Historia
Numer 7
Sobota. 14 listopada 2015 roku. Godzina 4:49 nad ranem. Jest zimno, w dodatku pada ulewny deszcz. W ciemności nocy, poboczem drogi spaceruje Marcin. Właśnie wraca z alkoholowej libacji. Wszystkie uczestniczące w niej osoby upiły się, przez co nie ma możliwości powrotu do domu samochodem. O tej porze nie kursują także autobusy, zwłaszcza w tej okolicy. Marcin mógł więc zrobić tylko jedno – iść piechotą mając nadzieję, że ktoś będzie akurat przejeżdżał i zabierze go w stronę domu.
Tym razem dopisało mu szczęście. Na skraju miejscowości Trzebciny usłyszał za sobą dźwięk silnika. Odwrócił głowę. Dziurawą drogą zmierzał ku niemu nieduży samochód, z jednym działającym reflektorem. Marcin przystanął i pomachał ręką w stronę pojazdu. Gdy samochód minął go, zaczął zwalniać a następnie zatrzymał się. Nie namyślając się długo, Marcin podszedł do auta, otworzył przednie drzwi i usiadł obok kierowcy.
- Dobry wieczór. Do Tucholi jadę. Marcin jestem – powiedział.
- Numer siedem – odparł mrożącym krew w żyłach głosem kierowca, po czym ruszył.
Marcin lekko się zaniepokoił, jednak przez stan upojenia alkoholowego, w jakim się znajdował, nie był do końca świadomy, co się wokół niego dzieje.
Poruszali się powoli po wąskiej, łatanej dziesiątki razy drodze. Deszcz na zewnątrz powoli ustępował. Nad lasem, przez który jechali, wisiała nieprzenikniona czerń nocnego nieba. Przez obecne zachmurzenie próżno było szukać na nim jasnych punktów – gwiazd. Przebyli w ciszy około pięciu kilometrów, gdy kierowca nieoczekiwanie wjechał w leśną ścieżkę.
- To na pewno dobra droga? – zapytał zdenerwowany Marcin.
Nie otrzymawszy odpowiedzi przestraszył się i pociągnął za klamkę. Drzwi jednak ani drgnęły.
- Otwórz do cholery! Słyszysz? Otwórz drzwi, chcę wysiąść! – zawołał do kierowcy, po czym zaczął szarpać jego rękę. Ten jednak zadał mu silny cios w twarz. Marcin stracił przytomność.
Minęło kilkadziesiąt minut, nim ponownie otworzył oczy. Gdy wróciła świadomość spostrzegł, że jego ciało jest skrępowane. Ręce zostały zawiązane od tyłu. Stał, przywiązany do drzewa. Mógł poruszać jedynie palcami, jednak nawet ta czynność wymagała sporego wysiłku.
Wokół panowała ciemność. Ciszę przerywał tylko głośny, przedłużający się szum drzew nad jego głową.
Marcin zebrał wszystkie siły, jakie w nim pozostały i zaczął szarpać się w więzach, niczym mucha w sieci pająka. Bez rezultatu. Gdy po dłuższej chwili opadł z sił, kilka metrów przed nim pojawiło się oślepiające światło. Światło reflektora samochodu, którym tu przyjechał.
Zobaczył go. Zobaczył kierowcę, który przywiózł go tutaj, a następnie przywiązał do drzewa.
- Zostaw mnie! – zawołał w jego kierunku. – Rozwiąż mnie, ty chory pojebie!
Krępy mężczyzna w brudnym ubraniu roboczym miał jednak zupełnie inne zamiary. Nie zważając na krzyczącego Marcina podszedł do bagażnika samochodu, po czym wyjął z niego torbę z narzędziami, a następnie postawił metr przed swoją ofiarą.
- Co ty robisz? Po co ci te narzędzia? Wypuść mnie! – wołał Marcin. Jego krzyk został jednak szybko stłumiony. Kierowca wyjął z kieszeni brudną szmatę, po czym włożył ją wołającemu o pomoc w usta. Dla pewności wszystko przytrzymała szara taśma izolacyjna.
Po lesie roznosił się teraz jedynie stłumiony wrzask Marcina.
Tymczasem kierowca wyjął z torby duży, zardzewiały klucz nastawny. Wziął zamach, po czym uderzył w kolano swojej ofiary.
Przez szmatę przedarł się krzyk i jęk cierpienia. Trwał on kilka sekund, po czym zwiększył swoje nasilenie, gdy psychopata zadał kolejny cios w to samo kolano. Twarz Marcina poczerwieniała, a z jego oczu popłynęły łzy.
Kierowca ponownie przykucnął przy swojej torbie z narzędziami. Sięgnął do niej, po czym wyjął ze środka niewielki nóż do tapet. Oprawca podszedł do autostopowicza, po czym zaczął rozcinać jego bluzę. Następnie jednym silnym ruchem zerwał z niego koszulkę.
Marcin wydał z siebie kolejny stłumiony krzyk rozpaczy, gdy ostrze dotknęło skóry na jego klatce piersiowej, po czym rozcięło ją. Kierowca, niczym artysta, wykonywał precyzyjne ruchy, wycinając na ciele ofiary krwawą liczbę 7.
Marcin już nie krzyczał. Był wyczerpany. Jedynym dźwiękiem, jaki z siebie wydawał, było ciche charczenie.
Nie mógł już krzyczeć. Nie mógł krzyczeć, gdy jego oprawca wyjął z torby kombinerki i zaczął po kolei łamać i kruszyć kości jego palców. Nie mógł krzyczeć, gdy za pomocą młotka kierowca łamał mu żebra. Nie mógł krzyczeć, gdy na koniec przedstawienia okrutny psychopata podciął mu żyły. Był martwy.
***
Poniedziałek. 16 listopada 2015 roku. Godzina 1:37 w nocy. Magda idzie w stronę miejscowości Tuchola. Zepsuł się jej samochód, więc zmuszona jest iść pieszo do najbliższej wsi lub miasta, by otrzymać pomoc. Jest zimno, a na dodatek pada deszcz. „Mogłam zostać w samochodzie i poczekać do rana” – pomyślała, zła na siebie. To by jednak oznaczało spóźnienie się na rozmowę o pracę, na której bardzo jej zależało.
W pewnym momencie dziewczyna usłyszała za sobą dźwięk silnika. W jej stronę jechał niewielki samochód z jednym działającym reflektorem. Pomachała ręką do kierowcy. Ten zjechał na pobocze i zatrzymał pojazd. Magda wsiadła do niego, zamknęła drzwi i zwróciła się do kierowcy:
- Samochód mi się zepsuł. Muszę się dostać do Tucholi, może tam ktoś mi pomoże. Magda jestem – powiedziała drżącym głosem, wywołanym przez zimno.
- Numer osiem – powiedział ponurym głosem kierowca, ruszając z miejsca.
Komentarze