Historia

CRT

Użytkownik usunięty 0 8 lat temu 960 odsłon Czas czytania: ~11 minut

Śmierć mojej matki była niespodziewana i nagła. Pozostawiła po sobie sporo bólu i śmieci. Tak, śmieci. Kiedy pierwsze emocje po stracie zelżały, górę nade mną wzięła wściekłość. Kochałem matkę, ale tej zbieraniny wszystkiego i niczego nie mogę jej wybaczyć. Nigdy nie puszczała mnie na strych, tłumacząc się, że ona nie wchodzi z butami do mojego życia i nie szpera w prywatnych rzeczach. Uszanowałem zdanie. Teraz żałowałem. Pozostałem z tą stertą gratów, którą muszę ogarnąć do końca tygodnia, zanim do domu matki wprowadzą się nowi lokatorzy. Ociągałem się, bo nie sądziłem, że zastanę tutaj taki syf.

Po kilkunastu godzinach sortowania i oceniania wartości rzeczy widziałem podwójnie, dosłownie. Zmęczenie rzuciło mi się na oczy. W takich chwilach żałowałem, że jestem jedynakiem. Miałbym znacznie mniej roboty. Usiadłem w rogu przy oknie. Kilka chwil na wypicie kawy musi mi wystarczyć. Sterta wcale nie malała. Zalegały tu stare rzeczy taty, jego medale z wojska, kilka starych obrazów po babci, meble, którymi pożywiały się korniki i jakieś szmaty, pewnie niegdyś uważane za smaczne kąski w świecie zeszłowiecznej mody. W tym wszystkim coś mnie zainteresowało…

Daleko za szafami, pod stertą srebrnych szmat stał monitor CRT. Stary, kremowo brudny, kineskopowy wielko dupny monitor. Przyglądałem mu się z daleka, szukając w pamięci jakichkolwiek wspomnień z komputerem u rodziców. Byli ze starego pokolenia, wolnego od technologii, ostatecznie oglądali wiadomości, albo jakiś mega hit w telewizji, telefony odbierali rzadko, tłumacząc się, że nie umieją odebrać, nie słyszą, albo wolą, abym wpadł do nich osobiście. Stare pokolenie posiadałoby monitor?

Najprawdopodobniej bym go zignorował, gdybym znalazł go u kogoś innego w domu. U moich rodziców wydało mi się to nietypowe. Tak bardzo, że zapomniałem o sprzątaniu i całej złości, jaką czułem do matki. Zostawiłem niedopity kubek kawy, wziąłem monitor i w kilka sekund usiadłem za kierownicą. Obrałem cel dom.

Nie jestem miłośnikiem, ani zbieraczem staroci. Zdecydowanie wolę nowości. Każdy sprzęt, który raz się zepsuł od razu zastępowałem innym, nowocześniejszym. Po pierwsze mam pieniądze, więc nie muszę się ograniczać, po drugie nie ufam serwisom, które mogłyby naprawić jedną część, ale i podmienić inną.

- Coś ty przywiózł do domu?! – Żona przywitała mnie kwaśną miną. Nie pomogła mi z drzwiami, ani wejściowymi, ani tymi prowadzącymi do mojego biura. – I co z tym niby zrobisz? Chcesz tego używać?

Monitor postawiłem na biurku, ledwo się zmieścił. Musiałem zdjąć moje trzy płaskie Eizo, aby móc go swobodnie ustawić. Przynajmniej wiadomo, że nazwa monitora była adekwatna do jego rozmiarów.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co we mnie wstąpiło. Po prostu chciałem go wypróbować. Coś wewnątrz mnie podpowiadało mi, że powinienem go podłączyć do komputera. Może ciekawość? Ostatni raz na CRT patrzyłem w szkole, gdy jeszcze byłem w technikum informatycznym. Teraz długo po studiach, z dziesięcioletnim stażem w firmie programistycznej, nie musiałem wracać do tamtych wspomnień.

Gdzieś w starych śmieciach znalazłem przejściówkę. Udało się. Podłączyłem wszystkie kable. Na samą myśl, że zaraz wrócę do przeszłości zacząłem się trząść. Zerknąłem ukradkiem na drzwi, żona nie podzielała mojego entuzjazmu, także już zostawiła mnie samego. I dobrze. Mogłem przetestować go sam. Nie, ja wręcz pragnąłem przetestować go w samotności. Znowuż, nie wiedziałem wtedy skąd takie pragnienie.

Wcisnąłem wielki okrągły przycisk z radością małego dziecka. Pomarańczowa dioda zaświeciła na zielono. Uśmiechnąłem się. Dosłownie na sekundę, bo później spoważniałem i zmarszczyłem brwi. Kto trzyma na strychu niedziałający monitor? Jeszcze, żeby on miał jakąś wartość, ale takie badziewia można kupić za dziesięć złotych na Allegro.

Ekran monitora był zniekształcony. Dziki pulpit zapełnił tło. Tapeta była zwężona, wydłużona i jakaś wykręcona. Postukałem w obudowę. Nie śmiejcie się. Kiedyś większość rzeczy naprawiało się właśnie w taki sposób, nie chciało zaskoczyć to sprzedawało się buta i dokonywało się w ten sposób cudów. Później pomyślałem, że skoro CRT działa na bazie pola magnetycznego spróbowałem go rozmagnesować.

I chuj. Oprócz zniekształconych kształtów ekran stracił barwy, a dokładniej poszedł w czerwień. Co za syf. Walnąłem go ponownie. Z prawej i lewej, aż przy drugim uderzeniu zapiekła mnie ręka. Gówno. Po prostu stare gówno. Przed wyłączeniem ekranu zauważyłem na środku pulpitu czarną kropkę. Dziwną, bo powiększającą się, co jakiś czas. Przechyliłem twarz bliżej monitora. Jeśli liczyłem, że to coś pomoże, znowu się przeliczyłem.

- Możesz przestać walić w ten złom i przyjść na kolacje? Ileż można ciebie wołać? Specjalne zaproszenie wysłać?

Żona bez humoru nie wróżyła niczego dobrego. Dla własnego dobra odłączyłem się ze świata wirtualnego. Wychodząc z pokoju zerknąłem na monitor ostatni raz tego wieczoru. Co miała na myśli, wspominając o wołaniu? Przez cały czas zabawy z tym gratem nie słyszałem niczego oprócz szumu.

Następny dzień okazał się koszmarem. Musiałem wrócić do pracy, aby pomóc kolegom w projekcie. Siedziałem w biurze od piątej do piętnastej. Po tylu godzinach pracy umysłowej miałem z mózgu sieczkę. Na szczęście udało się zażegnać kryzys.

Przeszedłem przez próg domu zadowolony. Marzyłem o ciepłym obiedzie, bo przez to całe zamieszanie wlewałem w siebie wyłącznie litry kawy. Byłem pewny, że taki obiad otrzymam.

- Kotku? – powiedziałem, kładąc torbę z laptopem na podłogę. – Jesteś tutaj? – wszedłem do kuchni.

Dzień wciąż był koszmarem. Nie przywitał mnie zapach dobrego obiadu. Kuchnia świeciła pustkami. Żony krzątającej się w fartuszku też nie zobaczyłem. Nie zdenerwowałem się, ale zawiodłem. Zawsze robiła dla nas obiad. Wierzyła, że wspólne posiłki pozwalają małżeństwom dłużej przetrwać w bliskiej więzi. Pozwalałem jej żyć w tym przekonaniu, z korzyścią dla mnie.

- Gdzie jesteś?

Trafiłem do celu po niespełna minucie. Może nawet po sekundach. Wiedziałem, gdzie jej szukać. Coś w mojej głowie podpowiadało mi, gdzie ją znajdę.

- Co robisz? – uchyliłem drzwi do gabinetu.

Siedziała przed komputerem, jak nigdy wcześniej o tej porze, uśmiechając się od ucha do ucha. Najwyraźniej przeglądała neta, albo z kimś rozmawiała. Często urządzała sobie takie konferencje, bo sporo jej rodziny rozjechało się w różne strony świata. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że siedziała w moim biurze, w dodatku przed znalezionym monitorem CRT.

- Kotek? Zamawiamy coś do jedzenia? Umieram z głodu.

Stanąłem za jej plecami i nachyliłem nad ramienia. Poczułem słodki zapach perfum, który zawsze działał na mnie… erotycznie. Dziś nie podziałał wcale. Moja żona przeglądała jakieś blogi. Nie wiem, do czego się uśmiechała. Ja się uśmiechnąłem, bo monitor działał. Bez zarzutów. Zapomniałem już, jak dobre odwzorowanie kolorów mają te stare szmelce.

- Coś mówiłeś? – wyrwała się, jakby z hipnozy. Najprawdopodobniej dopiero spostrzegła moją obecność. – W ogóle, co robisz w domu? Jest dopiero – tu zerknęła na zegarek – o kurde, wybacz! Myślałam, że jest dopiero dwunasta. Zamówię nam coś do jedzenia, dobra? Chyba, że chcesz czekać, aż coś ugotuję?

- Wyjdźmy – wyłączyłem monitor. – Mam ochotę na obiad w plenerze.

- Dziesięć minut i będę gotowa!

Spożytkowałem ten czas na przesuwanie przeprowadzki nowych lokatorów do domu mamy. Nie miałem nastroju na spędzenie reszty dnia zakopanym w brudzie, kurzu i wilgoci. Wolałem odstresować się w towarzystwie pięknej kobiety.

Dla pewności przed wypadem sprawdziłem monitor. Ekran znowu pochłonęły zniekształcone kształty, czerwona barwa i czarna kropka, która zabierała coraz więcej pikseli. Co za cholerstwo. Nie omieszkałem sprzedać mu strzała w obudowę. Niech ma za swoje.

W nocy obudził mnie szum. Taki sam, który wcześniej zagłuszył wołanie mojej żony. Walczyłem ze sobą. Zasłoniłem głowę poduszką. Powierciłem się i docisnąłem poduszkę. Cokolwiek robiłem szum przebijał się do mojej czaszki. Nie chciał odejść, nie pozwalał zasnąć, ani zebrać myśli.

Poczłapałem po cichu do biura. Żona przyzwyczaiła się, że nierzadko podczas pracy nad ciężkimi projektami zarywałem nocki. Ja jednak nie umiałem się dziś przemóc. Siedziałem na parapecie, przyglądając się wyłączonemu monitorowi. Zauważyłem, że albo ze mną, albo z tym czymś jest coś nie tak. Gdybym zrobił jeszcze jeden test. Nie będę jej jednak budził.

Czułem, jakbym się bił na pięści z niewidzialnym przeciwnikiem. Robił uniki na oślep, walił pięściami do utraty tchu. Nawet po czole poleciały strugi potu. A niech to… Zdałem sobie sprawę, jak absurdalnie musi to wyglądać. Boję się monitora.

Raz, dwa, trzy i… wpatrywałem się w zniekształcony czerwony ekran. Użyłem przycisk „Degauss” jeszcze raz. Nic nie dało. Co mogłem w takiej chwili zrobić? Oparłem się wygodnie na krześle, rozłożyłem nogi na biurku, założyłem ręce na za głowę i… patrzyłem. Obserwowałem czarny punkt, jakby był czymś istotnym. Punktem odniesienia do sukcesu. Czymś magicznym, albo czymś, co należy jedynie do mnie. Właśnie tak to odbierałem. Monitor mówił wprost do mnie i tylko do mnie.

Szumiał. Gdybym miał porównać ten szum do czegoś, chyba nie byłbym w stanie określić dobrze wszystkich częstotliwości, na których wydawał się nadawać. Brzmiał trochę, jak wiatr, niekoniecznie taki głośny i rozgniewany, ale lekko wzburzony na pewno. Miał w sobie też coś z fal. Tak, jakby rozbijały się o skałę. Pomiędzy to wkomponowano regularny skrzek mew. A może zniekształcony krzyk kobiety?

Po policzkach spłynęły łzy. Zapomniałem mrugać.

- Hej, czemu patrzysz w monitor i nie reagujesz na pukanie? – Żona potrząsnęła mnie za ramię. Stała przede mną, owijając swoje ciało coraz ciaśniej szlafrokiem. – Patrzyłam przez judasza, ale nic nie widać. Bałam się otworzyć. Na początku myślałam, że to ty, może gdzieś wyszedłeś i zgubiłeś klucze, ale siedzisz tutaj, więc…

Faktycznie ktoś dobijał się do drzwi. Od niechcenia wstałem z fotela. Jakoś tak bezmyślnie zerknąłem na ekran. Działał normalnie.

Nie wiedziałem, czy to zmęczenie, czy być może trans, w jaki wprowadził mnie stary złom, ale nie dostrzegałem niczego niebezpiecznego, ani dziwnego w odwiedzinach o drugiej nad ranem. Złapałem za klamkę. Walenie nie ustawało. Ściągnąłem ją do dołu. Ktoś uderzył tak mocno, że drzwi omal nie wyskoczyły z zawiasów.

- Może weźmiesz jakąś broń? Albo wezwiemy policję? – Schowała się za moimi plecami.

Prychnąłem. Broń? Policja? Prawdziwy mężczyzna poradzi sobie sam. Jednym konkretnym ruchem otworzyłem drzwi na oścież. W międzyczasie wcisnęła mi do ręki nóż kuchenny. Te kobiety…

Palce żony wbiły mi się w bark, a jej twarz przywarła do moich pleców. Chyba się trzęsła. Czego się bała?

Na klatce schodowej nikogo nie było. Panowała nieprzenikniona czerń, choć mógłbym przysiąc, że przed oczami mignęła mi krwista kropka. Najprawdopodobniej efekt uboczny wpatrywania się w ekran.

Trzasnąłem drzwiami. Czas spać.

Rano wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ból oczu. Straszny ból oczu!!! Przecierałem je, ale jedynie pogarszałem sprawę. Żona zlitowała się nade mną i przyniosła mi krople do oczu. Sam je wstrzyknąłem. Czy ona zawsze była taka wkurwiająca?

O kurwa, ale szczypało. Co ona mi dała? Krople do uszu? Wkurzyłem się i pierwszy raz, od dziesięciu lat spędzonych razem, na nią krzyknąłem. Porządnie krzyknąłem, albo powiedźmy wprost, wyżyłem się i przelałem na nią swoje cierpienie. Popłakała się, powiedziała, że mam się leczyć i wyszła z domu. Cholerna zdzira. Tylko zdziry zostawiają chorych na pastwę losu, prawda?

Jedynym lekarstwem wydawał mi się mój monitor CRT. Poszedłem za tym cichym głosem, który nękał mnie od rana i zamknąłem się w gabinecie.

Tak… Tak… Tak….

Wraz z wzrokiem wracał mi zdrowy rozsądek. Przemyślałem sprawę i zapragnąłem przeprosić żonę. Należało jej się, ale nie odbierała telefonu. Typowy przypadek kobiecej dumy. Na pewno zażąda kwiatów i wielkich wyznań, bo inaczej nie przestanie się gniewać.

Czarna kropka na ekranie przypominała postać. Chyba poruszała nogami. Czy to była postać? Muszę przyznać, że zaśmiałem się pod nosem, bo przypomniał mi się film „Ring” i wychodząca dziewczynka ze studni. Jeśli to ten sam przypadek najprawdopodobniej jestem już martwy. Jednak, kto wierzy w takie gówna? I takie klątwy?

Włączyłem nagrywanie. Musiałem udowodnić sobie, że nie zwariowałem. Na żonie nie mogłem polegać, więc postanowiłem zaufać komuś innemu. Nagrałem kilka sekund wariującego ekranu i posłałem go do kumpla z pracy. W odpowiedzi, niemal natychmiastowej, uzyskałem kilka słów: „Na chuj wysyłasz mi ekran starego grata? Zapierdalaj do roboty, bo nie mogę dłużej ciebie kryć! Czekamy!”.

Pierdolony skurwysyn! Czy ja zawsze tak dużo przeklinałem? Wyrżnąłem telefonem w ścianę, gówno nie było mi potrzebne, nie sprawdziło się. Zamiast nagrać ekran takim, jakim był, przeinaczył rzeczywistość w obłudę i zrobił ze mnie kretyna. Pierdolcie się wszyscy!!!

Ogarnął mnie szał. Rozwaliłem nowe monitory i przewróciłem całe biuro do góry nogami. Właśnie pożegnałem się z kilkoma tysiącami złotych, ale nie to mnie martwiło. Im dłużej nie patrzyłem w ekran, tym bardziej bolały mnie oczy.

Usiadłem, więc po turecku pod oknem. Nie spuszczałem z niego wzroku. Postać, tak to była postać o męskiej posturze, zrobiła się, aż nazbyt wyraźna. Szum zniknął. Pojawiły się słowa. Wyraźnie słowa.

Wiedziałem, jak się wyleczyć.

Najbardziej ze wszystkiego nienawidziłem czekać. Według mnie cierpliwi są tylko frajerzy, którzy nie potrafią sięgnąć po to, co do nich należy. Tchórze i mięczaki.

Tutaj jednak nie miałem większego wyboru. Musiałem czekać.

Ile minęło? Doba? Dwie? A może dziesięć minut?

Drzwi do gabinetu się rozsunęły. Żona nie miała zadowolonej miny, ale zachowywała łagodny wyraz twarzy. Wpatrywała się we mnie z politowaniem. Za kogo ona mnie uważała?

- Poszłam do znajomego okulisty. Zapisał mi inne krople, powinny pomóc, choć wolałabym, abyś poszedł do niego osobiście i się przebadał – powiedziała nazbyt spokojnie. Jakby nie widziała bałaganu, a ostatnia kłótnia nie miała miejsca. Czy ona zawsze była taka dwulicowa?

- Chodź, pokażę ci coś…

Wstałem z ziemi i podszedłem do biurka. Zemsta będzie słodka.

- Twoje oczy. Masz mocno zaczerwienione białka.

- Zaraz – machnąłem ręką. – Patrz na ekran.

Odwróciłem go w jej stronę. Skwasiła się, ale w skupieniu oczekiwała na jakąś niespodziankę, której nie mogłem jej sprawić.

„Dywersja jest istotna podczas cichego zabijania”, tak powiedział gościu w płaszczu.

Bezgłośnie podziękowałem żonie. Nóź kuchenny, który wepchnęła mi do ręki zeszłej nocy się przydał. Był naprawdę ostry. Jednym cięciem przedarłem się przez skórę i skryte pod nią warstwy mięśni. Byle do aorty…

Krew psiknęła na ekran. Zalał się czerwienią. Od krwi wpływającej w zakamarki obudowy ekran się zniekształcił, rozciągnął, zwęził. Chyba nie jest odporny na krew. Kto by się przejmował?

Suka już nigdy nie poda mi złych kropli.

Nie pamiętam już czy wcześniej wspominałem, ale obok monitora leżał zawinięty w srebrną szmatę stary rewolwer. Z jedną kulą w bębenku. Na początku wziąłem go dla zabawy, lecz teraz znalazłem dla niego dobre zastosowanie.

Tak, wybaczcie mi…

Muszę wymalować w epicentrum spływającej krwi czarną plamę.

Skrawek mojego mózgu.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać
Dokonaj zmian: Edytuj

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Czas czytania: ~5 minut Wyświetlenia: 7 179

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje