Historia

Telenowela
Evan McCoy siedział na werandzie swojego dużego, drewnianego, pomalowanego na biało domu. Pomyślał, że to był naprawdę długi dzień. Pociągnął łyk piwa i osiadł głębiej w bujanym fotelu. Letni, wieczorny wietrzyk muskał delikatnie jego nieogoloną twarz i targał rzadkie, siwe włosy na czubku głowy. Przed nim rozciągało się ogromne pole słoneczników, które teraz lekko kołysały się na wietrze. Tak, to był cholernie długi dzień. Cały ten długi i upalny dzień chodził po polu i zraszał słoneczniki wodą. Od dawna nie było deszczu i ziemia była zbyt sucha. A teraz wietrzyk prawdopodobnie zapowiadał nadejście burzy. Nadejście burzy, a co za tym idzie - również deszczu. Wiedział to, bo powietrze było wilgotne. Wiedział to, bo jego stare kości skręcały się, a ból temu towarzyszący zapowiadał zmianę pogody. Szkoda tylko, że nie wiedział tego, jak wstawał dziś o cholernej piątej rano, żeby podlewać cholerne słoneczniki przez cały dzień. Evan pociągnął ostatni łyk piwa i postawił butelkę przy fotelu, tuż obok trzech pustych butelek. Natychmiast wziął ostatnią pełną butelkę stojącą na stoliku po jego prawej stronie i odkręcił kapsel. W głowie już mu trochę szumiało. Postawił świeżo otwartą butelkę pomiędzy swoimi udami i odpalił papierosa. Zaciągnął się głęboko i spojrzał na niebo. Nie widać było gwiazd, to oznaczało zachmurzenie. Tak, na pewno będzie padać. Chmury na ułamek sekundy rozsunęły się i ukazały świecący jasno księżyc, który odbił się blaskiem w zardzewiałej już masce starego ciągnika rolniczego stojącego pod wiatą nieopodal słoneczników. I pomyśleć, że 30 lat temu ciągnik był nowy i piękny, jeszcze wtedy kiedy Evan kupił go na zastępstwo starego konia, który kiedyś wykonywał pracę w polu. Stary poczciwy Samson służył Evanowi około 15 lat. Na starość okulał i opadł z sił, wtedy Evan kupił ciągnik. Uszczupliło to nieco jego budżet, Betsy nigdy mu nie darowała, że wydał tyle pieniędzy na jakąś maszynę. Ale co ona tam wiedziała. Pewnie sama rozrzuciłaby kasę w klubach bingo, w kasynach i innych badziewiach, a tymczasem ciągnik był naprawdę potrzebny na farmie. Betsy chyba nie do końca wiedziała, że gdyby nie ten ciągnik, nie byłoby plonów, a co za tym idzie - nie mieliby z czego żyć. Evan pomyślał, że ta zwariowana suka nigdy nie doceniała tego, co dla niej robił, jak zaharowywał się każdego dnia, żeby zarabiać pieniądze, które ona potem roztrwaniała na swoje durne gry karciane i spotkania z koleżankami. Na szczęście teraz nigdzie już nie wychodziła i nie wydawała jego pieniędzy na byle bzdury. Poskręcana przez reumatyzm i głucha jak pień siedziała całymi dniami przed telewizorem z podkręconą głośnością na maksimum. Doprowadzało go to do szewskiej pasji.
Wiatr stawał się coraz silniejszy. Czarne niebo pojaśniało na ułamek sekundy, a chwilę potem dało się słyszeć stłumiony, głuchy pomruk nadchodzącej z oddali burzy. Evan pomyślał, że po dopiciu piwa powinien przenieść się do domu i położyć. Po takiej ilości piwa i strasznie długim dniu czuł się wykończony.
Evan podskoczył na krześle jak poparzony, gdy czarna kotka Winnie wskoczyła znienacka na płotek werandy.
- Przestań w końcu to robić, mały sierściuchu, bo stary Evan padnie przez ciebie na zawał - mruknął do kotki Evan.
Winnie przekrzywiła czarny łebek i popatrzyła na Evana swoimi zielonymi ślepiami, po czym zaczęła lizać swoje łapki. Następne błyśnięcie i bliższy już tym razem grzmot. Razem z grzmotem Evan usłyszał coś jeszcze. Nie był pewien, co usłyszał, ale brzmiało to jak skomlenie. Zaniepokojony odgłosami wstał z krzesła i ruszył za budynek, by sprawdzić, czy z jego psami wszystko w porządku. Czasami gryzły się między sobą, ot takie sobie ustalanie hierarchii, niby nic groźnego, ale Evan postanowił pójść wybić psom z głowy te popisy siły. Nie miał zamiaru wozić pchlarzy po lecznicach. Evan okrążył cały budynek i dotarł do dwóch drewnianych bud, w których mieszkały psy. Na noc Evan zawsze spuszczał je z łańcuchów by pilnowały obejścia.
- Carlos! Bradon! - krzyknął Evan. - Do nogi!
Odpowiedziała mu cisza. Mężczyzna podszedł bliżej, schylił się i zajrzał do pierwszej budy. Zauważył w środku skulone zwierzę.
- Bradon! Wyłaź kiedy cię wołam!
Dziwne, psy zawsze przychodziły kiedy je wołał.
- Bradon?! Daję ci ostatnią szansę na wyjście - krzyknął zdenerwowany Evan.
Nadal nic. Evan nie miał zamiaru się powtarzać. Podszedł do budy, włożył rękę do środka i chwycił za zmierzwioną sierść swojego psa. Silnie pociągnął w swoją stronę, aby wyciągnąć psa z budy i skrzyczeć go za nieposłuszeństwo. Pod wpływem mocnego szarpnięcia z budy wypadło bezwładne ciało psa. Evan odskoczył. To był Bradon. W jego boku ziała ogromna dziura ukazująca wszystkie wnętrzności.
- Cholera - mruknął pod nosem Evan. Natychmiast udał się do drugiej budy i zajrzał do środka. Pusto... Evan nigdy nie przypuszczał, że psy mogą się pogryźć między sobą aż tak! Oczywiście niejednokrotnie zdarzały się naderwane uszy, zaropiałe oczy, zwichnięte łapy i poszarpana tu i ówdzie sierść. Ale aż tak?! Evan westchnął i przeklinając w duszy drugiego psa, udał się w stronę składziku na narzędzia. Pomimo zbliżającej się burzy chciał pochować psa, żeby Betsy nie zauważyła go rano i nie narobiła rabanu. Idąc wzdłuż pola kukurydzy prosto do składziku, Evan zaczął zastanawiać się nad Carlosem. Jeśli zrobił drugiemu psu takie coś? Zaczął obawiać się nieco swojego drugiego czworonoga. Nie sądził, że może być zdolny aż do takiej agresji. Mężczyzna szarpnął drewniane drzwi składziku z wyciętym serduszkiem. W tym samym momencie błysnęło. W ułamku sekundy Evan zobaczył coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Tuż za drzwiami, na podłodze leżało coś zakrwawionego. Wiedział, co to było i choć widział to tylko przez chwilę, rozpoznał doskonale pysk wykrzywiony w grymasie agonii, z wyszczerzonymi zębami i językiem wyrzuconym na bok. Dokładnie widział brązowe, szeroko otwarte, już niczego niewidzące ślepia swojego psa Carlosa. Evan zastygł w bezruchu. Poczuł, jakby cały świat nagle się zatrzymał, nie słyszał już wiatru i burzy... Słyszał tylko dudnienie własnego serca. Bo skoro Carlosa spotkał podobny Bradonowi los... to co mogło zrobić coś takiego? Evan usłyszał trzask gałęzi tuż za sobą. Zanim zdążył się obrócić, poczuł przeszywający ból w karku. Zanim gdy nogi ugięły się pod nim i zanim zapadła ciemność, Evan ponownie zobaczył podczas błysku głowę Carlosa. Wydawało mu się, że pies szyderczo uśmiecha się do niego. Ciało Evana jeszcze przez chwilę drgało na podłodze, podczas gdy głowa poturlała się tuż obok głowy jego psa.
__
Betsy McCoy siedziała na fotelu przed głośno grającym telewizorem. Na zewnątrz trwała burza, lecz niewiele słyszała. Na kanale piątym puszczano właśnie jej ulubioną telenowelę. To dzisiaj właśnie miało się okazać, czy Lisa będzie z Gerardem, czy ten wybierze jednak jej rywalkę Amandę. Powoli nadchodziła senność, kawa byłaby dobrym rozwiązaniem. Betsy odłożyła zakrwawioną siekierę na stolik obok fotela i poszła zaparzyć sobie kawę. Czy Lisa będzie w końcu z Gerardem, czy też nie? Nie mogła tego przegapić.
Komentarze