Historia

Dziennik Clausa von Cleina

jaś 2 8 lat temu 4 335 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

4 kwietnia, rok 1942, Tybet, okolice Lhotse.

Jakimś cudem zostałem oddelegowany z Ostfrontu. I nie było by to takie dziwne gdyby, nie to gdzie się znalazłem. Reichsführer wysłał nasz odział w najwyższe góry świata. Z tego co mówił nam nasz dowódca, Zimmerman, naszym celem jest wyprawa naukowa, celem zbadania korzeni rasy Aryjskiej. Jest nas siedmiu i obecnie przebywamy w placówce badawczej, która znajduje się u podnóży góry Lhotse. Zimmerman twierdzi że jej istnienie jest tajnym projektem samego Fuhrera. Dlatego sporo ryzykuję pisząc o tym w dzienniku. Jutro mamy wyruszyć w góry. Wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani.

13 kwietnia, rok 1942, Tybet, Gdzieś u podnóży Lhotse

Celem naszej wyprawy jest opuszczona świątynia Tybetańskich mnichów. Czy oni nie mogli zbudować jej niżej? Już siódmy dzień się wspinamy. Dowódca mówił, że świątynia znajduje się stosunkowo nisko. Dobre sobie. Jest to zimniej niż w Rosji. Sił nam przysparza fakt że nasz Fuhrer wybrał nas do tego zadania. Nie możemy go zawieść.

18 kwietnia, rok 1942, Tybet, Góra Lhotse.

Tym razem mamy powód do zmartwień. Helmut zniknął. Nocowaliśmy w namiocie. A gdy wstaliśmy jego nie było. Namiot był praktycznie nie ruszony, więc odpada opcja że zaatakowało nas dzikie zwierze. Po za tym przecież byśmy usłyszeli! Helmut musiał wyjść sam. Robi się coraz gorzej. Wszyscy jesteśmy przygnębieni

22 kwietnia, rok 1942, Tybet, Góra Lhotse.

Ciężko mi się do tego przyznać, ale mein Gott! Jestem przerażony. Dzisiaj znaleźliśmy Helmuta. Jego skóra była zdarta z twarzy, a wnętrzności, no cóż, nie na swoim miejscu. Z kończynami zresztą podobnie. Pochowaliśmy go. Nie boję się tego co się z nim stało. Jestem żołnierzem Waffen SS. Ale boję się, jak to się stało. W śniegu nie było innych śladów, po za jego własnymi. Tej nocy będziemy trzymać wartę. Jeśli ktoś, lub coś nas zaatakuje, posmakuje ołowiu.

23 kwietnia, rok 1942, Tybet, Góra Lhotse.

Tego już za wiele. Dzisiaj w nocy obudził nas Herman. Mówił że Andreas nie stoi na warcie. Złapaliśmy za MP-40-dziestki i wybiegliśmy jak oparzeni. Zobaczyłem coś czego nigdy nie zapomnę. Nawet Zimmerman, stary oficer z czasów wielkiej wojny, jęknął. Nad martwym Andreasem, unosiło się w powietrzu... coś. Nie wiem jak to nazwać. Porośnięta brudnym, długim, szarym futrem kreatura, z krogulczymi szponami i parą czarnych skórzastych skrzydeł. A najgorsza była twarz. Z małpiej mordy wystawał rząd długich, cienkich, żółtych zębów. Ten stwór był pokryty krwią naszego kolegi. Oczy błyszczały mu czernią, a za nos służyły dwie parchające dziury. Karl wrzasnął i wystrzelił serię, a demon rzucił się na niego z nadludzką prędkością, szybując nad ziemią. Wgryzł się w tętnicę, bryznęła krew. Gdy w niego wycelowałem, on podniósł glowę i... wyszczerzył zakrwawione zęby w makabrycznym uśmiechu. Jest rozumny. Wtedy odleciał.

25 kwietnia, 1942, Tybet, opuszczona świątynia mnichów.

Dzięki Bogu, tej nocy potwór nie przybył po kolejną ofiarę. Wszyscy jesteśmy przerażeni. Zostało nas tylko czterech. Andreasa i Karla nawet nie pochowaliśmy. Źle się z tym czuję, ale chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do świątyni. Znaleźliśmy ją wreszcie. Masywne drzwi były otwarte. W środku byłby idealny porządek, gdyby nie wszechobecny kurz i pajęczyny. Wygląda na to że mnisi na prędce opuścili to miejsce. I domyślam się czemu. Może ten stwór nas tu nie znajdzie. Oby.

26 kwietnia, 1942, Tybet, podziemia opuszczonej świątyni mnichów.

Wczoraj pisałem że nas tu nie znajdzie, jak mogłem być tak głupi. Dzisiaj rano znaleźliśmy Hermana i Zimmermana. Byli rozszarpani, jakby przez zwierzęta. Ale to nie było zwierzę. Na ziemi za pomocą krwi, potwór narysował prymitywny uśmiech. Teraz kryjemy się z Leopoldem w jakimś pomieszczeniu w podziemiach, w którym mnisi zostawili klucz. Mamy tu Walthera PP i kilka kul. Moglibyśmy walczyć, ale po co? Kule nic mu nie zrobią. A w dalszej perspektywie umrzemy z głodu. Zaraz będziemy losować, który z nas zastrzeli drugiego, by z sobą zrobić to samo. Muszę kończyć. Słyszymy drapanie w drzwi.

***

Dziennik ten znaleziono na schodach pewnego Tybetańskiego mieszkania, w okolicy góry Lhotse. Kilka ostatnich stron jest pokryta krwią. Nie wiadomo skąd tam się wziął. Natomiast wiadomo, że na ostatniej stronie ktoś narysował niezgrabnie krwią, uśmiechniętą twarz.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Podoba mi się
Odpowiedz
Bardzo fajne. 5/10
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje