Historia
Ogródek
Wbił łopatę w ziemię i wyprostował się, by odpocząć. Kopał już lekko ponad godzinę, a pot lał się z niego obficie. Upał był niemiłosierny. Ścierając wierzchem dłoni krople z czoła, rozejrzał się wokół. Mniej więcej połowa ogródka została już przekopana, druga dopiero przed nim. Westchnął cicho, przeciągle. Jeśli o niego chodzi, jedyne, na co teraz miał ochotę, to zimne piwo, przyjemnie chłodzące przełyk. Usiadłby sobie na krzesełku gdzieś w cieniu i patrzył, jak rośnie trawa. Czysty, niczym niezakłócony relaks. Idealne popołudnie. Jedyne, co można by jeszcze do niego dodać, to radio, stojące nieopodal. Może akurat transmitowaliby jakiś mecz, więc przynajmniej miałby co posłuchać. Jednakże nie było to konieczne. Robert należał do tych mężczyzn, którzy mogą godzinami wsłuchiwać się w dźwięki natury: śpiew ptaków, szum wiatru wśród bujnych koron drzew, koncertujące świerszcze… tylko tyle wystarczyłoby mu do tego, by się zrelaksować, zapomnieć o zmartwieniach i o niczym nie myśleć.
Jednakże nie dziś. Dziś nie było mu dane rozkoszować się urokami wiosny, delektując się chłodnym piwkiem z kufla, który idealnie wpasowywał się w jego dłoń. Pech chciał, że jakoś tydzień temu – który, tak na marginesie, był deszczowy – obiecał swojej żonie, że gdy tylko się rozpogodzi, przekopie przydomowy ogródek. Wiosna nabierała rumieńców, deszcze zdarzały się coraz rzadziej, a dni, w których słońce przyjemnie prażyło w kark, było coraz więcej. W zeszłym tygodniu nie mógł tego zrobić, a że była już pora sadzenia warzyw, musiał zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Dlatego też, widząc smutną minę żony, wpatrującą się w smugi deszczu za oknem, podszedł do niej od tyłu, objął lekko w pasie i powiedział cicho, tuż przy jej uchu:
- Kochanie, obiecuję ci, że gdy tylko przestanie padać, przekopię pole, żebyś mogła już sobie powoli sadzić, co tylko zechcesz. Marchewkę, koperek, rzodkiewkę, szczypiorek… Miejsca starczy ci na wszystko.
Na twarzy Joanny pojawił się uśmiech. Odwróciła się do niego, obejmując go za szyję.
- Dziękuję, skarbie. Mam nadzieję, że ten deszcz w końcu się skończy – powiedziała i wyślizgnęła się z jego objęć, wychodząc z pokoju do kuchni.
- Ja też… - mruknął Robert, obserwując, jak krople deszczu wpadają do kałuż, które rozlały się po całym ogródku. – Ja też…
Teraz, pięć dni później, opierając się o łopatę, z sercem boleśnie obijającym się o płuca, zaczynał powoli żałować swoich słów. Przez zimę jego „bojler” nieco zwiększył swoją objętość, ale nie aż tak, by stało się to uciążliwe. Aż do dziś sądził, że nie będzie mu to przeszkadzać w normalnym życiu. Jakie było jego zdziwienie, gdy po trzydziestu minutach kopania, zaczął dyszeć jak parowóz. Dopiero po dłuższej chwili, gdy nieco mu przeszło i mógł kontynuować pracę, jego oddech się ustabilizował, a płuca przyzwyczaiły do zwiększonego wysiłku. Postanowił, że się nie podda i zrobi to, co obiecał swojej żonie. Chwycił więc łopatę i ponownie wbił w ziemię. Nie wiedział, czy użył za dużo siły, czy ziemia była w tym miejscu po prostu bardziej miękka, fakt faktem – z ziemi wystawało tylko stylisko, a łyżka, w całości wsunięta pod ziemię, sprawiała wrażenie, jakby uderzyła w coś twardego. Bolesna, trwająca raptem kilka sekund fala bólu powędrowała od ziemi, przez cały trzon, aż do rąk Roberta. Mężczyzna puścił łopatę, sycząc cicho.
W pierwszej chwili pomyślał, że w ogródku może być zakopana jakaś skrzynia, lub coś w tym stylu, jednakże niemal w tej samej chwili druga myśl skarciła pierwszą. Nie, to nie było to, gdyby to była skrzynia, czy jakiś inny pojemnik, łopata po prostu by się od niej odbiła.
Gdy wbił ją w ziemię, w pierwszej chwili napotkała na opór, owszem, ale to coś, w co uderzyła łyżka ustąpiło. Robert czuł to wyraźnie. Nie było to żadne zwierzę, co do tego był stuprocentowo pewny. To było coś twardego, co więcej, gdy w to uderzył, miał wrażenie, jakby ów przedmiot pękł na pół.
Mężczyzna stał chwilę przy wbitej w ziemię łopacie i drapiąc się po spoconych włosach, zastanawiał się, czym mogło to być. Ponownie chwycił ją oburącz i wyciągnął z ziemi. Robiąc to, wzruszył ją. Wśród zbitych kawałów pojawiło się coś, co sprawiło, że łopata wypadła z dłoni Roberta. Uklęknął i przyjrzał się temu bliżej.
Rozgarnął palcami glebę i z miejsca wypełzły z niej grube, białe robaki. W jednej chwili zaschło mu w ustach. „Skąd się tu wzięły?”, przemknęło mu przez myśl. W niemym zaskoczeniu obserwował wijące się na wszystkie strony paskudztwo. Były budowy pierścieniowatej, długie do dziesięciu centymetrów.
Robert bezwiednie przełknął ślinę i odsunął się nieco. Robaków z każdą chwilą pojawiało się więcej. Kilka z nich niebezpiecznie zbliżało się do jego lewej dłoni, którą się podpierał. Uniósł głowę i spojrzał przed siebie, ale tak naprawdę niewiele widział. Oczy rozszerzały mu się z przerażenia.
W co tak naprawdę uderzyła łopata?
To pytanie, które pojawiło się w jego umyśle znikąd, poraziło wszystkie inne procesy myślowe. Ogarnął go chwilowy paraliż, gdy próbował w jakiś racjonalny sposób wytłumaczyć sobie obecność paskudnych, białych robali w swoim ogródku.
Nabrał powietrza w płuca z zamiarem zawołania żony, która przygotowywała obiad, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie będzie jej alarmował, jeszcze nie teraz. Skoro on tak się przeraził na widok tych larw, to co zrobi Joanna? Był niemal pewny, że odejdzie od zmysłów. Wolał najpierw sam znaleźć prawdziwy powód ich obecności tutaj, a dopiero potem informować żonę. Spojrzał jeszcze raz na małe potwory. Na szczęście był przygotowany na to, że może być zmuszony grzebać w glebie, dlatego w tylną kieszeń spodni wepchnął sobie rękawice. Chwycił je teraz i założył, ciesząc się, że o nich nie zapomniał. Wkładając je, zastanawiał się, co by było, gdyby nie daj Boże jedno z tych paskudztw go ugryzło. Kto wie, co za choróbska takie robale mogą przenosić?
Rozgarnął palcami ziemię, starając się zbytnio nie dotykać pękatych biało - sinych obrzydlistw. Po chwili całymi dłońmi rozsuwał glebę, jak dziecko w piaskownicy. W końcu odkrył, o co zahaczył łopatą. Widok tego, co znajdowało się w jego ogródku sprawił, że Robert struchlał. W mgnieniu oka zrobiło mu się zimno, a z przerażenia zaczął się trząść.
Łyżka łopaty trafiła na ludzką czaszkę. Pod naciskiem Roberta płat czołowy pękł i łopata wsunęła się głębiej, wewnątrz czaszki. To dlatego mężczyzna poczuł opór, który po chwili ustąpił.
Wychodziło więc na to, że w ogródku Roberta i Joanny znajdowały się szczątki człowieka.
W jego głowie jak dzięcioł kołatała jedna i ta sama myśl: „Jak?!”.
Jak do tego doszło? W jaki sposób ludzkie zwłoki znalazły się na ich posesji? W zeszłym roku, gdy tak, jak dziś przekopywał ziemię, nic takiego nie znalazł. Czy to możliwe, żeby w ciągu tego roku ktoś im je podrzucił? Tylko kto to mógł być? I dlaczego?
Umysł Roberta zasypała lawina pytań i domysłów.
Gang? Mafia? Czy to możliwe? Z tego, co się orientował, w ich okolicy - a mieszkali na wsi, w domku jednorodzinnym - nie było żadnych gangów, a tym bardziej mafii. W sąsiednim mieście? To też niezbyt prawdopodobne, miasto było zbyt małe, by móc je podejrzewać o istnienie jakiejś solidniejszej, zorganizowanej grupy. Więc jak do tego doszło?
Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co robi, postanowił skonsultować się z żoną. W chwili, gdy miał podnieść się z klęczek i unieść głowę, poczuł uderzenie tępym narzędziem w skroń. Przed oczami zatańczyły mu ciemne plamy, zachwiał się i runął na bok. Słońce świeciło mocno, postać, która go uderzyła stanęła tuż obok Roberta, więc oślepiony i zszokowany nie był w stanie zobaczyć, kim jest napastnik. Jedną z rzeczy, na które był w stanie zwrócić uwagę, były dłonie. Nie wyglądały na spracowane, wręcz przeciwnie, były nad wyraz delikatne, o długich, smukłych palcach. W jego skołowanym umyśle pojawiła się dość absurdalna myśl: to była kobieta. W prawej dłoni trzymała młotek i to jego obuchem uderzyła Roberta. Cios jak się okazało był na tyle silny, że mężczyzna po chwili stracił przytomność.
Gdy ponownie ją odzyskał, uświadomił sobie, że ktoś trzyma go pod ramię. Spróbował oddychać przez nos, a gdy to zrobił, dotarło do niego, że nie czuje damskich perfum, którymi zwykle pachniała Joanna. Czuł inne… męskie. Spróbował obrócić głowę i spojrzeć na mężczyznę, który wlókł go w stronę domu, ale tępa błyskawica bólu przeszyła mu umysł i jego świat ponownie spowiła czerń.
Gdy mrok przed oczyma zaczynał się powoli rozjaśniać, do jego uszu dotarły stłumione głosy dwojga ludzi. Mężczyzny i kobiety. Żeński głos należał do Joanny, Robert był tego absolutnie pewien. Natomiast ten drugi… nie słyszał go wcześniej.
- Gdzie go zanieść? – usłyszał jak przez mgłę.
- Tutaj, do szopy – odparła Joanna.
Przez otumaniony, zszokowany umysł Roberta przebiegła myśl: po co chcą mnie zanieść do szopy? Nim jednak zdążył ją przetrawić, usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi. Chwilę potem mężczyzna, który go trzymał, zaciągnął go do pomieszczenia. Robert otworzył usta z zamiarem zaprotestowania, ale zanim zdążył wydać z siebie choćby mruknięcie, tajemniczy osobnik rzucił nim o ziemię. Bez-władne ciało całym swoim ciężarem runęło na glebę. Głowa męża Joanny odbiła się od betonowej podłogi jak piłka, świadomość raz jeszcze go opuściła.
Joanna podeszła do pomocnika. Spojrzała na leżącego na ziemi, nieprzytomnego Roberta i rzekła.
- Wybacz, nie wiedziałam, że się zorientuje. Myślałam, że będziemy mieli jeszcze trochę czasu.
- Nic się nie stało – odparł tamten. – Dobrze, że mieszkam niedaleko. Gdyby było inaczej, moglibyśmy mieć problem. Nie mówiłaś mu o poprzednim, prawda?
- Nie, nie ma o nim pojęcia. Zabiłam go młotkiem, tak, jak sugerowałeś. Zaciągnęłam go do szopy z węglem, sprawdzając, czy nikt mnie nie widzi i czekałam na ciebie. Potem ty przyjechałeś, wykopałeś dół w ogródku i wspólnie go do niego wrzuciliśmy. Wszystko zgodnie z planem. Nie sądziłam, że natrafi na jego szczątki. Gdy wzięliśmy ślub… byliśmy szczęśliwi, jak każde młode małżeństwo. To nie moja wina, że przestał mi wystarczać. Nie miał dla mnie wystarczająco dużo czasu. Nie chciał go ze mną spędzać. Ciągle pracował, a mi nie poświęcał należytej uwagi.
- Doskonale cię rozumiem, kochanie. Na szczęście masz mnie… - zaczął kochanek Joanny, próbując ją objąć w pasie, ale kobieta dała mu znak ręką, żeby jej nie przerywał.
Joanna wpatrywała się w ciało męża i kontynuowała:
- Nie mogłam dłużej tak żyć. Potrzebowałam więcej wrażeń. Czasu, spędzanego razem. Spacerów, wspólnych wieczorów gdzieś na mieście, obojętnie gdzie, byle z nim. Nie mogłam już tak dłużej. Nie mogłam. Jestem za młoda, by żyć, jak stara babcia. Potrzebuję rozrywki, wyjścia choćby do kina, a nie ciągłego siedzenia w domu. To jego wina, sam to na siebie ściągnął. Gdyby inaczej się zachowywał, nie zdradzałabym go. – Kobieta przeniosła wzrok na kochanka. – Gdy się poznaliśmy, nie wiedziałam, że tak to się rozwinie… ale ty jesteś inny. Inny, lepszy od niego. Ty mnie rozumiesz. Z tobą spędzałam chwile, o których marzyłam, by spędzić je z Robertem. Andrzej, kocham Cię, wiesz? Bo ja wiem, że to, co czuję, jest prawdziwe. Teraz już to wiem.
Andrzej spojrzał na Joannę. Widział w jej oczach, że to, co się dzieje, ma na nią duży wpływ; na to kim była i kim się stała.
- Ja też cię kocham. Myślisz, że robił to celowo?
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że mam tego dość. Musiałam zareagować, gdy odkrył szczątki Tomasza. Nie chciałam, by zaczął wypytywać. Wprawdzie z Tomaszem nie wzięłam ślubu, ale byliśmy ze sobą dość długo. Później się rozstaliśmy, poznałam Roberta, wzięliśmy ślub… Tomasz znów pojawił się w moim życiu. Gdy zaczynał być nachalny, wiesz, chodziło mu tylko o seks, poznałam ciebie. Od razu wiedziałam, że jesteś inny. I to ty uświadomiłeś mi, jak bardzo się myliłam, ponownie wpuszczając Tomasza do swojego życia. Dziękuję, że mi pomogłeś. Nie zrozumiałby.
- A Robert? Myślisz, że on by to zrozumiał? – zapytał Andrzej.
- Nie wiem. Jednakże wolę nie ryzykować. Nie chcę znów tego przechodzić. Dobij go proszę. Poczekamy do zmroku i wtedy go zakopiemy. I będziemy mogli być już razem. Na zawsze – to mówiąc, Joanna obróciła się twarzą w stronę Andrzeja i zarzuciła mu ręce na szyję. Ich wargi spotkały się w namiętnym pocałunku.
Tymczasem leżący na ziemi Robert kilka chwil wcześniej odzyskał przytomność, nie dał jednak po sobie tego poznać. Leżał nieruchomo, a jego umysł z sekundy na sekundy się rozjaśniał.
Zaczynał planować.
Cofnął się nieco w przeszłość, raptem kilka dni. Nie pamiętał dokładnie, w jakich okolicznościach miało to miejsce, ale najważniejsze, że się stało. Otóż… w trakcie majsterkowania młotek spadł mu na ziemię. Miał zamiar go podnieść, ale nim się schylił, niechcący trącił go stopą, tak, że narzędzie wsunęło się pod szafkę, stojącą tuż przy wejściu do szopy. Szafka stała na nóżkach, od ziemi dzieliło ją niecałe dziesięć centymetrów, więc młotek swobodnie się pod nią zmieścił. Było już późno, a Robert nie miał zamiaru grzebać ręką w zakurzonym kącie. Wyprostował się więc i zostawił narzędzie pod szafką, obiecując sobie, że wyciągnie je przy następnej okazji. Okazji jak dotąd nie było, deszczowa pogoda nie zachęcała do wystawienia nosa z domu, a co dopiero do majsterkowania na świeżym powietrzu. Jak się okazało, jego wcześniejsze lenistwo mogło w tej sytuacji ocalić mu życie.
Powoli, ostrożnie uchylił lewą powiekę. Dostrzegł niewyraźne postaci Joanny i drania, który odebrał mu żonę. Poczuł ukłucie w sercu i pierwsze zalążki dzikiego, prymitywnego gniewu. Spojrzał w lewo, pod szafkę. Miał rację, młotek wciąż tam tkwił. Nie był głęboko, tuż za krawędzią drzwiczek. Niemożliwym byłoby dostrzeżenie go, pochylając się przy meblu, ale za to dosięgnięcie go leżąc na ziemi, tuż obok szafki… tak, to miało szanse się udać. Jedyne, co musi zrobić, to nie dać się zauważyć.
Musi pochwycić młotek tak, by ani Joanna, ani jej kochanek tego nie spostrzegli. Robert czekał, modląc się, by choć na chwilę coś odwróciło ich uwagę, gdy nagle jego modlitwy zostały wysłuchane. Joanna obróciła się twarzą do tamtego łajdaka i zaczęli się całować. „Teraz! To jedyna szansa!”, przemknęło Robertowi przez głowę. Przesunął lewą rękę i poczuł, jak jego palce obejmują drewniany uchwyt młotka. Zacisnął na nim dłoń i z powrotem przysunął ją do ciała. Otworzył oczy i zaczął się podnosić. Nie spuszczał z nich wzroku, przełożył młotek do prawej ręki i wyprostował się, stając raptem dwa kroki od kochanków. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Joanna usłyszała szelest ubrania i odkleiła się od Andrzeja. Spojrzała zdumiona na Roberta, a potem na mężczyznę obok.
- Cześć… - powiedziała, rumieniąc się na twarzy. – Już się obudziłeś?
Robert nie odrzekł ani słowa, wpatrując się morderczym wzrokiem w kochanka żony.
Mężczyzna spojrzał na kobietę i zrozumiał, czego od niego oczekuje. Nagłym ruchem uniósł nogę, próbując trafić nią męża Joanny w klatkę piersiową i zwalić go z nóg. Niestety, szalona wściekłość w Robercie osiągnęła alarmujący poziom i był przygotowany na atak Andrzeja. Machnął młotkiem, trafiając obuchem w stopę mężczyzny. Noga odskoczyła na bok, a ten syknął z bólu.
Robert rzucił się do ataku.
Pochylił się i barkiem trafił Andrzeja w pierś. Uderzony zachwiał się i cofnął kilka kroków do tyłu, wychodząc z szopy na podwórko. Przerażona Joanna też się cofnęła, nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Potężny prawy sierpowy trafił w brzuch Andrzeja, aż zgiął się w pół, chaotycznie próbując złapać oddech. Nim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł jak w jego żuchwę uderza młotek. Poczuł przeraźliwy, promieniujący na całą szczękę, a potem głowę ból, przypominający oślepiające, jaskrawo białe błyskawice. Siła ciosu odrzuciła mu głowę na bok, tak że stracił równowagę i runął na plecy.
Oddychający przez zaciśnięte zęby Robert spojrzał na Joannę.
- Dla niego? Dla tego psiego zwisu? Zamierzałaś mnie zabić dla tego kawałka gówna? – warknął, nie spuszczając z niej wzroku.
Andrzej doszedł do siebie i próbował się podnieść, ale Robert doskoczył do niego i usiadł mu na brzuchu, przygniatając z powrotem do ziemi. Przełożył młotek ponownie do lewej dłoni, a prawą uniósł i zacisnął w pięść. Nim zadał pierwszy cios, spojrzał w oczy Andrzeja. Dostrzegł w nich strach, głęboko skrywany, podszyty paniką strach. Świadomość tego, że jest przerażony sprawiła, że jego gniew wezbrał jeszcze bardziej.
Z impetem opuścił pięść, trafiając mężczyznę w szczękę. Głowa uderzyła o betonową ziemię i odbiła się od niej, obracając się bezwładnie na bok. Po chwili spadł drugi cios. Potem kolejny. I następny. I jeszcze jeden.
Joanna widząc furię męża i to, że jego pięść zaczyna pokrywać się krwią, skoczyła i obejmując go na wysokości klatki piersiowej, próbowała odciągnąć od Andrzeja.
- Robert, przestań, nie rób tego! Zabijesz go!
Mąż spojrzał przez ramię i pozwolił się odciągnąć. Podniósł się powoli i odwrócił twarzą do żony. Joanna skuliła się ze strachu, widząc ponownie żądzę mordu w oczach męża.
- Zostaw mnie. – powiedział cicho, dobitnie. – Jeszcze nie skończyłem.
Joanna spróbowała załagodzić sytuację.
- Robert, nie możesz… daj mi młotek… - skulona ze strachu wyciągnęła ręce w stronę narzędzia, które nadal tkwiło w lewej ręce mężczyzny.
W mgnieniu oka poczuła, jak z tyłu głowy prawa, zakrwawiona dłoń Roberta zaciska się na jej włosach i naciska na nią, by się schyliła. Zaskoczona ustąpiła, a wtedy poczuła silny, zwalający z nóg cios kolanem w przeponę. Złapała się za brzuch, próbując złapać oddech, chwiejnym krokiem odeszła na bok i osunęła się na ziemię. Spojrzała w szoku na Roberta, nie wierząc, że to zrobił. Spojrzał na nią bez emocji.
- Cały czas to planowałaś. Ja cię kochałem, a ty myślałaś tylko o tym skurwysynu. Z iloma mnie zdradzałaś? Jak mogłaś mi to zrobić? Oddałem ci wszystko, co miałem. Dałem ci moje serce, miłość, całe może życie. Po kiego chuja wychodziłaś za mnie za mąż? Nie masz serca?
Joanna nie była w stanie odpowiedzieć, niezdolna wykrztusić ani słowa.
Robert usłyszał, że Andrzej za jego plecami powoli się podnosi. Odwrócił się do niego, a wtedy na jego twarz spadła ciężka pięść mężczyzny. Andrzej był od Roberta młodszy, gołym okiem było widać, że siłownia nie jest dla niego obca. Robert miał po swojej stronie element zaskoczenia, ale dał się zdekoncentrować Joannie, przez co jej kochanek miał czas, by dojść do siebie.
Uderzenie zwaliło Roberta z nóg. Padł na ziemię, wciąż ściskając młotek w prawej dłoni. Andrzej wykorzystał moment i zamierzał pójść za ciosem, jednakże Robert drugi raz nie dał się zaskoczyć. Jeszcze bardziej wściekły podkulił nogi, a następnie rozprostował, trafiając pochylającego się już nad nim mężczyznę prosto w klatkę piersiową. Tym razem to on się zatoczył, a Robert zwinnie podniósł się na nogi i jednym susem do niego doskoczył. Zamachnął się ręką i trafił obuchem młotka prosto w skroń mężczyzny. Nie bardzo wiedział, jakim cudem, ale niemal od razu poczuł na dłoni ciepłą krew, która wytrysnęła z rozciętej skóry. Andrzej bezwładnie runął na ziemię, a Robert w ułamku sekundy usiadł mu na brzuchu. Odrzucił młotek, a ten wylądował cicho na trawniku, z daleka od całej trójki.
Mąż zszokowanej Joanny chwycił rywala za żuchwę i jął dziko „bombardować” jego twarz szybkimi, dewastującymi sierpowymi. Do uszu Joanny dolatywały jedynie głuche dźwięki uderzeń i raz po raz ciche stęknięcia Andrzeja. Wkrótce cała dłoń, aż po nadgarstek skąpana była w czerwieni, a oblicze leżącego zamieniło się w krwawą maskę.
Robert zrobił sobie małą przerwę, dysząc ciężko. Po chwili jednak zaczął katować swoją ofiarę z nową mocą. Raz prawa, raz lewa ręka wznosiła się w górę, by po chwili zadać miażdżący cios. Bezwładna głowa Andrzeja kiwała się na boki w rytmie uderzeń.
- Zostaw go! Chcesz go zabić?! – wykrzyknęła Joanna niemal nad uchem męża.
Robertowi wydawało się, że jej głos dochodził z bardzo daleka. Nie zareagował, cały czas bez litości miażdżąc Andrzejowi nos i kości policzkowe.
- Przestań!!! – wrzasnęła na całe gardło kobieta.
Zdradzony mężczyzna uniósł prawą pięść w górę i znieruchomiał. Obie ręce miał zakrwawione aż po łokcie, a z twarzy znokautowanego nie można było odczytać, czy nadal jest przytomny.
Robert powoli obrócił głowę w stronę żony. Nie czuł nic, prócz dzikiego, prymitywnego, niczym nieograniczonego gniewu. Nie panował nad sobą. Nie miał najmniejszej władzy nad swoim zachowaniem. Spojrzał na Joannę, choć jego oczy jej nie widziały. Krew tryskała także i na twarz, więc patrzenie na jego oblicze i szalony, niemalże opętany wzrok, powodowało ciarki na całym ciele.
- Zamknij ryj, suko – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Bo będziesz następna.
Przerażona Joanna skuliła się w sobie, a Robert znów skupił się na leżącym Andrzeju. Pochylił się nad nim, tak że ich twarze dzieliło od siebie jedynie kilka centymetrów.
- Dlaczego…? – szepnął Robert, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w półprzymknięte powieki ofiary. – Dlaczego to zrobiłeś? Nie masz, kurwa, honoru? Ty siebie nazywasz facetem? Jesteś zwykłą męską dziwką, ty pizdo niedojebana. Kobiecie, która ma męża i dziecko… w dodatku w wieku przedszkolnym… tak namieszać w głowie? I co, kurwa, byłeś z nią szczęśliwy? A co z dzieckiem? Pomyślałeś o nim? Co by pomyślało, gdyby się dowiedziało, że jego matka zdradza ojca z pierwszym lepszym kutasem? Masz w ogóle pojęcie, jak bardzo zniszczyłeś życie mnie i tej małej istocie?
Robert zacisnął dłonie na koszuli Andrzeja, a gniew wezbrał w nim tal bardzo, że zaczęły niekontrolowanie drżeć.
Usta Andrzeja poruszyły się, a po chwili, spomiędzy połamanych zębów i rozgniecionych warg wydobył się cichy szept:
- N – nie muszę… odpowiadać… na twoje pytania…
Kąciki ust zadrżały delikatnie, jakby próbował się zaśmiać, ale nie starczyło mu sił. Jeśli chodzi o Roberta, to słowa kochanka Joanny, takie wyzywające, zważając na jego stan, jedynie rozjuszyły i spotęgowały furię. Zerwał się na nogi i rozejrzał za młotkiem. Dostrzegł go leżącego w trawie i ruszył w tamtą stronę.
- Robert, nie! Proszę cię, nie rób tego! – zawołała za nim Joanna, także, choć z trudem, podnosząc się z ziemi.
Schylił się po narzędzie i je podniósł, kątem oka zwracając uwagę na zakrwawiony obuch, a Joannie w tym czasie chwiejnym krokiem udało się do niego dotrzeć. Wyciągnęła ręce, jakby próbując go objąć, tak, jak kilka minut temu Andrzeja, bełkocząc:
- Skarbie, proszę, nie, nie rób tego, zabijesz bo, błagam cię…
- Nie jestem już twoim skarbem – warknął Robert. Zatrzymał na chwilę spojrzenie na bladej twarzy swojej żony. Żony, którą kochał całym sercem i której oddał się cały, dał jej wszystko to, co miał w sobie najlepsze. – I obawiam się, że nigdy nie byłem dla ciebie tym, kim ty byłaś dla mnie.
Joanna poruszyła ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwidoczniej słowa Roberta sprawiły, że nie była w stanie.
- Zejdź mi z drogi – wycedził.
- Ale… Robert… nie możesz…
Nie czekając, aż żona zrobi mu miejsce, odepchnął ją na bok, plamiąc jej bluzkę krwią. Podszedł do leżącego na wznak mężczyzny i stanął nad nim, wpatrując się w swoje dzieło. Andrzej był nieprzytomny, to było pewne. Głowa leżała na boku, z jego twarzy na ziemię spływała gęsta krew, tworząc nieustannie, acz leniwie powiększającą się kałużę. Przeniósł wzrok na młotek. Przez chwilę stał tak, jakby nad czymś się zastanawiając, a po chwili… uniósł lewą nogę, przykładając stopę do szyi powalonego mężczyzny.
- Jezu, Robert, nie chcesz chyba…!
Krzyknęła Joanna za jego plecami i rzuciła się w jego stronę, Robert zdążył jednak wykonać ruch, jakby chciał zgnieść nogą puszkę po piwie… tylko zamiast puszki celem była krtań Andrzeja. Za pierwszym razem stopa napotkała opór, za drugim też, dopiero za trzecim do uszu obojga dotarło mrożące krew w żyłach chrupnięcie miażdżonej krtani. Ciałem kochanka Joanny wstrząsnął niekontrolowany dreszcz, po czym znieruchomiało ponownie.
Ułamek sekundy potem mężczyzna poczuł na swoich ramionach dłonie Joanny, która rozpaczliwie próbowała go odciągnąć od kochanka. Niestety, za późno.
- Kurwa! Robert...! Jak mogłeś…! – wrzasnęła mu nad uchem.
- Stul pysk – mruknął, odwracając do niej twarz.
W oczach wciąż tkwiło zło, zło, którego Joanna nigdy nie spodziewałaby się w jej misiowym mężu. Jego oczy pałały żądzą mordu, nieokrzesaną, niepowstrzymaną, dziką i prymitywną. Zaczął powoli iść w jej stronę, z pochyloną głową, nie spuszczając z niej wzroku. W dłoni wciąż trzymał zakrwawiony młotek.
Joanna jęknęła ze strachu i zaczęła się cofać. Gdy dotarła do trawnika potknęła się i zaskoczona usiadła na trawie, boleśnie obijając sobie pośladki. Uniosła rękę, próbując się zasłonić przed ciosem. Robert uniósł rękę, młotek trzymając nad głową, obuchem skierowany w stronę Joanny. Już miał wziąć zamach i przygnieść swoim ciałem żonę, jak poprzednio jej kochanka, gdy wtem…
Przypomniał sobie o dziecku. Dziecku, które aktualnie przebywało w przedszkolu, niczego nieświadome. Nieświadome, że związek rodziców rozpadł się bezpowrotnie i nie ma szans, by cokolwiek i kiedykolwiek można było naprawić. Nieświadome tego, że ojciec będzie musiał zniknąć z jego życia i że prawdopodobnie już nigdy się nie zobaczą, Robert już nigdy go nie przytuli, nie wysłucha i nie usłyszy jego głosu, czy śmiechu. Jednocześnie przez umysł mężczyzny przeleciały setki wspomnień, wspólnych wspomnień spędzanych razem chwil, nie tylko z owocem ich miłości, ale i z samą Joanną. Faktem było, że odmieniła jego życie i mimo iż nie darzyła go w pełni tym, czym on darzył ją, to i tak przez krótki czas był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Oddychając ciężko przez zaciśnięte zęby zerknął na nią i ten jeden, ostatni raz ich spojrzenia się spotkały.
Gniew cały czas w nim buzował, jak woda w garnku, która za moment wykipi, ale coś go powstrzymało przed zadaniem ciosu. Coś, co tkwiło głęboko w nim, w jego wnętrzu. W tamtej chwili nie wiedział, czym to jest, ale świadomość tego faktu, tego braku władzy nad własnym ciałem rozjuszał go jeszcze bardziej.
Ręka z młotkiem powoli opadła wzdłuż jego ciała. Spojrzał na zakrwawione narzędzie i niedbałym ruchem odrzucił je na bok.
Spojrzał na wstrząśniętą Joannę i powiedział cicho, spokojnie:
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona.
Potem odwrócił się i ruszył powoli przez podwórko, w stronę furtki. Wyszedł poza teren posesji i poszedł dalej, przed siebie, nie zastanawiając się nawet, dokąd zmierza. Dopiero później, gdy stracił już z oczu dom, zwolnił i powoli osunął się na kolana. Głowę opuścił na piersi i zaczął nieprzytomnym wzrokiem wpatrywać się w zasychającą krew na rękach.
Nie zauważył, kiedy z jego szeroko otwartych oczu zaczęły wypływać łzy, mieszając się z posoką, która spryskała mu twarz. W tej chwili wiedział, w tym niewyobrażalnie destrukcyjnym momencie dotarło do niego, dlaczego nie był w stanie uderzyć Joanny. Świadomość tego, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej, wpłynęła na niego silniej, niż cokolwiek innego. Zacisnął oczy i zaczął płakać, nie próbując w żaden sposób stłumić szlochu.
Nie był w stanie zadać ciosu, bo mimo tego, co zrobiła i co chciała zrobić Joanna wciąż ją kochał. Kochał ją całym sercem i nie był w stanie jej skrzywdzić. Uświadomił sobie, że miłość boli. I choć nikt, ani nic nie naprawi tego, co się stało, on cały czas, gdzieś głęboko w sercu, będzie darzył Joannę miłością. Bo miłość, prawdziwa miłość przetrwa wszystko, bez wyjątku.
Będzie ją kochał i nienawidził.
---
Powyższe opowiadanie jest efektem fikcji literackiej. Wszelkie prawdopodobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest niezamierzone.
Powyższy utwór dedykuję Patrykowi K., który rozumie mnie bardziej, niż ktokolwiek inny. Nie jesteś sam, stary.
Marcinowi, mojemu katalizatorowi, za to, że ciągle i wciąż, niestrudzenie pełni swoją rolę. Semper Fidelis, Bracie.
Na koniec dedykacja dla wszystkich Czytelników, którzy byli i są nadal. Zacytuję pewną znaną osobę: „Do zobaczenia w nierealnie dziwnych snach”.
25.04.2015 – 31.10.2015
Zapraszam na mój Fanpage:
https://www.facebook.com/MichalGajewskiPisarz
Komentarze