Historia

Pod powierzchnią

fugi 8 8 lat temu 15 295 odsłon Czas czytania: ~31 minut

Każdy z nas ma swojego potwora. My tylko nie pozwalamy im wyjść na zewnątrz.

Mężczyzna zatrzymał się na ostatniej drewnianej desce pomostu i cisnął czarny plecak pod metalową konsoletę. Z głuchym łoskotem odbiła się od drewnianego pokładu i wtoczyła pod kierownicę motorówki.

Wskoczył do środka. Łódź zachwiała się pod jego ciężarem. Poczuł lekkie uderzenia fal o burtę. Wokół unosił się zapach glonów i przesiąkniętego wodą drewna.

A dzień zapowiadał się tak pięknie...

- Myślisz, że tak łatwo z tobą wytrzymać? Jak wychodzisz i trzaskasz drzwiami?

Nawet nie chciało mu się odwracać. Nie miał ochoty na nią patrzeć. Oznaczałoby to kolejną konfrontację. Kolejną rozmowę bez większego sensu, która za dzień, dwa straci jakiekolwiek znaczenie i będą wspominali ją jako jedną z wielu kłótnię.

Sprzedawca z siwym wąsem przyglądał im się z nad pobliskiego straganu wyczuwając przedstawienie znacznie ciekawsze od czytanej gazety.

- Słuchasz mnie w ogóle?

Nie wytrzymał. Odwrócił się.

Blondynka około trzydziestki szła pomostem w jego stronę. Miała na sobie jeansowe szorty i w pośpiechu narzuconą na siebie rozpinaną koszulkę. Pod prześwitującym materiałem odznaczały się kontury pomarańczowego bikini.

Wybiegła z mieszkania od razu za nim. Leżała akurat na balkonie, gdy zaczęli się kłócić. Jej ciemna skóra na nogach jeszcze lśniła nałożoną wcześniej oliwką do opalania.

Tak, wyglądała teraz seksownie. Ale jego ogarnięty w tym momencie ślepym wkurwem umysł udawał, że tego nie zauważa. Teraz znowu była powodem bólu. Okropnego bólu w głowie, problemem nie do rozwiązania, który nie pozwalał mu spokojnie usiąść i odpocząć. Chciał znaleźć się daleko, gdzieś daleko, gdzie jej głos nie dosięgnie go.

- Rafał, dociera coś do ciebie? Lecę za tobą przez całą ulicę i ...

Spojrzał jej w oczy. Miała czarne okulary przeciwsłoneczne, ale nauczył się patrzeć przez nie. Zatrzymała się.

Przypomniał mu się dzisiejszy poranek, jak nadzy nie pozwalali sobie wyjść z łóżka. Jak ta chwila wydała mu się teraz odległa...

(przestań)

Zaraz będzie na morzu.

Już widział, że nie ma sensu wracać do tematu.

Oboje mieli ciężkie charaktery. Już nawet nie pamiętał o co poszło. Pewnie jakąś pierdołę, która jak zwykle potrafi zepsuć nawet długo wyczekiwany urlop na greckiej wyspie.

- Wypływam – mruknął i zaczął odwiązywać cumy.

Blondynka zaśmiała się i oparła dłonie na swoich biodrach.

- Tak po prostu, taki z ciebie mężczyzna? Wiejesz?

- Zamknij się, Iza! – ryknął.

Dziewczyna lekko się skuliła. Rzucił cumę w kąt łodzi.

- Potrafisz spierdolić nawet najlepsze wakacje swoimi fochami i jęczeniem.

Nie odpowiedziała. Zastygła w miejscu i tylko patrzyła na niego. Popołudniowy wiatr poruszał jej prześwitującą koszulą. Jeden kawałek materiału zaczepił się o mały, złoty kolczyk w pępku.

Nic nie mógł wyczytać z jej twarzy.

Wybuchnął za głośno. Tonem, którego starał się unikać i nie pozwalać, żeby wydostawał się na światło dzienne z jego umysłu.

Ale czasem nie wytrzymywał.

Nie mówił racjonalnie. Gniew. Po prostu.

Nie mógł teraz rozmawiać. Musi znaleźć się gdzie indziej, gdziekolwiek i ochłonąć. Gdzieś, gdzie będzie mógł się wyciszyć.

Znaleźć spokój.

- Wrócę później – burknął i odwrócił wzrok. Wciągnął okutą walizę na pokład małej motorówki.

- Czyli kiedy? – wyczuł jak w głosie jego narzeczonej pojawia się niepokój.

- Zobaczę.

Zapalił pięćdziesięciokonny silnik z tyłu łodzi. Zabulgotało w baku i mechanizm zaskoczył. Śruba zakręciła się w pod wodą. Poczuł jak miarowy dźwięk rozgrzewającego się do pracy silnika zaczyna uspokajać jego umysł.

Zerknął na nią i popatrzył jej prosto w oczy.

Otworzyła usta, ale nie wydała z siebie żadnego głosu. Wiatr poruszył jej blond włosy, częściowo przysłaniając jej twarz.

Odwrócił się i przesunął wajchę do regulacji prędkości. Slinik zawył i biała łódka wyrwała do przodu.

Odpłynął od pomostu i skręcił w lewo, żeby ominąć kamienne molo z wieńczącą je latarnią morską.

Robił wszystko, żeby czuła się jak najlepiej, zorganizował genialny wyjazd na Kretę dla nich. Dla NICH. Ona potrafi to zepsuć.

Wkurwiła go. Wkurwiła go tak, że nawet nie miał ochoty się z nią normalnie pożegnać, jak ze swoją narzeczoną.

Ale niestety jak zawsze musiał pojawić się jakiś problem, przez który wybuchła ta kłótnia. Problem, który uznałby za bardzo błahy, gdyby wiedział, że właśnie widzi ją po raz ostatni.

Był już na pełnym morzu. Za nim powoli zaczynał znikać port i górująca nad Chanią latarnia morska. Niebieskie niebo przecinały tylko pojedyncze cirrusy. Wiedział co to znaczy. Zapowiadały załamanie pogody i sztorm.

- Cirrus na niebie, pogoda się zjebie – mruknął sam do siebie marynarskie przysłowie.

Tak jak jego wyjazd, pomyślał.

Przyjechali do Chani sześć dni temu. Znalazł tutaj dobre miejsce dla swojej pracy. Nie korzystali z usług biur podróży, tylko sami go zorganizowali. Znalazł tanie bilety lotnicze z Ryan Air’a i fajny apartament w pobliżu zabytkowego portu.

Iza była wniebowzięta.

Od razu wiedział, że to miasteczko rybackie będzie idealnym miejscem na odpoczynek. Niskie domki ze słynnymi na całe świat niebieskimi okiennicami. Dopływająca z uchylonych okien grecka muzyka i gwar rozmów mieszkańców greckiej miejscowości.

Najbardziej podobał mu się w niej mały port z żaglówkami, podłużnym molem z czarnego kamienia i drewnianymi pomostami. Znajdowała się w nim jego ulubiona tawerna. Jej nazwa - Jack Sparrow, trochę odstraszała, ale w środku okazywało się, że właściciel nie zamierzał tworzyć kolejnej plastikowej restauracji pod turystów. Stoliki ustawiono przy samym brzegu zatoki, a gości chroniły przed słońcem trzcinowe parasole. Prawie co wieczór siedzieli w niej patrząc na statki, palili skręcane papierosy i delektowali się schłodzonymi drinkami. Leciały w niej klasyczne rockowe kawałki, takie jak Tuesday’s gone Lynyrd Skynyrd’ów.

Raj.

Skierował łódź bardziej na zachód, jeszcze bardziej oddalając się od lądu. Miała sześć metrów długości, małą nadbudówkę z kierownicą i chroniącą od słońca niebieską bimini rozciągniętą na metalowych rurach. To był dopiero początek sezonu, więc dostał za nią bardzo dobrą cenę wynajmu w wypożyczalni jachtów.

Nie wypróbował jeszcze tej części morza. Ustawił pełną prędkość motorówki. Silnik zaryczał i wystrzelił za łódką fontannę piany. Dziób podniósł się wyżej. Sięgnął po paczkę niebieskich Camel’i i zapalił papierosa.

Włączył sonar. Ekranik rozbłysł niebieskim światłem i wydał pojedynczy pisk. Zaczął wczytywać wprowadzone wcześniej dane.

Kurwa, nawet nie pamiętał o co poszło. Pamiętał tylko, że zaczęło się od planów na jutro.

To na szczęście się już nie liczy. Otaczający go szum morza i dźwięk równej pracy silnika motorówki uspokajał go. Poczuł, że się rozluźnia. Podrapał się po kilkudniowym zaroście i zaciągnął papierosem. Nawet przez sekundę się uśmiechnął.

(Będzie dobrze)

Wyrzucił niedopałek do wody.

Płynął już ponad godzinę.

Sonar zakończył wczytywanie i wyświetlił wirtualną mapę dna. Zauważył dwie ławice ryb. Wyglądały na całkiem duże. Ale nie przyjechał tu na wędkowanie.

Szukał czegoś zupełnie innego.

Zmniejszył prędkość, ustawił ciągły kurs i puścił kierownicę. Wyciągnął czarną walizę. Okuty metalem kufer przypominał boksy do przewożenia sprzętu muzycznego. Otworzył zamki i podniósł wieko.

Zaczął wyciągać i układać na pokładzie suchy skafander i sprzęt nurkowy.

Rozglądnął się dookoła. Wokół nie było żadnego statku. Daleko na horyzoncie majaczyło się wybrzeże Krety i święcący punkcik, którym musiała być latarnia morska wskazująca wejście do portu.

Zmniejszył prędkość motorówki. Sonar wydawał piknięcia w odstępach około dziesięciu sekund.

W kilka minut przygotował swój akwalung i ubrał się w skafander. Sprzęt był prawie nowy, udało mu się go dorwać w tym roku od znajomego nurka w świetnej cenie.

Wręcz aż za niskiej cenie w stosunku do jego wartości, pomyślał. Tak jakby ten gość chciał się go pozbyć.

Sonar nagle wydał serię pisków. Podbiegł do konsoli.

Jest.

Podłużny kontur na ekranie oznaczał jedno.

Dokładnie pod nim znajdował się wrak statku. Jakieś trzydzieści metrów długości na głębokości czterdziestu dwóch metrów.

Przez chwilę patrzył na migający kontur.

Miał pięćdziesiąt metrów liny z kotwicą. Oby wystarczyło. Jeden uskok i klapa.

Wyłączył silnik i przeszedł na dziób łodzi.

Zamachnął się i rzucił kotwicę do wody. Sznur ciągnął się za metalowym ciężarem i znikał w morskiej głębi.

(wystarczy, wystarczy)

Lina dalej uciekała mu przez ręce. Gdzie to dno? Miało być czterdzieści dwa metry...

W jednym momencie lina zatrzymała się. Pociągnął ją, żeby sprawdzić, czy kotwica zablokowała się. Trzyma.

Wrócił do akwalungu. Zaraz będzie pod wodą. Myśl o czekającej go przygodzie sprawiła, że dzisiejsza kłótnia z Izą sprawiała wrażenie odległej i niemającej żadnego znaczenia. Zaraz o tym zapomni.

Czegoś mu jednak brakowało. A raczej kogoś.

Nagle zdał sobie sprawę, w czym tkwił poważny problem. Zawsze jak schodził pod wodę, Iza zostawała na łodzi, czytała książkę albo opalała się.

Miała tylko jedne zadanie. Pilnowała liny, do której był przywiązany. Jeśli odpływał za daleko lub pojawiało się niebezpieczeństwo, pociągała za nią dając mu znak, żeby natychmiast wracał.

Żaden problem, poradzę sobie bez niej, pomyślał i przywiązał linę do metalowej poręczy na burcie motorówki. Drugi koniec przymocował do pasa trzymającego jego butlę z powietrzem.

Założył akwalung i maskę nurkową. Sprawdził cały sprzęt, zapas tlenu i włączył komputer nurkowy na lewej ręce. Rozbłysły na nim zielone litery i liczby. Wprowadził dane i współrzędne czekającego go nurkowania.

Był gotowy. Usiadł na burcie. Plecami do morza. Włożył do ust automat oddechowy i zaciągnął się sprężonym powietrzem z butli. Wzbogacona mieszanka czystego gazu wypełniła jego płuca.

Jak mu tego brakowało.

Poczuł spokój.

Zamknął oczy i przechylił się do tyłu. Zrobił fikołka i znalazł się pod powierzchnią wody.

W innym świecie. Jego świecie.

Spojrzał na komputer przymocowany do lewej ręki. Ekranik wielkości smartfona wskazywał współrzędne oraz czas zanurzenia.

Ruszył w dół.

Woda była krystalicznie czysta, ale poniżej piętnastu metrów zaczynało się ściemniać. Promienie słoneczne nie potrafiły się przebić na taką głębokość.

Spojrzał do góry. W oddali widział dno swojej motorówki. Stąd wydawała się wielkości łupiny orzecha.

Przy około trzydziestu metrach zobaczył pierwsze skały. Spokojnymi ruchami wyminął kamienne występy i wpłynął w głębię. Wysokie glony ograniczały widoczność. Spotykał coraz większe ryby. W jednej ze skał schował się Konger, podobny do węgorza drapieżnik. Na oko mógł mieć prawie metr.

Zganił się w myślach.

(Nie jesteś tutaj oglądać rybki)

(już blisko)

Ominął pionową skałę i nagle zobaczył to czego szukał.

Na piaskowym dnie spoczywał wrak drewnianego statku. Złamany maszt częściowo wystawał z piachu.

Chwilę napawał się tym widokiem. Niecodzienne znalezisko.

Machnął płetwami i ruszył w stronę zniszczonego okrętu.

Wokół leżały porozrzucane elementy statku i pordzewiałe kawałki metalu. Nie widział niczego wartościowego.

Tak, tym się zajmował. Przyjeżdżasz do takich miejsc i szukasz nieodkrytych wraków. Morze Śródziemne od tysięcy lat było jednym wielkim szlakiem komunikacyjnym statków. I tysiące, jeśli nie miliony znalazło się na dnie morza z drogocennym ładunkiem. Znajdujesz, zabierasz na brzeg i sprzedajesz. Proste. Niesamowite, ile osób kupiłoby coś tylko dlatego, że było na dnie morza przez dziesiątki, setki lat.

Czasem można nieźle się obłowić, a czasem nic się nie znajdzie. Oni szukali już pięć dni i jak na razie nie znaleźli nic, co przekracza wartość sprzedanego na złomie starego kaloryfera.

Może dlatego się kłócili.

(nie myśl o tym)

Podpłynął do wraku. Stąd wydawał się znacznie większy. Ciężko było stwierdzić jaki to rodzaj statku i co go zatopiło.

Nagle zauważył ławicę czarnych ryb wypływającą z jednej z dziur w kadłubie. Wyglądała jak ciemny jęzor wynurzający się z drewnianej paszczy potwora. Poczuł dreszcze na samą myśl.

(ogarnij się)

Ruszył w jej stronę.

Sprawdził ciśnienie w butli. Zostało mu dwie trzecie zapasu powietrza.

Podpłynął do otworu. Od razu coś mu rzuciło się w oczy.

Dziura miała około półtora metra średnicy. Zaciekawiły go wgięcia drewnianych desek, tak jakby nie została zrobiona przez coś z zewnątrz, tylko...

(z wewnątrz?)

Dziwne. Zajrzał do środka. Panowała tam ciemność. Sięgnął po latarkę i zapalił ją. Zobaczył drugą wewnętrzną burtę. Skierował białe światło na dno statku. Wstrzymał powietrze.

Poczuł jak włosy jeżą mu się na głowie.

Ludzki szkielet. Siedział oparty o zbutwiałą beczkę. Jego białe kości były obgryzione przez drapieżniki, ale najgorsza była czaszka. Szkielet patrzył się na niego. Jednym okiem. Błysnęło odbijając światło latarki, jak oko zwięrzecia spotkanego w nocy w lesie.

Odetchnął z ulgą. Z oczodołu w czaszce wypłynęła mała ryba. Jej lśniące łuski mieniły się w smudze światła.

Wpłynął do środka. Starał się trzymać jak najdalej od kościstego lokatora. Opłynął ładownię, ale znalazł w niej tylko podniszczone skrzynki i pokryte korozją klatki.

(klatki?)

Co przewoził ten statek?

Nagle coś zwróciło jego uwagę. Na początku myślał, że dłoń szkieleta opierała się na drewnianych deskach. Teraz zauważył, że trzyma w niej małe pudełko. Podpłynął bliżej i oświetlił znalezisko.

Czarne pudełko miało pozłacane rogi i otwór na mały klucz. Było zdobione w dziwne, surrealistyczne kształty i rysunki, które na pierwszy rzut oka niczego mu nie przypominały.

Poczuł dziwny niepokój. Taki, który zdarzył mu się pod wodą tylko kilka razy w życiu. Jego umysł opanowała myśl, że chciałby być teraz na powierzchni, jak najdalej stąd.

(weź się w garść)

Przełożył latarkę do lewej ręki.

Za dzieciaka wiele razy zastanawiał się dlaczego bohater filmu zawsze wchodzi do ciemnego pokoju albo podnosi dziwny przedmiot, mimo że czuje się wszystkimi koścmi, nadchodzącą katastrofę.

Dopiero po jakimś czasie to zrozumiał. To cholerna ciekawość. Ciekawość, która pcha człowieka do nawet najgłupszych decyzji, byle zgłębić jakąś tajemnicę.

Położył rękę na czarnym pudełku.

Nic się nie stało. Odsunął coś, co kiedyś było dłonią właściciela skrzynki na bok i podniósł znalezisko. Spróbował je otworzyć. Było zamknięte.

Poświecił znów na szkieleta. Pojedynczy błysk.

Podpłynął bliżej.

Na szyi kościotrupa wisiał złoty klucz na rzemieniu.

Złapało go obrzydzenie. Nie lubił dotykać trupów, nawet tych mających setki lat, ale wiedział co musi zrobić. Podwodny lokator raczej nie będzie miał nic przeciwko. Złapał kluczyk i zerwał naszyjnik. Szkielet pozostał na swoim miejscu.

Włożył kluczyk do dziury w zamku. Przekręcił. Od drewnianych ścian ładowni odbił się dźwięk poruszanych zapadek starego mechanizmu. Nie wiedzieć czemu skojarzył mu się ze stukotem ludzkich paznokci o metal.

Powoli podniósł wieko.

Zobaczył oczy. Czerwone oczy patrzące się na niego.

Zamarł.

Nagle straszny krzyk przeszył jego głowę. Poczuł, że zaraz pękną mu bębenki. Odrzucił pudełko i dłońmi zatkał uszy, żeby chociaż trochę stłumić przeszywający go wrzask.

Mała skrzynka rozwarła się na oścież i wypłynął z niej czarny kształt. Czarny jak smoła.

(co to kurwa jest?)

Skierował na niego latarkę. Wielkością przypominał głowę człowieka. Przeraźliwy krzyk wzmógł się jeszcze bardziej. Światło go nie przeszyło, ani nie oświetliło. Zupełnie jakby było...

Cień zatoczył szybkie koło, szybciej niż jakakolwiek znana Rafałowi ryba i runął prosto na nurka. Wytrzeszczył oczy.

Krzyk osiągnął apogeum. Miał wrażenie, że jego bębenki uszne są rozgrzane do białości od tego ryku.

Cień wleciał prosto w niego.

Olbrzymia siła odrzuciła go na ścianę ładowni. Zbutwiałe drewno pękło i wyleciał w otoczeniu tysięcy bąbelków powietrza na zewnątrz wraku. Obróciło go i uderzył w głaz.

Opadł na dno w otoczeniu pyłu i drewnianych drzazg.

Stracił przytomność.

Obudziło go ciągłe pikanie komputera. W automacie oddechowym poczuł drobinki piasku. Podniósł głowę. Na głazie przycupnęła jakaś spasiona ryba i przyglądała mu się z głupią miną.

Rozglądnął się dookoła. Za nim znajdował się wrak starego okrętu. W burcie wyraźnie odznaczała się wielka dziura, która musiała powstać całkiem niedawno i zapewne była jego autorstwa.

(co to kurwa mać było?)

Przeczyścił automat z piachu i zerknął na pikający komputer.

Jęknął.

Zostało mu tylko 12% zapasu tlenu w butli. Musiał być nieprzytomny conajmniej osiem minut. Cud, że żyje. Ale nie to było najgorsze.

Na wyświetaczu migała informacja o nadchodzącym sztormie.

(o kurwa)

Tak szybko? To niemożliwe!

Nie miał czasu do stracenia. Później będzie się zastanawiać nad tym co go spotkało. Powoli podniósł się z ziemi. Odczepił ciężarki nurkowe, żeby przyśpieszyć swoje wynurzenie.

Już miał je wyrzucić, gdy przypomniał sobie o jednej rzeczy. Zerknął w stronę wraku. Podpłynął do dziury.

Pozłacane pudełko leżało obok szkieleta. Chwycił je i na sekundę zamknął oczy. Nic się nie stało. Zamknął wieko i wypłynął z pozostałości okrętu. Wyciągnął przed siebie pas z ciężarkami.

Zerknął na wrak statku.

Wróci tu jeszcze.

Rzucił je na dno zwiększając swoją pływalność. Poczuł jak niewidzialna siła unosi go w powietrze. Zaczął powoli wynurzać się na powierzchnię.

10% zapasu powietrza.

Wiedział, że nie może przesadzić. Znał zasady wracania na powierzchnię.

Wynurzając się zbyt szybko ulegnie chorobie dekompresyjnej.

Wraz ze zmianą głębokości zmienia się także ciśnienie panujące w wodzie.

Pęcherzyki gazu z wdychanego pod wodą powietrza będą rozszerzać się w jego organiźmie blokując przepływ krwi w tętnicach. Nawet jeśli przeżyje, ten uraz niesie za sobą szereg nieodwracalnych uszkodzeń ciała i mózgu.

Wykonał pierwszy Safe Stop na dwudziestu metrach głębokości. Jeśli będzie odczekiwał na każdym przystanku minutę, to pozostałości wdychanej mieszanki powinny opuścić jego organizm i uniknie dekompresji.

8%

Machnął płetwami i ruszył dalej.

Wynurzył się już na 15 metrów.

6%

Znowu się zatrzymał i zaczął odliczać na komputerze minutę.

(Co to było w tej skrzynce?)

Nigdy czegoś takiego nie widział. Wyglądało jak plama rozlanego atramentu, poruszające się w wodzie tak szybko...

Odgonił te myśli. Miał teraz o wiele większe problemy na głowie.

Zdawał sobie sprawę, że nie starczy mu powietrza do powierzchni. Starał się oddychać dwa razy wolniej, żeby zaoszczędzić resztki tlenu. Został mu jeszcze jeden przystanek.

5%

Nie czekał do pełnej minuty. Zaczął dalej się wynurzać.

Komputer wskazywał już tylko 11 metrów.

4%

Zatrzymał się na pięciu metrach. Był już tak blisko, ale nie może przesadzić. Uda mu się. Odczeka trzydzieści sekund.

Zauważył jedną rzecz. Powierzchnia wydawała się o wiele ciemniejsza. To złudzenie przez brak światła na dnie, czy sztorm już sie zaczął?

3% zapasu powietrza.

Na dnie butli zostały same opary gazu.

Na kolejne piknięcie komputera zaczął pracować nogami i pomknął w stronę powierzchni morza.

Przywiązana do jego butli lina wciągała się na automatyczny korkociąg zamontowany na łodzi. Ciągnący się po sznurze szum mechanizmu dodawał mu otuchy.

(Już prawie!)

Przeszyło go to straszne uczucie, że coś jest nie w porządku. Coś BARDZO nie w porządku.

Był już tylko jakieś dwa metry od powierzchni. Poczuł ucisk w uszach od zmieniającego się ciśnienia, gdy nagle obok niego przepłynęła łódź. Dosłownie minęli się jak przypadkowi pasażerowie mijających się wind.

(co do...?)

Przez chwilę patrzył na niknący w morskiej głębi kontur motorówki.

Nagle woda rozwarła się i wypłynął na powierzchnię. Pisk w uszach ustał i jego oczom ukazało się niebo. Tak ciemne, że przez chwilę myślał, że jest już noc.

Pierwsza błyskawica uświadomiła mu, że to czarne jak węgiel chmury burzowe.

Uderzyła go w twarz wielka fala. Zakręciło nim kilka razy. Zaczął się sztorm.

(motorówka)

Zaraz...

Nagle doszło do niego. To była jego łódź. I zmierzała na dno.

Lina przyczepiona do jego butli napięła się.

Kołowrót ściągający linę zablokował się.

(o kurwa)

Ogromna siła pociągnęła go pod wodę.

Czarne pudełko wypadło mu z rąk i zaczęło powoli opadać zostając za nim. Widział jak upragniona powierzchnia oddala się od niego.

Próbował sięgnąć za siebie, ale ciąg nie pozwalał mu obrócić się i chwycić linę.

Nie mógł złapać oddechu. Wydał z siebie zduszony charkot.

Przywiązał się do łodzi. To jak przywiązać się do trumny. Nurek z kursu podstawowego nie popełniłby takiej głupoty. Jest skończonym idiotą.

(myśl, myśl, myśl)

Mający prawie grubość centrymetra sznur wlókł go w stronę dna.

Może zrzucić cały jacket.

Chwila...

Zrzucić jacket z podczepioną liną?

Straci wtedy także butlę z resztką tlenu. Wystarczy na dzisiaj kretyńskich pomysłów.

(Myśl, debilu!)

(Racjonalnie... MYŚL!)

Dźwięk tarcia metalu. Obrócił się.

Wydał z siebie okrzyk, który jego akwalung zamienił w głuchy bulgot. Wśród bąbelków powietrza przypominających uciekające szczury z tonącego okrętu łódź uderzyła o występ skalny.

On będzie następny.

Desperacko machnął płetwami próbując zmienić tor pływu. Szara skała zbliżała się w zawrotnym tempie. Dwie ryby wylegujące się na szczycie występu zwiały w wodorosty, jakby przeczuwając rychłe zderzenie.

Jeszcze raz. Jeszcze jedno machnięcie. Poczuł jak oddech mu przyśpiesza. Przed maską pojawiła się ściana bąbelków.

A z niej przed jego twarzą wyłoniła się szara, pokryta glonami skała. Woda stłumiła jego krzyk.

Głuche stuknięcie metalu. Zahaczył butlą. Siła uderzenia odrzuciła go w lewo i zaczął obkręcać się wokół własnej osi. Przed oczami znowu zobaczył kamienną ścianę.

Tym razem miał mniej szczęścia.

Uderzył głową w skałę. Przenikliwy ból wypełnił jego czaszkę. Znów go odrzuciło, poczuł jak ciemnieje mu obraz przed oczami.

Jego łódź nadal ciągnęła go w stronę dna.

Głowa pulsowała mu miarowo. Spojrzał w stronę powierzchni. Zostawiał za soba ciemno czerwoną smugę. Po chwili do jego zamroczonego umysłu doszło, że to jego krew.

(rekiny)

Rekiny wyczują kroplę krwi w wodzie nawet z odległości kilometra. A tą smugą wypływającą z jego rozbitej czaszki mógłby pewnie napełnić całe wiadro.

Głuche tupnięcie. Przez wodę miał wrażenie, że dźwięk dobiegł jakby zza ściany.

Lina przestała go ciągnąć. Łódź dotarła na dno.

To nie oznaczało końca problemów. Pod wodą wcale nie hamuje się tak szybko. Przygotował się na uderzenie.

Dosłownie wbił się w dno obok motorówki. Tuman piasku podniósł się dookoła niego. Stracił oddech, zamiast nabrać powietrza z jego gardła wydobył się dziwny charkot. W klatce piersiowej poczuł bolesne ukłucie. Nie mógł wziąć wdechu.

(Odma płucna?)

Drobny piasek z dna zaczął powoli opadać wokół niego. Obraz ciemniał.

Nie spodziewał się, że tak szybko wróci do tego wraku. Parsknął śmiechem.

Ciśnieniomierz butli wskazywał tylko 1% zapasu tlenu. Za chwilę skończy mu się powietrze.

(Nie zasypiaj)

Poczuł, że oczy mu się zamykają.

To koniec. Dołączył do nurków, którzy zostali pod powierzchnią na zawsze.

W sumie...

Zawsze lubił wodę.

Uśmiechnął się.

Otoczała go ciemność. Oddychał coraz wolniej.

Nagle raczej poczuł niż zobaczył oślepiające światło. Przy uderzeniu w skałę pękła jedna z dwóch szybek w jego masce. Jedna z komór była zalana słoną wodą. Otworzył oko chronione szkłem w jednym kawałku.

Światło zbliżało się w jego stronę. Usłyszał dziwne, pojawiające się w kilkusekundowych odstępach dudnienie, tak jakby...

(kroki?)

Po chwili snop światła był tak mocny, że musiał zmrużyć oko. Wielka dłoń w metalowej rękawicy chwyciła go za butlę. Błysnął nóż.

Obok niego przepłynęła przecięta lina, która sprowadziła go na samo dno.

Ostatkiem świadomości poczuł, że ktoś trzyma go za szyjkę butli nurkowej i ciągnie go po dnie.

Spróbował się odwrócić. Zobaczył, że trzyma go ręka w szarym skafandrze, zakończonym wielką, wykonaną z metalu rękawicą. Kątem oka zauważył ogromny zbrojony but, co chwilę opadający na dno i podnoszący chmury piasku.

Spróbował spojrzeć na całą postać. Akwalung nie pozwalał mu na podniesienie głowy.

Ciekawość znowu wygrała. Czuł, że właśnie bierze ostatni jaki mu został wdech powietrza z butli.

Szarpnął się do góry.

Od razu tego pożałował.

Jego oczom ukazała się prawie dwumetrowa sylwetka ubrana w skafander z początku XX wieku, w niektórych miejscach pokryty dokładnie wszytymi łatami. Nurek na plecach nie miał butli z tlenem. Tlen pobierał z węża wmontowanego do jego ogromnego miedzianego hełmu, który mógł ważyć nawet czterdzieści kilogramów. Wystawały z niego zdobione nity.

Nieznajomy cały czas ciągnął go za sobą po dnie. Nagle hełm poruszył się i odwrócił w jego stronę. W miejscu twarzy, zamiast maski znajdowała się okrągła, czarna jak noc szyba z osłaniającymi ją metalowymi drutami.

Zemdlał.

Zachłysnął się świeżym powietrzem. Nie mógł złapać tchu. Otworzył szeroko oczy, czując jak upragniony tlen dociera do jego na wpół nieżyjącego mózgu.

Złapał oddech. Powietrze z powiechni miało niesamowity smak, zrozumiały tylko dla tych, co nie oddychali nim przez jakiś okres czasu. Mieszanka tlenu, najróżniejszych zapachów i przetrawionego przez rośliny dwutlenku węgla jest czymś niesamowitym. Myślał już, że nigdy więcej go nie poczuje.

Jego dywagacje przerwał dziwny, co chwilę pojawiający się ból w plecach.

Rozejrzał się. Ktoś go nadal holował. A dokładnie wciągał po kamiennych schodach.

Nagle zauważył jachty. Drewniane pomosty. Stragany. Latarnię na długim molo przy wyjściu z portu.

Był w Chanii.

Iza.

Ktoś go wciągał na betonowe nabrzeże. Wrócił do miasta.

Ale nagle zdał sobie sprawę, że coś było nie tak. Po pierwsze było strasznie ciemno.

Jest noc, pomyślał.

Wiał silny wiatr, w powietrzu latały drobiny piasku i serwetki porwane z restauracyjnych stolików, a po bruku przesunęła się stara gazeta.

Niebo przeszyła błyskawica. Przez dziurę w jego masce do środka wpadała woda. Dopiero teraz zrozumiał, że leje deszcz. Sztorm musiał przechodzić teraz apogeum.

Świst wiatru przerywał tylko odgłos kroków metalowych butów stąpających po marmurowych stopniach.

Znaleźli się na kamiennym chodniku. Nieznajomy puścił go i Rafał upadł na ziemię. Wrócił ból w płucach. Wypluł krew.

Metalowe buty znalazły się przed nim. Teraz mógł zobaczyć nurka w całej okazałości. Nie mylił się co do tych dwóch metrów, mógł mieć tyle razem z hełmem. Masywny wygląd zbrojonego metalem skafandra do nurkowań głębokościowych i zakrywający twarz okrągły hełm zawsze napawał go niepokojem, nawet na zdjęciach.

Takie ważące nawet 80 kilogramów skafandry były stosowane przez pierwszych nurków, pionierów tej dyscypliny, którzy niczym kosmonauci z pierwszych lotów w kosmos schodzili pod wodę nie do końca znając, a tym bardziej rozumiejąc zasady i zagrożenia panujące pod wodą.

W rękach trzymał starą lampę, zamkniętą w specjalnym urządzeniu w kształcie prostopadłościanu, wykonanym z metalu. Pewnie umożliwiało jej świecenie pod wodą.

W oddali rozległ się grzmot. Błysk pioruna odbił się setkami świetlnych refleksów w na hełmie nieznajomego. Ulewa wzmogła na sile, a drobinki deszczu odbijały się od jego maski.

Nurek nadal stał nad nim. Widział tylko czarną szybę w hełmie, ale był prawie pewien, że nieznajomy mu się przygląda.

Nagle jego wybawiciel pochylił się i oparł metalowe rękawice o kolana.

- Żyjesz?

Metaliczny głos, jakby wydobywający się spod ziemi sprawił, że Rafała przeszedł dreszcz.

Nie mógł wykrztusić słowa.

- Ty! Żyjesz? – nurek w szarym stroju pomachał metalową rękawicą przed jego twarzą.

- T...Tak.. – wykrztusił się.

Nieznajomy wyprostował się. Milczał przez chwilę. Nagle ruszył w lewo.

- Świetnie, wstawaj. Jesteś potrzebny – głos, zapewne należący do mężczyzny, znów wydobył się z wnętrza hełmu. Nurek zaczął iść w stronę latarni.

Rafał zastygł w miejscu.

- Co? Cze... Czekaj! Kim jeste... o kurwa – przerwał, gdy odwrócił się za nurkiem i zobaczył miasto.

Teraz zrozumiał, co mu na początku nie pasowało. Sztorm nadal przechodził nad miasteczkiem, osiągający moc huraganu wiatr rwał markizy i parasole, ławki nad kamiennym brzegiem zostały częściowo zdmuchnięte do wody, nieliczne niebieskie okiennice zwisały ze ścian domów.

Domy... Z domami dopiero było coś nie tak. Zamieniły się w ruiny, port wyglądał jak po przejściu trzęsienia ziemi. A co najgorsze, na ulicach nie było w ogóle ludzi. Krople deszczu odbijały się od zdewastowanych straganów.

Kolejny grzmot rozniósł się po ciemnym niebie. W upiornym świetle jaki na chwilę dała błyskawica, zobaczył jachty, które częściowo pozatapiane w płytkiej zatoce portu wystawały nad powierzchnię wody. Ich metalowe maszty opierały się o siebie nawzajem.

Woda była czarna jak smoła.

(to niemożliwe)

- Hej, czekaj! – zawołał, zerwał maskę z twarzy i ściągnął płetwy. Poczuł na twarzy krople deszczu. Zebrał wszystkie siły i podniósł się z ziemi. Silny wiatr sprawił, że prawie od razu się przewrócił. Odczepił pustą butlę od jacketu i pokuśtykał za nieznajomym – poczekaj!

Jego wybawiciel szedł w stronę latarni, jego kroki odbijały się głuchym echem po dotkniętej zniszczeniem portowej zatoce. Dystans pomiędzy nimi powoli się zmniejszał.

Wiatr zawiał mocniej. Fala uderzyła w betonowy brzeg docierając prawie do ściany zdewastowanego budynku.

- Hej, dziekuję, że mnie uratowałeś, ale czy możesz... – przerwał, żeby ominąć pchany przez wiatr ogrodowy stolik z jakiejś restauracji - ...odpowiedzieć na pytania?

Nieznajomy nie zatrzymał się. Ciężkimi krokami zmierzał nadal w stronę białej wieży.

Był już prawie metr od nurka w starym skafandrze.

- Hej, odpow...

Mężczyzna nagle odwrócił się w jego stronę, rzucił lampę na ziemię i złapał za jego skafander. Metalowe pudło wydało głuchy łoskot, odbijając się od kamiennego słupka.

Rafał poczuł jak traci grunt pod nogami. Nieznajomy podniósł go na wysokość swojego hełmu.

Znalazł się jakieś dwadzieścia centymetrów od czarnej szybki. Z wewnątrz metalowej kuli wydobywał się tylko ciężki oddech. Starał się zobaczyć jego twarz, ale w pokrytej metalową siatką czarnej czeluści dojrzał tylko swoje blade odbicie.

Przysunął go jeszcze bliżej hełmu. Na szkle pojawiła się para z jego oddechu.

- Słuchaj, kretynie, to co się tutaj stało, to twoja wina, więc nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Wypuściłeś coś, czego twój płytki, zachłanny umysł nie potrafi zrozumieć. Coś bardzo złego. Coś, co od dawna marzyło, żeby znaleźć się na wolności.

- Skąd wiesz? – wychrypiał. Z racji jego zmiażdżonych płuc i jego aktualnej pozycji mówienie sprawiało mu trudności – że to ja?

- Skąd wiem...? SKĄD WIEM? – ktoś wewnątrz skafandra ryknął na niego. Poczuł jak kurczy się pod wpływem głosu niemającego twarzy – rozejrzyj się! Tylko on mógł coś takiego zrobić!

Rafał opuścił wzrok.

-A.. A... – zaczął.

- Co? – warknął głos wydobywający się z hełmu.

Słowa nie mogły przejść mu przez gardło.

- Moja narzeczona?

- Nie żyje! Co cię będę zwodzić, doprowadziłeś do zniszczenia całej Chani, śmierci jej mieszkańców i nagle twoja kobieta miałaby to przeżyć? Powariowałeś?

Zamikli. Przez chwilę tylko patrzyli na siebie. Krople deszczu wydawały głuchy dźwięk odbijając się od hełmu z czarną szybą. Słyszał chrapliwy oddech schowanego w skafandrze mężczyzny. Wokół rozbrzmiewał tylko wicher i skrzypiące okiennice. Ogromna fala uderzyła w nabrzeże i pokryła ich obu kroplami słonej wody.

Nieznajomy postawił go na ziemi, podniósł lampę i ruszył dalej.

- Chodź. Jesteś potrzebny.

- Po co?

Nurek w szarym skafandrze nawet się nie zatrzymał. Jego metalowe buty strzelały iskrami, przy każdym tarciu o chodnikowe kamienie.

- Żeby to wszystko odkręcić, kretynie, rusz się.

Rafał spojrzał w stronę miasta. W żadnym oknie nie paliło się światło. Poczuł jak ściska go coś w gardle. Wśród niknących w ciemności budynków zauważył ich ulubioną knajpę Jack Sparrow. Była prawie doszczętnie spalona. Kiedyś świecący na czerwono, neonowy szyld zwisał ze ściany trzymając się tylko na jednej śrubie.

Odwrócił się do nieznajomego. Był już jakieś trzydzieści metrów przed nim. Światło jego lampy oświetlało wąską drogę prowadzącą do latarni na końcu mola.

Teraz dopiero to zauważył.

Na szczycie latarni paliło się światło.

Podreptał za nieznajomym.

Szli kamiennym pomostem prowadzącym do źródła światła. Po obu stronach znajdowały się różnej wielkości łodzie, jachty i motorówki. Były wywrócone na bok lub po części zatopione. Ich poruszane przez wiatr metalowe maszty zderzały się ze sobą wydając upiorny dźwięk. Wokół w wodzie pływały kapoki, pudła, liny i inne sprzęty. Poczuł się jakby szedł po cmentarzysku statków.

- A teraz słuchaj.

Wzdrygnął się na dźwięk głosu z głębi skafandra. Zdał sobie sprawę, co go najbardziej przerażało. Nie mógł określić wieku, ani wyglądu rozmówcy. Nie rozmawiał z człowiekiem, tylko z głosem. Popatrzył się na idącego obok nieznajomego.

- Wypuściłeś coś, co było od wieków zamknięte w tej skrzynce. Tylko tam jest niegroźne, a sam widzisz co może zrobić na wolności – chwilę szli w milczeniu, fale rozbijały się po obu stronach mola zalewając ich gradem słonych kropel – trzeba go złapać zanim zje jeszcze więcej.

- „Zje”? – wzdrygnął się na sam dźwięk tego słowa.

- Tak – powiedział rozmówca – on się żywi tym co niszczy. I rośnie dzięki temu w siłę. Dlatego musisz go z powrotem zamknąć w tej skrzynce.

- C...co? – wykrztusił – pudełko zostało w tym wraku!

Mężczyzna w skafandrze parsknął śmiechem.

- Mylisz się – powiedział i otworzył skórzaną sakwę przymocowaną do pasa balastowego – bierz.

Rzucił mu pozłacaną skrzynkę.

Złapał czarny przedmiot. Odniósł wrażenie, jakby ważył znacznie więcej niż przypuszczał.

- Jak mam go tam zamknąć? – spytał nieznajomego.

Dochodzili już do końca mola. Blisko trzydziestometrowa latarnia górowała nad nimi niczym wieża jakiegoś czarnoksiężnika z bajki dla dzieci. Z jej szczytu wydostawał się snop światła i kręcił w koło, oświetlając czarne morze i okolicę.

Wielka fala uderzyła o kamienny brzeg i zakryła schody prowadzące do drzwi u podnóża latarni.

- Nic prostszego – odpowiedział – musi sam do niego wlecieć.

Rafał nagle się zatrzymał.

- CO?

- Dasz sobie radę, wierzę w ciebie – powiedział i klepnął go metalową rękawicą w plecy i przy okazji pchnął nim prawie dwa metry do przodu.

- Czekaj, nie idziesz ze mną?

- Nie.

Nurek poczuł jak nogi uginają się pod nim. Ból w klatce piersiowej stawał się nie wytrzymania.

- Dlaczego?

- To proste, nie zmieszczę się w tym skafandrze na schodach latarni.

- Czemu go nie ściągniesz?

- Nie mogę go ściągnąć – zaczął i po chwili dodał – i nie chciałbyś mnie zobaczyć bez hełmu.

Rafał zrozumiał, że dalsze pytania nie mają sensu. Przycisnął pudełko do kamizelki nurkowej jakby trzymał małe niemowlę.

Popatrzył na szczyt latarni. Wydawał się strasznie wysoko.

- Pamiętaj, masz tylko jedną szansę. Jeśli nie złapiesz go, on cię zabije – mruknął metaliczny głos spod hełmu.

- Nie pomagasz.

Ruszył w stronę drzwi wejściowych. Fale przelewały się przez wąskie molo. Z każdym krokiem uważał, żeby nie poślizgnąć się na śliskich kamieniach.

Zdał sobie sprawę, że o czymś zapomniał. Odwrócił się do nieznajomego.

- Dzięki za uratownie życia – zawołał – do zobaczenia!

- Żegnaj.

(kurwa)

Miał wrażenie, że jego płuca zaraz eksplodują. Skupiony na najbliższej konfrontacji z cholernym cieniem, czy jak to inaczej nazwać, zapomniał, że czeka go wspinaczka na szczyt latarni po ponad setce stopni.

Spróbował złapać oddech. Zmiażdżone płuca nie pomagały.

Jeszcze kilka schodków. Minął ostatnie koło klatki schodowej i zobaczył pojedyncze, drewniane drzwi.

Były uchylone i sączyło się z nich żółtawe światło. Przy każdym obrocie lampy nabierało na chwilę intensywności i po chwili wracało do normalnej barwy.

Podszedł do drzwi i położył na nich rękę. Usłyszał dziwny świst. Przypominał przeciąg spotykany w starych, opuszczonych budynkach. Za drzwiami coś się poruszało.

Może to wiatr.

(chciałbyś)

Pchnął lekko drzwi.

W okrągłym pomieszczeniu na środku umieszczono gigantyczną lampę. Była przymocowana do mechanizmu obrotowego. Wśród zgrzytów i kliknięć stare zębate koła obracały się nadając ruch wielkiej soczewce. Wokół zamiast ścian zamontowano szklane szyby, za nimi widział naokoło wieży wąski balkon i balustradę.

Usłyszał ten świst znacznie bliżej. Nagle wnętrze pociemniało.

Schował się za drzwiami i zerknął przez pozostawioną szparę.

Dosłownie metr od niego przeleciał czarny kształt. Wydawał ten dziwny dźwięk. Minął drzwi i skierował się w stronę lampy latarni.

Teraz mógł mu się przyjrzeć. Czarna, unosząca się w powietrzu masa przypominała czarny jak smoła obłok, który nie miał więcej niż metr średnicy. Krążył wokół wielkiego źródła światła.

Jednak coś było nie w porządku. Po chwili zrozumiał. I nie przywidziało mu się to.

Nieznajomy miał rację.

We wraku dziwny kształt był mniejszy. Od tego czasu znacznie urósł.

Rozrastał się wraz z niszczeniem i mordowaniem. To go karmiło.

Może nie mieć racji. Ale woli tego nie sprawdzać.

Otworzył pozłacane pudełko i lekko uchylił drzwi.

Zapomniał, że w Grecji nic nie jest naprawiane, dopóki całkiem nie odmówi działania.

Wydały okropne skrzypnięcie.

Cień odwrócił się.

Zobaczył czerwone oczy. Znajdowały się na środku unoszącej się czarnej masy. Miały podłużne, świecące się na żółto źrenice. Były w niego wlepione.

Zamarł.

W jednej sekundzie przeraźliwy wrzask przeszył jego uszy. Otworzył usta w okrzyku bólu, ale jego głos zanikł gdzieś w tym strasznym dźwięku wydawanym przez potwora.

Padł na kolana.

Cień wykonał obrót wokół latarni zasłaniając światło. Wzleciał do góry i rzucił się na nurka.

W ostatniej chwili Rafał odskoczył w prawo. Straszny ból rozdarł jego prawe żebro. Pudełko upadło kilka metrów obok.

Monstrum uderzyło we framugę drzwi. Wokół posypał się tynk i kawałki drewna. Powietrze zapełniło się białym pyłem.

Czarny kształt podleciał do góry. Chciał nabrać rozpędu.

Poczłapał na czworakach w stronę skrzynki. Już miał po nie sięgnąć, gdy wrzask o mocy tysiąca gardeł wbił szpile w jego głowę. Padł na ziemię i złapał się za uszy, żeby chociaż przez sekundę powstrzymać przypominający wbijaną igłę ból.

Potwór runął na niego. Czerwone oczy płonęły wściekłością. Chciały krwi.

Rafał chwycił pudełko i wstał. Teraz albo nigdy.

Cień był już jakieś dwa metry od jego twarzy. Krzyk stał się nie do wytrzymania.

Otworzył pudełko i wyciągnął przed siebie.

Potwór był tuż przed nim. Zamknął oczy.

Olbrzymia siła wpadła na niego. Rzuciło nim do tyłu. Przebił szklaną ścianę. Wśród odłamków szkła wleciał plecami na barierkę balkonu.

Krzyknął z bólu. Obróciło nim i wyleciał za balustradę.

Ostatkiem sił zamknął pudełko. Zamek zatrzasnął się. Wyleciało mu z rąk. Zaczął spadać w dół.

Pęd powietrza obrócił nim w stronę czarnej jak smoła wody. Błyskawica przecięła niebo.

W jej blasku zobaczył wystające z morza ciemne skały.

Miał jeszcze szansę.

Jacket nurkowy jest swoistą kamizelką ratunkową. Był już kilkanaście metrów od wystających z morskiej toni kamieni.

Musi tylko zdążyć napełnić ją zanim znajdzie się w wodzie.

Pociągnął linkę na lewej klamrze. Urządzenie zasyczało i automatycznie pobrało powietrze do środka kamizelki. Zaczęła się napełniać.

Zamknął oczy.

Uderzył w powierzchnię wody.

Obudziło go białe światło.

(to tak wygląda niebo?)

Było oślepiające. Do uszu wkradł się ciągły dźwięk. Podobny wydawała jego lodówka w domu rodzinnym.

Jego oczy zaczęły się przyzwyczajać.

Leżał w dziwnej, wykonanej z metalu tubie. To na pewno nie trumna. Wzdłuż jego ciała, znajdowały się pierścienie z lampami. Czuł dziwne drgania jakby to dziwne pomieszczenie było w ciągłym ruchu...

Podniesienie głowy okazało się ogromnym wysiłkiem.

Popatrzył na swoje ciało. Leżał na czymś w rodzaju noszy. Na swoim nagim ciele miał tylko ciężki fartuch.

Gdzie on był? To jakiś eksperyment?

Nagle urządzenie wydało długi syk i zamarło. Zgasły lampy i otoczyła go ciemność.

Szklane drzwi w jego nogach otworzyły się i nosze zaczęły wysuwać się z komory.

W tej chwili zrozumiał.

Był w komorze dekompresyjnej. Uratowali go z dna i teraz poddają rekompresji.

Jezu, co to był za koszmar. Naprawdę uwierzył w tę historię z cieniem.

Nosze nadal wyjeżdżały z okrągłej tuby. Usłyszał przytłumione głosy.

Bogu dziękować, za takie cudo techniki! Może nawet uda mu się odzyskać pełną sprawność ciała.

Wyjechał z komory i znalazł się w dużym pokoju. Otoczył go tłum twarzy w białych fartuchach. Wszyscy klaskali.

Oniemiały rozejrzał się po wszystkich obecnych.

- Dajcie mu odetchnąć, zróbcie miejsce! – ktoś zawołał w tłumie po angielsku.

Białe fartuchy rozstąpiły się i podszedł do niego wysoki mężczyzna z czarną brodą i w kwadratowych okularach.

- Witaj wśród żywych, farciarzu – powiedział, uśmiech nie znikał z jego twarzy – sami nie wierzyliśmy, że uda nam się ciebie uratować po tak długo trwającej chorobie dekompresyjnej.

Pomógł mu usiąść na noszach. Rafał rozglądał się po szpitalnym pokoju z ogromną maszyną dekompresyjną.

- Gdzie jestem?

- W szpitalu w Rethymno na Krecie. Mamy tu jedyną komorę dekompresyjną w tej części wyspy. Przetransportowano cię tutaj, zaraz po wyciągnięciu z morza.

(wrak)

Poczuł jak ostatnie zapamiętane obrazy wirują w jego głowie. Chwycił się krawędzi noszy.

- Jak mnie znaleźliście? – spytał.

- Bardzo łatwo. W wypożyczanych łodziach jest lokalizator GPS, który automatycznie nadaje sygnał w razie zatonięcia pojazdu wodnego. Udało nam się ciebie uratować – po chwili zastanowienia dodał - a także twoje znalezisko z tego wraku. Małe, czarne pudełko.

Nurek zbladł. Poczuł jak przechodzą mu ciarki na plecach.

Przez chwilę nie mógł wykrztusić słowa.

- O...otwieraliście je? – spytał.

Mężczyzna uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Nie, to twoje znalezisko, więc tobie przypadnie sprawdzenie jaki skarb zawiera.

Odetchnął z ulgą.

(i tak byś kurwa nie uwierzył)

Ale jeśli znaleźli to pudełko, to...

Zaraz...

- E..., czy nie widzieliście tam gdzieś w pobliżu klasycznego skafandra, no wiecie z takim metalowym hełmem i okutymi butami – starał się wytłumaczyć na migi i łamanym angielskim o co mu chodzi.

Lekarz uśmiechał się do niego cierpliwie jak do dziecka, które przespało długą podróż i obudziło się w całkiem nowym miejscu.

- Masz na myśli, taki jak twój?

- No wł... co? - myślał, że się przesłyszał.

Mężczyzna zaczął przechadzać się po szpitalnym pokoju.

- Jak cię znaleźliśmy miałeś na sobie skafander z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Suchy skafander, miedziany hełm nurkowy... chłopie, chyba z godzinę go z ciebie ściągaliśmy! Skąd pomysł, żeby nurkować w muzealnym eksponacie?

Rafał zdał sobie sprawę, że musi mieć bardzo głupią minę.

Nic z tego nie rozumiał.

Pochylił się w stronę rozmówcy.

- Słuchaj mnie bardzo uważnie, musisz mi obiecać jedną rzecz.

- Tak? – lekarz zrobił krok w jego stronę.

- W żadnym wypadku nie możecie otwierać tego pudełka, dopóki...

Lekarz wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, żeby dać mu do zrozumienia, że nie musi kończyć zdania.

- Spokojnie, w ogóle go nie ruszaliśmy. Domyślamy się, że to dla ciebie ważne. Ledwo uszedłeś śmierci przez ten podwodny skarb. Przekazaliśmy je twojej narzeczonej, czeka z nim w poczekalni.

Zamarł.

- C...co? Daliście je Izie?

Uśmiech zniknął z twarzy lekarza. W pokoju zapanowała cisza.

Rafał zerwał się z noszy i pokuśtykał do drzwi.

Zapomniał, że ma na sobie tylko fartuch z komory dekompresyjnej.

Wyleciał na korytarz z niebieskimi ścianami.

Usłyszał gwar rozmów i dźwięk dzwoniącego telefonu na recepcji. Lekarze, pielęgniarki i pacjenci tworzyli kolorową masę poruszających się osób.

Rozglądnął się po tłumie ludzi wypełniających korytarz.

Nagle zobaczył blond włosy i pomarańczowe sznurki od bikini związane na karku. Siedziała tyłem do niego na zielonym krześle.

(Iza?)

W rękach trzymała czarne, pozłacane pudełko.

- NIE! – krzyknął, ale było już za późno.

Ciche kliknięcie zapadki odbiło się od ścian szpitalnego korytarza.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

połączenie Hellraisera z Wyklętym Mastertona?:) Lubię to
Odpowiedz
Czarne, pozłacane pudełko ze surrealistycznymi kształtami skojarzyło mi się trochę z Hellraiser'em.
Odpowiedz
Wow, po prostu wow. Marzy mi się zobaczyć film na podstawie tej historii! :)
Odpowiedz
Opowiadanie bardzo fajne, ale jest jeden błąd. Otóż statek nie leżałby tyle czasu pod wodą.
Odpowiedz
leżałby nawet dłużej - zależy od warunków...
Odpowiedz
Świetne. Ale najlepsze było przysłowie xd
Odpowiedz
Gdy to czytałem czułem ucisk na płuca ze zdenerwowania to jest epickie oby tak dalej masz talent
Odpowiedz
Zajebiste
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Czas czytania: ~19 minut Wyświetlenia: 22 250

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje