Historia
Wciąż patrzą 26
Początek serii: http://straszne-historie.pl/story/11034-Wciaz-patrza
Spis wszystkich części w profilu: http://straszne-historie.pl/profil/6330
Jednym szarpnięciem, zostaję zmuszona do posłuszeństwa. Ból w rękach nasila się wraz z mocniejszymi chwytami mężczyzn. Nie mam żadnych szans, by się uwolnić, więc przestaję stawiać jakikolwiek opór. W tym samym czasie dociera do mnie, że mogłam rozegrać to lepiej. Rozważniej. Gdybym tylko nie popełniła tych wszystkich błędów i nie działała pod wpływem impulsów. Jestem idiotą.
Moja sukienka została lekko rozdarta na lewym ramieniu i za każdym razem, kiedy moja skóra dotyka ich skóry, mam ochotę popełnić samobójstwo.
- Zajmij się nią. – rzuca jeden z nich do pielęgniarki, która właśnie niesie tacę z fiolkami. Wymieniają parę zdań, ale ja ich nie słyszę przez swoją wściekłość. Domyślam się, że kobieta ma ważniejsze sprawy na głowie niż opiekowanie się mną. Dlatego też odchodzi.
Cień przylgnął do mnie, otulając długimi szponami moje biodra. Zupełnie tak, jakby nie pozwalał pielęgniarzom na zrobienie mi krzywdy. Słyszę głośne, wysokie mruczenie. Zerkam na niego, zastanawiając się dlaczego, do cholery, dopiero teraz przełamałam lęk przed tymi stworzeniami? Po ponad dwudziestu latach spędzonych w nieustannym strachu wreszcie zrobiłam cokolwiek, by się od niego uwolnić. Zawsze myślałam, że są moimi wrogami, a teraz... Teraz wszystko się zmieniło. I nie wiem, czy to wynik mojej odwagi, czy po prostu zamknięcie w czterech ścianach z tym czymś, zmusiło mnie do takiej reakcji. Gdybym miała możliwość ucieczki, zapewne bym uciekła, ale kiedy zaczęły podchodzić bliżej, a ja nie mogłam nic zrobić, oprócz stawienia czoła swoim lękom, po prostu to zrobiłam. Gdybym tylko wcześniej odważyła się wejść z nimi w jakąkolwiek interakcję, nie wylądowałabym tu. Nie musiałabym przechodzić tego piekła.
Ale wtedy też nie miałabym Aleksego.
Coś błysnęło między czarnymi fałdami skóry potwora. Moje oczy otwierają się szeroko, kiedy dostrzegam ostre, lśniące zęby, zagłębiające się w mięsień mężczyzny.
- Kurwa. – słyszę jego zduszony głos. – Złapał mnie skurcz.
Po chwili czuję, jak jego uchwyt się rozluźnia, a ja bez problemu mogę wydostać się z tej pułapki. Wyrywam się z objęć i zaczynam biec. Zmuszam mięśnie do zbyt dużego wysiłku. Tracę oddech. Muszę zwolnić. Muszę odpocząć.
Opadam z sił. Moja kondycja nie istnieje.
Pełzak zaszywa się w ciemnym kącie. Patrzę na niego, póki nie znika w mroku. Też muszę się gdzieś ukryć. Muszę znaleźć schronienie. Mogłabym wcisnąć się w jakiś zaułek, ale boję się, że pójdzie za mną. Boję się, jego zębów, boję się, że mnie zaatakuje.
Za sobą słyszę odgłos zbliżających się kroków. Wpadam w panikę. Dudnienie serca nasila się z każdą sekundą. Nie wiem co robić. Nie mogą mnie złapać. Nie dam się złapać. Nie pozwolę, by nafaszerowali mnie lekami.
Przylegam do ściany. Idę wzdłuż niej, starając się nie popadać w paranoję. To miejsce jest dość słabo oświetlone. Blade światła lamp padają jedynie na środek korytarza, zapewniając mi w ten sposób osłonę. Drżę. Częściowo ze strachu, częściowo ze złości. Nie wyobrażam sobie mojej dalszej egzystencji w tym miejscu, skoro nie mam swoich „wpływów”. Nie mogą przecież traktować mnie jak zwykłego pacjenta. Nie chcę być tak traktowana. Muszę się stąd wyrwać. Muszę.
Dźwięk kroków wciąż narasta. Adrenalina podskakuje we mnie do maksimum i już nawet nie jestem w stanie określić, z której strony dochodzą odgłosy. Nie wiem już nic. Jestem przerażona, kiedy tracę nad sobą kontrolę.
- Hanno.
Zastygam w bezruchu. Zimna nawierzchnia ściany studzi moje rozgrzane ciało. Przytulam się do niej. Ten głos. Czy to Aleksy? To na pewno on. Tylko... gdzie się znajduje? Gdzie mam go szukać? Gdzie, do cholery, jest?
Znów słyszę swoje imię i jestem już pewna, że to on. Już nie muszę się bać. Aleksy tu jest. Jest tu, na pewno.
Rozglądam się. Nagle rozlega się cichy brzdęk i lampa nade mną gaśnie. Teraz stoję pogrążona w kompletnym mroku. Zostałam zamknięta w martwym punkcie. Postanawiam iść w stronę najbliższego światła, kiedy nagle na skraju mroku dostrzegam sylwetkę. Przymrużam oczy. Czy to Aleksy? Postać stoi bez wątpienia twarzą w moją stronę. Plecy mężczyzny zostały oświetlone, ale przód pogrążył się w całkowitym mroku. Nie jestem w stanie go rozpoznać.
Podchodzę bliżej, przekonana o tym, że ten idiota się ze mną droczy, chce mnie wystraszyć. Tak, na pewno.
Za sobą słyszę mruczenie Pełzaka. Ten dźwięk jest tak niepokojąco cichy, że po moich plecach przebiega stado ciarek. Mimo rodzących się obaw, mimo złych przeczuć i dławiącego strachu, postanawiam się odezwać.
- Aleksy? – nie jestem pewna czy nie wyobraziłam sobie swoich słów. Czy w ogóle rozbrzmiały?
Sylwetka wciąż pozostaje nieruchomo. Nawet gdy znajduję się kilka kroków przed nią. Właśnie tej chwili zdaję sobie sprawę z tego, jak wielkim debilem jestem. Przecież to nie Aleksy. To nie może być on.
W ciemności błyszczą białka oczu mężczyzny. Otwieram usta, by wciągnąć drżące powietrze do płuc, jednak w momencie, w którym to robię, postać cofa się, pozwalając światłości odkryć jej oblicze. W głowie przewijają mi się obrazy, których nie rozumiem. Światła migoczą, ból przeszywa moje skronie, słyszę kołysankę. To wszystko wydaje mi się bardziej przerażające niż twarz w masce chirurgicznej, z której spływa krew. Niefortunnie spoglądam mu w oczy.
To Fenery.
- Hanno.
Odwracam się w stronę głosu. Ostre światło oślepia mnie na kilka sekund.
Aleksy podchodzi do mnie, zupełnie jakby nie zauważył tego, co znajduje się zaraz obok i chwyta moją dłoń.
- Musimy się pośpieszyć. – mówi tak szybko, że mam problem ze zrozumieniem jego słów.
Czyżby naprawdę tego nie widział?
Znów otwieram usta z zamiarem powiedzenia czegoś, czegokolwiek, ale okazuje się, że ktoś obrabował mnie ze wszystkich liter. Nie protestuję, gdy zaczyna ciągnąć mnie w stronę schodów. Jestem w tak wielkim szoku. Nie potrafię logicznie myśleć. Nie potrafię nawet zapytać, czy czegoś się dowiedział, co z Zośką, czy tych dwóch dupków odpuściło sobie szukanie mnie i po chuj mu ta latarka, skoro prąd jest dostępny na każdym piętrze?
Czuję się tak, jakby ktoś przed chwilą zgwałcił mój umysł. Nie myśląc trzeźwo, odwracam głowę, spoglądając w miejsce, w którym stała postać. I ku mojemu niezbyt wielkiemu zaskoczeniu, już jej tam nie ma.
Czemu zobaczyłam ojca Izabeli? Czemu ona się nie pokaże i nie powie mi, co dokładnie mam zrobić?
Moje życie to jedno, wielkie, chore gówno.
***
Cisza stała się niemal przejmująca. Odgłosy naszych kroków odbijają się echem od pustych tuneli pod psychiatrykiem i wybrzmiewają w ciemności. Jest zimno. Chłód całkowicie skupił na sobie moją uwagę. W bose stopy wbijają mi się odłamki kamyków. Boli.
Myśli rozsadzają moją głowę. Na początku wydawało mi się, że idziemy na wyższe piętro. Nie pamiętam nawet, jakim cudem znalazłam się w piwnicznych tunelach. Nic nie pamiętam. Czuję się tak, jakbym miała ogromną dziurę w mózgu. W dodatku jestem jakby nieprzytomna. Nie odczuwam już nawet zwykłego strachu. Stałam się kamieniem. Całkowicie niezdolnym do reagowania na bodźce.
Potwory idą przodem. Latarka oświetla korytarze, gubiąc w swoim świetle błysk ich oczu. A więc to tak... Aleksy, gdziekolwiek mnie prowadzi, pomyślał o wszystkim. O latarce. Pomyślał. Tak.
Biorę jeden, głęboki wdech próbując oczyścić umysł. Czy przywidzenie mojego umysłu mogło wyprowadzić mnie z równowagi aż do tego stopnia? Przecież on nie był prawdziwy. On nie był prawdziwy.
Mam ochotę zacząć się śmiać.
- Dasz radę? – pyta ciemność przede mną.
- Taa.
- Drżysz. Coś ci zrobili?
Potrzebuję chwili, by domyślić się, o co mu chodzi.
- Widziałeś tych typków?
- Widziałem, jak cię szarpali. Powiedziałem im, że cię znajdę i odprowadzę. Na szczęście mnie nie kojarzyli, więc udało się bez problemu.
Nagle wszystkie siły gdzieś uciekają. Do tego mróz zakorzenił się na dobre w moich żyłach. Słabnę z każdą sekundą, a Aleksy to zauważa, więc zatrzymuje się i bierze mnie na ręce. Moja godność wyparowuje. Próbuję się bronić, ale on ciągle powtarza, że mamy za mało czasu.
- Czego się dowiedziałeś? – wykrztuszam. – Gdzie idziemy? Czemu w ogóle tu jesteśmy?
- Mam nadzieję, że nie obrazisz się, gdy powiem, że mamy nowego sojusznika.
Postanawiam zatrzymać wściekłość w sobie jeszcze przez sekundę.
- Nie dałbym rady sam wszystkiego ogarnąć, dlatego Zdzisław nam pomaga.
- Ten ochroniarz?
- Tak.
Oddech Aleksego zatrzymuje się na moim policzku. Właśnie jestem w trakcie popadania w obłęd, mając świadomość tego, że ktoś jeszcze wie o moim szaleństwie. Moje fobie... O. Boże.
- Ile? – staram się utrzymać spokojny ton głosu. – Ile mu powiedziałeś?
- Wie mało. Po prostu nam pomaga. Można mu ufać.
Przełykam gulę, która urosła w moim gardle. Nie jestem z tego zadowolona. W ogóle nie jestem zadowolona. Chciałabym móc zacząć wrzeszczeć, ale brak siły mi na to nie pozwala, więc swoją frustrację wyładowuję, zaciskając palce na materiale koszulki Aleksego. Głupi ludzie. Nie można im ufać. Nigdy. Po jaką cholerą się do niego przywiązałam? Zaufałam mu. Wiem, że teraz mamy tego ochroniarza po swojej stronie, ale nie chcę, nie chcę, nie chcę, żeby ktoś wiedział o tym, jak nienormalne rzeczy dzieją się w mojej głowie.
- Musisz teraz iść samodzielnie. Dasz radę?
- Nie jestem inwalidą.
Moje stopy znów dotykają podłogi.
- Przestań się złościć, kiedy ci pomagam.
Prycham pogardliwie. Krata się otwiera. Wchodzimy na teren innego budynku. Nie mam pojęcia, w którym bloku jestem. Nie mam pojęcia, co tu robię, choć domyślam się, że to właśnie tu ją trzymają.
Zaczynamy iść po schodach, pokonując kolejne piętra. Figa i Pełzak są zawsze o krok przed nami.
- Powiedz mi, co wiesz. – szepczę, łapiąc skrawki powietrza.
- Od początku?
- Chronologicznie wszystkie fakty, poproszę.
Zatrzymujemy się na moment, czekając, aż pielęgniarka zniknie w jednym z pomieszczeń. Później znów wspinamy się ku górze, a ja rozpoznaję to miejsce. Dociera do mnie, że Zośka jest pod stałą obserwacją lekarską, bo właśnie zmierzamy w stronę zamkniętej strefy zabiegowej.
- Fakt pierwszy. Jest w tym miejscu od ponad trzech lat. Straciła rodzinę w wypadku samochodowym. Załamała się i trafiła tu z zaburzeniami osobowości. Nie potrafi odróżnić rzeczywistości od swoich wyobrażeń. W dodatku jej stan gwałtownie się pogorszył, kiedy tu przybyła.
Łączę wątki. Nie muszę się nawet wysilać, by stwierdzić, że przechodziła dokładnie przez to, co ja. Jedyna różnica między nami jest taka, że posiadam wsparcie ze strony Aleksego, a ona była całkowicie sama. Dręczyło ją to tak długo, aż w końcu, poprowadzona na skraj przepaści, została w nią zepchnięta. I całkowicie oszalała. Zastanawia mnie jedynie to, czy ona też widziała te potwory.
- Ostatnio miała atak. Po raz pierwszy był tak mocny.
- Co z nią?
Moje pytanie pozostaje bez odpowiedzi, ponieważ po kilku sekundach stajemy przed szybą, za którą znajdują białe, szpitalne łóżka. Na jednym z nich dostrzegam nieruchomą sylwetkę, podłączoną do aparatury. Sztywnieję ze strachu. Nie mogę uwierzyć. Przykładam dłoń do szyby, wpatrując się w Zośkę. Wygląda jakby była martwa.
- Czy ona...?
- Musisz się pośpieszyć. Budziła się parę razy, ale jej stan wciąż nie jest stabilny.
Czuję nagły uścisk w sercu. Boże, to przecież mogę być ja za kilka lat. Jeśli nic nie zrobię z tymi dziwacznymi psychozami, będę na jej miejscu. I nikt nie przyjdzie nade mną zapłakać, tak samo, jak nikt nie płacze za nią.
- Zdzisław wyłączył kamery na kwadrans, więc masz około siedmiu minut.
Kiwam głową. Czyli mam tam wejść. Mam tam wejść i spróbować z nią porozmawiać. Z tą ledwo żywą kobietą. Świetny plan.
- Idź. – Aleksy kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Chodź ze mną.
- Będę stał na czatach.
- Nie. – zręcznie unikam jego wzroku. – Chcę, żebyś był tam ze mną.
Chwila ciszy dłuży się w nieskończoność, ale kiedy w końcu się zgadza, czuję po prostu zwykłą ulgę.
Uchylam drzwi. Wślizgujemy się do środka. Cienie człapią obok. Moje serce bije niebezpiecznie szybko, kiedy zbliżamy się do łóżka Zośki. Mam dreszcze. Pocę się. Błagam, niech się obudzi. Niech się obudzi. Nie chcę jej dotykać. Wydaje się taka słaba. Nie jestem pewna, czy jeśli jej skóra dotknie mojej, to nie sprawi, że Zośka zamieni się w pył. Z jej żył wychodzą igły i rurki. Maska tlenowa odcisnęła się na jej chudej twarzy. Sińce pod oczami są jedynym szczegółem, który się wyróżnia. Wydaje się bardziej martwa, niż chciałabym, żeby była.
Siadam na łóżku obok. Zaczynam mówić, licząc na to, że usłyszawszy mój głos, postanowi choćby otworzyć oko, ale nic takiego się nie dzieje. Unosząca się klatka piersiowa i piszczący dźwięk maszyny rejestrującej bicie serca, upewniają mnie w przekonaniu, że wciąż mam szansę zakończyć to szaleństwo z jej pomocą.
Pełzak schował się za Aleksym. Wygląda na przestraszonego. Figa została przy drzwiach. Czyżby czuły się zagrożone przy Zośce?
Czas ucieka, a ja zaczynam się czuć jak schizofrenik, gadając sama do siebie. W końcu nie wytrzymuję. Kładę dłoń na jej przerażająco chudej dłoni i przykucam obok.
- Proszę. – powtarzam po raz setny. – Obudź się. Naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Wiem, że też widziałaś Izabelę. To ona w jakiś sposób tobą sterowała, prawda? Musisz mi powiedzieć, czego dokładnie ode mnie chce.
Wydaje mi się, że jej powieka drgnęła.
- Już dużo rzeczy odkryliśmy. Musisz nam pomóc. Błagam. – nagle moje oczy napełniają się łzami, którym nie pozwalam popłynąć. – To było dla ciebie trudne. Straciłaś wszystkich, a w dodatku zaczęły prześladować cię te wszystkie pojebane rzeczy. Nikt ci nie pomógł, ale ty możesz pomóc mi. Błagam. Jeśli to zrobisz, a ja wyjdę z tego przeklętego miejsca, zaopiekuję się tobą. Błagam. Błagam. Obudź się.
Umieram z radości, gdy spogląda na mnie prawym okiem. Ogrzewam jej dłoń swoją dłonią. Chcę, żeby poczuła się bezpiecznie. Potrzebuję jej. Śledzę delikatne ruchy warg Zośki, jednak nie słyszę jej głosu. Po chwili rezygnuje z próby mówienia. Unosi nieznacznie rękę i dotyka mojego policzka. Mam wrażenie, że się uśmiecha, usiłując w ten sposób powiedzieć coś w stylu: „Będzie dobrze. Dasz sobie radę”.
I właśnie w tej chwili moje uczucia wylewają się na zewnątrz. Maska obojętności pęka, bo nigdy nikt nie dotykał mnie w taki sposób. To jak dotyk matki, chcącej pocieszyć swoje dziecko. To niezwykłe. Splatam swoje palce z jej palcami.
- Błagam... – wykrztuszam. – Nie chcę tu już być. Oszalałam.
- Nie oszalałaś. Po prostu się budzisz. – rozbrzmiewa w mojej głowie. Kiedy patrzę na kobietę, zauważam jak bardzo osłabła. Czuję lekki uścisk jej zimnej dłoni, a później Zośka znów zamyka oczy.
Już wiem, że nic mi nie powie. Nie ma wystarczająco siły. Gdybym tylko mogła jej pomóc.
- H... Hanno.
Niepokój wypełnia moje usta, gdy słyszę lęk w głosie Aleksego. Podnoszę głowę. Nie muszę długo szukać, by zobaczyć, co wzbudziło w nim takie emocje.
Czarne szpony spoczywają na oparciu łóżka. Zniekształcona dłoń przesuwa się wzdłuż poręczy, aż w końcu moim oczom ukazuje się przygarbiony, okropnie chudy, okropnie kościsty cień. Spogląda na mnie wyblakłymi oczami, które pozbawione są blasku. Ten widok jest tragiczny. Mam ochotę się cofnąć i zacząć krzyczeć, by dać upust emocjom, ale zamiast tego, pozostaję przy Zośce.
- Uciekaj. – słyszę za swoimi plecami. – Jest jakiś... inny.
Ignoruję wszystko dookoła, kiedy stwór wyciąga dłoń w moją stronę. Usiłuję zapanować nad lękiem. Próbuję nie popaść w obłęd, ale nie daję rady i cofam się kilka centymetrów. Nie mogę wyobrazić sobie, że to może mnie dotknąć.
Cień przestał się ruszać. Zastygł w jednej pozie, z ręką wyciągniętą ku mnie. Mija osiem uderzeń serca, zanim orientuję się, że trzyma coś między szponami. Niewiele myśląc, podstawiam swoją dłoń.
Obawy wypełniają mój umysł, krzycząc: „Zabije cię,” „Uciekaj.” Histeria całkowicie mną owładnęła. Nie potrafię już tego zatrzymać. Chyba zejdę na zawał. Moje serce przeżywa nagły atak, gdy coś zimnego uderza o wnętrze mojej dłoni. Patrzę na srebrne kółko. Odważam się przyjrzeć mu z bliska i stwierdzam, że jest to przewieszka.
Zerkam na cień, który ledwo utrzymuje się na swoich długich kończynach i niepewnie otwieram medalion. W środku jest zdjęcie. Rozpoznaję na tę kobietę w pięknych, lśniących lokach. Ta sama kobieta umiera teraz w samotności na szpitalnym łóżku. Obok niej stoi wysoki, przystojny mężczyzna. Uśmiecha się lekko, kładąc dłoń na ramieniu jednej z dwóch córek, które robią głupie miny. A więc to jest jej rodzina? Więc aż tak szczęśliwa była?
Miała rodzinę.
Ja nigdy jej nie miałam.
Patrząc na to, jak bardzo jesteśmy różne, a zarazem takie same, nie wiem, która z nas ma gorzej. Bardziej beznadziejnie jest być szczęśliwym i nagle to szczęście utracić, czy być samotnym od początku, bez narażania się na straty ani przyjemności.
Zamykam medalion. Potwór ciągle wpatruje się we mnie z uwagą. Nie rozumiem, o co mu chodzi. Albo nie chcę zrozumieć, ponieważ to zbyt dużo, jak na moją słabą psychikę.
- Ja... będę się tym opiekować.
Kilka kropel deszczu zawiesza się na policzkach. Popełniają samobójstwa, skacząc z czubka mojej brody.
Cień spogląda na Zośkę i przysięgam, że widzę jego rozpacz. To jej cień. Ona umiera, więc na niego też przyszła pora. Pełzak i Figa kryją się za sąsiednim łóżkiem. Mruczą smutno, a w rytm ich mruczenia nagle wbija się monotonny piskliwy dźwięk, świadczący o zatrzymaniu pracy serca. Oddech ustaje. Spokój spływa strumieniami na jej twarz. Odeszła. Jest razem ze swoją rodziną.
Szczęściara.
Ściskam jej chłodną dłoń po raz ostatni, chcąc w ten sposób się pożegnać. I powiedzieć, że żałuję, że nie próbowałam wcześniej zrobić czegoś, co by nam pomogło. Ale teraz to już nie jest ważne. Teraz, mogę krzyczeć, płakać i piszczeć. Ona i tak mnie już nie usłyszy.
Głośny, przeraźliwy dźwięk stworów słychać chyba w całym wszechświecie.
Obserwuję, jak cień Zośki stopniowo zamienia się w pył. W ostatniej chwili dotykam jego szponów, chcąc pożegnać się również z nim. Na moich opuszkach zostaje tylko czarny osad.
On również umarł.
Pełzak przeskakuje przez łóżko i przykuca obok mnie. Piszczy okropnie głośno. Potrzebuję chwili, by zrozumieć, co robi. Zgarną cały proch, nie przeoczając nawet okruszka. Przesypuje go przez szpony. Zlepia coś.
Nie wiem, jak mu powiedzieć, że nie da się już nic zrobić. Nie może przywrócić nikogo do życia, nawet jeśli jego logiczne istnienie jest teoretycznie wykluczone. Co raz stracone, nigdy nie powróci.
Podnoszę się z kolan, zaciskając palce na medalionie. Figa usiłuje odciągnąć Pełzaka od pozostałości po ich bracie. A Aleksy wciąż milczy.
Odzywa się, dopiero kiedy do niego podchodzę.
- Musimy stąd spadać.
Kiwam głową. Zerkam ostatni raz na nieruchome ciało Zośki i układam w głowie nowe postanowienia.
- Odprowadzę cię do twojego bloku i wrócę, by zgłosić jej śmierć.
Brak sił nie pozwala mi odpowiedzieć, więc po prostu odwracam się, zmierzając w stronę drzwi. Nie słychać już mruczenia. Ucichło nagle. Chyba ten idiota zrozumiał, co się stało. Wie, że nie może już nic zrobić.
Ocieram resztki łez. Zostawiam za sobą ten cały dziwaczny ból, przyrzekając sobie w myślach, że wyjdę, dam sobie radę i będę żyła tak, jak nikt jeszcze nie miał odwagi żyć.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/12503-Wciaz-patrza-27
Komentarze