Historia

Kłem i pazurem

emma cole 15 8 lat temu 4 816 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Od autorki: Opowiadanie jest mocno stylizowane - cały patos itp. proszę traktować z przymrużeniem oka.

Szerokie rondo kapelusza nieco ograniczało mu widok, jednak w czasie upalnych dni stanowiło doskonałą osłonę przed słońcem. Kiedy ocknął się na tyle, by wiedzieć, że nazywa się John Doe, zdał sobie sprawę, że zapadła noc i westchnął poirytowany - znowu zaspał, a oni grasowali już od dobrych dwóch godzin! Niestrudzony poderwał się z posłania za które służyły mu wysłużone koce - te same, które jako młodzik zakosił z domu, nim nadszedł Tamten Dzień.

Westchnął, czując przejmujące uczucie wstydu, które wypełniło każdą komórkę jego ciała. Wiedział, że właśnie wtedy po raz pierwszy zawiódł - nie ocalił swoich rodziców oraz młodszej siostrzyczki przed bestiami, które złowieszczo połyskiwały ślepiami w ciemności. Zacisnął mocno pięści i wymruczał pod nosem przekleństwo - przeklinał całe zepsucie tego świata, które sprawiło, że był właśnie tu i właśnie teraz. A przecież mógł wieść spokojne życie, prawda?

Złe wspomnienia napędzały go, motywowały, aby lepiej wykonywał swoje zadanie - wiele lat temu został wybrany przez Świętą Inkwizycję, by tępić te bestie, gdziekolwiek się pojawią. Szybko zebrał to, co było mu potrzebne w tej chwili najbardziej - noktowizor, kuszę oraz kilka pistoletów. Miał przed sobą misję - zatem nie może ani chwili dłużej czekać.

Ich obecność wyczuwał intuicyjne - w kręgach łowców mawiano, że posiadł szósty zmysł. Dzisiaj również był świadomy, że czają się w pobliżu. Miasto, niemal zrównane z ziemią, stanowiło idealną kryjówkę dla wszelkiego rodzaju mrocznych kreatur. Nagle z ciemnej uliczki dobiegł go odgłos, który skojarzył mu się jednoznacznie z przeżuwaniem posiłku - mlaskanie nabrało na sile, gdy wyjrzał zza rogu. Nic - kilka większych pojemników na śmieci, prócz tego nieprzenikniona ciemność. Pośpiesznie uczynił znak krzyża, ucałował medalik, następnie sprawdził czy w magazynku są odpowiednie kule, po czym wyjął obrazek ze świętym Antonim, Michałem Archaniołem i kilka innych. Odmówił również parę modlitw, w tym do Cthulhu - w końcu nie zaszkodzi; nabrał powietrza w płuca i z krzykiem rzucił się na oślep, przewracając po drodze pojemnik na śmieci.

Wtem pojął, że tym razem się pomylił. Stał w czymś, co niewątpliwie było korpusem, teraz obficie okraszonym dużą ilości papierków, skórek po owocach i innych rzeczy - wolał nie zgadywać cóż to było. Ściskał kurczowo broń w pobielałych dłoniach i sam nie wierzył w to co widzi.

Na chodniku, tuż pod wysokim, betonowym murem siedziało zombie - ot, jak to zombie, nic specjalnego. Zzieleniała skóra, której przydałaby się niewątpliwie maseczka błotna oraz odrobina makijażu, pusty wzrok i gęba rozdziawiona w wyrazie bezgranicznego zdziwienia. Tuż pod paszczą trzymał dorodną łydkę noszącą ślady zębów. Po chwili otrząsnął się i z wyrzutem zaczął:

- Stary, czy ja ci się wpieprzam w talerz?

- O, zombie... - wydukał błyskotliwie John.

- Zombie? To zombie też ma imię! Marcin jestem! - zawył tamten.

"No bosko, jeszcze i Polak... Teraz to już wiem, że ta noc będzie totalnie...", nie dokończył myśli, świadom, że przekleństwa nie poprawią jego i tak beznadziejnej sytuacji. Zdjął kapelusz, ukłonił się zombie, przepraszając uniżenie za zrujnowanie obiadu, po czym wycofał się pospiesznie. W końcu na zombie nie polował, nie one były jego celem, ponieważ to nie one zabiły jego rodzinę Tamtego Dnia.

Odetchnął kilka razy głęboko, by wrócić do względnego spokoju ducha i założył noktowizor. Bardzo szybko ją dostrzegł - stała na dachu niewielkiego budynku, zapatrzona w noc. Wiedział od razu, kim jest. Wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka, jednak doskonale wiedział, że pod tymi różowymi rajstopkami skrywa swoją prawdziwą naturę. W takiej właśnie formie były najbardziej niebezpieczne, ponieważ ludzie odruchowo starali się chronić odmieńca.

Zdjął z ramienia kuszę, posrebrzany grot błysnął w świetle księżyca. Z pomocą korby naciągnął cięciwę, po czym wyprostował się i powoli wymierzył w dziewczynkę. Nagły hałas sprawił, że dziwnym zrządzeniem losu jednocześnie opuścił kuszę i nacisnął spust. Rozległ się krótki świst, po czym John ryknął z bólu i poczerwieniał na twarzy. Trafił w stopę. Swoją stopę.

- O, sosik! - zza pojemnika na śmieci wychylił się Marcin, który już wyczuł woń świeżej krwi. - Dasz trochę?

Zaklął. Po chwili zombie był obok wyjmując z jego stopy strzałę i tłumacząc, że on wcale nie jest jak inni, ponieważ został freeganinem, czyli je tylko to, co wyrzucą inni ludzie i nie tylko. W momencie, gdy oblizywał strzałę, jednocześnie namawiając, by poszkodowany także spróbował tego stylu życia, John nie wytrzymał:

- Marcin. Idź. Sobie. - wycedził przez zęby, akcentując wyraźnie każde słowo.

Przez chwilę jakby chciał coś powiedzieć, po czym prychnął i strzelając focha oddalił się w stronę ciemnej uliczki. Odetchnął, przynajmniej teraz miał gwarancję, że będzie sam. Dziewczynka zniknęła, a on postanowił, że jednak kuszę sobie daruje - dał się spłoszyć jak dzieciak, w dodatku ten dziwny Polak! Z grubsza opatrzył ranę i zaczął się rozglądać za jakimś śladem.

Była tam, skryta w opuszczonym magazynie. Czuł jej zapach, słyszał każdy ruch. Zdawał sobie sprawę, że ona również go zwietrzyła - miała niezwykle wyostrzony zmysł węchu, a świeża krew budziła w niej dzikie zwierzę. Wszedł w ciemność, dziękując w duchu Inkwizycji, że tak dobrze go wyposażyła. Po chwili dostrzegł ślad małej, bosej stópki.

Ujrzał ją siedzącą tyłem do niego. Znieruchomiała w pół ruchu i z zatrważającą prędkością już była obok niego, szczerząc kły. Odruchowo strzelił kilka razy, ale zbyt późno zareagował, stała w innym miejscu. Różowa sukienka i miś w dłoni nie dodawały jej uroku w tym otoczeniu, a jej żółte ślepia połyskiwały diabolicznie.

Wtem zza chmur wyszedł księżyc, a John zdał sobie sprawę, że znalazł się w potrzasku. Dziewczynka odwróciła się w stronę srebrzystej tarczy i zawyła przeciągle kierowana odwiecznym prawem. Jej kończyny wydłużyły się, a całe ciało porosło w niesamowitym tempie wilczym futrem. Twarz zmieniła się w pysk obrzydliwego zwierzęcia, a z kłów kapała ślina. Świdrowała go wzrokiem, wiedział już, że jego żywot skończy się tu i teraz. Przemieniona w bestię zyskiwała na szybkości... A mógł wziąć ten kalendarz księżycowy od Inkwizytora!

Rzuciła się na niego tak szybko, że nie zdążył wycelować w nią lufy żadnego z pistoletów, po chwili leżał przygnieciony przez olbrzymie wilczysko. Patrzył w jej oczy i widział, że się z niego naśmiewa. Raz po raz kłapała olbrzymią szczęką przy jego twarzy, aż sztywniał z przerażenia i próbował stopić się z podłożem. Miała ohydny oddech, czuł w niej woń jej dawnych ofiar. Z pewnością również nie posiadała szczoteczki do zębów.

Zamachnęła się łapą, a on pewien, że właśnie przyszedł kres jego dni, zacisnął powieki. Nagle rozległo się pukanie, zarówno John jak i wilczyca znieruchomieli. Zwróciła swój potężny łeb w stronę drzwi zdziwiona, na tle księżyca wyraźnie rysowała się postać w podartych łachmanach.

- Ma pani chwilę porozmawiać o freeganizmie? - rozległ się nieśmiały głos.

Ta chwila wystarczyła Johnowi, aby dobył pistolet z kabury, wycelował poprzez owłosioną pierś wilczycy prosto w serce i pociągnął za spust. Rozległo się przeciągłe skomlenie i zalała go fala gęstej, gorącej posoki.

- Cholerne wilkołaki... - Splunął. - Wszędzie ich pełno! Marcin, zdejmij to ze mnie!

Zombie niezgrabnie doczłapało do truchła, po czym przerzuciło sobie je przez plecy i uradowane stwierdziło, że takiej wyżerki jak żyje nie miało. John otrzepał się z resztek futra, parę razy splunął, próbując się pozbyć metalicznego posmaku z ust, po czym udał się w stronę swojego obozu, nie dbając o to, co dalej będzie się działo z freeganinem.

Usiadł ciężko przy ognisku, zrzucił całą broń i odetchnął, wyciągając z kieszeni wymiętą paczkę papierosów. Odpalił jednego i zaciągnął się wonnym dymem - "Sakralne" były marką, którą palił już od wielu lat. Doskonale sprawdzały się w przypadku noclegów w nawiedzonych domostwach - sam ich zapach, który jemu kojarzył się z kadzidłem, dla wszelkiego rodzaju duchów, upiorów czy innych ciemnych mocy był odstręczający. Niestety, na wilki nie działał aż tak dobrze.

Zajął się bronią, należało ją porządnie wyczyścić i przygotować na jutro - wiedział, że kilka dni od miasta znajduje się wataha. Nucąc pod nosem, nawet nie dostrzegł, że coś niepostrzeżenie zbliża się w jego stronę. Dopiero trzask suchej, łamanej gałązki sprawił, że wyprostował się przerażony.

- Kurwa, zapomniałem, że zawsze chodzą parami... - zdążył wykrztusić sam do siebie, a papieros wypadł mu z ust, kiedy jego pierś została przebita ogromnymi pazurami.

Nad jego głową stał młody wilkołak w ludzkiej formie. John nigdy nie widział takiej nienawiści i wściekłości, jak w tym momencie. Był gotów pogodzić się ze swoim losem, krew wypełniała mu usta i spływała tworząc wokół niego lepką kałużę. Chłopak pochylił się nad nim i wyszeptał kilka słów w wilczej mowie - John był pewien, że jest to życzenie rozszarpania jego duszy przez stado wściekłych psów piekielnych. Nim zamknął oczy - widział jak młody uniósł twarz w stronę księżyca i zawył przeciągle, a z daleka odpowiedziało mu stado.

Noc była cicha i parna. Marcin przeciągnął się w swoim legowisku, wstał, po czym beknął przeciągle i wydłubał kością resztki sierści z ostatniego posiłku. Zastanawiało go, co stało się z tamtym łowcą. "W sumie spoko człowiek, jak na kogoś, kto wcale nie interesuje się nowinkami w odżywianiu", pomyślał.

Znalazł go niedaleko, w pierwszym odruchu byłby zalał się łzami, niestety zapomniał, że zombie nie płaczą. Po chwili burczenie w brzuchu przypomniało mu, że zombie jedzą. Cóż, w sumie o Johna nikt się nie upomni, zatem był idealnym kąskiem. Padł na kolana i dobrał się do najbardziej soczystej części. Ramiona Johna były zdecydowanie muskularne, aż się oblizał na myśl o zatopieniu w nich zębów, póki co przeżuwając tuż na łokciem. Otworzył szeroko paszczę i zbliżył się do świeżego jeszcze ciała. Nagle zauważył, że obserwują go wilcze oczy błyszczące złowrogo w znajomej twarzy łowcy.

- Marcin! - ryknął wyrywając mu rękę z ust. - Ja jeszcze żyję!

- Sorry - zombie rozłożył bezradnie ręce.

John poczuł, że musi odnaleźć stado. Jeszcze nie wiedział, czy po to, by wymierzyć sprawiedliwość, czy też po to by do niego dołączyć. Walczyły w nim sprzeczne uczucia. Wiedział, że ma jeden cykl księżycowy, aby zdjąć klątwę - uczył się o tym na kursie zorganizowanym kiedyś przez Inkwizycję. Zacisnął mocno pięści, aż jego długie, wilcze pazury przebiły skórę, a on sam zawył przeciągle do księżyca.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Całkiem, całkiem. Przede wszystkim zabawne. Ale jest jeden błąd rzeczowy - to jak nazywa się główny bohater. "John Doe" ( i Jane Doe) to określenie na osoby niezidentyfikowane - czyli tożsamość nieznana. U nas opisuje się takich jako NN, amerykanie nadaja uniwersalna imie z nazwiskiem.
Odpowiedz
Niezła seria by z tego była.
Odpowiedz
ten Marcin to troche taki pener :)
Odpowiedz
Dobry tekst, Marcin moim ulubieńcem :)
Odpowiedz
miło mi :)
Odpowiedz
Niesamowite! Swietnie sie czyta i oby wiecej takich tekstow :) gratulacje poczucia humoru :D
Odpowiedz
Dziękuję! :3 Marcin by Ci pomachał, ale właśnie odpadła mu ręka i szyjemy ; (
Odpowiedz
Świetne, klimatyczne, doprawione czarnym humorem opowiadanie!! Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!! Marcin dla mnie jest obowiązkowym bohaterem w dalszych przygodach Johna
Odpowiedz
A już myślałam, że tylko mnie to bawi ;) ufff! Ulga :D
Odpowiedz
Valentine La Croix Fakt, czarny humor jest śmieszny tylko dla wybrańców :P
Odpowiedz
Gosia Artur Dominika Czarkowscy Polecam "Armię ciemności" jeśli nie znasz :D płakałam przy tym ze śmiechu ;) Chyba sobie odpalę przed pracą jeszcze :D
Odpowiedz
Marcin jest świetny :D mi się podobało, czekam na kolejną część ! ;)
Odpowiedz
Marcin to taki mój ulubieniec :D <3 Dzięki!
Odpowiedz
Valentine La Croix Miło mi :) :D
Odpowiedz
A właśnie, czy w świecie w którym żyją te postaci jedynymi potworami są wilkołaki i zombie?
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje