoś, kogo dobrze znałem. Wytężyłem wzrok, lecz wtedy się obudziłem.

Z bijącym sercem i głową pełną myśli przeleżałem cały dzień w łóżku, lecz nie byłem w stanie przypomnieć sobie, kogo zobaczyłem przed swoim domem.

23 listopad

Doktor Wells przestał udawać już schorowanego człowieka. Chodzi wyprostowany jak struna, mówi szybko i stanowczo. Przestał także udawać, że nie widzi zmian we mnie. Podaje mi lekarstwo i pilnuje, bym połknął, więc od kilku dni nie mam znów snów. Zwiększył częstotliwość spotkań odmawiając podania przyczyny. Mam także wrażenie, że czymś się denerwuje. Postaram się odkryć, czym.

28 listopad, późna noc

Przed chwilą przyszła wiadomość, że doktor Wells jest chory i nie będzie go przez kilka dni. To moja szansa. Muszę dowiedzieć się wszystkiego od mężczyzny w kapeluszu. Mam dość niepewności.

29 listopad, ranek

Piszę to niemal zaraz po przebudzeniu. Muszę zanotować wszystko, nim zapomnę.

Tej nocy rysy twarzy mężczyzny w kapeluszu były niemalże normalne. Był to starszy mężczyzna, o pustych oczach bez wyrazu i lekkim uśmiechu na twarzy, jednak tak smutnym i ponurym, że od samego patrzenia zachciało mi się płakać.

Jak zwykle wskazał mój dom i krzątającego się wokół żywopłotu postać. Zbliżyłem się, czując szybsze bicie serca. Spojrzałem postaci prosto w oczy i krzyknąłem, zarówno we śnie jak i w rzeczywistości. Nie pytajcie, skąd wiem. To się po prostu czuje.

Doktor Wells w krótkich spodenkach bezrękawniku wyglądał naprawdę imponująco, z żyłami napiętymi jak liny okrętowe i mięśniami poruszającymi się rytmicznie. Miał co najwyżej pięćdziesiąt lat, jednak należał z pewnością do tych mężczyzn, którzy regularnie odwiedzają siłownię. Nie wiedziałem, czemu strzygł mój trawnik. Nie wiedziałem też, czemu chwilę potem wszedł do mojego domu. Chciałem pójść za nim, jednak poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzałem na mężczyznę w kapeluszu, a ten pokręcił głową. Zamiast tego wskazał na tabliczkę z nazwiskiem właściciela. Widniało tam moje nazwisko, więc czego miałem się niby zdziwić? Wtedy otworzyły się ponownie drzwi od mojego domu i wyszedł z nich doktor Wells. Spojrzał na mnie. Patrzyliśmy sobie w oczy, a potem doktor uśmiechnął się i ruszył za dom, tam gdzie znajdował się niewielki garaż. Spojrzałem na mężczyznę w kapeluszu, a ten skinął głową, jakby nakazując mi iść. Okrążyłem więc dom i stanąłem przed drzwiami garażu. Doktor Wells spojrzał na mnie, mrugnął i otworzył ze zgrzytem ciężkie drewniane drzwi. Krzyknąłem, widząc co jest w środku.

3 grudzień

Nie byłem w stanie pisać. Nie po tym, co zobaczyłem we wnętrzu mojego garażu. Chociaż w sumie teraz mam niemalże zupełny porządek w moich myślach. Faktycznie, wiedza to najlepsza rzecz pod słońcem. Pytałem się dziś strażnika, kiedy przyjdzie znów doktor Wells, bo chcę z nim porozmawiać. Ten spojrzał na mnie krzywo i powiedział, żebym skończył w końcu te chore gierki, bo sąd podobno jest w trakcie rozpatrywania mojej sprawy. Nie wiem, o co mu chodzi.

5 grudzień

Rozmawiałem dziś z doktorem Wellsem. Poczęstowałem go herbatką, lecz nie chciał pić. Opowiedziałem mu o zwłokach czterech dziewczynek znalezionych w moim garażu. Gratulował mi. Był pod wielkim wrażeniem. Strażnik słysząc naszą rozmowę prychnął i mruknął, żeby mnie w końcu zabrali, bo od tego on sam za chwile zwariuje. Nie wiem, kto jest wariatem, ale na pewno nie ja.

6 grudnia

Patrząc w lustro wciąż widzę twarz doktora Wellsa, Fakt, jest bardzo do mnie podobny. Pokazywałem mu wszystkie swoje zapiski. Chwalił mnie, że bardzo się staram. Razem wspominaliśmy wspaniałe chwile sprzed trzech lat. Przypomniały mi się też miny sędziów, gdy na każde ich pytanie odpowiadałem ,,nie pamiętam”. Psycholog sądowy uznał to za anmenzję, albo amnezję, sam już nie wiem. Muszę kończyć, razem z doktorem Wellsem wychodzimy do miasta coś zjeść.

7 grudnia

To miejsce nawet mi się podoba, chociaż nie pozwolono mi wyjść. Nie wiem czemu. Chyba mają żal za to, co się stało z tymi dziewczynkami. Ja nie żałuję. W całym swoim nudnym życiu miałem tak mało rozrywek. Dobrze, że nie wiedzą nic o pozostałych…

23 grudnia

Dziś wigilia. Podzieliłem się chlebem z doktorem Wellsem, który mieszka od pewnego czasu ze mną w celi. Ustawiłem lustro, by móc go przez cały czas widzieć. Uśmiechał się do mnie. Mam nadzieję, że będzie ze mnie dumny za tak obszerne notatki. Gdy dzieliliśmy się chlebem, doktor wyznał mi, że tak naprawdę nazywa się Jack Orson. Tak samo jak ja! Nieprawdopodobne, no nie?

Przechodzący strażnik spojrzał na naszą wigilię i kazał mi przestać gadać do siebie. Dziwne, prawda?

*****************************************************************

Jeśli opowiadanie się podobało, zostaw lajka - to nic nie kosztuje, a daje motywację do dalszego pisania!

https://www.facebook.com/banan07002

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

będzie kontynuacja ? bo czekam w zniecierpliwieniu! :D
Odpowiedz
Trochę chore. Nie przepadam ża takimi, ale fajnie napisane.
Odpowiedz
Fajne, zmroziło mnie, ładnie mówiąc, pod koniec. Denver kojarzy mi się z jedną książką XD
Odpowiedz
Aż mnie ciary przeszły na koniec...
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje