Historia

Miasto X Cz.4

gabriel grula 13 8 lat temu 4 734 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/5577

Okolicę powoli zaczynał spowijać mrok, któremu ustępowała miejsca mgła. Byli kilkanaście metrów przed bramą wejściową, kiedy ogólnie panującą ciszę przerwał przeraźliwy ryk dochodzący z kaplicy.

Obydwoje odwrócili się w nadziei zlokalizowania jego źródła. Niestety, budynek był już szczelnie otoczony przez mgłę oraz zapadający zmrok. Ale, co gorsza, zauważyli, coraz bardziej widoczne kontury sylwetek idących w ich stronę mieszkańców miasteczka. Szli wolnym, chwiejnym krokiem od strony centrum miasta, odcinając im drogę do samochodu. Nie było innego wyjścia, jak podążyć w stronę przeciwną do tej, z której nadchodzili wrogowie. Tak właśnie uczynili.

Fernandowi szło się coraz ciężej. Nie zwracali już uwagi na to, czy ich ktoś zauważy. Chcieli tylko jak najszybciej dojść do samochodu.

Byli z drugiej strony cmentarza, gdy za drugą z bram wjazdowych dostrzegli range rovera, którym Sophie z nieżyjącym już Michaelem przyjechali do tego koszmarnego miejsca.

Przy samochodzie stało dwóch mężczyzn, obaj wyraźnie ożywili się na ich widok. Wyższy ubrany w stary, zniszczony płaszcz ruszył jako pierwszy. W ślad za nim podążył drugi z osobników. Prócz powolnie wykonywanych kroków, dało się słyszeć, brzęk uderzającej o ziemię metalowej rury. Niższy z mężczyzn najwyraźniej nie zadając sobie trudu podniesienia owalnego metalu, szedł ciągnąc za sobą trzymany w ręku przedmiot.

Fernando ułożył Pabla na jednym z kamiennych nagrobków. Wziął od Sophie pistolet i, truchtając, starał się okrążyć idące w ich stronę postacie. Dziewczyna została tymczasem z Pablem.

Fernando bez problemu okrążył mężczyzn, stając w jak najbardziej dogodnej odległości i pozycji do oddania strzałów.

Dwukrotny huk wystrzałów, niczym grzmot wyładowania atmosferycznego, rozbrzmiał, niosąc się echem po całej okolicy.

W pierwszej kolejności na twarz upadł właściciel zniszczonego płaszcza. Niespełna dwie sekundy później, dało się słyszeć brzęk uderzającego o ziemię, całą swą wagą, owalnego metalu. Tuż obok natomiast runęło ciało drugiego z mężczyzn.

Niosąc Pabla, tym razem na lewym ramieniu, wraz ze swą towarzyszką zmierzał w stronę SUV-a. Samochód był otwarty. Umieścił przyjaciela na tylnej kanapie. Sophie zajęła miejsce pasażera. Gdy już miał wsiadać do auta, ogromny ból przeszył mu prawe udo. Źródłem bólu okazała się być strzała. Niewiele myśląc, czym prędzej wskoczył do auta, jednocześnie zamykając drzwi. Spojrzał we wsteczne lusterko. Co prawda mgła niemal całkowicie opadła, ale i tak nie dostrzegł nikogo, kto mógł zadać bolesną ranę.

Sophie na widok odniesionej przez Fernanda rany, znów zaczęła popadać w obłęd. Pierwszym jego objawem było strasznie silne drżenie rąk. Widząc to, chwycił ją za rękę i cały czas trzymając, próbował uspokoić.

– Uspokój się, tylko spokój może nas uratować, wszystko będzie dobrze.

Kiwnęła głową, lecz mimo wszystko trudno jej było powstrzymać drżenie rąk, a także nasilające się drganie całego ciała. Mimo sporego bólu ułamał większą część wystającej z nogi strzały, zapuścił silnik i wrzucił wsteczny bieg. Przed bramą cmentarną, prócz range rovera, stały jeszcze: ford mondeo, honda accord, toyota camry i cztery motocykle. Można się było tylko domyślać, że auta te niegdyś były własnością ludzi składanych jako ofiary w piekielnej kaplicy.

Jechali ulicą wzdłuż cmentarza. Wydawała im się ona, oczywiście intuicyjnie, najlepszą z dróg mogących doprowadzić ich do drogi głównej, a tym samym wyjazdowej z miasta. Mgła opadła całkowicie. Teraz okolicę spowijał mrok, z każdą minutą zmieniający się w noc. Wyjechali na drogę główną. Prędkościomierz wskazywał osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.

Miasteczko znów sprawiało wrażenie martwego. Jak się okazało, do czasu, aż wyjechali na drogę mającą ich ostatecznie doprowadzić do rogatek miasteczka. Tam czekała na nich niemiła niespodzianka. Była nią grupa dwudziestu zombie – mieszkańców, na których czele stał mężczyzna w bogato zdobionych szatach. Zakonnik stał, najwyraźniej dowodząc grupą mieszkańców. Gdy wskazał im dłonią nadjeżdżające auto, wszyscy ruszyli w jego stronę.

Bez sensu było się rozpędzać i staranować ich następnie ze znaczną prędkością. W ten sposób mogli poważnie uszkodzić samochód. Dlatego też chłopak zdecydował się nie przekraczać prędkości trzydziestu kilometrów na godzinę. Masywny przód samochodu powinien bez większych przeszkód przedrzeć się przez gromadę mieszkańców. I tak też się stało.

Którykolwiek z bezmyślnie idących osobników uderzył o przód auta, natychmiast odskakiwał niczym odbita piłeczka pingpongowa. Ta ludzka barykada nie stanowiła dla nich żadnej poważnej przeszkody.

Dlatego w chwilę później zostawili ją z tyłu, wraz z dowodzącym nią mnichem. Auto zwiększyło prędkość do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Po ośmiu minutach jazdy z niedowierzaniem stwierdzili, że znowu wjeżdżają do miasta.

– Jak to możliwe!? – bezsilnie powtarzał Fernando.

Sophie nie odezwała się za to ani słowem. Kredowobiała na twarzy, obserwowała okolicę, o istnieniu której wolałaby nie mieć pojęcia. Tym razem musieli mocno kluczyć mniejszymi uliczkami miasteczka. Głównie z uwagi na to, iż na głównej arterii, co pięćdziesiąt metrów porozstawiane były blokujące przejazd barykady okupowane przez mieszkańców. Fernando dziękował Bogu, że jadą range roverem, a nie jego passatem. Auto osobowe nie poradziłoby sobie w takich okolicznościach. Kilka razy musieli przejeżdżać przez podwórka posesji, taranując ich płoty i zabudowę.

W pewnej chwili dziewczyna oprzytomniała, przypomniała sobie, że mijając rogatki miasta, zauważyła dwie charakterystyczne rzeczy. Pomnik dużego kruka oraz ruiny średniowiecznej wieży. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że obu tych rzeczy nie widziała, gdy za pierwszym razem próbowali wyjechać z miasta. Natychmiast powiedziała o tym Fernandowi. On też obydwie te rzeczy od razu sobie skojarzył. W głębi obydwoje odetchnęli z ulgą. Już myśleli, że albo oni postradali zmysły, albo znaleźli się w miejscu, z którego nie sposób wyjechać.

Mijając drogowskaz, według którego poprzednio obrany kierunek jazdy miał im gwarantować wyjazd z miasta. Tym razem pojechali inną z dróg. Tą, która wedle oznakowania miała doprowadzić ich do centrum miasta.

Była to jak najbardziej trafna decyzja, ponieważ gdy minęli ruiny wieży, ich oczom ukazał się pomnik dużego kruka. Wtedy, niczym spod ziemi, wyrósł im przed maską samochodu mistrz ceremonii. Kierowca nie zdążył wykonać żadnego manewru. Auto z prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę uderzyło w człowieka o zmasakrowanej twarzy. W następstwie czego Feliks stracił nad nim panowanie.

Ostatnimi charakterystycznymi dźwiękami jakie obydwoje zapamiętali, był pisk opon i huk uderzenia przodem auta.

Sophie ocknęła się, nieprzytomnym wzrokiem spoglądając najpierw w miejsce gdzie jeszcze kilka minut temu znajdowała się przednia szyba auta. W tej chwili nie było po niej śladu. Na skutek uderzenia ciało leżącego na tylnej kanapie Pabla wypadło na zewnątrz, zatrzymując się na przeszkodzie w postaci dużego, grubego drzewa. Zwłoki mężczyzny rozciągnęły się na pniu w sposób nienaturalny i charakterystyczny dla pozbawionej układu szkieletowego szmacianej lalki. Pablo nie żył. Nikt nie mógłby przeżyć takiego uderzenia.

Po chwili skierowała wzrok na cały czas siedzącego za kierowcą Fernanda.

Jego spoczywająca na kole kierownicy twarz, z martwo spoglądającymi oczami, skierowana była w jej stronę. Spływająca ze skroni stróżka krwi po ominięciu oka, skraplała się w okolicach nosa, a następnie kropla za kroplą skapywała na podłogę.

Chcąc wykonać ruch ręką, poczuła ogromny ból w okolicach barku. Nie miała jednak wyjścia. Zacisnąwszy zęby, odpięła pas, następnie otwierając powyginane boczne drzwi samochodu.

Na asfalt posypało się kilkadziesiąt szklanych drobinek niegdyś będących boczną szybą.

Powietrze miało dziwnie słodkawy, rześki zapach. Świecący księżyc rzucał blady rodzaj światła na powyginaną karoserię i czerwoną od krwi Pabla korę drzewa.

Zbolała, z trudem wykonując każdy z kolejnych kroków szła wzdłuż drogi, zlęknionym wzrokiem spoglądając na rosnący po obydwóch stronach asfaltu gęsty las. Słysząc dobiegające z oddali wycie wilków, wzdrygnęła się.

Zdruzgotana psychicznie szła przed siebie, lewą ręką ocierając spływającą po twarzy mieszankę łez i krwi.

W pewnej chwili usłyszała tuż za sobą dźwięk rytmicznie wykonywanych, szybkich kroków. Stanęła w bezruchu, próbując upewnić się czy aby na pewno nic jej się nie przesłyszało. Odwróciła się, kierując niepewnie wzrok przed siebie.

Metr przed nią stał jeden z mistrzów ceremonii. Wyglądał koszmarnie, lecz mimo to nie sposób było nie dostrzec malującego się na jego twarzy uśmiechu.

Przerażona krzyknęła. Nie bacząc na nic, bardziej pod wpływem instynktu odwróciła się, czym prędzej biegnąc przed siebie.

Strasznie mocny błysk światła oślepił ją na tyle, by nie zdążyła umknąć przed wyjeżdżającą zza zakrętu, pędzącą prosto w jej stronę ciężarówką.

Przeszło czterdziesto tonowy tir uderzył w filigranowe ciało Sophie, zabijając ją na miejscu.

Pisk opon i charakterystyczny zapach przypalonej gumy. Poprzedził chwilę zatrzymania pojazdu. Drzwi szoferki otworzyły się i po chwili wysiadł z nich niski, lekko otyły mężczyzna. Przerażony podbiegł do leżących na poboczu zwłok.

Takiego uderzenia nie mógł przeżyć żaden człowiek. I tak też było w przypadku potrąconej dziewczyny.

- Co ona robiła o tej porze na środku trasy? – zadał sobie w myślach pytanie. Jednocześnie wyjmując drżącymi dłońmi telefon komórkowy.

Kilkukrotny sygnał poprzedził głos dyżurnego numeru alarmowego:

- Halo?

- Johny Brasc z tej strony, przed chwileczką miałem wypadek. Potrąciłem stojącą na środku nieoświetlonej drogi kobietę. Była niewidoczna Ona… ona nie żyje. Znajduję się na osiemset pięćdziesiątym kilometrze trasy S-9 – mówił drżącym głosem.

Po chwili ciszy, głos w słuchawce zapytał:

- Mógłby pan powtórzyć gdzie się znajduje?

- Na osiemset pięćdziesiątym kilometrze trasy S-9.

- Proszę się uspokoić i jeszcze raz sprawdzić swoją lokalizację.

- Przecież mówię wyraźnie…

- Proszę pana trasa S-9 kończy się na osiemsetnym kilometrze. Proszę rozejrzeć się i powiedzieć co charakterystycznego pan widzi.

Johny zbladł. Poczuł jak uginają mu się nogi w kolanach, a po plecach przechodzi nieprzyjemny dreszcz.

- Kurwa co jest? – przeklął w duchu odstawiając od ucha telefon.

Najpierw spojrzał w stronę stojącej kilka metrów przed nim ciężarówki. Mocne światła oświetlały nie tylko jego i leżące tuż obok zwłoki, ale coś jeszcze.

Widząc wyłaniające się z mroku sylwetki, przetarł ze zdumienia oczy.

Szli całą szerokością jezdni, jeden przy drugim. W pierwszej chwili zbliżył się do idących, ciesząc się z nadchodzącej pomocy.

Chwilowa ulga w mgnieniu oka zastąpiona została paniką. Oni byli jacyś dziwni. Te twarze były obce, nieobecne.

- Pierdolę, spadam stąd i to jak najszybciej – pomyślał.

Odwrócił się, stając twarzą w twarz z mężczyzną odzianym w bogato zdobiony, poplamiony zieloną substancją strój.

Charakterystyczne czarne oczy patrzyły wprost na niego, zdając się wnikać do jego umysłu, a następnie paraliżując go.

Nie zdołał wykonać jakiegokolwiek ruchu, kiedy chude dłonie chwyciły jego głowę, szybkim, wprawnym ruchem obracając ją o sto osiemdziesiąt stopni.

Ciało Brasca bezwładnie runęło na ziemię. Z wypuszczonego z dłoni telefonu komórkowego cały czas dobiegał głos dyżurnego:

- Halo?! Halo?! Panie Brasc słyszy mnie pan?! Halo!

Mistrz ceremonii podniósł telefon, następnie miażdżąc go w dłoni.

Spojrzał na stojący przed nim tłum mieszkańców. Wszyscy tępym wzrokiem wpatrywali się, czekając na rozkazy.

- Nikt nie zdoła stąd uciec. Nikt, a nikt – pomyślał spoglądając na doskonale radzące sobie z ciemnością reflektory ciężarówki.

Skinieniem dłoni dał znak by wracali do miasta, sam zaś ruszył w stronę kabiny tira.

Koniec.

Jeżeli podoba Ci się moja twórczość, polub fanpejdż:

https://web.facebook.com/KsiazkaCzasZ/?ref=aymt_homepage_panel

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Gabriel Grula co z Czasem Z??
Odpowiedz
Na "Czas Z 2" Trzeba będzie zaczekać. Ile czasu? Nie wiem.
Odpowiedz
Opowiadanie jest naprawdę super ale dojrzałem się tego że glock miał tłumik to dlaczego cytuję " dwukrotny huk wystrzałów niczym grzmot wyładowania atmosferycznego, rozbrzmiał niosąc się echem po okolicy" jak miał tłumik, poza tym to jedyne do czego się doczepiłem. Pozdrawiam
Odpowiedz
Jak najbardziej słuszne spostrzeżenie :) Moje niedopatrzenie. W zasadzie to kwestia uściślenia tekstu (5 min. roboty). W tej chwili już jednak tego nie zmienię. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Miałam nadzieję że jakoś rozwiążą tajemnicę tego miasta. Chyba za bardzo się przyzwyczaiłam do opowiadań, gdzie wszystko kończy się 'happy endem'. W każdym razie, całe opowiadanie podobało mi się, mam nadzieję że poczytam coś jeszcze od Ciebie. :D ///Też chciałam napisać o tej pomyłce, ale widzę że mnie uprzedzili. xD
Odpowiedz
Cieszę się, że tekst przypadł do gustu :) Czasami lepiej jak tajemnica zostanie tajemnicą :) Na pewno raz na jakiś czas będę podrzucał jakieś teksty. W najbliższym czasie, planuję opublikować dwie, może trzy, krótkie historie. Pozdrawiam.
Odpowiedz
Gabriel Grula szkoda że już tyle czekamy :'( :'(
Odpowiedz
Feliks ?? niespodzianka ;) z Czas Z Ci się chyba pomyliło :D
Odpowiedz
No jest mała niespodzianka. To był taki konkurs na spostrzegawczość ;) Zmieniałem dwa dni temu końcówkę i stało się :) Tyle razy pisałem Feliks to, Feliks tamto, że nastąpiło potknięcie :)
Odpowiedz
Wszystko ok. Ale chyba mała pomyłka jest :) "W następstwie czego FELIKS stracił panowanie" :)
Odpowiedz
Normalnie Czas Z
Odpowiedz
Pomyłka jakby nie patrzeć jest :) Nie mam możliwości edytowania, więc tego nie zmienię. Dwa dni temu, na biegu zmieniałem końcówkę. Pierwotnie była inna i trochę się zagalopowałem :)
Odpowiedz
Gabriel Grula Przyzwyczajenie z "Czas Z", tam bohaterem jest Feliks :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje