Historia
Światło
Było już po 22:00, a ja wracałem do domu z pracy. Musiałem zostać trochę dłużej ze względu na liczne pierdoły, którymi musiałem zająć się po godzinach. To był naprawdę męczący dzień. Marzyłem już o moim łóżku i ciepłej pościeli. Z trudem powstrzymywałem się od zaśnięcia przed kierownicą.
Pomyślałem, że skrócę sobię drogę o kilka kilometrów i pojadę przez las. Jest tam taka jedna mała dróżka, którą czasem przejeżdżałem. Jest nieco nierówna, wyboista. Kto miał się zająć jej naprawą, skoro wydaje mi się, że chyba nikt oprócz mnie z niej nie korzysta.
Nic szczególnego. Przejazd jak przejazd. Po obu stronach drzewa, a samochód rzuca się po dziurach na prawo i lewo. Z jedną jednak intrygującą rzeczą. Otóż w środku lasu znajduję się niewielki jednorodzinny domek, w którym nigdy, przenigdy nie świeciło się światło. Przejeżdżałem tamtędy kilkakrotnie i nigdy nie widziałem żadnych oznak tego, że ktoś w ogóle tam mieszka.
Skręciłem w las. Bujało jak cholera. Liczne breloczki przy moim lusterku rzucały mi się przed twarzą tylko dodatkowo mnie denerwując. Sytuacji nie umilał również lejący deszcz i burza, która szalała nad okolicą już dobrą godzinę.
Jechałem tak przez kilka minut. Nagle usłyszałem jak gaśnie mi samochód. Niby normalna sytuacja. Wszystko było na pozór w porządku, ale samochód nie chciał zapalić ponownie.
Zauważyłem światło dochodzące z między drzew. To było światło żarówki. Świeciło się ono w domu, który zawsze mijałem. Wysiadłem z auta i ruszyłem jego stronę. Pomyślałem, że może właściciel mi jakoś pomoże, zadzwoni po lawetę, bo moja komórka nie chciała złapać zasięgu. Kiedy dotarłem do progu byłem już cały mokry. Deszcz zlał mnie niemiłosiernie. Nie było dzwonka, więc zapukałem trzykrotnie. Powtórzyłem tą czynność kilka razy, ale nikt nie otwierał. Nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte.
Pomyślałem, że nie wypada wchodzić tak komuś do domu, ale naprawdę w tamtej sytuacji potrzebowałem pomocy. W domu było ciemno. Nawet w pokoju w którym przez okno widziałem włączone światło dojrzałem tylko mrok.
- Cholera, co jest? - pomyślałem, po czym ruszyłem w stronę pomieszczenia.
Prowadził do niego korytarz. Mimo, że było ciemno zobaczyłem po swojej lewej stronie drzwi zabezpieczone wszelkiego rodzaju kłódkami i łańcuchami. Podszedłem do nich, aby obejrzeć je dokładniej. Usłyszałem ciężkie sapanie z drugiej strony i przystawiłem ucho. Charczenie w chwili przerodziło się w ciszę. Nagle coś zaczęło biec. Kroki były coraz głośniejsze, aż nagle coś z ogromną siłą uderzyło w drzwi odtrącając mnie od nich. Przerażony poszedłem do pokoju jak gdyby nigdy nic, żeby nie dać nic po sobie poznać właścicielowi, jeśli mnie spotka.
Wszedłem do salonu. Pokój był dość niewielki. Znajdowały się w nim szafki, fotel, mały stolik, piec i mnóstwo obrazów na ścianach, w tym portretów. Wszystkie sprawiały wrażenie, jakby się na mnie patrzyły.
Rozglądnąłem się i poszedłem po schodach na górę. Na piętrze znajdowały się tylko jedne drzwi. Otworzyłem je. Za nimi znajdował się pokój. Dzięki światłu księżyca wpadające przez zabite deskami okno dojrzałem że ktoś siedzi na kanapie po lewej stronie. Nie widziałem kto. Miał założony kaptur.
- Dobry wieczór, przepraszam, że tak wchodzę do pańskiego domu, ale... - nie dokończyłem, bo przerwał mi śmiech.
- Haha... Wy, ludzie, jesteście tacy naiwni. Ledwo dojrzycie jakieś światło i już leziecie w jego kierunku jak muchy do gówna, ale... ...może to i dobrze. Będzie miał kto zabawić się z moim zwierzaczkiem - powiedział niski, chrapliwy głos.
Ten ktoś wstał i zaczął iść powoli w moim kierunku. Odwróciłem się i zacząłem szarpać za klamkę. Drzwi były zamknięte.
- Wypuść mnie, ty chory pojebie!
Nic nie odpowiedział, tylko zaśmiał się i uniósł coś, po czym uderzył mnie tym w głowę.
Obudziłem się w całkowitej ciemności. No może nie całkowitej. Niewielkie promienie światła docierały spod drzwi i przez dziurkę od klucza. Ktoś stał po ich drugiej stronie. Widziałem cienie nóg. Po chwili odszedł.
Przypomniałem sobie, że mam przy sobie telefon. Co prawda nie mogłem z niego nigdzie zadzwonić, ale miałem w nim latarkę. Pod wpływem światła od razu zorientowałem się gdzie jestem i po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Znajdowałem się po drugiej stronie drzwi z korytarza. W panice zacząłem się rozglądać. Leżałem na chłodnej podłodze w wąskim przejściu, które prowadziło do schodów. Schody natomiast prowadziły w doł ku ciemności.
Zacząłem schodzić. Nie chciałem tego robić, ale co miałem uczynić. Drzwi były zamknięte. Jedyna droga prowadziła po schodach. Ściany z odpadającym tynkiem pokryte były licznymi rysami i zadrapaniami.
Gdy byłem już na dole wywnioskowałem, że znajduję się w bardzo dużym pomieszczeniu. Boże, ile dałbym, żeby być tu samemu, ale... ...tak, znów usłyszałem to charczenie.
Stałem tak przez chwilę i nasłuchiwałem. Nie wiedziałem z której strony dobiega dźwięk. Nagle nastąpił trzask. Jakby coś pękło. Wtedy usłyszałem szybkie dyszenie i bieg w moją stronę. Towarzyszył temu odgłos łańcuchów. Coś się zbliżało, a ja nie wiedziałem co. Zacząłem uciekać do drzwi, skąd dobiegał niewielki promień światła.
Kiedy do nich dotarłem zacząłem w nie uderzać prosząc o wypuszczenie. Słyszałem tylko jak tłuką się łańcuchy - zarówno te przy drzwiach, jak i te za mną. Były coraz bliżej. Nieznośny ryk. Odwracam się. Widzę jak coś wbiega po schodach...
Komentarze