Historia

Czas Z Część 21

gabriel grula 28 8 lat temu 12 532 odsłon Czas czytania: ~13 minut

Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/5577

Jak pokazuje praktyka dojazd do szpitala nie jest wcale taki prosty. Liczyłem się z tym, iż nie będzie łatwo, ale nie dosyć, że ponad połowa z zaznaczonych na planie uliczek jest nieprzejezdna, to jeszcze kilka z nich okupowanych jest licznie stojącymi zainfekowanymi. Jak na złość musieli przyleźć akurat tutaj. Po kilkusekundowej obserwacji, dochodzę do wniosku, że nie przyleźli akurat w to miejsce przypadkiem. Coś lub ktoś musiał przyciągnąć ich uwagę. Tłoczą się przy wejściach do budynków. Najprawdopodobniej czując skrywające się tam ofiary.

Nie mając innego wyjścia zaryzykowałbym przeprawę obstawionymi przez nich ulicami, w końcu nie ma ich aż tylu. Mając jednak wybór, wolę wykorzystać wszystkie inne możliwości.

As tylne łapy ma na siedzeniu pasażera, przednimi opiera się o zamontowany w drzwiach podłokietnik, dzięki temu bacznie śledzi pokonywaną drogę.

Ostatecznie po ponad godzinnej jeździe, okupionej licznymi skrętami oraz kluczeniem na wyczucie małymi uliczkami, docieram do rogatek miasta. Podczas drogi musiałem przesunąć kilka wraków. Odbyło się to jednak bez jakiegokolwiek uszczerbku dla prowadzonego BMW.

Nie widzę sensu korzystania z największych miejskich arterii. W większości każda z nich jest zatarasowana, nie wspominając o typach z barykady.

Wpadam na pomysł skorzystania z leśnej, piaskowo-szutrowej drogi.

Nieco przyspieszam, starając się nie przekraczać osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.

Po drodze mijam trzy leżące w niewielkiej odległości od siebie szkielety saren.

Być może są to te tak uparcie ścigane przez truposzy zwierzęta.

Włączam krótkofalówkę, dwukrotnie krzycząc do nadajnika umówione hasło.

Po kilku sekundach, odpowiada mi głos Andrzeja:

- U nas wszystko gra, jesteśmy gotowi, odbiór.

- Za góra dziesięć minut będę. Zbierajcie się, odbiór.

- Jesteśmy gotowi, czekamy.

- Do zobaczenia, bez odbioru.

Wyłączam krótkofalówkę.

Za kilka minut podjeżdżam pod szpitalne ogrodzenie.

Teoretyzując, trochę przeliczyłem się. Problem stanowi zbyt wysoki betonowy murek.

Przejeżdżam całą oddzielającą las od szpitalnego placu długość ogrodzenia.

Gdyby był niższy o pięć centymetrów dałbym radę.

Dziury umożliwiające przejście przez siatkę są, ale przejazd samochodem nie wchodzi w grę.

Skręcam w najbliższą wąską dróżkę, prowadzącą do drogi głównej.

Ulica jest nieprzejezdna, stoi na niej w poprzek kilka karetek, wozów straży pożarnej, radiowozów jak również aut cywilnych. Najgorszy jest jednak przewrócony na bok ciągnik siodłowy.

Do przesunięcia takiego ciężaru niezbędny byłby dźwig.

Niewiele myśląc, postanawiam te kilkadziesiąt metrów oddzielających od wjazdu pod wejście główne szpitala przejechać wąskim chodnikiem.

Nie jadę szybko, dlatego bez problemu wymijam czterech czołgających się zainfekowanych. Nieszczęśnicy mają prawdopodobnie strzaskane kręgosłupy.

Przewracam także dwa znaki zakazu postoju, metalowy śmietnik oraz stojak, w którym niegdyś znajdowały się woreczki na psie odchody. Kiedyś widząc owe stojaki, zastanawiałem się po co w ogóle były stawiane skoro zawsze świeciły pustkami. Ktoś wziął za to niemałe pieniądze i o to pewnie chodziło.

Po stromych schodach wjeżdżam na biegnącą kilka metrów od szpitala alejkę. Taranuję wysokie ogrodzenie uniemożliwiające dostanie się na teren parku.

Nie mając innej możliwości, przejeżdżam pięciu idących w moją stronę odmieńców.

Akurat tych, tak czy siak musiałbym zabić. Dojście do miejsca, w którym mają dołączyć do mnie skrywający się w podziemiach szpitala ocalali, zajęłoby im nie dłużej niż dwie minuty.

Najpierw każdego przewracam, a gdy próbują wstać, cofam samochód, starając się najechać kołem kolejno na głowy każdego z nich. Kończy się jednak tak, że wysiadam z samochodu i przy pomocy Asa oraz trzymanej w ręku maczety, raz na zawsze kończę ich szwendaczy los.

Dwie minuty później, zatrzymuję się pod trzema małymi okienkami.

Wszystkie otwierają się. Przez pierwsze wychodzą najpierw dziewczyny, a tuż za nimi Rysiek. Przez dwa pozostałe Andrzej z Maćkiem wystawiają przygotowane do zabrania zapasy żywności.

Wysiadam. Poplamione krwią części mojej garderoby budzą wyraz przerażenia na twarzach nie tylko dziewczyn, ale i mężczyzn.

- Co ci się stało? –pyta Sylwia.

- Nie ma teraz czasu, opowiem wam po drodze.

Marlena podaje mi nowo uprane dresy i niemalże nowe tenisówki.

Szybko i sprawnie przebieram się. Poplamioną krwią odzież, wrzucam do grożących w każdej chwili zawaleniem szpitalnych podziemi.

Maciek zamyka dwa okna, przez ostatnie z nich wychodzi, a następnie przymyka je, wkładając między plastikową ramę a framugę kawałek patyka.

Patrząc na dresy i trampki, przypominają mi się młodzieńcze lata. Mając naście lat często chodziłem w dresach i adidasach. Z racji tego przylgnęła do mnie łatka dresiarza. Co ja jednak mam poradzić na to, że w dresach czuję się po prostu swobodnie. Pamiętam kolejne modele kolekcji „Bundesligi”, „Francji” bądź limitowane bluzy upamiętniające olimpiady w Sapporo, Monachium bądź zawody z cyklu ATP Tour.

Mimo dużego bagażnika, ledwo udaje się upchnąć wszystkie pakunki.

Na koniec wsiadamy do auta.

Labiryntem krętych, bocznych uliczek, jedziemy w stronę jedynej, a zarazem najbliższej drogi szybkiego ruchu. Niestety musimy się spory kawałek cofnąć.

Na mieszkańcach podziemi ogromne wrażenie robi wyludnione, do tego pokryte niewiadomego pochodzenia białym osadem miasto. Obecnie i tak wygląda to dużo lepiej. Dwie, dość obfite ulewy zmyły znaczną część chemicznego pyłu.

Nie dziwię się zdziwionym, powoli przybierającym wyraz przerażenia twarzom pasażerów. Jest to w końcu ich pierwsza styczność z nowym światem.

Tak dobrze im znane ulice, skwery i okna poszczególnych budynków świecą pustkami.

Biały nalot całkowicie zneutralizował kolorowe banery reklamowe niegdyś znanych marek.

Splądrowane wnętrze Mc. Donaldsa, powybijane szyby w Pizza Hut, krew na szybach Burger Kingu i KFC. Są w stanie wprowadzić w szok każdego. Do tego cała reszta post apokaliptycznego świata w postaci stojących na poboczach samochodów, walających się po ulicy zawartościach niezliczonej ilości walizek. Do których uciekający w panice wkładali wszystko, co tylko wpadło im w ręce.

Poszczególne składowe tworzą widok mający być zapamiętanym przez każdego z nas, ocalałych do końca życia.

- Stój zatrzymaj się! – krzyczy niespodziewanie Sylwia.

Bez zastanowienia naciskam pedał hamulca. Auto staje w miejscu. Nie zdążam odwrócić głowy, gdy dziewczyna otwiera drzwi, wybiegając następnie z auta.

- Kurwa, co robisz!? – krzyczę, nie uzyskując rzecz jasna odpowiedzi.

- Mieszkała tutaj – wyjaśnia sprawę Marlena.

No tak! Przecież to Mokradła. Niegdyś ta peryferyjna dzielnica cieszyła się złą sławą. Ostatnie dziesięć lat znacznie odmieniło jednak jej obraz. Zadbano o znajdujący się na podmokłym terenie park, czyniąc z niego miejsce godne polecenia. Do tego otwarto Muzeum z ekspozycją kilkudziesięciu prac Zdzisława Beksińskiego. Ale to odnalezione w niewyjaśnionych okolicznościach cztery prace czołowego Surrealisty Salvadora Dali, były magnesem przyciągającym turystów nie tylko z Europy, bo i całego Świata.

A propos obrazów, ciekaw jestem, co się teraz z nimi dzieje. Mam nadzieje, że przetrwały wyprawy szabrowników i gdy ludzkość jakoś podniesie się z tego gówna, dalej będą mogły być podziwiane przez kolejne pokolenia.

Siedzący obok Rysiek otwiera drzwi, chcąc ruszyć w pogoń za dziewczyną.

- Nie wychodź! Siedźcie tutaj, ja po nią pójdę. Jakby się coś działo odjeżdżajcie. Tu za rogiem jest stacja benzynowa. Czekajcie tam na nas. Jakbyśmy nie przyszli za godzinę jedźcie stąd – mówię nerwową barwą głosu.

Maciek wręcz mi krótkofalówkę.

- Nasza będzie cały czas włączona, dawaj nam co jakiś czas znać.

Kiwam w geście zrozumienia głową, biorę radioodbiornik, a następnie wysiadam z auta. W ślad za mną podąża As.

Okolica wygląda na względnie bezpieczną. Kilka bloków rozmieszczonych na planie prostokąta, tworzy widok jednego z typowych w mieście podwórek. Dostrzegam także kilka drzew, krzewów i znajdujący się dwadzieścia metrów dalej przystanek autobusowy. Sylwia zdążyła oddalić się o jakieś sto pięćdziesiąt metrów, w pewnym momencie znikając za rogiem jednego z budynków. Najszybciej jak potrafię biegnę za nią.

W połowie drogi bulterier skręca w lewo, pędząc w stronę niegdyś strzeżonego parkingu samochodowego. Przebiegając pod szlabanem wpada w jeden z rzędów stojących aut.

Sylwia przebiega przez trawnik, mijając ogrodzony żółtym płotkiem plac zabaw. Przeskakuje nad leżącym rowerem i wbiega do klatki schodowej siedmiopiętrowego bloku.

Nienawidzę klatek schodowych, jak i miejsc mogących stać się śmiertelnymi pułapkami.

Jedyne co mnie uspokaja to węch. A dokładnie brak smrodu.

Stojąc na klatce, dostrzegam wąskie, prowadzące na wyższe piętra schody. Nie ma między poszczególnymi ich biegami odstępu zwanego fachowo duszą. Piętra nie są duże i na każdym z nich znajduje się pięć lokali. Wszechobecną ciszę, mącą kroki i oddechy wbiegającej na któreś z pięter Sylwii. Nie tracąc cennych sekund, ruszam w ślad za nią.

Niemalże wszystkie drzwi są zamknięte. Nie mam pojęcia, co się może za nimi kryć i nawet nie zamierzam tego sprawdzać. Chcę dopaść dziewczynę i jak najszybciej stąd wyjść.

Kroki urywają się. Niespełna dwadzieścia sekund później stoję na czwartym piętrze przed drzwiami, za które najprawdopodobniej wbiegła Sylwia. Uchylam je, przekraczając próg.

W całym mieszkaniu panuje cisza. Tylko z jednego zamkniętego pokoju, dochodzą dziwnie do określenia dźwięki. Wyjmuję pistolet, czym prędzej łapiąc za klamkę.

- „Raz, dwa, trzy” – odliczam w myślach, a następnie otwieram drzwi w trzech czwartych wysokości przeszklone matowym rodzaje szyby.

W rogu dużego pokoju, tuż przy otwartym na oścież oknie, walczą o życie dwie duże papugi. Egzotyczne ptaki otoczone są z każdej strony przez wściekle nacierające na nie kruki, wrony i co najmniej dwa nieznane mi gatunki ptaków. Kolorowe pióra wzbijają się w powietrze po dłuższej chwili opadając na ziemię.

Dzioby agresorów z każdym kolejnym zadanym ciosem, zagłębiają się coraz bardziej w kolorowe pióra. Papugi walczą dzielnie. Jedna z wron straciwszy oko wycofuje się. Dwa kruki, z przebitymi czaszkami padają martwe. Liczebna przewaga rywala jest jednak miażdżąca.

Na moich oczach, barwne kolory giną pod czarną pożerającą żywcem masą. Zamykam drzwi. Teraz przyszła kolei na drugi z pokoi. Na pierwszy rzut oka panuje w nim porządek. Tylko kilkumilimetrowa warstwa kurzu świadczy o upływającym czasie.

Pewnym jest, że Sylwii tutaj nie ma. Musiałem pomylić mieszkania. Po niebieskiej narzucie jaką przykryta jest wersalka, przebiegają cztery karaluchy. Te paskudztwa przeżyją wszystko. Są duże i paskudne. W końcu wciskają się między oparcie a siedzisko. Wyobrażam sobie co się musi dziać wewnątrz mebla.

Odwracam się plecami do okna, gdy nagle dostrzegam rzucony na jedną ze ścian cień.

Błyskawicznie odwracam się.

- Co jest – szepcze coraz bardziej kurczowo ściskając broń.

Niczego nie zauważam. Jestem jednak pewien, iż nic mi się nie przewidziało. Coś musiało przejść koło okna, rzucając zauważony przeze mnie cień.

Ostrożnie wychodzę z mieszkania. Stojąc na klatce schodowej, dostrzegam siedzącą dwa schodki wyżej Sylwię.

Skrywając twarz w dłoniach płacze. Jej ciało podryguje w rytm szlochu.

Podchodzę, kładąc jej rękę na ramieniu. Domyślam się, co może czuć. Przerobiłem tragedię najbliższej osoby i dobre parę dni zajęło mi dojście do względnej równowagi psychicznej. Nowy świat nie pozostawił mi żadnego wyboru. Ale wzięcie się w garść, albo śmierć. Trzeciego wyjścia nie było.

W końcu wstaje, przytulając się do mnie.

Nie odzywam się. W tej chwili najlepiej milczeć.

Nagle na półpiętro spadają zainfekowane zwłoki. Są zmasakrowane, połamane, przypominają rzuconą w kąt szmacianą lalkę.

Sylwia wygląda źle tracąc kontakt z otaczającym światem, nie ogarnia co się dzieje.

Każę jej stanąć przy ścianie, sam natomiast wyjmuję broń zbliżając się do truchła.

Stojąc na półpiętrze, spoglądam na wyższą kondygnację.

Serce po raz drugi dzisiejszego dnia zaczyna tłuc jak oszalałe. Z trudem łapię oddech, uświadamiając sobie, że za chwilę może być po wszystkim.

Na piętrze, tuż przy poręczy stoi ogromny goryl.

Bydlak ledwo mieści się i niemalże zahacza głową o gzyms znajdujący się przecież przeszło dwa metry nad posadzką.

Zza włochatych, potężnych pleców człekokształtnego wygląda kilku jego mniejszych towarzyszy.

Nie wiem czy pozostałe w magazynku naboje do czegokolwiek mi się przydadzą. Przez to wszystko nie wiem nawet ile ich pozostało. Na pewno dwa. Mniejsza z tym, w przypadku tego małpiszona nawet cztery mogłyby niewiele wskórać. Jego ślepia są czarne, spod unoszących się warg wystają wielkie kły.

Jeżeli King-Kong zdecyduje się zaatakować, będzie po nas.

Słysząc nawołujące się z górnych pięter zwierzęta, powoli wycofuję się, schodząc na dół. Do ogólnie panującej na górnych piętrach wrzawy, dołącza szczek Asa. Dochodzi on jednak z zewnątrz budynku.

Po drodze biorę za rękę Sylwie.

- Wynosimy się stąd – szepcze przez zaciśnięte zęby.

Dziewczyna jest w szoku. Wykonuje każde moje polecenie z obojętnym wyrazem twarzy. Szybkim krokiem schodzimy na parter. Co i raz zerkam do tyłu, obawiając się pędzącego w naszą stronę olbrzyma. Na chwilę oddechu mogę pozwolić sobie dopiero mając przed oczami drzwi wyjściowe.

Przed klatką schodową czeka na nas As. Psiak od razu podbiega, obwąchując w pierwszej kolejności Sylwię.

Wygląda na to, że małpy skolonizowały sobie kilka ostatnich pięter budynku. Wyjaśnia się zatem sprawa zauważonego w mieszkaniu cienia. Życie nie lubi próżni, nic nie stoi w miejscu. Mam jednak wrażenie, że przyszłość ludzkości nie przedstawia się w kolorowych barwach.

Samochód stoi dokładnie w tym samym miejscu, w którym z niego wysiadłem. Sadzam dziewczynę na tylną kanapę auta. Jest załamana. Najprawdopodobniej potrzebnych jej będzie kilka dni na względne dojście do siebie.

Wsiadam, uruchamiam silnik, ruszając zgodnie z wcześniej obmyślaną trasą. Wyjmuję z kieszeni krótkofalówkę. Przez to wszystko nawet jej nie użyłem. Podaję radioodbiornik Andrzejowi. On z kolei chowa sprzęt do schowka.

Przez dłuższą chwilę panuje cisza. Widok załamanej psychiczne Sylwii odbiera wszystkim chęć rozmowy.

Jest to przykre, ale to zaledwie początek tego, co czeka każdego ocalałego w nowo powstałym świecie.

Jako pierwszy odzywa się Maciek:

- Twoi przyjaciele są już na miejscu?

- Niestety nie. To dziwne, ale zniknęli – odpowiadam.

- Jak to zniknęli?

- Byłem w schronie i nikogo tam nie ma. Nie zauważyłem jednak żadnych śladów walki, ani panicznej ucieczki.

- Może znaleźli lepszą kryjówkę – zabiera głos Andrzej.

- Może. Na to liczę. Doskonale sobie radzili, więc nie wydaje mi się by tak po prostu nagle wszyscy zginęli. Przynajmniej nie z rąk żywych trupów.

- A niby kogo? – zapytała niesamowicie zdziwionym głosem Marlena.

Opowiedziałem jej o ostatnich dwóch konfrontacjach z ocalałymi. Wspominając także sytuację z pierwszym spotkanym człowiekiem, mianowicie Grzegorzem.

- Niestety tak to teraz wygląda. Trzeba się mieć na baczności. Spotkanie ocalałych niekoniecznie musi dobrze się skończyć. Jest jeszcze jedna zła wiadomość, o której koniecznie muszę wam powiedzieć.

Siedzący obok mnie Andrzej od razu spogląda na mnie pytającym wyrazem twarzy.

Taką samą reakcję dostrzegam wśród siedzących z tyłu pasażerów.

- Posiadłość mająca być naszym schronieniem spłonęła.

- Jak to!? – podnosi głos Andrzej – To gdzie jedziemy?

- No właśnie. Myślałem o stolicy z tego…

- Przecież to ponad trzysta kilometrów! Diabli wiedzą jak wyglądają drogi i co tam zastaniemy! To samobójstwo! – Przerywa Andrzej.

- Nie koniecznie, poza tym pozostając tutaj skażemy się na samotną wegetację. Jedynym bezpiecznym miejscem mogącym nam dać schronienie, o którym wiem, jest opuszczony schron. Nie wiemy tylko dlaczego został opuszczony. Możemy ewentualnie wrócić do bloku, w którym mieszkałem. Ale co tam zastaniemy, nie mam pojęcia.

- Ma rację, w końcu ma lepsze rozeznanie w sytuacji – odzywa się Maciek – Pozostanie tutaj nic nam nie da. A tak…

- To co? Myślicie, że w stolicy kwitnie normalne życie? Wszędzie jest to samo gówno – uparcie wykrzykuje Andrzej.

- Skąd to możesz wiedzieć, skoro od czasu apokalipsy dopiero teraz po raz pierwszy wyszedłeś na powierzchnię? – pyta nerwowym głosem Maciek.

Widziałem malujący się na twarzy Andrzeja wyraz złości. Mimo to nie odzywa się.

Przystępuję więc do tłumaczenia słuszności swojego planu:

- Prędzej tam ocalała jakaś większa, próbująca radzić sobie grupa osób, niż tu. Niestety, ale nasze miasto jest pod panowaniem zainfekowanych do spółki z tworzącymi się agresywnie nastawionymi do wszystkiego i wszystkich bandziorami o zwierzętach nie wspominając. Pozostając, wcześniej czy później zginiemy, jak nierozszarpani przez zainfekowanych, to zabici przez jakąś szajkę lub po prostu z głodu. Gdybyśmy mieli chociaż jakąś możliwość wytwarzania żywności. Zapasy kiedyś się skończą. W zasadzie to już pewnie są na wykończeniu. W Zalesiu odpadłby nam problem z zainfekowanymi. Trzeba by było uważać tylko na innych ocalałych. Jednak Zalesie nie istnieje.

- A inne znajdujące się tam domy? Może zajęlibyśmy któryś z nich? – zabiera głos Marlena.

- Zalesie może w przeciągu trzech minut stać się śmiertelną pułapką. Zewsząd otoczone jest lasem. A z moich ostatnich obserwacji wynika, że zainfekowani z jakiegoś nieznanego powodu, obrali sobie właśnie las za teren łowiecki. Nie pojadę tam z wami, tym bardziej, że nie mam pojęcia w jakim stopniu zmutowane gówna was wyczuwają. Niektóre posesje są pozamykane, przynajmniej bramy wjazdowe, ale co tam się kryje w środku? Nie mam pojęcia – odpowiadam.

- Dobra no więc zadecydujmy. Kto chce jechać do stolicy, a kto zostać? – pyta Andrzej.

- Jestem za wyjazdem – odzywam się jako pierwszy.

- Ja też - mówi Maciek.

- I ja – dodaje Marlena.

- Chce stąd wyjechać – szepcze Sylwia.

- Mi też wydaje się, że lepiej będzie stąd wyjechać – odzywa się Rysiek definitywnie rozstrzygając problem.

- Będzie jak chcecie – z rezygnacją w głosie mówi Andrzej. Wyrazowi dezaprobaty towarzyszy machnięcie ręką.

A więc jedziemy do Warszawy!

Koniec Części 1

To koniec pierwszej części „Czas Z” Dziękuję wszystkim, którzy przez cały ten czas czytali każdy kolejny odcinek. Dziękuję za okazaną cierpliwość (na każdą część trzeba było czekać minimum tydzień) i wykazaną wyrozumiałość względem kilkumiesięcznej przerwy.

„Czas Z 2” powoli powstaje. Kiedy jednak będzie gotowy? Nie wiem.

Na pewno powstanie i Dowiecie się jak potoczą i zakończą się losy Feliksa, Asa jak i grupy ocalałych osób.

Pozdrawiam.

Gabriel Grula

Jeżeli podobał Ci się tekst polub fanpejdż "Czas Z"

https://web.facebook.com/KsiazkaCzasZ/?ref=aymt_homepage_panel

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Hej, Całość była naprawdę świetna lecz mam pytanie. Czy jest jakaś szansa że kontynuacja się pojawi??
Odpowiedz
Juz 3 lata czekam az powstanie i co ? ?
Odpowiedz
Super!!!!Bardzo podobala mi sie 1czesc ,z niecierpliwoscia czekam na 2czesc, to bylo cos ...genialne.Pozdrawiam!
Odpowiedz
Przeczytalem serie drugi raz, lecz kontynuacji nadal od 2 lat nie ma, wielka szkoda..
Odpowiedz
Przeczytałem ponownie całą serię i doszedłem do wniosku, że pilnie potrzebuję kontynuacji. :D
Odpowiedz
I jak, pojawi się kiedyś? :D
Odpowiedz
Nie moge sie doczekqc nastepnej czesci!! Gabriel czy masz jakies przypuszczenia co do daty publikacji?
Odpowiedz
W swych czterech kątach płacze i myślę-Kurde Gabrielowi nie wybaczę, że na monitor się gapię zamiast czarno na białym książkę czytać w tym momęcie właśnie
Odpowiedz
Uwielbiam
Odpowiedz
Gabriel Grula uwielbiam "czas z" Czegoś mi tu brakuje, Hmm może sytuacja w ktorej As zostaje ugryziony i zaczyna mutacje co kończy sie tym ze Feliks musi pożegnać sie z przyjacielem? Czekam z niecierpliwością na kontynuacje
Odpowiedz
fajnie by było gdyby właśnie ta pierwsza normalna grupa na jaką natrafił dołączyła się do głównego bochatera w drodze do stolicy
Odpowiedz
Kilka drobnych błędów: "Tylko z jednego zamkniętego pokoju, dochodzą dziwnie do określenia dźwięki." - "Dziwnie do określenia" - "trudne do określenia/dziwne dźwięki" (?) "Ale wzięcie się w garść, albo śmierć." - zamiast "ale" miało być zapewne "albo" No i kilkukrotne "szepcze" zamiast "szepczę", ale to już tam takie czepianie się :D A przechodząc do właściwej części komentarza: Świetne, klimatyczne, to jest właśnie jedna z tych części "w terenie", które uwielbiam. Akcja, podróże, planowanie, rozmowy z towarzyszami, mgła, odór... No i do tego te opisy drastycznych zmian zachodzących w przyrodzie pod wpływem apokalipsy... cudo. Gratuluję i czekam na więcej.
Odpowiedz
Dzięki za wychwycenie błędów. Nie mam niestety możliwości edytowania tekstu, więc już tego nie zmienię. Niestety pośpiech jest złym doradcą. W przyszłości, każdy wrzucany tekst umieszczę dopiero wtedy, gdy będzie po korekcie. W moim przypadku jest to konieczne. Pozdrawiam.
Odpowiedz
super jak zawsze tylko teraz będe zdychał z ciekawości co się stało ze wszstkimi z tego bunkra ehhh XD
Odpowiedz
Boskie jak zawsze. Mam tylko jedno podstawowe pytanie. Część2 będzie yu czy w książce? Może założysz własnego bloga? Nie mogę się doczekąć. Dodatkowo jakiś wewnętrzny instynkt mówi mi, że za spalenie zalesia odpowiadają ludzie ze schronu. Że wzieli samochód, podpalili budynek i wyjechali do Warszawy. Może spotkają się tam albo po drodze? Może tym razem to nasz główny bohater ich uratuje nie oni jego? Może Ci z bunkra są z tymi z barykady? Albo ukryli się w tych blokach okupowanych przez nieumarłych? Wiem, że jeszcze i ch spotkamy w tym opowiadaniu. Gdyby tak nie było zabiłbyś ich. Powodzenia Gabriel. I daj mi może znać czy którekolwiek z przypuszczeń jest choć trochę bliskie prawdy. To nie zdradzanie fabuły. Napisz np. Jedna z twoich teorii jest prawdopodobna. Albo nie. Hejka!
Odpowiedz
Cześć :) "Czas Z 2" Będzie prawdopodobnie w odcinkach na SH. Nie wiem tylko kiedy. Chciałbym, aby każda część była wcześniej poddana korekcie, aby wyeliminować wszelkie błędy. Jedno z Twoich przypuszczeń jest prawdopodobne :) Pozdrawiam.
Odpowiedz
Gabriel Grula Dziękuję za pozdrowienie! I nawzajem (: Dziękuję też za potwierdzenie któregoś z przypuszczeń! Czekam na "Czas Z 2" zniecierpliwiona i jak zawsze pełna nadzieji!
Odpowiedz
Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie.
Odpowiedz
No to kiedy wstępnie można spodziewać się 2 części? :D (w końcu akcja przenosi się do stolicy! <3 )
Odpowiedz
Nie potrafię podać daty. W głównej mierze zależeć to będzie od wolnego czasu. Tego jednak ostatnio nie mam zbyt wiele.
Odpowiedz
Jesteś genialny!!! Czekam na czas z 2!!! Dawno nic mnie tak nie wciągnęło!!!
Odpowiedz
Fajna i czekam na nastpną część
Odpowiedz
Dziękuję Gabrielu za świetną przygodę! Czekam niecierpliwie na kolejną część! :)
Odpowiedz
Lo luju, to poprostu genialne ! Piszesz super. Juz nie moge doczekac sie kolejnej czesci. A wiesz moze kiedy bedzie mniej wiecej ? Pozdrawiam :)
Odpowiedz
Niestety nie wiem. Zależy to od kilku czynników
Odpowiedz
Gabriel Grula Ok :) powodzenia ;)
Odpowiedz
Waaa, oczywiście mi się podobało :D Czekam na kolejną serię! Nie wiem czemu, ale od kiedy Feliks trafił do pierwszej 'normalnej' grupy, to zastanawiam się z którą dziewczyną będzie. :0
Odpowiedz
Czas Z jest jednym z najlepszych ciągów opowiadań jakie czytałem. Byle tak dalej, a na pewno będziesz miał dużo czytelników. Wytrwałości :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje