Historia

Pianista

Użytkownik usunięty 8 8 lat temu 5 073 odsłon Czas czytania: ~14 minut

Dzisiejszy wieczór w niewielkim miasteczku Fairford był wyjątkowo nieprzyjemny. Z nieba obficie padał deszcz, a w oddali słychać było pomruki burzy. Co jakiś czas ponure, skąpane w ciemności alejki były rozświetlane przez oślepiające błyskawice. Przez grząskie uliczki przebiegł człowiek w czarnym garniturze, po czym skierował się w stronę pobliskiego hotelu. Mężczyzna prędko przekroczył próg pensjonatu, a następnie wytarł mokre, okrągłe okulary. Jegomość miał dziwaczne wąsy i staromodny strój. W ręku trzymał skórzaną teczkę. Otrzepał swój smoking z kropelek deszczu i skierował się do recepcji, by wynająć pokój.

- Co sprowadza tu pana o tak późnej porze? – zagadnął portier.

- Szkoda gadać – odparł mężczyzna niechętnie. – Ja tu tylko przejazdem.

- Nazwisko?

- Knowles. Christopher Knowles.

Recepcjonista uniósł brwi.

- Zdaje mi się, że już je gdzieś słyszałem…

- Możliwe, możliwe – odrzekł Christopher z niemałym zadowoleniem na twarzy. – Jestem cenionym dziennikarzem, zajmuję się zjawiskami paranormalnymi.

- To ciekawy zbieg okoliczności – rzekł konsjerż, bacznie przyglądając się przybyszowi. – Tak się składa, że z naszym miastem wiąże się ciekawa legenda. Chciałby ją pan usłyszeć?

- Chętnie – odparł mężczyzna, wyraźnie zaintrygowany.

- Jakieś ćwierć wieku temu w Fairford żył wybitny pianista, który nazywał się Lucas O’Connor. Był jednym z najbogatszych ludzi w mieście. Ba, śmiało można stwierdzić, iż miał więcej pieniędzy, niż wszyscy ludzie z wioski razem wzięci. Mieszkał na tym osiedlu, dosłownie kilka kroków stąd. Z jego domu codziennie dochodziły cudowne dźwięki fortepianu, tak piękne, że nawet ptaki przestawały śpiewać, by nie zakłócać harmonii tej bajecznej melodii. Każdego południa mieszkańcy zbierali się na placu głównym, by posłuchać kolejnego koncertu w wykonaniu Lucasa. Wiadomo jednak, że życie każdego człowieka kiedyś się kończy – portier przerwał na chwilę i westchnął ciężko, po czym ciągnął dalej. – Nikt nie zauważył nawet, kiedy Lucas odszedł.

- Jak to? – spytał Chris, wyraźnie zaintrygowany. – Skoro umarł, nie mógł już grać na pianinie...

- A jednak jego utwory rozbrzmiewają w naszej wiosce do dziś – szepnął recepcjonista. – Każdego dnia, o tej samej porze. Nikt nie wie, skąd dobiega ta muzyka. Ciała Lucasa nigdy nie odnaleziono, a jego pianino także zniknęło bez śladu. Nikt nie potrafi tego wyjaśnić, a jednak... to się dzieje naprawdę.

Christopher otworzył szeroko oczy. Bez słowa odebrał klucz do swojego pokoju. Powoli wspiął się po schodach, po czym dotarł do swojej sypialni. Wszedł do środka i usiadł na łóżku, pogrążając się we własnych myślach. Ciężko było mu uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Pozostało mu tylko poczekać do jutra i przekonać się, czy konsjerż był z nim szczery.

***

Chris gwałtownie otworzył oczy i rozejrzał się ze strachem po pokoju. Księżyc oblewał pomieszczenie słabym, mlecznobiałym światłem, a zakurzone krzesła i stoliki rzucały na podłogę nieregularne cienie. Mężczyzna przetarł oczy i przeciągnął się, gotów kontynuować sen, z którego został tak brutalnie obudzony. Z objęć Morfeusza wyrwał go upiorny koszmar, z którego zdołał zapamiętać jedynie niepokojące dźwięki pianina. Położył głowę na poduszce i zamknął oczy. Wnet jednak do jego uszu ponownie dotarła łagodna melodia fortepianu. Christopher szybko usiadł i wsłuchał się w cudowną muzykę. Po cichu ubrał czerwone pantofle i wstał z łóżka, po czym wyśliznął się pokoju, by odnaleźć źródło tajemniczych dźwięków. Melodia bez wątpienia dobiegała z recepcji. Mężczyzna starał się jak najciszej zejść po starych schodach, krzywiąc się i zwalniając za każdym razem, gdy jakiś zdradziecki stopień wydał z siebie paskudne skrzypnięcie. W końcu jednak Chris dotarł do celu. Dyskretnie przechodził pomiędzy stolikami do kawy, co jakiś czas rozglądając się niepewnie na boki. Z każdym krokiem muzyka była coraz wyraźniejsza i piękniejsza.

W końcu go zauważył – tajemniczy mężczyzna w szmaragdowej marynarce i wysokim cylindrze grał na pianinie tak profesjonalnie, że Christopherowi zaparło dech w piersiach. Przysłuchiwał się temu upiornemu koncertowi jak zahipnotyzowany. Kiedy utwór dobiegł końca, młodzieniec machinalnie zaczął głośno bić brawo.

I to był jego największy błąd.

Na dźwięk oklasków muzyk odwrócił się gwałtownie. Z przodu nie przypominał jednak zwykłego człowieka – miał wysuszoną skórę, która odrywała się od czaszki w kilku miejscach, a jego oczy promieniowały słabym, zielonkawym blaskiem. Upiór otworzył szeroko usta, ukazując przegniły język i zepsute zęby, po czym wydał z siebie przerażający ryk. Chris cofnął się instynktownie. Postanowił uciec z powrotem do swojego pokoju – nie przyszedł mu do głowy żaden inny pomysł. Wbiegł po schodach, przeskakując po trzy stopnie na raz, po czym wpadł do sypialni. Nagle cały świat wokół niego ogarnęła ciemność, wydawało mu się, że stracił wzrok. Całe ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Czuł, że upada. Wszystkie zmysły odpłynęły, a ostatnią rzeczą, którą zapamiętał, były ciche dźwięki fortepianu.

***

Christopher uchylił lekko powiekę. Cały pokój skąpany był w jasnym świetle słońca. Mężczyzna odrzucił kołdrę i wstał z łóżka.

Cóż za koszmarna noc! Chris jeszcze nigdy nie miał tak realistycznego snu. Bolała go głowa, czuł się senny. Przemył twarz lodowatą wodą w nadziei, że nieco go to rozbudzi. Przebrał się w swój staromodny smoking i udał się do hotelowej kawiarni.

- Co podać? – spytał oschle barman.

- Poproszę małe cappuccino – odparł Christopher.

Chwilę później młodzieniec otrzymał zamówiony napój. Żłopał kawę bez przekonania, cały czas błądząc we własnych myślach.

Około jedenastej mężczyzna wyszedł z hotelu i udał się na plac główny. Pamiętał, co mówił mu recepcjonista – to tutaj rzekomo miały odbywać się codzienne koncerty zmarłego pianisty. Chris usiadł na ławce i wytężył słuch. Na razie miasteczko skąpane było w absolutnej ciszy, przerywanej jedynie słodkim śpiewem ptaków lub delikatnym szumem liści. Jegomość nie tracił jednak nadziei, że usłyszy niezwykłego muzyka, więc cierpliwie czekał na rozpoczęcie tego nietypowego występu.

Po jakimś czasie na rynku pojawił się dość spory tłum. Ludzie spoczywali na ławkach, chodniku, ziemi. Mówiąc w skrócie – siadali wszędzie, gdzie tylko było miejsce. Żaden człowiek nie odzywał się słowem, nikt nawet nie otworzył ust. Cisza stawała się coraz bardziej gęsta, ćwierkanie ptaków ucichło, nawet drzewa zamarły w bezruchu – cały plac pogrążony był w napiętej atmosferze oczekiwania.

Aż w końcu zaczęło się – najpierw cicho, niczym szmer liści. Do uszu publiczności przypłynęła łagodna muzyka. Melodia stopniowo rosła w siłę, coraz bardziej hipnotyzując słuchaczy swoim pięknem. Christopher jeszcze nigdy nie słyszał czegoś tak niezwykłego. Nie potrafił określić, skąd wydobywają się owe cudowne dźwięki. Odnosił wrażenie, iż dobiegają ze wszystkich stron świata równocześnie. Przestał jednak racjonalnie myśleć – po prostu siedział i słuchał, łapczywie pochłaniał każdy akord magicznej symfonii, delektując się każdym kolejnym taktem wykonanym przez tajemniczego pianistę.

Muzyka płynnie się wyciszała, by w końcu całkowicie umilknąć. Przez plac przeszedł szmer, nastąpiło małe zamieszanie, ludzie podnosili się ze swoich miejsc i wracali do domów. Chris wciąż siedział, niezdolny nawet do mrugnięcia powiekami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że na rynku pozostał tylko on z jakąś pomarszczoną i wykrzywioną staruszką.

- Podobało się panu? – zapytała kobieta skrzeczącym głosem.

Christopher przetarł machinalnie okulary.

- Czy to pytanie retoryczne? – spytał z lekkim uśmieszkiem. – Jeszcze nigdy nie słyszałem czegoś tak cudownego.

- Tak, mój mąż zawsze miał talent do gry na fortepianie – szepnęła staruszka, patrząc nieobecnym wzrokiem w niebo.

Sens tych słów dotarł do mężczyzny dopiero po dłuższej chwili.

- Mąż? – powtórzył z zaskoczeniem. – Pani była żoną Lucasa O’Connora?

- Owszem – potwierdziła kobieta. – Proszę, mów mi Carmen.

- Christopher, miło mi – przedstawił się młodzieniec.

- Może dasz się zaprosić na podwieczorek? – zaproponowała Carmen. – Mogłabym opowiedzieć ci trochę o Lucasie.

- Z wielką chęcią. To bardzo miło z pani strony.

Staruszka wstała z ławki i podążyła wydeptaną, nierówną ścieżką. Chris poszedł za nią. Kobieta prowadziła go polnymi dróżkami, które skryte były pomiędzy wysokimi trawami i krzakami malin. Przeszli przez nieco wysuszoną łąkę, co jakiś czas mijając wierzby płaczące i wysokie jabłonki. Mężczyzna zaklął, gdy przypadkiem nadepnął na przegniłe jabłko leżące na ścieżce.

Po pięciu minutach dotarli do niewielkiego, drewnianego domku z ogródkiem. Parcelę ogradzał metalowy, zielony płotek. W centrum podwórka znajdowała się stara, drewniana studnia. Działkę otaczały piękne jabłonie i grządki warzywne.

Carmen otworzyła drzwi i gestem zaprosiła Chrisa do środka. Młodzieniec wszedł do skromnego mieszkania. Kobieta zaprowadziła go do małej jadalni połączonej z kuchnią. Znajdował się tu stary stolik, na którym leżały zakurzone talerzyki i filiżanki, dwa zniszczone krzesła oraz staromodny piecyk. Christopher ostrożnie zajął miejsce przy stole. Staruszka wyjęła z szafki blachę z i ukroiła dwa kawałki ciasta. Zdjęła czajnik z kuchenki i zrobiła kawę. Położyła wszystko na stoliku i usiadła naprzeciwko Chrisa.

- Częstuj się – zachęciła go z uśmiechem.

Młodzieniec wziął widelec do ręki, po czym skosztował nieco szarlotki. Z trudem przełknął zrobiony przez kobietę deser – był czerstwy i kwaśny. Zastanawiał się, czy Carmen przypadkiem nie pomyliła cukru z solą, gdy wyrabiała ciasto. Odłożył sztućce i wziął niewielki łyczek kawy.

- Więc... – zaczął niepewnie. – Co możesz powiedzieć mi o Lucasie?

- Ach! Mój mąż był wspaniałym człowiekiem – stwierdziła staruszka z zachwytem w głosie. Skubnęła nieco ciasta z rozmarzeniem na twarzy. – Był naprawdę niesamowitym pianistą. Codziennie zamykał się w swoim pokoju, gdzie godzinami komponował swe utwory. Często pisał je z dedykacją dla mnie. Uwielbiałam ich słuchać. Liczne koncerty na świecie przyniosły nam niemałą sumę pieniędzy. – westchnęła ciężko. – Tęsknię za Lucasem. Od czasu jego śmierci nie wiedzie mi się zbyt dobrze. Musiałam sprzedać nasz rodzinny dom i przeprowadzić się do tej starej chałupy – oznajmiła, po czym rozejrzała się z goryczą po ubogo urządzonym pokoju. – Nie pytaj mnie, jak umarł mój mąż. Nie wiem na ten temat praktycznie nic. Pewnego dnia po prostu poszedł przećwiczyć swoją najnowszą symfonię. Wyszłam z domu dosłownie na chwilę. Gdy wróciłam, zza drzwi nadal było słychać cudowną melodię. Dopiero pod wieczór dyskretnie zajrzałam do pokoju Lucasa. Wtedy z przerażeniem stwierdziłam, że pomieszczenie jest puste. Najbardziej upiorne było to, że muzyka wciąż trwała – Carmen wyżłopała nieco kawy z filiżanki, po czym otarła usta wierzchem dłoni. – Do dziś nie wiem, co o tym myśleć.

- Pomogę pani rozwiązać tajemnicę śmierci Lucasa – obiecał Christopher. – Chciałbym zobaczyć wasz stary dom. Czy byłoby to możliwe?

- Oczywiście, miałam zamiar cię tam zabrać. Dokończ na spokojnie szarlotkę i możemy ruszać – powiedziała Carmen z serdecznym uśmiechem.

Chris skrzywił się z obrzydzeniem, po czym niechętnie wziął widelczyk do ręki.

***

Stary dom O’Connorów był monumentalną budowlą z imponującym ogrodem. Wszystko urządzone było w barokowym stylu – budynek był bogato zdobiony, przez co śmiało można było nazwać go pałacem. Parcela była zarośnięta przez chwasty i wysoką trawę, jednak wszelkie rzeźby i fontanny zachowały się w zaskakująco dobrym stanie. Na drzwiach wejściowych wisiała zardzewiała tabliczka z napisem ,,na sprzedaż”. Budowla była bardzo zapuszczona i stara, lecz pomimo to dwór wywarł na mężczyźnie ogromne wrażenie.

- Nikt tu nie mieszka? – zapytał z zaskoczeniem.

- Niewiele osób mogło sobie pozwolić na taki domek – zarechotała staruszka. – Ci, którzy jednak zdecydowali się na ten zakup, nie zostawali tu długo. Ze środka również wydobywały się dźwięki pianina, podobnie jak na rynku. Po jakimś czasie musiało to być dla nich dość męczące, nie uważasz?

- Tak, niewątpliwie – skłamał Chris. Osobiście nie miał nic przeciwko codziennym koncertom w wykonaniu legendarnego pianisty.

- Wejdziemy do środka? – spytała niepewnie kobieta.

- Jeśli istnieje taka możliwość, to czemu nie? – odparł młodzieniec i żwawo podążył ku głównym drzwiom.

Niepewnie przeszli przez nierówny chodnik. Spomiędzy kostki brukowej bujnie wyrastały mlecze i inne chwasty, a cały ogród śmiało można było nazwać istnym oceanem pokrzyw i wysokich traw. Widać było, że od lat nikt nie zajmował się posesją, jednak za czasów swej świetności rezydencja musiała prezentować się niesamowicie.

Chris ostrożnie uchylił drzwi budynku, które zaskrzypiały przeraźliwie. Carmen skrzywiła się, gdy zajrzała do środka.

- Nie tak to zapamiętałam – stwierdziła, wzdychając ze smutkiem.

Wnętrze domu również było w opłakanym stanie. Ze ścian odchodziła farba, w każdym zakamarku było pełno pajęczyn, meble całkowicie się rozpadły – można było się tylko domyślać, czy odłamana noga leżąca na podłodze należała wcześniej do krzesła, czy do stołu. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach starości i stęchlizny.

Christopher jako pierwszy przekroczył próg domu. Stąpał ostrożnie po zakurzonej podłodze, starając się, by na nic nie nadepnąć. Z tyłu usłyszał ciche brzdęknięcie – to Carmen nastąpiła na stłuczone fragmenty starej porcelany. Mężczyzna uważnie rozglądał się po każdym pomieszczeniu. Szukał czegokolwiek, co mogłoby mu powiedzieć więcej o Lucasie O’Connorze. Właśnie przeszukiwał starą komodę, gdy do jego uszu przypłynęły słodkie dźwięki pianina, przepiękna muzyka bez najmniejszych dysonansów. Przez chwilę zaparło mu dech w piersiach, z zachwytu nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. W końcu postanowił poszukać źródła dźwięku. Melodia ewidentnie dobiegała z sąsiedniego pokoju. Mężczyzna skradał się po skrzypiącej podłodze, starając się nie wydać żadnego dźwięku, by nie zakłócić magicznej harmonii. Delikatnie otworzył drzwi i zajrzał do pomieszczenia. Zastał tam Carmen. Staruszka stała na środku pokoju z lekko otwartymi ustami i wpatrywała się tępo w przestrzeń. Wyglądała jak zahipnotyzowana. Poza nią w pokoju nie było jednak nic, co mogłoby wydawać te cudowne dźwięki – żadnego pianina ani radia.

- Carmen, chodź, nie ma sensu dłużej tu być… - Chris wziął kobietę za rękę i pociągnął w stronę drzwi. Nagle poczuł się bardzo zaniepokojony. Miał przeczucie, że zaraz przydarzy się coś złego. Zanim jednak opuścił pomieszczenie, Carmen chwyciła go mocno za przedramię i wskazała na coś w kącie pokoju. Mężczyzna spojrzał w tamtą stronę. Kobieta patrzyła na jakiś nisko położony punkt. Gdy Christopher podążył wzrokiem za jej spojrzeniem, zdołał dostrzec dziwne zniekształcenie na podłodze. Podszedł bliżej i przyjrzał się nierównościom. Wyglądało to na starą, zniszczoną klapę. Przesunął dłonią po brudnych panelach i odnalazł krótki, gruby sznurek. Przez dłuższą chwilę siłował się z linką, usiłując odemknąć tajemnicze drzwiczki w podłodze. Po kilku minutach mężczyzna otworzył z hukiem klapkę, a dźwięki pianina uderzyły w jego uszy ze zdwojoną mocą – to stamtąd wydobywała się niezwykła melodia. Chris z ekscytacją wskoczył do ukrytego pomieszczenia i rozejrzał się po nim. Było tu bardzo ciemno, jedynym źródłem światła była włączona lampa z pokoju wyżej, która oświetlała zaledwie niewielką część piwnicy.

- Carmen, masz może latarkę? – spytał mężczyzna.

Staruszka podała mu podłużne urządzenie. Christopher włączył je, dzięki czemu mógł rozproszyć nieprzeniknioną czerń. Zauważył stare, podniszczone pianino. Klawisze opadały i z powrotem unosiły się – zupełnie tak, jakby grał na nich ktoś niewidzialny. Mężczyzna z fascynacją przyglądał się temu nienaturalnemu zjawisku. Melodia stawała się coraz głośniejsza. Nagle jednak całą harmonię zaburzył przerażający skrzek, który przerodził się w rozpaczliwy lament. Chris z zaskoczeniem spojrzał na Carmen. Kobieta osunęła się na kolana i zalewała się łzami, krzycząc wniebogłosy. Dopiero po chwili mężczyzna dostrzegł to, co wywołało tę reakcję u staruszki – nad pianinem wisiało stare, wysuszone ciało jakiegoś jegomościa w szmaragdowej marynarce. Szyję otaczał mu gruby sznur, starannie przywiązany do stalowego haka w suficie. Christopher nie znał osobiście męża Carmen, ale był pewien, że właśnie patrzy na zwłoki Lucasa.

***

Pod starym dworem stało już kilka radiowozów. Straż pożarna była już w drodze, by wydobyć i przetransportować odnalezione ciało. Chris właśnie skończył składać zeznania policji. Nieopodal stała zapłakana Carmen. Jakiś funkcjonariusz próbował ją uspokoić, lecz staruszka z każdą chwilą szlochała coraz bardziej. Mężczyzna nie dziwił się jej, rozumiał jej reakcję. Co prawda o śmierci męża wiedziała już od dobrych kilku lat, lecz widok jego rozkładającego się, powieszonego ciała musiał wywołać u niej niemały szok. Uznał, że najlepiej będzie, jeśli da jej wszystko przemyśleć w samotności. Odwrócił się i skierował w stronę hotelu, pogrążony w głębokiej zadumie.

***

Christopher patrzył zmęczonym wzrokiem na swoje lekko zniekształcone odbicie w zakurzonym lustrze. Od tragicznych zdarzeń minęło już sporo czasu. Dziś miał odbyć się pogrzeb Lucasa – a właściwie tego, co z niego zostało. Pomimo, że Chris zobaczył gnijące zwłoki dobre kilka dni temu, obraz przerażającej, martwej twarzy mężczyzny prześladował go do dziś. Domyślał się jednak, że to bardzo niewiele w porównaniu do tego, przez co musiała teraz przechodzić Carmen. Nie widział staruszki od czasu odnalezienia ciała. Miał nadzieję, że to zdarzenie nie wstrząsnęło nią aż tak bardzo, jak przypuszczał.

Chlusnął sobie w twarz zimną wodą, po czym wytarł się szorstkim ręcznikiem. Wyciągnął z szafki grzebień i ułożył sobie fryzurę najstaranniej, jak tylko potrafił. Z walizki wygrzebał swój najlepszy garnitur i założył go. Przed wyjściem po raz ostatni przejrzał się w lustrze. Wyglądał całkiem nieźle. Zależało mu, żeby na pogrzeb Lucasa przyjść schludnie ubranym i uczesanym. Poprawił krawat i wyszedł z pokoju.

***

Ceremonia minęła dość szybko. W kościele było naprawdę dużo osób – każdy chciał po raz ostatni oddać hołd legendarnemu pianiście. Carmen przez całą uroczystość siedziała w milczeniu, co jakiś czas ocierając lekko wilgotne oczy chusteczką.

- To miłe, że przyszedłeś – powiedziała do Chrisa.

Mężczyzna wzdrygnął się gwałtownie. Właśnie siedzieli na ławce przed cmentarzem. Od rozpoczęcia pogrzebu kobieta nie odezwała się ani słowem. Młodzieniec nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko pokiwał głową i uśmiechnął się lekko.

- Dlaczego on to zrobił? – spytała staruszka łamiącym się głosem. – Dlaczego się powiesił? Byłam złą żoną?

- To na pewno nie przez ciebie – zapewnił Christopher stanowczo. – Może wykończył go stres związany z koncertami i dlatego po jego odejściu wciąż słyszeliśmy, jak grał na pianinie… to musiało mieć jakiś związek.

- Może masz rację – przyznała Carmen, po czym wydmuchała hałaśliwie nos. Otarła łzy i spojrzała ciepło na Chrisa.

- Cieszę się, że cię poznałam – wyznała. - Gdyby nie ty, pewnie nigdy nie udałoby mi się wyprawić Lucasowi prawdziwego pogrzebu.

- Myślisz, że wciąż będzie słychać jego utwory? - zastanowił się Christopher.

- Jest tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. - Carmen podniosła się z ławki i popatrzyła wyczekująco na Chrisa. Mężczyzna wstał i podążył za staruszką, która niespiesznie kroczyła w stronę rynku głównego. Kiedy dotarli na miejsce, usiedli na niskiej, drewnianej ławeczce. Gdy tylko spoczęli, w powietrzu uniosła się cicha, cudowna melodia.

- Zupełnie, jakby na nas czekał - szepnęła Carmen z zachwytem, a w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Popatrzyła w stronę zachodzącego słońca. Niebo nabierało ślicznych, ciepłych barw - od jasnożółtego, przez głęboką pomarańcz, aż po krwistą czerwień. Wsłuchiwanie się w niesamowitą muzykę przy tak pięknej scenerii było naprawdę cudownym, nieopisanym przeżyciem. Muzyka jednak stopniowo zanikała, zachodziła niczym wieczorne słońce, by w końcu zakończyć się delikatnym, harmonijnym akordem.

- To chyba było pożegnanie - powiedział cicho Chris.

- Przyszedł, by po raz ostatni dla mnie zagrać - szepnęła Carmen z zachwytem.

A teraz odszedł, pomyślał Christopher, odszedł i zabrał swoją pasję do grobu.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać
Dokonaj zmian: Edytuj

Komentarze

świetne
Odpowiedz
Piękne
Odpowiedz
Super! Historie o duchach są najlepsze!
Odpowiedz
"Zamówił małe capuccino.Żłopal kawe bez przekonania" po co te żłopał? To slabe okreslenie do picia cappuccino z malej filizanki. Poza tym spoko.
Odpowiedz
Ciekawa opowieść, jednak przez to, że z całych sił próbowałeś/aś uniknąć powtórzeń, na początku w scenie w hotelu jest dużo błędów. Recepjonista, concierge i portier to nie jest to samo. Ja jako hotelarz widze to bardzo dobrze. Również opis domu staruszki był lakoniczny. Nie mniej jednak, opowiadanie ciekawe, będzie coraz lepiej, trzymam kciuki :)
Odpowiedz
Genialne
Odpowiedz
Świetnie napisane, ale zbyt mało emocji jak dla mnie.
Odpowiedz
Świetne :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje