Historia
Marshall - Gatunek IV
Część 1: http://straszne-historie.pl/story/12773-Prawo-Murphyego-Gatunek-I
Część 2: http://straszne-historie.pl/story/12813-Drzewo-Gatunek-II
Część 3: http://straszne-historie.pl/story/12844-Pulapka-Gatunek-III
Słońce wstało nad horyzontem, oświetlając polanę z namiotami. Lucy obudziła się, po czym wyszła na zewnątrz. Mężczyzna, któremu niedawno uratowała życie siedział w wejściu do swojego namiotu, wpatrzony tępo w zgaszone ognisko. Przywitali się, po czym Lucy wyjęła z plecaka dwie konserwy, otworzyła je i podała mu jedną z nich. Podziękował.
- Jak noga? - zapytała dziewczyna.
- Lepiej, o ile można ten stan nazwać jakkolwiek "lepszym". Przez noc trochę mnie męczyła, ale jednak dałem radę. Po tym, co przeszedłem ten ból to było nic. - uśmiechnął się blado.
- Sądzisz, że będziesz w stanie dotrzeć do swojego obozowiska? Z moją pomocą oczywiście.
-Szczerze? Nie mam pojęcia. Sądzę, że jeśli będę miał coś do podparcia i wezmę kilka tabletek to dam radę, to tylko parę kilometrów. Przynajmniej tak sądzę.
- Mam nadzieję, że się uda. Swoją drogą, wciąż nie wiem jak się nazywasz.
- Marshall, a Ty?
- Lucy.
- W takim razie, Lucy, skąd się tu wzięłaś? Przyszłaś na wycieczkę po lesie, czy może jednak przypadkiem?
- Jechałam z moim narzeczonym drogą, gdy... - głos jej się załamał - ...dostał udaru. Spadliśmy ze wzgórza, a samochód zatrzymał się na sosnach. On zmarł na miejscu, mi się udało.
- Srebrny merdeces? To wasze auto?
- Tak... - spojrzała na niego zdziwiona - Widziałeś je?
- W rzeczy samej. - odparł niezbyt zadowolony - Znalazłem też dwa ciała.
Lucy stała się niespokojna. Nie wiedziała, jak zareaguje Marshall na wieść o tym, że zamordowała człowieka próbującego zjeść Daniela. Równie dobrze narobić jej problemów po tym, jak się wydostaną. Chociaż z drugiej strony, gdyby nie ona, najpewniej już by się dawno wykrwawił. Mimo wszystko postanowiła mu powiedzieć, co się stało. Jak dobrze wiedziała, nie tylko ona znalazła tu tych dziwnych ludzi z przekręconymi nogami, może on wiedział coś, co pomogłoby wyjaśnić sytuację?
- Jeden z nich... Ten z nogami w drugą stronę... - Marshall kiwną głową. Rozumiał, o czym mówiła. - ...próbował go zjeść. Nie chciałam, żeby to robił. Zareagowałam... - powiedziała trzęsącym się głosem - ...żałuję tego, co zrobiłam, ale nie miałam wyjścia. On by go zjadł! Mojego narzeczonego!
Mężczyzna wyglądał, jakby toczył wewnętrzny bój o to, jak zareagować. Wpatrywał się w jakiś punkt w oddali, a jego ręce dziwnie się poruszały, jakby chciał zacisnąć palce w pięść i rozłożyć je jednocześnie. Po chwili doszedł do tego, jak powinien się zachować, więc zaprzestał dziwnych ruchów dłońmi i powiedział beznamiętnie:
- Przykro mi.
***
Kilka minut później wyruszyli. Marshall podpierał się wysoką gałęzią, która umożliwiała mu względne poruszanie się. Przed rozpoczęciem wędrówki wziął kolejną dawkę Apapu, aby ból w nodze mu nie przeszkadzał aż tak bardzo.
Zanim skierowali się bezpośrednio do jego obozu, zahaczyli o miejsce, w którym brutalnie stracił nogę, aby odzyskać jego plecak, w którym znajdowała się mapa.
Kiedy dostrzegli pułapkę, Lucy stanęła jak wryta. Nogi nie było.
***
Marshall wziął plecak, zarzucił go sobie na plecy i ruszyli dalej. Co jakiś czas sprawdzał na mapie, czy kierują się w dobrą stronę, pilnując jednak, aby Lucy jej nie zobaczyła. Nie podobało jej się jego zachowanie, ale mimo wszystko nie miała innego wyjścia, niż przystać na to. Uspokajała ją myśl, że był po części od niej uzależniony, ponieważ potrzebował jej pomocy w niejednym miejscu, gdzie nie dał rady wejść samodzielnie. Co jak co, laska nie zastępowała nogi.
Nie rozmawiali wiele, co dało Lucy się zastanowić nad obecną sytuacją. Jej zdaniem Marshall miał problemy psychiczne, co nie było zbyt trudne do odgadnięcia. Jego zachowanie było więcej niż dziwne, a niektóre ruchy i reakcje nie wskazywały na to, aby był zdrowy.
Po kilkudziesięciu minutach wędrówki natknęli się na kolejnego Odmieńca, jak zwykle nagiego, brudnego, z ciałem pokrytym ranami i nogami odwróconymi o 180 stopni. Tym razem była to kobieta. Kiedy zobaczyła ich idących w jej stronę, wydała z siebie okrzyk rozpaczy, po czym jak najprędzej zaczęła czołgać się w przeciwnym kierunku, ignorując krzaki i ziemię raniące jej nogi.
Marshall popatrzył na kobietę smutnym wzrokiem, po czym poprowadził Lucy naokoło. Nie zadawała pytań.
***
W końcu, po godzinie męczącej drogi dotarli do czegoś więcej, niż obozu. Nie był to rozłożony namiot, czy choćby niewielki kemping, ale drewniana chatka, wbudowana we wklęsły kawałek skały.
- Wybacz, że nie powiedziałem ci o tym wcześniej - rzekł zakłopotany mężczyzna - ale ja tu mieszkam. Nie chciałem cię tym przestraszyć, ale skoro i tak już tu jesteśmy, to nie mam wyjścia.
"Świetnie." pomyślała Lucy "Nie dość, że czubek to jeszcze pustelnik."
Mimo wszystko nie skomentowała tego. Odparła proste "Nic się nie stało", po czym pomogła Marshallowi wspiąć się na niewielką górkę prowadzącą do drzwi chatki. Jak zauważyła, wejście było zamknięte starą, dużą kłódką.
Mężczyzna przeniósł swój ciężar ciała na gałąź, po czym zaczął grzebać ręką w lewej kieszeni. Po chwili wyciągnął klucz i umieścił go w zamku. Przekręcił i drzwi stanęły otworem.
Lucy uchyliła je przed nim, aby mógł spokojnie wejść. Kiedy zniknął w środku, skierowała się za nim. Pierwsze, co odczuła, to zimno panujące we wnętrzu. Jedyne światło, pochodziło z uchylonych drzwi, więc nie zamykała ich. Marshall podszedł do jednej - o ile dobrze widziała - ściany i nacisnął guzik na boku.
Na suficie rozświetliła się jarzeniówka, wisząca na lichym kabelku. Najpierw dawała słabe światło, lecz z czasem zaczęło być coraz jaśniej. Lucy zamknęła drzwi i rozejrzała się. Dom składał się z jednego średniej wielkości pomieszczenia, na środku którego znajdował się stół zawalony kartkami, przy ścianach stały zaś szafki, które wyglądały jakby miały się za chwilę rozpaść. Wokół stolika stały trzy drewniane krzesła. W rogu zrobione było coś na kształt legowiska. Kilka zwiniętych koców i śpiwór. Na jednej ze ścian dostrzegła także drzwi, prowadzące do kolejnego z pomieszczeń.
Mężczyzna odłożył plecak na stół, po czym pokuśtykał w ich stronę.
- Muszę zmienić bandaże na nodze. Mam ich tu niezły zapas, nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać. - spojrzał na nią wymownie. - Czuj się jak u siebie. Zaraz wrócę.
Kiedy zniknął w drugim pomieszczeniu, Lucy podeszła do porzuconego plecaka i otworzyła go. Potrzebowała odpowiedzi, a jego plecak był świetnym miejscem na ich uzyskanie. Wyciągnęła mapę i rozłożyła ją.
Była podobna do tej, którą znalazła w plecaku w opuszczonym obozie, z tą jednak różnicą, że na mapie Marshalla były zaznaczone ołówkiem konkretne miejsca. Znajdowała się tam jego baza, opuszczony obóz, drzewo z wisielcem. Ba! Nawet wrak auta, w którym rozbiła się Lucy! Wszystko miało formę piktogramów, ale niektóre miejsca były zakreślone kółkami, obok których widniały numery. Przewertowała resztę mapy szukając podobnych oznaczeń i zauważyła, że numery kończą się przy 12. Kilka z kółek było także przekreślonych, tak jak numer 3 i 7. Nie wiedziała, co to oznacza.
Wciąż nerwowo zerkała na drzwi po drugiej stronie pomieszczenia, aby być pewną, że wracający mężczyzna nie zaskoczy jej z mapą w rękach. Kiedy uznała, że już wystarczy, schowała ją i spojrzała na kartki porozrzucane na stole. Oczy jej się rozszerzyły, kiedy rozpoznała obrazki wyrysowane na większości z nich. Rozpoznała je, bo sama miała podobny, znaleziony w obozie razem z nadłamanym kijem i plecakiem.
Biegnący człowiek, z nogami odwróconymi w przeciwną stronę do strony biegu. Szkic powtarzał się na większości kartek, a te, które go nie zawierały miały z nim jakieś powiązanie. Anatomia tegoż człowieka, rysunki przedstawiające poprzekręcane nogi, wygląd kości i skóry w tym czasie.
Dziewczyna zakryła usta ręką, po czym powoli odsunęła się od stolika. Jej myśli, niczym piłeczka pingpongowa odbijały się, to w jedną, to w drugą stronę, zataczając koło i co chwilę zmieniając bieg i prędkość. Nie wiedziała, co się dzieje. Otrzymała zbyt dużo informacji na raz. Była przerażona i zbita z tropu. Wciąż nie była pewna, w co się wpakowała.
Nagle, z jednego końca pomieszczenia usłyszała cichy szmer. Dochodził jakby ze ściany. Podeszła tam i przyłożyła ucho. Dobrze słyszała, coś tam było. Spróbowała znaleźć szczelinę pomiędzy jedną z desek, a gdy to się udało, spojrzała przez nią.
Za ścianą znajdowała się mała przestrzeń, w której leżał zwinięty w kłębek człowiek, próbujący wyprostować nogi. Nogi, obrócone o 180 stopni, wynaturzone, nienaturalne. Był nagi, a jego ciało, tak jak ciała wielu innych wyglądało jak ciało człowieka, który dawno temu upadł. Był posiniaczony, krwawił z licznych ranek na piersiach i nogach, tłuste, brązowe włosy opadały mu na czoło zakrywając oczy. Usta, zakneblowane, uniemożliwiały mu wydawanie z siebie dźwięków i, poniekąd, oddychanie.
Nagle, z tyłu, Lucy usłyszała skrzypienie podłogi. Odwróciła się i zobaczyła Marshalla, wciąż podpierającego się na gałęzi, stojącego w drzwiach z drwiącym uśmiechem na twarzy.
- Widzę, że już poznałaś syna wisielca? - powiedział, wyciągając ku niej pistolet.
_________________________________________________________________
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/12939-Narodziny-Gatunek-V
_________________________________________________________________
Jeżeli jesteś zainteresowany moją dalszą twórczością, bądź chcesz być na bieżąco ze wszystkimi nowymi materiałami odwiedź mój Fanapge:
https://www.facebook.com/mrdonut064?fref=ts
______________________________________________________________
Komentarze