Historia

Rodzina Grinswaldów

pawelkumiega 1 9 lat temu 1 018 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Zima roku 1605 okazała się wyjątkowo surowa. W skład rodziny Grinswaldów, mieszkających na samej granicy lasu Hampshire, wchodziło trzech członków. Głową rodziny był John, rolnik od kilku pokoleń. Jego długie do ramion włosy zdradzały już pierwsze oznaki siwienia, ciało jednak pozostawało w idealnej kondycji, dzięki setkom godzin spędzonym na pracy fizycznej. Żoną Johna była Isabel, wysoka smukła kobieta o kruczoczarnych włosach i jeszcze ciemniejszych oczach. Grinswaldowie długo oczekiwali potomstwa, w tamtych czasach posiadanie co najmniej piątki dzieci było na porządku dziennym. Mimo usilnych starań, były to próby na marne. Doprowadziło to do kryzysu w ich małżeństwie, ucierpiała relacja pomiędzy małżonkami. Dopiero ostatniego lata Isabel dowiedziała się, że jest w ciąży. Dziecko znów połączyło małżonków. Isabel Grinswald urodziła córkę, którą nazwała Elisabeth, po swojej matce.

Przytoczona przeze mnie historia owej rodziny nie jest wytworem mojej wyobraźni i wydarzyła się naprawdę.

Isabel nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do religii, w przeciwieństwie do swojego męża. John pochodził z bardzo religijnej rodziny a historie jakie ludzie w mieście beznamiętnie powtarzali głosiły, że ojciec Johna był fanatykiem religijnym i zawierzony Bogu w takim stopniu, decydował się składać ofiary ze swoich dzieci. Sam John posiadał czwórkę rodzeństwa, lecz według pogłosek było ich znacznie więcej i zostały złożone w ofierze. Isabel słyszała o tych plotkach jednak nie dawała im większej wiary.

Elisabeth rozwijała się prawidłowo; miała już osiem miesięcy, była dużym pulchnym dzieckiem i jej gaworzenie można było usłyszeć w każdym kącie chaty Grinswaldów. Nie rozstawała się ze swoją ukochaną lalką, jedyną, którą posiadała i na którą biedną rodzinę było stać.

Dorastająca Elisabeth sprawiała wiele radości rodzicom, a w zasadzie tylko Isabel, która zauważyła pewną zmianę w zachowaniu swojego męża. John bronił się od brania swojej córki na ręce, nawet na chwilę. Nie bawił się również z nią, traktował małą z pewną oschłością. Gdy Isabel zajmowała się córką, jej mąż stał na uboczu tylko im się przyglądając. Martwiło to Isabel, która sądziła że John jeszcze nie przyzwyczaił się do roli ojca i potrzebuje trochę więcej czasu.

Był 5 grudnia roku 1605. Isabel, która rzadko opuszczała swoją ziemię, musiała udać się do miasta. Chciała kupić tkaniny na odzież i była to właściwie jedyna rzecz jaką nie mógł zrobić za nią mąż. John nie znał się na rodzajach materiałów, więc by zakupić odpowiednie, Isabel musiała zostawi ć małą z mężem. Wahała się dłuższy czas, lecz w końcu postanowiła, że Elisabeth jest już na tyle duża, że może zostać z Johnem na kilka godzin. Mieszkający, w oddalonej o kilkanaście mil chacie, Ben Wilshire był dobrym człowiekiem i zdecydował się podrzucić panią Grinswald do miasta. Ben był im praktycznie jedynym sąsiadem, jednakże dzieliła ich o tyle duża odległość, że rzadko go widywali. Isabel pożegnała męża, ucałowała córkę i załadowała się na wóz starego poczciwego Bena. Ruszyli w kierunku Ringwood.

---------------------------------

Pani Ginswald załatwiła wszystkie sprawy nad wyraz szybko i po 2 godzinach już wracała do domu.

Na zewnątrz panował trzaskający mróz, jednak ich chata była położona w niezwykle malowniczym miejscu. Przed nimi rozciągał się widok na cały skraj lasu. Drzewa, pokryte grubą warstwą białego puchu nadawały miejscu piękny, zimowy klimat. Pani Grinswald, początkowo martwiąca się o małą Elisabeth, dała się ponieść pięknemu widokowi i zapomniała o całym świecie. Gdy wreszcie dojechali, podziękowała Benowi i weszła do domu. Od razu zaniepokoiła ją cisza. Ich chata składała się z dwóch niewielkich pomieszczeń. Jedno służyło jako pokój dzienny- było jednocześnie kuchnią i pokojem zabaw małej Beth, w drugim, dużo mniejszym znajdowało się posłanie, na którym spała rodzina. Grinswaldowie nie odczuwali biedy, lecz jako skromni ludzie mogli sobie pozwolić jedynie na tyle. Isabel sprawdziła oba pomieszczenia; w obu nie było żywej duszy. Przeczuwała że stało się coś niedobrego, wtedy jednak nie wiedziała, do jakich tragicznych wydarzeń doszło podczas jej nieobecności. Zaczęła obwiniać się za swoją nieodpowiedzialność i lekkomyślność. John nie był gotowy do opieki nad małą, wiedziała o tym doskonale. Mimo to zostawiła ich samych. Być może sama potrzebowała chwili odpoczynku, której nie dawał jej mąż. Tego nie była pewna, lecz w tym momencie jej rozmyślania zeszły na dalszy plan. Zauważyła bowiem coś czego nie spostrzegła na samym początku; zajęta poszukiwaniami i rozmyślaniem nad swoją winą nie zauważyła rzeczy której na pozór nie można było przegapić.

Po drugiej stronie chaty, w miejscu nie widocznym z drogi, paliło się ognisko. Nie zwykłe ognisko, które rozpalamy w kominku, ale ognisko o średnicy kilku metrów, którego płomienie sięgały prawie dwa metry w górę. Isabel, mimo to nie mogłaby go zauważyć, chata w całym stopniu zasłaniała je. Isabel je usłyszała. Do jej uszu bowiem dobiegł trzask spalanego drewna, dochodzący zza ścian. Zaintrygowana pospiesznie wyszła z domu, nie ubierając się nawet, co nie było zbyt mądrym posunięciem przy piętnastu stopniach mrozu. Nie zwracała jednak na to uwagi. Pragnęła tylko znaleźć córkę, nawet jeśli oznaczałoby to śmiertelne odmrożenia.

Gdy zbliżyła się do ognia zauważyła, że po drugiej stronie ktoś stoi. Sylwetka była dumna i wyprostowana, jak gdyby trzaskający mróz nie robił żadnego wrażenia. John, bo to on był tym człowiekiem, od razu ją zauważył, lecz to Isabel odezwała się pierwsza.

-Gdzie ona jest?- mimo że miała mnóstwo pytań do męża, los Elisabeth wydawał jej się najważniejszy.

-W miejscu, które jest jej prawdziwym domem. U swego ojca - John wyraźnie podnosił głos, a mimo to Isabel musiała wsłuchiwać i wyłapywać poszczególne słowa, wśród hałasu, które wydawało ogromne palenisko.

Isabel podeszła bliżej i zauważyła, że twarz Johna umazana jest w czymś co przypominało krew. I to na pewno nie należąco do niego samego, John nie zdradzał żadnych oznak zranienia.

-Muszę to zrobić, Isabel, muszę. Dzięki temu on da mi coś co jest dużo więcej warte niż wszystko inne.- John kontynuował swój monolog. Dla Isabel był to jedynie bełkot, nie mający żadnego sensu.- Więc i ty musisz się zgodzić. Nie opieraj się proszę, to musi się stać.

-Gdzie jest mała?- Isabel już krzyczała, ogarniał ją coraz większy strach.

Wtedy dostrzegła jeszcze jedną zmianę jaka nastąpiła. Parę metrów za Johnem, który teraz tępo patrzył na nią, widniał drewniany słup. Był to drewniany pal, jeden z wielu, które pozostał po budowie płotu zeszłej wiosny. Dotychczas leżał za chatą, teraz stał postawiony pionowo- całość miała nie więcej niż dwa metry. Na czubku zaostrzonego kawałka drewna widniał okrągły kształt, który Isabel początkowo wzięła za nieociosaną część konara. Gdy wreszcie znalazła się na odległości kilku kroków od drewna, widziała doskonale i Johna (do którego stała teraz plecami) i pal.

Serce zamarło jej na chwilę, wydała z siebie przenikliwy wrzask.

Na zaostrzonym z jednej strony palu widniała główka małej Elisabeth. Isabel widziała doskonale każdy szczegół; powieki małej były niedomknięte, spod długich rzęs błyszczały się śnieżnobiałe białka oczu. Ze słupa powoli ściekała krew Elisabeth, którą umazany był najpewniej sam John. Przerażenie i obrzydzenie ogarnęło jednocześnie całą Isabel. Na chwilę straciła poczucie czasu, później poczuła tylko tępe uderzenia w tył głowy.

----------------------

Kiedy się ocknęła zorientowała się, że jej ręce i nogi są związane. Obok niej stał John, który szeptał pod nosem słowa, które przypominały modlitwę. Isabel nie słyszała ich dokładnie.

Przypomniała sobie widok, który miała przed oczami będąc nieprzytomna. Zebrało ją na wymioty.

John, który spostrzegł że się ocknęła, nie przerywając recytowania tekstu, podniósł ją lekko.

Teraz mogła już doskonale usłyszeć, każdy wyraz wypowiedziany przez Johna.

-Pan jest moim pasterzem i nic mi nie trzeba, do kłamstw mnie zmusza przez ciche zamyślenie i wszechobecne przeznaczenie… - twarz Johna wyglądała na zamyśloną, oczy jakby wirowały w powietrzu, wydawało się że myślami był gdzie indziej. John kontynuował swoją modlitwę: - … poprzez zieloną trawę mnie poprowadził, jak cichą wodę. I uwolnił mą duszą swoimi ostrzami i kazał wisieć na wysokościach…

Gdy John, z przełożoną przez ramię Isabel, wreszcie doszedł do skraju ogniska, bezceremonialnie rzucił ją na ziemię. Isabel tylko jęknęła z bólu, była zbyt oszołomiona wszystkimi zdarzeniami by myśleć racjonalnie.

- … i gdy nadejdzie ten czas w końcu go zobaczymy!- jej mąż zdaje się dokończył swoją modlitwę.

W tym samym momencie jego wzrok powrócił na Ziemię, popatrzył na nią oczami, w których zakochała się parę lat temu. Tymi samymi, którymi patrzył na nią każdego dnia ich małżeństwa. Znów ją podniósł i szepnął jej do ucha: -To musi się stać!- po czym rzucił jej ciało jak gdyby ważyło zaledwie kilka kilogramów na palenisko.

Isabel poczuła niewyobrażalny ból, zdawało jej się że jej mięśnie są rozsadzane od środka. Przed oczami miała tylko jeden obraz: nabita na drewniany pal główka małej Elisabeth, która krzyczała „Mamusiu, nie chcę, to boli!”

--------------------

Opisana powyżej historia wydarzyła się naprawdę. Jest jedną z wielu opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Według legendy John Grinswald po swoim makabrycznym czynie podciął sobie żyły. Do dziś w ruinach ich chaty, zdaje się słyszeć słowa niesione przez wiatr „… mamusiu, nie chcę, to boli…”.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ciekawa historia :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje