Historia

Obraz

vegaspl 13 8 lat temu 6 472 odsłon Czas czytania: ~14 minut

„Dom jak każdy inny" - pomyślałem przekraczając próg budynku, w którym miałem od dzisiaj mieszkać. Niebywale niska cena skusiła mnie - niezbyt bogatego, samotnego pisarza - do zakupu. Był trochę niezadbany. Biała farba schodziła z drewnianych ścian, a niektóre z desek wyglądały na pęknięte. Ogród też nie wyglądał lepiej. Kosiarki nie widział od dłuższego czasu. Trawa sięgała do połowy łydki. Stara huśtawka, stojąca koło jedynego drzewa była lekko podrdzewiała. Jednak jej widok uświadomił mnie, że kiedyś bawiły się tu dzieci. Osoba od której kupiłem domostwo, nie wyglądała na kogoś, kto posiada rodzinę. Sprzedawca młody nie był. Staruszek od razu po otrzymaniu zapłaty w gotówce wyjechał w tylko sobie znaną stronę, zostawiając mnie samego, z dość dużym, i pustym, zapuszczonym domem. Nie wspomniałem, że dom stał na odludziu. Może nie dosłownym, bo nie zbudowano go pośrodku kompletnego zadupia, ale wioska była mała. Jadąc po odbiór kluczy nie zauważyłem ludzi. Pomyślałem, że to starcy, nie wychodzący zbytnio Mieszkań. Porozmawiam z którymś z sąsiadów następnego ranka. Miałem zamiar zamieszkać tu przynajmniej do czasu wydania książki. Ostatnia nie sprzedała się zbyt dobrze - kłopoty finansowe zmusiły mnie do kupna taniego jak barszcz domu. Jednakże z jednej strony to lepiej - odludzie pozwoli mi się wyciszyć i znaleźć wenę do pisania. Postanowiłem, że tym razem wydam bestseller.

Po przejściu przez drzwi wejściowe znalazłem się w brązowym korytarzu. Zauważalnie wymagającym remontu. Pomyślałem, że na wszystko przyjdzie pora - teraz nie mam czasu i pieniędzy. Ważne, że da się tu mieszkać. Zrobiłem szybkie rozeznanie - po chwili wiedziałem gdzie są schody, kuchnia, zejście do piwnicy. Następnie swoje kroki skierowałem w stronę pokoju gościnnego. Pierwsze co zwróciło moją uwagę, i zwróciło by każdego, był obraz wiszący na ścianie zaraz naprzeciwko drzwi do salonu. Przedstawiał on kobietę w czerwonej sukni. Piękna, z delikatnie zarysowanymi kościami policzkowymi i tajemniczym uśmiechem, była ubrana w krwistoczerwoną suknię, ciągnącą się za jej stopami. Miała w sobie coś królewskiego. Pierwsze co pomyślałem, to że jest to jakaś księżna lub królowa. Podszedłem bliżej. Zauważyłem podpis autora. Czarne pismo w rogu obrazu „Vernon Sainty, 1890". Stary już ten obraz. Możliwe, że powstał przed narodzinami dziadka od którego kupiłem mieszkanie. Nie przypominałem sobie jednak takiego autora. Portret który namalował nie powinien przejść niezauważalnie obok głodnych sztuki oczu koneserów dzieł. Jednak kobieta namalowana na portrecie troszkę mnie przerażała. Wzrok stale utkwiony był we mnie, i wzbudzało to u mnie lekki dreszcz mimo iż znałem tą sztuczkę malarską z malowaniem oczu. Postanowiłem, że na noc przykryję ją płaszczem, aby nie przestraszyć się, gdybym potrzebował zejść na dół za potrzebą. Usłyszałem, że na zewnątrz zerwała się wichura. Czas się rozpakować. Powolnym krokiem wyszedłem do samochodu, stale czując na sobie wzrok kobiety w czerwonej sukni, spoglądającej na mnie z obrazu, wiszącego na ścianie.

Wypakowując torby spojrzałem na budynek. To nie jest jeden z tych domów, o których się marzy od dzieciństwa. Przejechałem wzrokiem po ścianach budynku. Obdrapane. Następnie wzrok skierowałem na okno od sypialni. Zamurowało mnie. Przez chwilę miałem wrażenie, jakbym zobaczył cień w oknie. Chwilę później zrozumiałem, że to jedynie odbijające się ptaki. Zlatywały się, siadając na gałęziach drzewa, jedynego w ogrodzie. Na nim przeczekiwały wichurę. Z niemałym trudem dowlokłem się do domu z moimi pakunkami. Od razu ruszyłem na górę, aby się rozpakować.

Pokój, w którym od dziś miałem spać, to niewielkich rozmiarów sypialnia. Po środku stało dwuosobowe łóżko, ku mojemu zdziwieniu, gdyż jak już mówiłem - staruszek nie wydawał się mieć rodziny. Otoczone baldachimem, sąsiadowało z oknem o drewnianych framugach. To w nim zobaczyłem dziwny cień. Przychodząc tu potwierdziło się, że to jedynie złudzenie. W pokoju nie było nikogo poza mną, nawet szafy, w której mógłby ukrywać się ewentualny potwór. I tu pojawił się mój kolejny problem - nie wiedziałem gdzie będę trzymał moje ubrania. Postanowiłem pozostawić ten problem na później. Postawiłem torby. Przez jakiś czas one będą mi służyły za szafę - może wychodzę na lenia, ale taki już jestem. Moje lenistwo doradziło, aby nawet nie ruszyć się aby posprzątać. Wolę wdychać kurz niż zabrać się za wycieranie. Po odstawieniu toreb, wyszedłem z pokoju. Na przeciwko były drugie drzwi. Za nimi krył się mały pokoik z oknem, przy którym stało biurko. Starodawne, nie da się ukryć. Jednakże starczy aby postawić maszynę do pisania i zabrać się do roboty. W sumie, nie mogłem się doczekać. Postanowiłem coś zjeść. Wtedy przypomniałem sobie o kuchni. Pomyślałem, że sprawdzę, czy poprzedni właściciel zostawił coś co nadawałoby się do zapełnienia mojego żołądka choćby na krótki czas.

Zszedłem na dół. Przechodząc wejścia do salonu poczułem irytację wiedząc, że obraz przeszywa mnie wzrokiem. Denerwowało mnie to, że ktoś umiejscowił kuchnię na wprost do wejścia do salonu. Denerwowało mnie jeszcze bardziej, że nie mam czym zakryć obrazu. Pomyślałem, że zdejmę ten obraz zaraz po tym, jak coś zjem. Wszedłem do kuchni. Otworzyłem lodówkę lecz ta świeciła pustkami. No nic, trzeba wybrać się do sklepu. We wsi na pewno jest jakiś. Zanim wyszedłem, udałem się do pokoju gościnnego aby zdjąć obraz. Wisiał on tylko na jednym haku, więc nie musiałem kombinować. Przeniosłem go do piwnicy, otwierając drzwi nogą i modląc się aby nie potknąć się o schody. Nie byłem wcześniej w piwnicy, więc każdy krok stawiałem na wyczucie. W kompletnej ciemności nie mogłem posługiwać się wzrokiem, do czasu znalezienia włącznika światła. Odstawiłem obraz pod ścianą którą wyczułem stopą. Szukałem ręką włącznika, a ten był blisko schodów. Gdy go nacisnąłem, ujrzałem kompletnie zagraconą piwnicę. Okazało się, że to pod czym postawiłem obraz to nie była ściana, lecz sterta rupieci, najwyraźniej z różnych epok. Stały tam stare meble porośnięte pajęczyną, lecz i całkiem nowe instrumenty muzyczne. Pierwsze co przyszło mi na myśl, to żeby posprzedawać to wszystko. Potem jednak przypomniałem sobie, że większość z tego to zabytki, a sprzedaż bez uprzedniego zarejestrowania byłaby nielegalna, o ile dobrze pamiętam. Nie byłem pewien, więc wolałem najpierw się upewnić, a potem to ruszać.

Piwnica była o wiele większa, niż wydawała się być po ciemku. Przeszedłem się po niej chwilę, oglądając jakie zasoby kulturowe skrywa. Odkryłem przeróżne rzeczy, z dawno zapomnianych czasów. Nie zdziwiłbym się, gdybym odkrył tu bursztynową komnatę lub wrota do Atlantydy. Obróciłem się na pięcie i powróciłem do kobiety na obrazie. Z tak bliska, pomimo swojej przerażającej aury, wydawał się być nawet ładny. Widać było, że stworzony był nie przez byle kogo, lecz przez faktycznie wprawionego malarza. Jednak pomimo piękna, nadal było w nim, a dokładniej w niej - mówimy tu o sportretowanej kobiecie - było coś, co sprawiało że po plecach przechodził zimny dreszcz. Nie chciałem dłużej na nią patrzeć. Wspinając się po schodach, wyszedłem z piwnicy.

Opuściłem dom, zamykając go kluczami które dał mi staruszek. Postanowiłem zrobić sobie spacer w poszukiwaniu sklepu, po - jak się okazało - praktycznie pustej wsi. Szedłem błotnistą drogą, niekiedy spotykając drewniane domki jednorodzinne z zaniedbanymi podwórzami. Podwórza owe, mimo widocznego stanu, wyglądały jakby ktoś się nimi zajmował choć trochę. Trawa nie urosła do takiego stopnia jak w moim ogrodzie. Idąc dalej, czułem się jak w miasteczku duchów. Ani trochę nie tętniło ono życiem. Co kilka domów zobaczyć można było dzieciaka bawiącego się piłką, lub staruszkę spoglądającą na zachód słońca ze swojego ganku.

Po kilkunastu minutach dotarłem do wioskowego centrum handlowego, jakim był mały sklepik. Pod nim siedziało trzech pijaczków, sączących piwo. Było to dla nich prawdopodobnie codzienne zajęcie, podczas którego relaksowali się, rozmawiając o tym co się dzieje we wsi. Z tego co zauważyłem podczas spaceru - nie było zbytnio o czym gadać. Podszedłem do nich i postanowiłem zagadać, w celu spytania się o przeszłość mojego domu, jak i całej wsi:

- Witam panów. Nazywam się Viktor. Wprowadziłem się tu ostatnio. Jak wam panowie życie mija?

- Narzekać nie możemy. - Odparł jeden z nich. - Czegoś pan chce więcej? Bo my tu trochu zajęci jesteśmy.

- A czymże to panowie tak zajęci, że nie chcecie odbyć nawet krótkiej rozmowy?

- Konsumpcją, nie widzisz pan? - Odparł drugi.

- Staramy się zrel... zreksa... zrelask... Odpocząć, kuźwa! - Dodał trzeci. - Ale jakiś miastowy postanowił nam poprzeszkadzać.

- No panowie, miastowy to ja nie jestem, bo od dzisiaj mieszkam na wsi. Ale skoro nie chcą panowie pogawędzić, to nic mi nie pozostało jak życzyć panom miłego dnia. Z Bogiem! - Odparłem otwierając drzwi do sklepu. W Boga nie wierzyłem, ale wiedziałem, że na wsi się tak mówi. Zacofane toto trochę, pewnie ciągle Bóg im w głowie, co niedziela do mszy świętej, zbawienia chcą, a na polu sąsiadkę obgadują. Nie lubię zakłamanych ludzi.

Mały ten sklepik, no i nie samoobsługowy. Za ladą stała kobieta koło czterdziestki, dość pulchnych rozmiarów.

- Co chce? - Zapytała grubiańsko kobieta.

- Chleb. Mięso. No i syrop do wody. - odpowiedziałem spokojnie.

- Dwanaście! - wyraźnie negatywnie nastawiona w kierunku mojej osoby kobieta, prawie wykrzyczała wartość zapłaty.

- Czy wie pani...

- Ja nic nie wiem! Proszę iść bo klienci czekają! - Zauważalnie nakierowała mnie do opuszczenia sklepu kasjerka, pomimo że byłem jedynym klientem.

Wyszedłem zatem i czując na sobie wzrok trzech przemiłych panów, wróciłem do mojego nowego domu. Czułem się wręcz świetnie z wiedzą, że miejscowi mnie tu nie tolerują. Postanowiłem się jednakże zbytnio nie przejmować. I tak miałem zamiar pomieszkać w tej chałupie jedynie przez okres napisania nowej powieści. Szybko piszę, kilka miesięcy powinno starczyć. „Piętnaście kartek dziennie, to jest w miesiącu..." - I tak zacząłem w myślach wyliczać, otwierając drzwi, zamknięte przed moim wyjściem. Zdjąłem buty i ruszyłem z zakupami do kuchni, mijając salon. Znów poczułem nieprzyjemny wzrok na sobie. I wraz z tym uczuciem zrozumiałem, że stało się coś, co stać się nie miało prawa. Odwróciłem się i upuściłem zakupy. Obraz, który zaniosłem do piwnicy, wisiał z powrotem na swoim miejscu, w pokoju gościnnym. Przestraszyłem się wtedy nie na żarty, a mówiąc kolokwialnie - prawie się zesrałem. Nie popełniałem tego głupiego błędu, jakim jest badanie śladów, podchodzenie do obrazu czy (Boże uchowaj) schodzenie do piwnicy. W momencie pojawienia się siły, lub zdarzenia którego nie można racjonalnie wytłumaczyć, lepiej czym prędzej opuścić miejsce i udać się do osób bardziej zaznajomionych z takimi sytuacjami. Mówiąc tu siły nieznanego pochodzenia, mam oczywiście na myśli siłę nadprzyrodzoną, bo taka pierwsza przyszła mi na myśl. Choć zwykle jestem osobą myślącą racjonalnie i raczej nie wierzę w duchy, nie wykluczam ich istnienia. Postanowiłem jak najszybciej pobiec do najbliższej parafii. Wybiegłem w samych skarpetkach. Zabawne, jeszcze godzinę temu wyśmiewałem wioskowych za zacofanie i przesadną wiarę w Boga, a teraz sam biegnę do kościoła, nie mając na sobie nawet butów! Po chwili szaleńczego biegu, odnalazłem kościół. Zapukałem, a raczej zawaliłem w drzwi. Otworzył mi starszy kapłan, wyglądający raczej na proboszcza. Zacząłem tłumaczyć:

- Proszę księdza, potrzebna mi jest księdza pomoc. - Zdyszany zacząłem.

- A cóż Cię sprowadza moje dziecko? - Zapytał. - Nie widziałem Cię tu wcześniej.

- Ja tu dopiero się wprowadziłem. Mieszkam w tym dużym domu... - Nie pozwolił mi dokończyć. Zamknął mi drzwi tuż przed nosem. Widząc i słysząc trzask przed swoim nosem, aż podskoczyłem. Nie wiedziałem zbytnio co dalej zrobić. Nie pozostało mi nic, jak wrócić i narazić się na strach i niebezpieczeństwo, ale może przynajmniej zrozumiałbym choć trochę, o co w tym wszystkim chodzi, i czemu ludzie tak bardzo nie chcą rozmawiać.

Wszedłem do mieszkania. Zdjąłem skarpetki, gdyż całe były w błocie. Bieg po wsi bez butów, to najgorszy pomysł jaki może być. Podszedłem do obrazu na bosaka. Wisi jak wisiał. Tajemniczy uśmiech nadal widniał, a oczy wciąż skupione były na mnie. Żadnych oznak sił nadprzyrodzonych, ani czegokolwiek co przypominałoby działalność duchów. Po prostu obraz zmienił swoje położenie. Przez chwilę nawet rozważałem włamanie, ale w tej wiosce jest zbyt mało osób, które w ogóle chciałyby się włamywać, a co dopiero ich stan mógł pozwolić na włamanie, bez zostawiania oczywistych śladów. Postanowiłem jeszcze odwiedzić piwnicę i w końcu zrobić sobie kanapki.

Zszedłem schodami w dół. Pamiętając gdzie był włącznik światła, wymacałem go po ciemku i rozświetliłem ciemność podziemi mojego domu. Czekało na mnie kolejne zaskoczenie. Sterty rupieci z różnych okresów czasu gdzieś zniknęły. Ktoś inny pomyślałby, że miał przywidzenie, ale ja dobrze pamiętam widok olbrzymich ilości staroci. Pamiętam jak ucieszyłem się na myśl o wartości w przeliczeniu na walutę. Teraz stały tu jedynie niektóre połamane meble, jakieś pudła i otwarta pusta skrzynia. W miejscu gdzie powinna być dalsza część piwnicy, była ściana.

„Oszalałem. Ja naprawdę oszalałem." - Powtarzałem sobie w głowie. Czułem się jak po ciężkich narkotykach, w głowie miałem dosłownie mętlik. Nie miałem żadnego racjonalnego wytłumaczenia na zaistniałe tutaj sytuacje. Istna paranoja.

Kucnąłem. Spróbowałem zebrać się do kupy i przeanalizować fakty. Ludzie w wiosce boją się tego domu. Ksiądz nawet nie chciał ze mną gadać. Dzieje się tu coś, co można nazwać zjawiskiem paranormalnym. Najbardziej przerażający obraz jaki widziałem w życiu, sam przemieszcza się po chacie. Czyli wszystko ma związek z obrazem. Pytanie brzmi: „Czy Vernon Sainty zajmował się okultyzmem?". Czy może powinienem zadać sobie pytanie „Co ja tu jeszcze robię i czemu nie uciekam?". Druga odpowiedź jest prawidłowa. Zwijam się stąd. Zamieszkam w kawalerce, ale w mieście. Dość wsi, dość odludzi. Mam jeszcze trochę pieniędzy, uda mi się sprzedać dom zanim mi się skończą. Teraz tylko przejść przez dom, przeżyć, wsiąść w samochód i uciec. A pomyśleć, że nie pomieszkałem tu nawet jednego dnia.

I teraz przypomniałem sobie coś, co znacznie przyśpieszyło moje ruchy. Właśnie zachodziło słońce. Jeśli szybko nie wyjadę, będę musiał się męczyć z tą upiorną chatą po ciemku, a tego nie zniosę. Biegiem ruszyłem po schodach. Dopadłem do drzwi wyjściowych i chcąc się wydostać popchnąłem za klamkę. No tak - zamknięte. Niczym w tanim horrorze klasy B, ale jak widać na czymś one były wzorowane. Kolejna opcja - okno. Gdzie jest najbliższe okno? Salon! Wbiegłem do salonu i tym razem naprawdę byłem bliski popuszczenia ze strachu w spodnie. Ujrzałem pusty obraz. Kobieta w czerwonej sukni zniknęła, na obrazie widniało jedynie tło. Tło było pokojem, w którym została uwieczniona. Teraz mogłem przyjrzeć się temu pomieszczeniu. Skądś znałem to miejsce. Czy to warzywniak w wiosce? Czy to może kościół do którego nawet mnie nie wpuścili? Nie! Ależ to piwnica w wersji deluxe - ze starociami w ilościach hurtowych. Nie ma szans, że tu zostanę. Wybijam szybę.

Szybki zamach i szyba powinna pójść w drobny mak. Tak się jednak nie stało - szyba zachowywała się, jakby była kuloodporna. Krzesło nie robiło jej żadnej krzywdy. To nie wróżyło nic dobrego. Nie wiedziałem już za bardzo co mam robić. Robiło się ciemno. Im ciemniej na zewnątrz, tym bardziej obojętny byłem na to, co się ze mną stanie. Nawet nie chciało mi się płakać. Usiadłem w kącie i beznamiętnie patrzyłem się na puste ramy obrazu. Niedługo później zapadł całkowity mrok. Wtedy weszła ona. Czerwień jej sukni wyróżniała się wśród ciemnego pokoju. Chyba chciała wejść z powrotem do obrazu, gdy zauważyła mnie. Skierowała swoje kroki w moją stronę, po czym się odezwała. Nawet nie wiedziałem, że duchy potrafią mówić, o ile ona była duchem.

- Właśnie Cię szukałam. Jak Ci się tu podoba, mój nowy właścicielu? - Zapytała, uśmiechając się.

- Całkiem przytulnie tu. - Odpowiedziałem. Mój sarkazm trwał przy mnie nieustannie, nawet w obliczu spotkania z siłami z zaświatów.

- Chcesz poznać prawdę? - Zapytała się mnie, gasząc uśmiech malujący się na jej nieskazitelnej twarzyczce.

- Zależy jaką.

- Jedyną. Pytam się, czy chcesz wiedzieć, o co tu chodzi.

- W tym momencie nic innego mi nie pozostało

- Zatem chodź za mną. - Odpowiedziała kończąc.

Ruszyliśmy w kierunku piwnicy. Chyba w tej całej sytuacji żałuję jedynie, że tak mało czasu spędziłem w sypialni, a jeszcze mniej przed maszyną do pisania. Ale przynajmniej już się nie bałem. Mą duszę ogarnęła obojętność.

- Zabijesz mnie? - Zapytałem bez jakiegokolwiek wyrazu.

- Dlaczego miałabym? Zrobiłeś mi coś kiedykolwiek? - Zapytała zdziwiona. Nie odpowiedziałem, tylko szedłem dalej, lekko speszony.

Zeszliśmy po schodach w dół. Piwnica wróciła do pierwotnego stanu, do wersji rozszerzonej. Gdzieś pomiędzy rupieciami stała skrzynia, ta sama która wcześniej stała pusta. Teraz leżała w niej jakaś książeczka. Domyśliłem się co to jest.

- Przeczytaj to. Nie jest długie. - Poprosiła.

Zabrałem się za czytanie. Faktycznie, nie tekst nie był długi. Za to przerażająco treściwy.

[...]Oddzieliłem mięso od kości. Zmieliłem, a mączkę kostną dosypałem do białej farby. Z krwią było ciężej. Musiałem wyssać ją przez rurkę. Do teraz czuję metaliczny posmak w ustach. Najtrudniej jednak było ze skórą. Malowanie na ludzkiej skórze to trudna sztuka. Ale wiem, że tylko w ten sposób obraz odda prawdziwą Marię. Nadal ręce mi się trzęsą po tym co zrobiłem. Ale wiem, że ona nie miała by mi tego za złe. Wiedziałem, że zawsze chciała być uwieczniona w portrecie. Teraz będzie uwieczniona całą sobą. [...]

Vernon Sainty, 1890.

- Teraz rozumiesz? Jak on mógł... Do dziś nie mogę mu tego wybaczyć. - Powiedziała Maria.

- To był twój mąż, tak? Zamknął Cię, w twoim własnym portrecie?

- Tak! Psychol. Dobrze, że umarł. W sumie dla mnie bez różnicy. Mimo, że nie żyję, nie wiem gdzie się idzie po śmierci. Ale miejmy nadzieję, że piekło istnieje, i on tam trafił.

Nastała chwila milczenia. Nie za bardzo wiedziałem co mam powiedzieć. To, że ktoś pomieszał części ciała z farbami było przerażające. To było bardziej przerażające niż jakakolwiek sztuka nowoczesna.

- A więc... Co teraz? - Zapytałem.

- Jesteś pisarzem, zgadza się? Idź na górę. Spisz całą tą historię. Chcę, żeby świat się dowiedział.

- Jeśli tego chcesz, zaraz zabiorę się do pracy.

- Mam jedną prośbę. - Powiedziała.

- Jaką? - Z moich ust padło kolejne pytanie.

- Nie dodawaj żadnych części ciała do atramentu. - Odpowiedziała z uśmiechem.

--------

Dzięki za przeczytanie mojego opowiadania.

Jeśli chcesz przeczytać więcej, wpadnij na mojego Wattpada :)

https://www.wattpad.com/user/Qmski333

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

To było świetne :)
Odpowiedz
Dobre w chuj !
Odpowiedz
Bardzo ciekawe
Odpowiedz
Świetne! Stylistyka, ortografia, sposób w jaki zostało to napisane jest idealny. Dobrze się to czyta, liczę na więcej opowieści twojego autorstwa :)
Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa, będzie więcej na pewno :)
Odpowiedz
Kamil Dąbrowski to jak już coś napiszesz to daj mi znać:)
Odpowiedz
Wow jestem pod wrażeniem !!! :-) :-) :-) bardzo mi się podobało !!!
Odpowiedz
Bardzo dobrze się czytało ;)
Odpowiedz
Kurcze! Autorze, wzorowałeś się na grze "Layers of fear", prawda? Jestem akurat w trakcie tej gry (4 rozdział) i tekst "Oddzieliłem mięso od kości (...)" jest centralnie wycięty z tej gry. Tekst pod tym cytatem/tekstem zaspojlerował mi całą grę. Trzeba było na początku uprzedzić, czym się inspirowałeś albo w sumie że skopiowałeś. Nie wszyscy lubią spojlery. Opowieść sama w sobie nie jest zła, gdyby nie ten fakt "ściągnięcia". Co do gry, to gra sama w sobie jest świetna, ma piękną grafikę i ciekawą historię, która została opisana wyżej (oprócz momentu wyjścia do sklepu).
Odpowiedz
Napisałem w źródle, że na pomysł wpadłem grając w grę Layers of Fear, ale jeśli chodzi o spoiler (za który przepraszam) to był on czysto przypadkowy. Na pomysł wpadłem jeszcze przy momencie otwierania tej trzeciej szafki z kością. Wydaje mi się, że to jest dopiero sam początek, ale jeszcze raz przepraszam. Co do dalszej fabuły - nie wiem, nie grałem dalej. Poza pomieszaniem farby z częściami ciała, wszystko wymyśliłem sam, więc nie ma mowy o plagiatowaniu. ;)
Odpowiedz
To było niesamowite! Masz talent :)
Odpowiedz
podobało mi sie :)
Odpowiedz
Genialne! ^^
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje