Historia
Randkując ze Śmiercią
– Piłam z twoim dziadkiem, wiesz? – rzekła, wyszczerzając przy tym swoje bielutkie zęby.
– Doprawdy? – odparłem.
– Mhm, był naprawdę miłym człowiekiem.
– Może mam też uwierzyć, że pieprzyłaś się z moim ojcem?
– Nie, ale było blisko... – zarumieniła się. – Tylko flirtowaliśmy.
– Czyżbyś nie wiedziała, że z kierowcą w czasie jazdy się nie rozmawia?
– A ty nie wiesz, że z nieznajomymi też się nie rozmawia? Czy w myśl tej zasady nie powinniśmy zakończyć tej rozmowy tu i teraz?
– Z tego, co mówisz, nie, bo przecież jesteś już niemal przyjaciółką rodziny. Choć nie powiem, że mi się to podoba. Wręcz przeciwnie.
– Zaraz mi może jeszcze zarzucisz, że się uwzięłam?
– Tak sądzę.
– Dlaczego?
– Pomyślmy... Przychodzę odwiedzić grób dziadka, wtem pojawiasz się ty. Nie musisz się nawet przedstawiać, już wiem, coś ty za jedna. Szczycisz się, jak to pozbawiłaś mnie bliskich, a teraz co? Ja też do nich dołączę?
– Nie martw się na zapas, przecież wciąż oddychasz. Będziesz mógł tak sobie marnować tlen jeszcze długo, chyba że coś spieprzysz i nie pozostawisz mi tym samym wyboru.
– Jak miałbym coś spieprzyć?
– Przykładowo mówiąc komuś o tym spotkaniu.
– A jaki jest w ogóle cel tego spotkania?
Wzruszyła ramionami, po czym zwróciła swoje zielone oczy prosto we mnie.
– Tak po prostu.
– Co „tak po prostu”?
– Powiedzmy, że czasem czuję się samotna.
– A pozbycie się moich dziadków oraz rodziców było taką grą wstępną?
– Nie miałam wyboru, przestań mnie za to obwiniać. Czasem tylko umilę komuś ostatnie chwile, ale nie mogę zrobić nic więcej. Ja nie jestem od ratowania ludzi, tylko od przychodzenia po nich.
– I rozumiem, że potrzebujesz przerwy, jak każdy? Chodźmy stąd, marznę. Kawa jakaś?
– Prowadź zatem, jestem nietutejsza przecież.
Zaszliśmy do najbliższej kawiarenki, gdzie było ciepło i przytulnie. Dziewczyna zapragnęła siedzieć przy oknie, nie protestowałem. Po chwili wylądowały przed nami dwa kubki z wciąż parującym ciepłym napojem. Chwyciłem za jeden i już przystawiałem go sobie do ust, kiedy nagle moja intuicja zabiła na alarm. Spojrzałem podejrzliwie na Śmierć zajmującą miejsce naprzeciwko mnie.
– Co? – zapytała. – Coś nie tak?
Powoli odstawiłem swoją kawę i uśmiechnąłem się.
– Być może naoglądałem się za dużo filmów Tarantina, ale wolę być ostrożny, szczególnie w takim towarzystwie.
Wzruszyła ramionami, po czym upiła trochę napoju.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Ty mówisz, że nie wiesz, o co mi chodzi? A co ja mam powiedzieć? Stawiasz mnie w dość, rzekłbym, zagadkowej sytuacji.
– Mógłbyś mnie przestać tak traktować?
– A jak inaczej powinienem?
– Jak zwykłą dziewczynę.
– Wiesz, że to trudne?
Przewróciła oczami, po czym wlepiła wzrok w oblepione śniegiem miasto za oknem. Nie odzywała się.
– Ale żeby od razu się obrażać? – westchnąłem.
– Spadaj. Czemu to akurat ciebie wybrałam... – burknęła.
– No właśnie, czemu?
Odwróciła się ku mnie.
– Myślałam, że mamy coś wspólnego ze sobą.
– Na przykład co? – zdziwiłem się.
– Oboje jesteśmy po trudnych przejściach – wyjaśniła. – Widzieliśmy wiele... śmierci. I przestań mnie za to obwiniać!
– Dobra, dobra, już spokojnie... Naprawdę cię to tak dotyka, kiedy odbierasz życie?
– Zgadnij.
– Robisz to przecież od początku świata, nie zobojętniałaś?
– To tak nie jest... – rzekła zamyślona. – Długo by tłumaczyć ten cały mechanizm, jak to wszystko działa...
– Mamy czas.
– Przestań gadać, jakbyś chciał o tym jakąś pracę magisterską napisać, tą wiedzą i tak się z nikim nie podzielisz.
– Chodzi o moją własną ciekawość.
– A wal się, nie będę twoim obiektem do badań!
To powiedziawszy, wstała i wyszła, trzaskając drzwiami. Zostałem sam, z dwiema kawami, które ostatecznie i tak wypiłem.
Tamtego śnieżnego dnia, wracając do domu, nie mogłem przestać o niej myśleć. Wpierw zastanawiałem się nad jej pracą, jak to wszystko wygląda, snułem domysły, teorie. Wreszcie jednak skupiłem się na czymś innym, na czymś, co wcześniej całkowicie pominąłem, i było to moim największym błędem – na niej. Na samej Śmierci. Jej zielone oczy oraz kruczoczarne włosy wyryły mi się pod powiekami i nie pozwalały zasnąć, skazując na długie noce pełne marzeń, nadziei, gniewu. Tego ostatniego było najwięcej. Zacząłem siebie nienawidzić za zaprzepaszczenie tamtej szansy, za to, że pozwoliłem tej dziewczynie odejść. Nie mogłem sobie tego wybaczyć.
Chciałem ją spotkać ponownie, dlatego wielokrotnie przychodziłem na groby moich bliskich, lecz zawsze kończyło się tak samo – trochę postałem, odgrywając rolę kochającego synka, wnuczka czy kogo tam jeszcze, po czym odchodziłem rozczarowany. Wtedy już wiedziałem, że popadam w obsesję na jej punkcie, ale co mogłem zrobić? To nie słabło pod wpływem czasu, wręcz przeciwnie – było coraz gorzej, aż wreszcie postanowiłem, że nadszedł odpowiedni moment, by wziąć sprawy w swoje ręce. Koniec z czekaniem, musiałem przejąć inicjatywę, skoro dziewczyna zwlekała i się nie pojawiała.
Planowałem. Rozważałem każde posunięcie, szukałem argumentów za i przeciw. Czułem, że wreszcie coś robię i to przybliża mnie do niej, że z każdą wysnutą myślą jestem o krok dalej. Dzięki temu zwalczałem bezsilność, która mnie wykańczała, oraz wreszcie odżyłem.
Efekt mojej pracy był perfekcyjny. Plan doskonały, bez uchybień, zakładający wiele możliwości, które ostatecznie prowadziły do jednego celu. Wystarczyło wdrożyć go w życie. Wystarczyło wprowadzić tę machinę przyczyn i skutków w ruch.
Wpierw miałem się z nią spotkać na neutralnym gruncie. Nie tyle nawet spotkać, co tylko sprawdzić, czy mój tok rozumowania był dobry. Od tego zależało powodzenie całej reszty.
– Naprawdę się cieszę, że pan tak dba o Mariusza – rzekła pielęgniarka. – To smutne, że w tych ostatnich chwilach nie ma nikogo, kto... no wie pan, mógłby dotrzymać mu towarzystwa. Na pewno docenia to, co pan dla niego robi.
Skinąłem głową w milczeniu, odprawiając tym samym kobietę. Wyszła, pozostawiając mnie oraz tego dziadka samych.
– To już trzecia noc, długo jeszcze zamierzasz stawiać tak opór nieuniknionemu?
Oczywiście nie odpowiedział. Był na skraju życia i śmierci, więc co się dziwić. Wszyscy w tym domu starców myśleli, że coś mnie z nim łączy, jakaś więź, o której po prostu nie chciałem im powiedzieć, bo przecież rzadko kiedy jakiś wolontariusz tak bardzo oddaje się pacjentowi, szczególnie, kiedy tamten jest na łożu śmierci. Mi jednak chodziło o coś zupełnie innego – wcale nie o tego staruszka, lecz o jego zgon. Po to właśnie odgrywałem całą tę szopkę, że jestem młodzieńcem, który chce nieodpłatnie pomóc w przewijaniu emerytów. Po to, by być świadkiem czyjejś śmierci. Taki dom starości wydawał się do tego jak najbardziej odpowiedni.
Czekałem tamtej nocy dość długo, nim to wreszcie nastąpiło. Dziadzia po prostu przestał oddychać, nic spektakularnego. Zmarło mu się ze starości. Od razu odskoczyłem od łóżka, przeczuwając, co nastąpi. Serce waliło mi jak oszalałe, w gardle wystąpił skurcz. Wiedziony impulsem zrodzonym ze strachu, wybiegłem za drzwi, a następnie przywarłem do nich plecami, dysząc jednocześnie. Kolejna decyzja, której potem żałowałem. Stchórzyłem w ostatnim momencie. Zamiast być tam, w pokoju, czekałem na korytarzu.
Nasłuchiwałem. Być może minęła cała wieczność, kiedy tak sterczałem z wytrzeszczonymi oczami, a być może tylko parę sekund, ale w końcu usłyszałem jej głos. Choć nie zdołałem rozpoznać słów, wiedziałem, że to ona. Przyszła po tego dziadygę. Wziąłem głęboki wdech, oplotłem klamkę palcami i przez moment zbierałem się w sobie, przygotowując się do wejścia do pomieszczenia. Do spotkania z nią.
Spóźniłem się jednak. Kiedy wtargnąłem, jej już nie było. Zastałem tylko trupa.
To brzmi, jakby plan się nie powiódł. Wręcz przeciwnie – dało mi to pewność, że mój cel jest na wyciągnięcie ręki. Odkryłem zasadę działania tego mechanizmu, a właśnie to zakładał pierwszy krok. Wcale nie liczyłem na konfrontację z dziewczyną. To by było za proste oraz zbyt pospieszne, podczas gdy tutaj trzeba cierpliwości.
Gra o wysoką stawkę zaczynała się na drugim etapie. Przygotowania trwały długo, wymagały wiele czasu i skupienia, przez co stałem się bezrobotnym. Oszczędności moich rodziców pozwalały mi jednak przetrwać ten czas, nie skupiając się jednocześnie na tak przyziemnych sprawach jak pieniądze. Obserwowałem, notowałem, czytałem – musiałem wiedzieć wszystko, co tylko mogło pomóc lub zaszkodzić mojemu planowi. W okresie zaledwie paru miesięcy przemieniłem się ze zwykłego obywatela w wyszkoloną bestię zdolną do wszystkiego. Dzięki Bogu, że determinacja robi swoje.
Pani Opała nie spodziewała się tego, że gdy pewnego wieczoru wróci do swojego domu, będzie czekał na nią ktoś więcej niż tylko kot. W sumie można by rzec, że czekał na nią ktoś zamiast kota, bo zwierzak w tym czasie leżał ukryty za kanapą ze skręconym karkiem. Kobieta przekręciła klucz w zamku, a następnie wkroczyła, dysząc, do zalanego ciemnością mieszkania. Zanim jednak sięgnęła do włącznika światła, ja sięgnąłem po kij bejsbolowy, po czym bezszelestnie do niej doskoczyłem. Zdzieliłem na tyle mocno, by padła nieprzytomna, lecz za słabo, wy wyrządzić jej jakąś większą krzywdę. Na to było za wcześnie.
Związałem ją tak, jak to wyczytałem w internecie, i rzuciłem na kanapę. Zapadła całkowita cisza. Przez moment tak trwałem, obmyślając, od czego by tu zacząć, aż wreszcie oddałem się improwizacji. Dzięki Bogu, że pani Opała miała wyjątkowo dobre wino w szafie, bo to wokół niego postanowiłem zaaranżować moje przyszłe spotkanie.
Kiedy poczułem, że już wszystko gotowe, postanowiłem sprowadzić swojego wyjątkowego gościa.
Wpierw stanęła jak wryta, nie wiedząc, co zrobić. Spoglądała na pięknie zastawiony stół, na którym paliły się dwie świece oraz na którym znajdowały się dwa talerze po jego przeciwnych stronach. Gestem dłoni nakazałem dziewczynie, by usiadła, starając się uśmiechać jak najbardziej przyjaźnie, bo przeczuwałem, że może ona czuć się trochę nieswojo. Grzecznie zajęła wskazane przeze mnie miejsce, ale wciąż się nie odzywała. Nalałem więc wina w nadziei, że to pomoże jej się rozluźnić.
– Trochę się nie widzieliśmy, co nie? – rzuciłem.
– Prawda... – rzekła. – Nie rozumiem...
– Nie musisz – oznajmiłem. – Po prostu cieszmy się tą chwilą póki trwa.
– Jak mnie wezwałeś...? – zdawała się być strasznie zagubiona. – Sama z siebie tutaj nie przyszłam...
– Powiedzmy, że znam parę sztuczek. – Wyszczerzyłem dumnie zęby. – Za nasze zdrowie!
Uniosłem kieliszek, po czym chwilę poczekałem, aż ona uczyni podobnie. Wreszcie ciszę rozciął brzdęk. Trunek był naprawdę przedni, co nawet Śmierć skwitowała uniesieniem brwi.
– Przygotowałem jeszcze spaghetti, skusisz się? – zapytałem.
– Nie, dzięki... Tak naprawdę nie sądziłam, że się jeszcze zobaczymy – odparła zdumiona. – Wybacz, że jestem taka... zaskoczona, ale to moja pierwsza randka, o ile mogę to tak nazwać.
Po raz pierwszy się uśmiechnęła. Do mnie. Wyglądała naprawdę uroczo z tym zakłopotaniem wymalowanym na twarzy. Ledwie dawałem radę kontynuować rozmowę, moje myśli nęciła pokusa, by po prostu rozdziawić tępo oczy i upajać się widokiem tej dziewczyny.
– Chciałbym cię przeprosić za moje tamto zachowanie – zdołałem wyrzec. – Powinnaś wiedzieć, ile nieprzespanych nocy mnie ono kosztowało.
– Ja też żałowałam, że tak się to wtedy potoczyło... Myślałam, że już nie będziesz chciał mnie widzieć...
– Nawet nie wiesz, jak bardzo się myliłaś...
Chwyciłem ją za dłoń. Gdy nasze palce się zetknęły, poczułem, jakbym dopiero teraz zaczął żyć. Jakbym wcześniej był trupem, zwykłą skorupą. Oddałbym wszystko, by tamten moment trwał wiecznie. Coś jednak musiało go przerwać. Dziewczyna się nagle wzdrygnęła i odchyliła w tył. Zaczęła się rozglądać po mieszkaniu. Podążałem za jej wzrokiem, lecz nie miałem pojęcia, czego szukała.
– Słyszysz to? – wyszeptała.
– Niby co? – zaniepokoiłem się.
Wstała od stołu, po czym ruszyła w stronę łazienki. Nim zdążyłem interweniować, ona już wpatrywała się w panią Opałę, która nie była w najlepszej kondycji.
Stanąłem obok dziewczyny. Delikatnie położyłem jej dłoń na ramieniu, chcąc okazać wsparcie.
– Chodźmy stąd, to nie jest najprzyjemniejszy widok... – rzekłem.
– Ty to zrobiłeś...? – wymamrotała.
Głupio mi było powiedzieć, że to faktycznie ja poderżnąłem gardło tej biednej kobiecie tylko po to, by moja „randka” wypaliła, więc starałem się za wszelką cenę zmienić temat. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek wymyślić, a co dopiero powiedzieć, było już za późno.
– Jesteś potworem! – wydarła się, odpychając mnie od siebie.
Zatoczyłem się w tył. Chciałem do niej doskoczyć, lecz zatrzasnęła mi drzwi do łazienki przed nosem. Szarpałem się z klamką przez moment, a gdy wreszcie zwyciężyłem i wtargnąłem do pomieszczenia, znów czekał na mnie tylko trup.
Może nie wyszło to perfekcyjnie, ale mój plan przewidywał i taki scenariusz. Najważniejsze było to, żebym się nie rozklejał, bo czekało mnie jeszcze wiele pracy, począwszy od starcia krwi z kafelek.
Wcale nie sądziłem, że tej kobiety nigdy nie znajdą, jak ją zakopię w lesie. Zachowałem wszystkie środki ostrożności tylko po to, by zyskać trochę czasu nim zatrzyma mnie policja, co było nieuniknione, ale również bez znaczenia, bo wszystko miało się skończyć w przeciągu nadchodzących siedmiu dni.
Moja drobna zbrodnia mogła ją trochę zrazić do mnie, zdaję sobie z tego sprawę, dlatego postanowiłem się poświęcić. Oddać tej dziewczynie coś, co pokaże, jak bardzo mi na niej zależy. Własne życie. Niech mnie przeklina za zabójstwo, ale czy widząc mnie z podciętymi żyłami, nie odpuści mi moich win? Nie zlituje się? Miałem pewność, że wtedy wpadnie w moje sidła. Że będziemy już razem. Nie mogłem jednak tego zrobić tak od razu, bo by wyszło, że czynię to z desperacji, pod wpływem chwili, a nie z miłości. Więc czekałem, trzęsąc się równocześnie ze strachu przed aresztowaniem.
Gdy minęło siedem dni, nadszedł czas na mój ostatni ruch. Wielki finał. Chwyciłem żyletkę, a następnie przejechałem ostrzem wzdłuż żył. Trochę zapiekło. Uśmiechnąłem się jednak, czując, jak ulatuje ze mnie życie. Z każdą kroplą krwi byłem bliżej swojej ukochanej.
Odchyliłem głowę do tyłu i przymknąłem powieki ze zmęczenia. Wkrótce miał nastąpić koniec.
Kroki. Zbliżały się do mnie. Chciałem drgnąć, lecz nie potrafiłem. Stanęła tak blisko, że czułem jej oddech na sobie. Słodki, świeży. Nachyliła się. Aż mi głupio było z powodu zaschniętych ust, bo byłem pewien, iż ona chce mnie pocałować.
Nie pocałowała jednak. Zamiast tego usłyszałem głos, mówiący:
– Wstawaj, kochasiu.
Coś jakby we mnie przeskoczyło i odzyskałem kontrolę nad ciałem. Momentalnie otworzyłem oczy, choć już po ułamku sekundy tego żałowałem.
Przede mną stał zarośnięty mężczyzna. Jego żółte połamane zęby lśniły w blasku ognia buchającego ze ściany mojego pokoju. Uniósł rękę, która zwieńczona była hakiem rzeźnickim, a następnie jednym zdecydowanym ruchem wbił mi go pod żebra. Fala bólu przelała się przez moją świadomość, a następnie ją opuściła pod postacią niewyobrażalnego wrzasku.
Dryblas szarpnął mną, zrzucając z zalanej krwią kanapy, po czym zaczął ciągnąć moje truchło po podłodze w kierunku pierścienia ognia. Wiłem się, próbowałem wyrwać z siebie ten hak, ale nic nie byłem w stanie zdziałać.
– Zdziwiony, że przyszło zastępstwo, co? – burknął Śmierć.
Plan nie wypalił. Gdzie popełniłem błąd? Chryste, gdzie ja się, do jasnej cholery, pomyliłem!?
Nieważne. To i tak koniec, stwierdziłem.
– Chciałbyś – wymamrotał tamten, jakby czytając mi w myślach.
Szarpnął mną nieco w górę, przez co prychnąłem krwią, a następnie cisnął moim cielskiem prosto w płonącą obręcz.
Miałem wrażenie, że spadam. Dookoła widziałem jedynie ciemność oraz oddalający się punkcik, przez który zostałem wrzucony do tej pustki.
– Miłej zabawy w piekle! – usłyszałem krzyk mężczyzny.
Komentarze