Historia

Autentyczne przeżycia amerykańskiego ratownika górskiego IV

tłumacze straszne-historie.pl 13 8 lat temu 37 135 odsłon Czas czytania: ~18 minut

Część 1: http://straszne-historie.pl/story/11660-Autentyczne-przezycia-amerykanskiego-ratownika-gorskiego

Część 2: http://straszne-historie.pl/story/11697-Autentyczne-przezycia-amerykanskiego-ratownika-gorskiego-II

Część 3: http://straszne-historie.pl/story/11708-Autentyczne-przezycia-amerykanskiego-ratownika-gorskiego-III

Cześć, wróciłem z mojego szkolenia i mam dla Was kilka interesujących historii. Mam tego tyle, że rozbiję to na dwie części, z chęcią wrzuciłbym je w jednym wpisie – ale nie zdążyłem jeszcze wszystkiego spisać. Nic szalonego nie wydarzyło się podczas ćwiczeń, ale mieliśmy jeden incydent związany z nowym pracownikiem, myślę, że jest on istotny. Skoro tyle musieliście czekać, przejdę już do konkretnych historii. Każda z nich będzie przypisana do osoby, która mi ją opowiedziała.

K.D. - jest ona weteranem w SARze, pracuje już ponad piętnaście lat. Specjalizuje się w ratownictwie wysokogórskim i jest ona uważana za jedną z najlepszych w tej dziedzinie. Chętnie opowiadała mi historie ze swojej pracy, spędziliśmy dużo czasu. Mam dla Was aż cztery opowieści od niej, które naprawdę utkwiły mi w głowie.

• Pierwsza historię opowiedziała mi, kiedy spytałem jakie było jej najbardziej dramatyczne wezwanie. Pokiwała głową i powiedziała, że złe wypadki zdarzają się w wysokich górach o wiele częściej, łatwiej w nich o nieszczęście.

Około pięciu lat temu w na jej terenie doszło do serii zaginięć. Była wtedy rekordowo zła pogoda, najgorsza w historii, co kilka dni przybywało nawet ponad 30 cm śniegu. Zeszło również parę lawin, które zabiły kilku wspinaczy. Ostrzegali co prawda ludzi, żeby nie schodzili ze szlaków, ale jak zawsze – musieli znaleźć się tacy, którzy nie słuchali. W jednym, szczególnie okropnym przypadku cała rodzina została poszkodowana – tatuś wiedział lepiej niż służby, i zabrał swoich bliskich na niebezpieczny teren. Poszli na wycieczkę i, na tyle, na ile K.D. zdołała ustalić, wleźli na półkę śniegową, wyglądała solidnie, ale jak się okazało – wcale taką nie była. Nie wytrzymała ciężaru, spadli ponad 100 metrów i wylądowali na skałach pod zboczem. Rodzice zmarli na miejscu. Jedno z dzieci również, lecz dwójka pozostałych przeżyła. Jeden z dzieciaków złamał nogę i miał potłuczone żebra, drugi nie odniósł prawie żadnych obrażeń – kilka siniaków i skręcona kostka. Dziecko z mniejszymi ranami postanowiło pójść i poszukać pomocy. Przeszło ono może z kilometr, i wtedy dopadła je burza śnieżna, zatrzymało się i próbowało jakoś się ogrzać, albo po prostu odpocząć – i zamarzło na śmierć. Ostatecznie rodzinę udało się odnaleźć dzięki zeznaniom świadków, którzy widzieli jak schodzą oni ze szlaku.

To właśnie K.D. odnalazła zamarznięte dziecko. Podczas poszukiwań padał śnieg – na tyle mocny, że uniemożliwiał widzenie na dłuższym dystansie, ale jednocześnie na tyle słaby, że poszukiwania mogły się odbyć. Zauważyła ona przed sobą siedzącą w śniegu postać i pobiegła do niej najszybciej jak się dało. Opisała mi w szczegółach, że im bliżej dziecka była tym bardziej zdawała sobie sprawę z tego co się stało. Najpierw zorientowała się, że jest to dziecko, potem, że nie żyje, a na końcu, że zamarzło – i to w tak wzruszającej pozycji – dzieciak siedział na ziemi, z rękami dookoła kolan (które trzymał przy klatce piersiowej), twarz ukrył w płaszczu. Kiedy odsłoniła jego buzię okazało się, że jest ona cała wykręcona od mrozu i są na niej zamarznięte łzy, biedak umierał płacząc. Powiedziała, że musiała to być bolesna śmierć, dzieciak musiał być przerażony odczuwając objawy hipotermii, i że ten widok złamał jej serce. Wyznała mi, że ma nadzieję, że ojciec będzie smażył się w piekle.

• Inna traumatyczna historia, którą mi opowiedziała miała miejsce, kiedy była jeszcze świeżakiem. Jej oddział dostał wezwanie, które mówiło o doświadczonym wspinaczu, który nie wrócił na noc. Jego żona była przekonana, że stało się coś złego – mąż zawsze wracał z gór o umówionym czasie. Wyruszyli na poszukiwania, musieli przedrzeć się przez bardzo wymagający technicznie odcinek. Szli stosunkowo płaskim terenem, kiedy K.D. zauważyła krew na śniegu. Poszła tym szlakiem i po jakimś czasie, oprócz krwi, zauważyła też... kawałki ludzkiego ciała. Nie była do końca pewna z jakiej części ciała pochodzą, ale im dalej szła tym krwisto-tkankowym szlakiem, tym więcej ich znajdowała. W końcu odnalazła wspinacza, leżał pod półką skalną. Było tam strasznie dużo krwi, więcej niż kiedykolwiek widziała. Leżał twarzą w dół, z ręką wyciągniętą przed siebie – jakby zmarł czołgając się. Kiedy przyjrzała się bliżej zauważyła, że człowiek ten ma otwartą jamę brzuszną, a przy pasku cały zakrwawiony czekan. Oczywiście nigdy dokładnie nie można określić co się stało, ale jej przypuszczenia były następujące: facet wspinał się, pomagał sobie czekanem, trafił na obluzowany kawałek skały i spadł. Po upadku prawdopodobnie nadział się na własny czekan, który niemalże go wypatroszył. Mężczyzna czołgał się, wyrywając sobie przy tym kawałki swoich wnętrzności. K.D. nie jest wrażliwa na takie krwawe obrazki, ale kilku innych ratowników, którzy przybyli jej pomóc zabrać ciało, zwymiotowało. Po przewróceniu denata wręcz wylały się z niego jego wnętrzności.

• Wspomniałem jej, że interesują mnie przypadki, w których ludzie zaginęli i nie udało się ich już nigdy odnaleźć. Wtedy zobaczyłem błysk w jej oczach, przybliżyła się do mnie i zapytała: „chcesz usłyszeć coś naprawdę mocnego?”. Opowiadała mi o swoich początkach na służbie – mieli wtedy głośną sprawę, którą zainteresowały się media. Rodzina zbierała jagody niedaleko wejścia do parku, rodzice i dwóch chłopców – poniżej piątego roku życia. I nagle, w ciągu dnia, jeden z nich zaginął. Odbyły się potężne poszukiwania i nie znaleziono kompletnie niczego. Wydawać by się mogło jakby ten mały nigdy nie był na terenie parku. Psy nie potrafiły podjąć żadnego tropu. Poszukiwania trwały dwa miesiące, w końcu jednak zostały odwołane. Pół roku później rodzina wróciła na miejsce gdzie zniknął ten chłopiec, aby złożyć kwiaty przy pomniku, który miał go upamiętniać. Rodzice podczas składania bukietu stracili z widoku drugiego syna na dosłownie trzy sekundy. I co? Ten jakby rozpłynął się w powietrzu. Zniknął. Rodzice byli zdruzgotani, to był okropny cios – stracili drugie dziecko. Tym razem poszukiwania były jeszcze większe – największe w historii stanu. Trzystu wolontariuszy przeczesywało park centymetr po centymetrze. Ale znów – nie natrafiono na żaden ślad. Aż nagle – po dwóch tygodniach, ochotnik będący ponad 20 kilometrów od miejsca zaginięcia, zgłosiło przez radio, że znalazł chłopaka. Początkowo zakładał, że zmarł i widzi tylko jego ciało. Okazało się, że nie tylko żyje, ale jest w całkiem dobrym stanie. K.D. oraz jej zespół wyruszyli natychmiast we wskazane miejsce. Kiedy tam dotarli nie mogli uwierzyć w to co widzą – to naprawdę był poszukiwany chłopiec, co więcej – jego ubrania były czyste, on sam również nie był brudny, nie wyglądał jakby przeżył traumę. Ochotnik powiedział, że znalazł go siedzącego na pniu, bawił się gałązkami związanymi sznurkiem. K.D. zapytała go gdzie był przez dwa tygodnie, odpowiedział, że „z puchatym panem”. W tym momencie K.D. gotowa była uwierzyć nawet w Wielką Stopę. Zaczęła więc dopytywać o szczegóły. Czy był owłosiony? Dzieciak odpowiedział, że nie – nie był owłosiony, że był „puchaty”, ponieważ wyglądał tak jak wtedy, kiedy przymknie się oczy, ale nie do samego końca, był jakby rozmazany. Mężczyzna ten miał wyjść spomiędzy drzew i zabrać chłopca głęboko w las. Chłopiec opowiedział, że spał w pustym pniu drzewa, a „puchaty pan” dawał mu jagody do jedzenia. K.D. spytała czy chłopiec nie był przestraszony – odpowiedział, że „nie, nie było strasznie, nie podobało mi się tylko, że pan nie miał oczu”. Po odstawieniu chłopaka do kwatery głównej przejęli go policjanci, i przesłuchiwali odnośnie tego co się wydarzyło. Znajomy policjant przekazał potem K.D., że chłopiec podtrzymał swoją wersję o „puchatym panu”, opowiadał, że ten trzymał go w pniu, karmił jagodami. Pozwalał mu chodzić samemu, ale tylko w wyznaczonym terenie, kiedy chłopak chciał iść dalej, „puchaty pan” miał wpadać w szał i być bardzo głośno – mimo tego, że nie miał ust. Kiedy dzieciak przestraszył się jednej nocy dostał od „puchatego” gałązki związane sznurkiem, w ramach pocieszenia. Chłopak powiedział, że „puchaty” chciał go zatrzymać na zawsze, ale okazało się, że nie jest „odpowiednim dzieckiem” i wypuścił go. Nic więcej na ten temat nie powiedział. Policja zgłupiała po takich zeznaniach. Wznowiono poszukiwania jego brata, jednak bez żadnego rezultatu. Dzieciak nie miał pojęcia gdzie może być jego brat, którego zresztą nigdy go nie odnaleziono.

• Ostatnia historia, którą opowiedziała mi K.D. miała miejsce, kiedy była jeszcze początkującym ratownikiem i oddzieliła się od swojej grupy. Odbywali wtedy ćwiczenia wspinaczkowe na jednym ze zbocz. Podczas przerwy na obiad K.D. poszła za potrzebą w las, odeszła od grupy na ok. 45 metrów. Jak to ujęła: „poszłam się wysikać, kiedy skończyłam, zaczęłam wracać do pozostałych. Jednak po przejściu kilku metrów zdałam sobie sprawę, że nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem. I nie chodziło o to, że pomyliły mi się kierunki, ja po prostu naprawdę się zgubiłam, gdybyś mnie wtedy spytał nie wiedziałabym pewnie nawet w jakim stanie się znajduję. To było trochę tak, jakbym dostała jakiejś amnezji. Wiesz o co chodzi? Czujesz się kompletnie zagubiony i nie masz pojęcia co robić. Stałam tak przez chwile wysilając umysł i próbując dojść do wniosku co ja w ogóle mam teraz zrobić. Ale im dłużej tak stałam, tym bardziej miałam pustkę w głowie. Wybrałam więc kompletnie losowy kierunek i zaczęłam iść przed siebie. Im dalej zaszłam, tym było ze mną gorzej – zapomniałam już nawet dlaczego w ogóle jestem w terenie. Przedzierałam się przez śnieg i zaczęłam słyszeć ten głos. Jakby wewnątrz mojej głowy. Brzmiał jakoś żabio – był niski i skrzeczący. Powtarzał ciągle: „jest dobrze, jest dobrze, musisz znaleźć coś do jedzenia. Znajdź coś do jedzenia i będzie dobrze, po prostu idź i znajdź coś do jedzenia. Jedzenie, jedzenie.”. Zaczęłam się więc rozglądać za czymś co można zjeść, i przysięgam na Boga – nigdy w życiu nie czułam się tak głodna jak wtedy. Nie miałam poczucia czasu i nie wiedziałam jak długo już idę. Wtedy usłyszałam prawdziwy głos gdzieś przede mną. Zaczęłam iść w tym kierunku – był to jeden z ratowników – kiedy mnie zobaczył wyglądał na przerażonego. Zaczął biec do mnie mnie, krzyczał co ja tu do cholery robię. Najstraszniejsze było to, że kiedy biegł do mnie zaczęłam sięgać po mój myśliwski nóż, który noszę przy pasku. Nawet nie myślałam o tym co robię, po prostu byłam szalenie głodna. Zgodnie z radą głosu – myślałam, że jeśli nic nie zjem, już nie będzie ze mną dobrze. Zauważył, że wyciągnęłam nóż i zaczął się wycofywać. Krzyczał, żebym go odłożyła, że nie chce mnie skrzywdzić i inne takie uspokajające gadki. Wtedy dostałam jakiegoś olśnienia, zorientowałam się gdzie jestem i odłożyłam nóż. Podbiegłam do niego pytając jak długo mnie nie było, myślałam, że powie, że zniknęłam na pół godziny. Ale nie – okazało się, że zaginęłam na dwa pieprzone dni. Przeszłam przez dwa szczyty i znajdowałam się prawie po drugiej stronie gór. Gdyby mnie nie znalazł doszłabym do dzikiego lasu, który ciągnie się przez ponad 450 kilometrów. Wtedy już na pewno byłoby po mnie. Ratownik nie mógł uwierzyć, że jeszcze w ogóle żyję, a ja w nie miałam pojęcia co mam o tym wszystkim myśleć. Dla mnie było niemożliwym, że minęły aż dwa dni. Nic nie mówiłam, po prostu poszłam z nim do punktu zbiórki i wróciliśmy do naszej kwatery. Potem zabrano mnie do szpitala. Zrobiono mi tam dużo badań, starano się dociec co mi się stało. Lekarze stwierdzili, że miałam albo fugę dysocjacyjna – co jest czymś podobnym do amnezji, albo jakiś dziwny atak, który wpłynął na mój mózg. Ale nie mogli stwierdzić nic na pewno. To już nigdy się nie powtórzyło, ale mówię ci – od tego czasu już nigdy nie idę w teren sama. Ludzie śmieją się ze mnie, kiedy odchodząc od grupy zawsze zabieram kogoś ze sobą – odpowiadam im wtedy, że słuchanie jak sikam na śnieg jest o wiele lepsze niż stracenie mnie na dwa pieprzone dni w tych mroźnych górach!

E.W. - następną osobą, z którą rozmawiałem był E.W., kiedyś szkolił początkujących ratowników, obecnie pracuje jako ratownik medyczny. Pojawia się jeszcze czasem na takich szkoleniach jak te, ale nie pracuje już dla SARu na cały etat. Specjalizował się w odnajdowaniu zaginionych dzieci, miał do tego jakiś szósty zmysł i zawsze wiedział gdzie ich szukać. Jest legendą wśród doświadczonych ratowników, ale w dalszym ciągu zawstydza się, kiedy ktoś chwali go za zasługi. Jednego z wieczorów jedliśmy razem kolację, mieliśmy okazję, żeby wymienić się historiami. Większość z nich nie była zbytnio emocjonująca, ale kiedy doszliśmy do tematu najdziwniejszych wezwań, wspomniałem coś o schodach. Wtedy E.W. ucichł i zapytał czy słyszałem o małym chłopcu, który zaginął w parku kilka lat temu. Nie słyszałem, więc opowiedział mi tę historię.

• Ekipa była w terenie szukając jedenastoletniego chłopca, Joey'a, który zaginął niedaleko rzeki. Oczywiście pierwszym tropem było, że upadł i utonął, jednak kiedy psy załapały top, zaprowadziły funkcjonariuszy SAR daleko od rzeki, w gęsty lat. Kiedy szukamy ludzi dzielimy teren na sektory, przypomina to siatkę, i każdy z nich przeszukujemy bardzo dokładnie. E.W. oraz jego ekipa zauważyli bardzo dziwną rzecz. Psy łapały trop w jednym sektorze, gubiły go jednak w sąsiednim, żeby później znów odnaleźć zapach chłopaka w innym, niepowiązanym z poprzednimi. Nie miało to zbytniego sensu. Jakim cudem Joey mógł przeskakiwał te sektory? W pewnym momencie E.W. i jego partner zauważyli schody ok. 50 metrów od nich. E.W. stwierdził, że powinni sprawdzić przy nich, ale partner stanowczo sprzeciwił się temu pomysłowi. Powiedział, że postanowił nigdy się do nich nie zbliżać, nie zamierza udawać, że są one normalną sprawą. Dodał, że może poczekać tu i obserwować E.W. z oddali, kiedy ten pójdzie sprawdzić. E.W. powiedział mi, że był podirytowany zachowaniem kolegi, ale rozumiał go i nie chciał naciskać. „Podszedłem do schodów, były małe, jak te, które widuje się w piwnicach. Nie czułem przy nich jakichś szczególnych emocji – nie bałem się, ani nic, schody jak schody. Tak jak inni ratownicy, starałem się nie myśleć o nich zbyt dużo. W każdym razie – kiedy do nich podchodziłem zauważyłem, że na dolnym stopniu ktoś leży. Poczułem ukucie w żołądku, zawsze ma się nadzieje na dobre rozwiązanie sprawy, szczególnie, że ten dzieciak zaginał dopiero kilka godzin wcześniej i byliśmy pewni, że odnajdziemy go żywego. Ale już teraz wiedziałem, że nie żyje. Był zwinięty i trzymał się za brzuch. Wyglądało to jakby okrutnie cierpiał przed śmiercią. Nie zauważyłem jednak nigdzie krwi, oprócz niewielkiej ilości na policzku i ustach. Zameldowałem przez radio, że go znalazłem. Przetransportowaliśmy jego ciało do kwatery. Rodzina była zdruzgotana. Rodzice nie mogli zrozumieć jak mógł umrzeć, skoro zaginał tak niedawno. No i nie znaliśmy przyczyny zgonu, nie sposób było stwierdzić jej w tym momencie, co tylko pogarszało sprawę. Wydawało mi się, że musiał zjeść coś trującego, skoro trzymał się za brzuch kiedy go znalazłem, ale nie chciałem bawić się w zgadywanki. Ciało zabrano, a ja wróciłem do domu i starałem się nie myśleć o tym wszystkim.

Nienawidzę, kiedy znajdujemy martwe dzieci. Kochałem tę robotę, ale to był jeden z powodów, dla których odszedłem. Sam mam dwie córki, i myśl, że mógłbym je stracić...” - zaczął płakać, nie jestem zbyt dobry jeśli chodzi o takie emocjonalne sprawy, nie wiedziałem co mam zrobić – to trochę dziwne, kiedy dorosły facet zaczyna nagle płakać. Po chwili jednak ogarnął się i kontynuował.

„Zazwyczaj nie jesteśmy informowani o przyczynie zgonu osób, które znajdujemy, nie jest to w końcu część naszej pracy. Ale mam kumpla, który pracuje w biurze szeryfa i często zdarza mi się dopytywać go o szczegóły. Tym razem to on do mnie zadzwonił, zapytał czy pamiętam dzieciaka, którego znaleźliśmy tydzień temu, oczywiście przytaknąłem, a on powiedział że ta sprawa to naprawdę „chore gówno”. Mówił tak: „E.W, pomyślisz, że zwariowałem, ale lekarze nie mają pojęcia co się stało temu chłopakowi, nie mogli uwierzyć w to co widzą. Jego organy przypominały ser szwajcarski. W każdym narządzie, oprócz serca i płuc, miał dziury wielkości monety. Jego jelita, żołądek, nerki, nawet jądro – były pełne czystych, okrągłych dziur. Lekarze opisali, że wygląda to tak, jakby ktoś wziął dziurkacz i powoli dziurawił organy, dziury były tak równe. Ale ciało dzieciaka od zewnątrz nie miało nawet zadrapania, żadnych ran wejściowych, ani wyjściowych. Nigdy nie widzieli nic podobnego, najbliżej był gość, który postrzelił się z shotguna podczas jego czyszczenia. Nikt nie miał pojęcia co mogło spowodować takie obrażenia u Joey'a.”. Kumpel zapytał mnie czy miałem do czynienia z takimi sprawami w przeszłości, niestety – nie miałem. Jako przyczynę śmierci podano krwotok wewnętrzny. Nigdy nie zapomnę tego dziecka, kilka razy miałem koszmary związane z nim. Nie pozwalam chodzić moim dzieciom samym do lasu, a kiedy jesteśmy tam razem nigdy nie spuszczam ich z oczu. Kiedyś uwielbiałem las, ale ta sprawa i kilka innych, skutecznie mi go obrzydziły”.

Kolacja dobiegała końca, zaczęliśmy sprzątać i powoli zbierać się do naszych domków. Zanim się rozdzieliliśmy położył mi rękę na ramieniu i spojrzał w oczy. Powiedział mi, że tam czają się naprawdę złe rzeczy, takie, które nie dbają o to czy ktoś ma rodzinę, życie nie stanowi dla nich żadnej wartości, nie dbają o to czy ktoś myśli albo czuje. Powiedział, żebym był bardzo ostrożny, po czym odszedł. Nie miałem już szansy z nim porozmawiać, ale ta historia naprawdę utkwiła mi w pamięci.

P.B.: przez czysty przypadek miałem okazję porozmawiać z innym weteranem SARu, P.B, działa on w naszej służbie już od lat. Byliśmy partnerami podczas ćwiczeń, prowadziliśmy luźną rozmowę jak podoba mu się praca i takie tam. W pewnym momencie minęliśmy schody. Wspomniałem, że interesuję się tym zjawiskiem, i chciałbym dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Ucichł i spojrzał na mnie jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien czy powinien, w końcu nakazał mi wyłączyć moje radio. Nigdy, przenigdy nie powinniśmy tego robić. Ale wyłączyłem. On zrobił to samo.

• Około siedmiu lat temu, powiedział, dostał wezwanie razem ze swoim początkującym partnerem. Byli w części parku, w której często dochodziło do dziwnych zdarzeń. Zaginięcia, opowieści o widzianych tam światłach, dziwne odgłosy – takie rzeczy. Świeżak był wystraszony, ciągle opowiadał o „rzeczach z lasu”. P.B. opisał to tak: „cały czas gadał o Goatmanie, w kółko i w kółko, Goatman to, Goatman tamto (kim jest Goatman możesz dowiedzieć się tu: http://straszne-historie.pl/story/12079-Goatman – przyp. tłum.). W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem mu, że w tym lesie jest wiele prawdziwych rzeczy, których powinien się bać, więc lepiej niech już skończy z tym Goatmanem.

Nowy zapytał o jakie rzeczy konkretnie mi chodzi, powiedziałem, żeby się po prostu zamknął i szedł. Wchodziliśmy właśnie na wzniesienie i nagle zobaczyliśmy schody, kilka metrów przed nami. Świeżak zamarł i wpatrywał się w nie. Powiedziałem: „widzisz, i to jest coś, czego powinieneś się bać”, zapytał mnie co do cholery one tu robią, i sam nawet nie wiem dlaczego, ale powiedziałem mu prawdę. Albo to co powiedziano mi, że jest prawdą. Mogłem wpaść w niezłe kłopoty za to, że mu to powiedziałem, tak samo jak mogę w nie wpaść za mówienie tego tobie. Ale jesteś dobrym dzieciakiem, powinieneś przestać się tym interesować. Przestań, póki jeszcze możesz. Powiem ci co wiem, ale pod jednym warunkiem – nigdy nie piśniesz nikomu o tym ani słowa!”. Oczywiście przytaknąłem, a on upewnił się czy nasze krótkofalówki są na pewno wyłączone.

„Kiedy zaczynałem służbę, schody i inne rzeczy, które się tu działy, nie były takimi tematami tabu jak teraz. Jeszcze zanim zatrudniano nowych ludzi informowano o całym paranormalnym gównie, jakie zdarza się w tych lasach. Mało osób godziło się na tę pracę, Służba Leśna chciała mieć pewność, że kandydaci będą zdawać sobie sprawę na co się piszą. Kazali nowym rekrutom podpisywać umowy, że nigdy nie pójdą do mediów z tym co zobaczą lub przeżyją w lasach. Służba Leśna nie chciała odstraszać turystów, więc ostatnie czego chcieli to przestraszeni rekruci opowiadający w telewizji historie o duchach i schodach pojawiających się w środku lasu. Ale w końcu odkryli, że te umowy są zbędne – ludzie nie chcieli mówić o tym co zobaczyli, po prostu tego nie robili. Kilka razy media chciały rozmawiać z ratownikami, przy okazji różnych zaginięć, ale nikt nie puścił pary z ust na te tematy. Myślę, że po prostu nikt nie chce przyznać, że coś jest nie tak. To jest nasza praca, jesteśmy w tym lesie co dzień. Nie chcemy się bać, a najlepszym sposobem na to jest unikanie tematu, jakby nic się nie działo. Powiem ci więc wszystko co wiem, a potem już nigdy nie poruszę tego tematu. I mam nadzieje, że nie będziesz więcej do tego wracał, nigdy.

Schody były tu tak długo, jak długo istnieją parki. Mamy w archiwum zgłoszenia, że je widziano na dziesiątki lat wstecz. Czasami ludzie wchodzili na nie i nic się nie działo. Czasami zaś… Naprawdę nie lubię o tym mówić… Ale czasem… Czasem zdarzały się bardzo złe rzeczy. Widziałem raz gościa, któremu, po wejściu na najwyższy stopień, obcięło rękę. Sięgał po gałąź drzewa, i stało się to tak szybko. W jednej sekundzie jego ręka była na miejscu, w drugiej – już jej nie było. Nie udało się jej nawet znaleźć. Facet prawie zmarł.

Inny razem kobieta dotknęła jednego ze schodów. I jej naczynia krwionośne w mózgu po prostu eksplodowały. Podeszła do mnie i powiedziała: „chyba coś złego się ze mną dzieje”, upadła na ziemie i już nie wstała. Nigdy nie zapomnę krwi, która zaczęła jej wyciekać z oczu. Zanim umarła, widziałem jak stają się całe czerwone. Najgorsze jest to, że widziałem to wszystko i nie mogłem w żaden sposób jej pomóc. Ostrzegamy ludzi, żeby do nich nie podchodzili, ale zawsze znajdzie się jakiś idiota, który to zignoruje. I nawet jeśli nic złego nie stanie się im od razu, zawsze później przytrafiają się im dziwne rzeczy – jakieś dzieciaki zaginęły po kontakcie ze schodami, ktoś zmarł jeden dzień po – znaleźli go przepołowionego w bezpiecznej części parku. Nie wiem dlaczego, ale zawsze potem dzieje się coś złego. Nie wiem dokładnie dlaczego pojawiają się one w parku, ale nie ma to znaczenia. Są, i już, i gdybyśmy byli mądrzy informowalibyśmy nowych funkcjonariuszy do czego są one zdolne”.

Oboje ucichliśmy na chwilę. Nie byłem pewien czy już skończył. Spojrzał na mnie jakby chciał coś jeszcze dodać.

„Zauważyłeś, że nigdy nie da się trafić na te same schody dwa razy?”, przytaknąłem, myślałem, że będzie kontynuował. Jednak zamilkł, a po chwili zaczął opowiadać o historię o największym jeleniu jakiego kiedykolwiek spotkał w parku. Nie naciskałem, żeby opowiadał dalej. Następnego dnia wyjechał z obozu, jeszcze przed wschodem słońca. Powiedział, że jest chory. Nikt z nas nie miał z nim kontaktu od tej pory.

Na tym przestanę, postaram się niedługo opisać więcej historii, jednak teraz mam dużo pracy i jestem zajęty. Dzięki!

Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/12171-Autentyczne-przezycia-amerykanskiego-ratownika-gorskiego-V

Tłumaczenie: ScaryGuy dla Straszne-Historie.pl

Autor: searchandrescuewoods z Reddit Nosleep,

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Super
Odpowiedz
A te schody istnieją na prawdę. Czytałem kiedyś o nich
Odpowiedz
Podrzucisz coś?
Odpowiedz
Chetnie tez przeczytam
Odpowiedz
A czy przypadkiem puchaty pan nie ejst anwiązaniem do człowieka-niedźwiedzia z pierwszej? Też się chciał bawić z dziećmi i dawał jagody.
Odpowiedz
Nie wiem czy mam rację ale czy w którejś poprzedniej części autor nie wspomniał że wszedł na te schody?
Odpowiedz
Mówił, że jego kolega wszedł, ale z tego co wyczytałem, on sam nigdy tego nie zrobił
Odpowiedz
Tak ja też zrozumiałam, że on sam wszedł na te schody jako świerzak i przez to dziewczyny nie odnaleziono.
Odpowiedz
To jego kolega wszedł no i ponoć właśnie przez to nie odnaleziono dziewczyny
Odpowiedz
Czekam na kolejną, bo to moja ulubiona seria tutaj
Odpowiedz
Zdecydowanie moja ulubiona seria :)
Odpowiedz
W koncu kolejna czesc :3 juz nie moglem sie doczekac
Odpowiedz
dobre,wciągające
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje