Historia

Świat jest jakiś dziwny

pariah777 4 8 lat temu 4 726 odsłon Czas czytania: ~14 minut

– Co to jest...?

– A skąd mam to wiedzieć?

Adrian już nie zadawał pytań. Zamiast tego po prostu wstał i zbliżył się do bałaganu panującego przy przeciwległej ścianie pokoju. Bał się przekroczyć linię zetknięcia się szpitalnej bieli z czerwono-czarnymi szczątkami, więc zatrzymał się w bezpiecznej odległości, pozwalającej jednak na dokonanie wstępnych oględzin. Ciemna maź umorusała prawie całą połowę pomieszczenia, podczas gdy druga była całkowicie nietknięta. Źródło tajemniczej substancji leżało zaś w kącie, pod postacią wciąż lekko drgającego i broczącego posoką cielska przypominającego skrzyżowanie człowieka z pająkiem. Miało głowę, choć całą pokrytą w strupach, miało brzuch, a nawet koślawe, szponiaste ręce, lecz o nogach nie było mowy, zamiast nich posiadało pęki drobniutkich odnóży wychodzących od tułowia. Sprawiało wrażenie zgniecionego, jakby jakiś gigantyczny palec roztarł je wpierw na ścianie, a potem odrzucił od niechcenia w kąt.

– Będziesz się tak patrzył?

Mężczyzna zwrócił wzrok ku swemu towarzyszowi. Był nim stojący wypłowiały płaszcz z zagiętym ku górze kołnierzem, który stykał się z postrzępionym rondem kapelusza. Jedyna luka, przez jaką można by dostrzec twarz, pozostawała zalana gęstym cieniem, a znajdowała się w miejscu, gdzie zapewne tkwiły oczy nieznajomego, jeśli zakładać, że był on człowiekiem.

– A cóż mam innego do roboty? – odrzekł Adrian.

– Wyjdź stąd – zaproponował płaszcz.

– Nie mogę. Wiesz chyba o tym, gdzie jesteśmy?

– Miejsce jak każde inne. A nawet rzekłbym, że idealne do wszczęcia śledztwa.

Adrian na moment zamilknął i pogrążył się we własnych rozważaniach, próbując rozstrzygnąć dylemat wewnętrzny – wyjść czy nie wyjść? Jeśli wybrałby tę drugą opcję, musiałby dzielić pokój z tamtą maszkarą, ale kto wie, czy na zewnątrz, na korytarzu, nie czekałyby go gorsze rzeczy. Ostatecznie postanowił pójść na kompromis – wyjrzy tylko przez szparę w drzwiach i sprawdzi, jak się sprawy mają.

Pociągnął ostrożnie za klamkę. Niezakluczony zamek posłusznie ustąpił, wydając przy tym jedynie cichy szczęk mechanizmu. Mężczyzna zmrużył jedno oko, próbując bronić się przed rażącym światłem panującym na korytarzu, lecz ostatecznie dał za wygraną i się cofnął, nerwowo przecierając podrażnione oko.

– Żadnego podglądania. Albo wyłazisz, albo nie – oświadczył tajemniczy towarzysz.

– W co ty chcesz mnie wmanewrować? – wymamrotał pretensjonalnie Adrian.

Płaszcz tylko wzruszył ramionami, nie chcąc kontynuować rozmowy i wyjawiać zbyt wielu informacji.

– No dobra, pójdę... – podjął decyzję mężczyzna – ale w razie czego, to masz być cały czas przy mnie, rozumiesz?

– Takie jest moje zadanie.

– Okej... – szepnął Adrian bardziej do siebie, próbując zebrać swoją odwagę i po raz drugi pociągnąć za klamkę.

– Nie zapomniałeś o czymś? – zapytał nieznajomy, jednocześnie wskazując przydługim rękawem na zalegające w kącie truchło.

– Chyba sobie jaja robisz! Nie zamierzam tego tykać.

– A kto inny zrobi mu sekcję zwłok? Jesteś tutaj sam, znikąd pomocy. Radź sobie.

– A niech cię cholera weźmie...

Adrian podszedł do trupa, starając się nie dotykać stopami ciemnych plam na podłodze, po czym się nachylił. Nie miał pojęcia, na co patrzeć, czego dotknąć albo co oderwać od zmaltretowanego ciała, by się czegokolwiek dowiedzieć. Zazwyczaj miał do czynienia z ludźmi a nie... no właśnie, nie potrafił nawet znaleźć nazwy na to stworzenie. Wiedziony dziwnym, dziecięcym instynktem, postanowił lękliwie dźgnąć palcem dziwoląga, a następnie obserwować, co się stanie. Za pierwszy cel wziął najbardziej wysunięte ku niemu pajęcze odnóże. W wyniku dotknięcia zatrzęsło się ono i lekko podkurczyło, lecz nic więcej. Adrian tymczasem odnotował, że wydaje się ono być pokryte czymś na wzór zrogowaciałej skóry. Naszła go ochota, by spróbować je odłamać. Wystarczyło chwycić, wykręcić niczym gałązkę i urwać. Ale po co? Obejrzał się przez ramię na swojego towarzysza, licząc na jakąkolwiek pomoc bądź chociaż wskazówkę, lecz tamten stał kompletnie obojętnie. Mężczyzna więc postanowił kontynuować swoją dotychczasową metodą – dźgnął palcem brzuch mutanta. Odpowiedział mu stłumiony bulgot, dobywający się z trzewi potwora, który następnie uszedł razem z zielonkawą pianą przez lekko rozchylone usta. Adrian odskoczył, próbując uciec przed smrodem, jaki wyzwolił ten drobny gest, i przed obawą, że tamto coś może w każdej chwili ożyć.

– Chyba chce ci coś powiedzieć – mruknął ironicznie płaszcz.

– A czy ja chcę go słuchać?

– Powinieneś – zaburczała pokraka, jednocześnie wypluwając z buzi resztki tajemniczej substancji.

– O kurwa... – westchnął Adrian, słaniając się na nogach niczym pijany. – Ty gadasz...

– Oczywiście, że gadam, choć zapewne po raz ostatni – kontynuowała coraz płynniej. – Spójrz tylko na mnie, co mi zrobili...

– Kto? Dlaczego? I czym ty w ogóle jesteś?

– Ech, pytania, tylko pytania! Uszanowałbyś moje ostatnie chwile czym innym!

– Na przykład czym?

– Kulką w łeb! Skończ moje męki... Czy naprawdę te odpowiedzi są dla ciebie takie ważne?

– Nie, dobra, dość! – wykrzyknął nagle Adrian, wymachując dodatkowo rękoma. – A idźcie precz!

– Co...? – zdziwił się płaszcz.

– No już, spadajcie, jednak was nie potrzebuję!

Ze stwora w kącie zaczęła wysączać się krew, formując coraz większą kałużę, zabijając przy tym nieszczęśnika. Nieznajomy w kapeluszu natomiast stanął jak wryty, jakby jego ciało zostało zastąpione drągiem z wieszakiem.

– Boże, co za nieudacznicy... – mruknął jedyny pozostały, podsumowując całe zajście.

– Rozmawianie ze sobą nie wróży dobrze... A już na pewno nie rozmawianie w taki sposób... – orzekł doktor z zatrwożoną miną.

– W taki? – dopytał Adrian.

– Zwracanie się do siebie nie jest niczym nadzwyczajnym, ludzie bywają dziwni, ale nie każda dziwność wymaga leczenia, rozumie się. Gdy jednak, tak jak w twoim przypadku, zaczynasz się zwracać do kogoś innego, kogo nie ma, a już w ogóle jeśli do więcej niż jednej osoby, to jest źle. No i te twoje gesty... Wskazywanie palcem, bieganie po pokoju, nie ma wątpliwości, jest źle.

– Doktor niczego nie rozumie – odparł mężczyzna. – To jedynie objaw braku pracy i mojego wydłużonego pobytu na oddziale.

– W sensie?

– Pracowałem, zanim mnie tu zamknęliście, jako detektyw. Szczerze mówiąc, tęsknię za tym zawodem i... – zawahał się na moment – i umysł mi dostarcza zleceń.

Staruszek siedzący naprzeciw niego zmrużył badawczo oczy, przestając nawet notować, co czynił od samego początku spotkania.

– Jakich zleceń?

– Różnych, proszę mi wierzyć.

– A to ostatnie?

Adrian zamilknął. Wiedział, że odpowiedź go tylko pogrąży, lecz zdawał sobie też sprawę, iż nie ma wyjścia.

– Czasem moja wyobraźnia przechodzi samą siebie.

– Śmiało, rozwiń się.

– Ostatnio rozsmarowała mi jakieś dziwadło na ścianie. Nie wiem, czy chciała, bym dowiedział się, czym ono jest lub też czy może kto je zabił. Nie omieszkała również dać mi pomocnika, ale niezbyt udawało mu się pełnić tę funkcję.

– W obliczu takich widzeń trzeba podjąć poważniejsze leczenie... – zawyrokował doktor. – Obawiam się, że stanowią one niebezpieczeństwo dla innych...

– Niby jakie? – wzdrygnął się Adrian. – Kontroluję je, wiem, co jest rzeczywiste, a co tylko grą zmysłów mającą zająć czymś mój znudzony umysł, nie jestem świrem!

Lekarz zapisał coś w notesie, po czym spojrzał na kalendarz wiszący nieopodal. Jeszcze raz wrócił wzrokiem do pacjenta, a następnie znów na kalendarz, choć tym razem swe działania zwieńczył nakreśleniem koła wokół daty przypadającej za tydzień.

– Co wy chcecie mi zrobić...? – zaniepokoił się mężczyzna wiedziony złymi przeczuciami.

– Wyleczyć. Nic więcej, nic mniej.

– Nie masz wiele czasu – odezwał się płaszcz, przerywając wreszcie swe milczenie.

– Nawet nie wiem, czego się powinienem obawiać! – krzyknął żałośnie Adrian.

– Wszystkiego, a więc i najgorszego, śmierci.

Słysząc to, mężczyznę przeszły ciarki. Rozejrzał się po pokoju, jakby szukając w nim czegokolwiek, co mogłoby go przekonać, że to miejsce nie zabija ludzi, ale w pomieszczeniu panowała tylko biała, miękka, szpitalna pustka, którą przerywało tylko stojące sobie na uboczu łóżko. Zero ratunku, doszedł do wniosku, przez co łzy wezbrały mu w oczach.

– Co mi zrobią... – rozpaczał – lobotomię? Przecież nie mogą, do diabła! Nie te czasy, nie te środki. Prawo zabrania takich rzeczy.

– A kto by się zorientował, że zrobili coś nie tak? – polemizował płaszcz. – Rodzina, której nie masz? Znajomi, którzy już dawno się od ciebie odwrócili? A może twoi współpracownicy? Ach, zapomniałem, ty przecież pracujesz sam, nikt nie jest godny bycia twoim pomocnikiem!

– Więc co? Daje im to prawo do mordu? Przecież nie stanowię zagrożenia dla innych.

– Według nich stanowisz. A to ich zdanie się liczy.

– A gdzie w tym wszystkim sprawiedliwość? – westchnął rozpaczliwie Adrian.

– Ty nią jesteś.

Słysząc to, detektyw zmarszczył brwi, jakby właśnie na sprawę padło nowe światło.

– Co mam przez to rozumieć? – zapytał.

Płaszcz tylko zafalował, co zdawało się być niewykonalne dla niego ze względu na brak jakiegokolwiek przeciągu w pokoju, a potem opadł bezwładnie na bialuchną podłogę. W jego ślady poszedł również kapelusz. Adrian z łatwością odczytał sugestię – chwycił te dwie rzeczy, wdział je na siebie, po czym, obróciwszy się parę razy, ciesząc się wygodą nowego ubioru, zbliżył się do drzwi prowadzących na korytarz oddziału.

Za nimi czekało go spore zdziwienie. Miejsce kompletnie nie przypominało tego, które pamiętał z ostatniej przechadzki. Szpitalną biel zastąpiły oślizgłe kamienne ściany, drażniące oczy jarzeniówki zostały wyparte przez latarenki zawieszone na hakach przy ścianach, a wszechobecną jasność stłamsiły cienie i plamy półmroku. Korytarz ciągnął się w dwie strony i nie można było dostrzec żadnego z jego końców, oba ginęła w ciemnościach, gdyż latarnie umiejscowione były coraz rzadziej wraz ze zwiększaniem się odległości od pokoju Adriana. Ta właśnie zależność zdziwiła detektywa najbardziej i dała mu pretekst, by uznać to miejsce za nie istniejące w rzeczywistości, a jedynie w wyobraźni, gdyż w żadnym szpitalu by nie wyróżniano w ten sposób zwykłego pomieszczenia.

Ruszył na prawo, kierując się jedynie mglistym przeczuciem, że tak powinien właśnie uczynić. Kroczył pewnie, lustrując wzrokiem każde drzwi, a nawet każdy wyróżniający się kamień, choć tych nie było za wiele. Na nielicznych ktoś coś wyrył, a to serce, a to inicjały, nic więcej. Co zaś się tyczy drzwi – nie musiał nawet pociągać za klamkę, by wiedzieć, że są zamknięte i ani drgną, sprawiały wrażenie wrośniętych w budynek pod wpływem czasu oraz nieużytkowania. Nie miał nawet celu, by próbować którekolwiek uchylić, więc wolał nie próbować. Szukanie nieprzewidzianych ścieżek w miejscu daleko odbiegającym od rzeczywistości mogłoby się skończyć źle. Szczególnie jeśli brać pod uwagę ostatniego lokatora, jaki zagnieździł się w pokoju detektywa.

Im ciemniej, tym było chłodniej. Spod szpitalnych pantofli wydobywał się plusk wody za każdym razem, gdy uderzały one o posadzkę, a i powietrze stało się jakby gęstsze, cięższe do wciągnięcia w płuca. Adrianowi przyszła do głowy myśl, by zawrócić na oddział, ten prawdziwy i normalny oddział, lecz ostatecznie postanowił ją stłumić. Tam czekał na niego kalendarzyk z datą otoczoną kółeczkiem będący dla mężczyzny tym samym, co dla skazańca wyrok śmierci. Tutaj natomiast, w ciemnym, zatęchłym korytarzu tkwiła tajemnica do rozwikłania. Nic więc dziwnego, że ostatecznie wybrał to drugie.

Wreszcie zatopił się w całkowitą ciemność, brodząc jednocześnie po kostki w wodzie. Ręką dotykał bocznej ściany, uznając ją za swego przewodnika po tym lochu, choć i ona bywała zdradliwa. Wystawały z niej klamki. Zupełnie inne niż tamte, widziane w świetle. O ich istnieniu wiedział tylko dzięki przypadkowym ocieraniom się o nie – zdawały się kruche, gotowe ustąpić pod nawet najmniejszym naciskiem, wypuszczając tym samym wszystko, cokolwiek drzemało za drzwiami. Adrian nie łudził się nawet, że kryje się tam coś dobrego. W najlepszym wypadku mogło trafić się coś dziwnego, ale na pewno nie dobrego, więc po co otwierać? Lepiej trzymać się planu, jaki ułożył projektant tej wizji, i odczytać, co takiego on miał na myśli.

Zgrzyt. Potem szczęk mechanizmu, a na koniec promienie bladego światła, ciągnące się przez, jakby to się mogło wydawać, cały korytarz. Ich źródło stanowiły drzwi, których istnienia Adrian nie był świadom dopóki się nie otworzyły – jako jedyne usytuowane były prostopadle do ścian bocznych, przez co stanowiły zwieńczenie podłużnego pomieszczenia. Wpierw detektyw został oślepiony falą jasności, lecz stopniowo, gdy dochodził do siebie, sylwetka stojąca w przejściu naprzeciwko niego stawała się coraz bardziej wyraźna. Spostrzegł nawet, że mówi ona do niego, choć poszczególne słowa wciąż pozostawały nierozróżnialne. Naszły go jeszcze wątpliwości, czy uciekać, czy też maszerować niestrudzenie naprzód, lecz dylemat ten został dość szybko rozstrzygnięty. Coś popychało go naprzód wbrew woli albo wręcz przeciwnie – poprzez dodanie mu odwagi, by podążać za intuicją.

– Adrianie, chodź... Musisz wrócić... – głosiła czarna sylwetka odbita na prostokącie światła.

Poziom wody wzrastał z każdym krokiem. Mężczyzna miał jej już po kolana, a do wyjścia wciąż brakowało kilkunastu metrów. Przeczuwał, że może nawet być zmuszony dopłynąć, ale i tak dotrze do swego celu, a przynajmniej da z siebie wszystko.

– Nie lękaj się, to ty jesteś tu bogiem! – kontynuowała postać.

Jak na ironię, właśnie w tym momencie usunął mu się grunt spod nóg, a pozostała jedynie woda. Przeklęta, lodowata woda, wgryzająca się swym chłodem głęboko w kości. Mięśnie Adriana zdawały się obumierać z każdą sekundą spędzoną w tym zimnie, ale umysł wyraźnie nie dawał im opcji odwrotu. Albo dotrze, albo padnie z wycieńczenia, ale na pewno się nie podda i nie zawróci. Kiedy zrozumiał, że mu się nie uda, otworzył usta, chcąc chociaż coś krzyknąć, dać znak, że potrzebuje pomocy, lecz nawet gardło miał oziębłe od tego stopnia, że przecisnąć się przez nie mógł jedynie cichy jęk. Ostatecznie przyszła i pora na powieki, która opadły niczym dwie gilotyny, ciągnąc na dno swą ofiarę, wprost w panujący tam czarny bezmiar.

Płaszcz był pierwszą rzeczą, jaką ujrzał po przebudzeniu. Stał, pochylony nad nim, choć zasłona cieni wciąż skrywała oblicze noszącego. Pierzchnął nieco w tył dopiero usłyszawszy pierwsze nieudolne próby kaszlenia Adriana. Nie uczynił tego jednak z trwogi, bo już po chwili wrócił, chowając swoje przydługie rękawy za plecami, jakby miał w nich prezent niespodziankę. Dookoła tych dwojga panowała pustka, nie było tam nic – ani dźwięku, ani światła, ani czegokolwiek.

– Gdzie ja jestem...? – wycedził detektyw, drżąc z zimna.

Płaszcz, zamiast odpowiedzieć, wyciągnął tylko swe rękawy w przód, prosto pod nos Adrianowi, by ten mógł ujrzeć, co na nich jest.

– Krew...? – zapytał, przyglądając się.

Nieznajomy kiwnął kapeluszem, potwierdzając to przypuszczenie. Wtedy też kilka kropli czerwonawej cieczy skapnęło mu na okrytą płaszczem pierś.

– Krwawisz? – zdziwił się Adrian, podrywając się na nogi i przyglądając się tajemniczej osobie stojącej przed nim. – Dlaczego?

Skinął ku górze. Detektyw powiódł wzrokiem w tamtą stronę.

Ujrzał ludzi pełznących gęsiego w stronę światła. Przepychali się wąskim korytarzem, stąpając po czymś na kształt tafli szkła skrytej pod warstwą ciemnej wody. Wlekli się ślepo naprzód, byle choćby dotknąć mężczyzny stojącego w przejściu. On wyłapywał tych, którym udało się przeprawić przez lodowatą wodę, a następnie wciągał ich prosto w objęcia jasności, jednego za drugim.

– Co jest po drugiej stronie? – odezwał się zdumiony tym widowiskiem detektyw.

Płaszcz machnął ręką i począł maszerować naprzód, wymijając mężczyznę, który momentalnie ruszył za nim. Szli przez ciemność, aż pozostawili daleko za sobą korytarz wypełniony ludźmi. Przystanęli natomiast w miejscu, gdzie z początku Adrian nie dostrzegł nic specjalnego. Dopiero ujrzawszy, że jego towarzysz ma wzrok wbity prosto w dół, sam tam spojrzał i zrozumiał.

Z podobnego prostokąta światła, do którego wcześniej próbowali się dostać nieszczęśnicy, teraz wypadali, jakby wyrzuceni przez te same ręce, co uprzednio wyciągnęły ich z wody. A jeszcze gorsze było to, że upadali nie będąc już sobą. Na dnie gigantycznej studni piętrzył się stos wijących się pogmatwanych ciał. Co chwila dołączało do nich następne, równie zmutowane, równie zmaltretowane. Niektóre miały kończyny, jakich na próżno szukać wśród normalnych zwierząt, innym natomiast ich brakowało kompletnie. Jeden wielki kopiec odrażających dziwadeł, wyjętych spod skalpela oszalałego doktora. Nie chcąc już być świadkiem tej makabry, Adrian podniósł wzrok, starając się zdławić wymioty.

Jego oczy nie doznały wytchnienia. Miejsce setek odległych mutantów z powodzeniem zajął jeden, stojący tuż naprzeciw niego, ze ściągniętym płaszczem oraz kapeluszem leżącymi u stóp.

– Byłem tam. Zrobili mi to. Zrobią też i tobie. Musiałem cię tu sprowadzić. Wybacz. Musiałem komuś przekazać prawdę. Musiałem – wyznał, trzęsąc się ze wstydu i ze strachu.

Adrian, nie mogąc wytrzymać jego widoku, odwrócił tchórzliwie głowę.

– Dawno już to było, dawne czasy, ale oni nadal tam bawią się w bogów. Proszę...

– Nie jesteś prawdziwy, dość już tego. Jesteś tylko wymysłem powstałym po to, by zająć czymś mój umysł złakniony tajemnic. Prawdziwych tajemnic. Wystarczy. Być może faktycznie potrzebuję leczenia...

– Nie! – zaprotestował dziwoląg. – Oni cię nie leczą... Nie mają z czego, ty nie jesteś chory... Ja jestem całą twoją chorobą, na nią nie ma leków, ja mogę sobie pójść, i to zrobię, ale wpierw musisz się zemścić... Za mnie... Wtedy pójdę, obiecuję...

– Ani mi się śni. Jeśli faktycznie jesteś chorobą, to po prostu zniknij mi z oczu i się więcej nie pokazuj, a wtedy uwierzę, że te wszystkie szopki, które odstawiałeś, miały na celu przywiedzenie mnie tu. Potem, jeśli to, co mówisz, nie jest zwykłym bełkotem szalonego umysłu, dowiem się, co się dzieje na tym oddziale.

– Obiecaj...

– Obiecuję.

– Otwórz oczy... – zakomenderował lekarz.

– Co...? Co się stało? – zląkł się Adrian, uczyniwszy według instrukcji.

Leżał w innym pokoju niż ten, w którym spodziewał się obudzić. Przez moment zdawało mu się, że otacza go ze wszystkich stron maszyneria, lecz po już bardziej szczegółowej analizie miejsca swojego pobytu zmuszony był przyznać, iż jeden monitor, wydający od czasu do czasu jakieś popiskiwania to stanowczo za mało, by go otoczyć.

– Miałeś... kryzys. Przyspieszyliśmy zabieg. Czujesz się już lepiej?

Adrian zamrugał, próbując się ocucić. Był strasznie zaspany, lecz, co dziwne, w jego głowie panował spokój, jakby wreszcie opuścił ją jakiś niechciany gość. Zapewne odziany w płaszcz i kapelusz.

– Jaki zabieg?

– Zobaczysz w dokumentach, tym się nie przejmuj. Jeszcze krótka obserwacja i będziesz mógł wracać do domu, do życia, a może nawet i do pracy. Nie cieszysz się?

Spochmurniał zamiast się uśmiechnąć, a to przez przypomnienie sobie o niedawnym śnie i jego zakończeniu.

– Uwierzę, jak stąd wyjdę, cały i zdrowy – odburknął.

I wyszedł, choć żadnych dokumentów nie otrzymał, a pytania o nie prowadziły jedynie do wymijających odpowiedzi. Świat też był jakiś dziwny. Zmieniony, choć niby ten sam. Mężczyzna spojrzał w pochmurne niebo i po raz pierwszy wydało mu się, że Boga tam na górze nie ma – wyszedł, pozostawiając za sobą puste miejsce, dając tym samym największy dowód na swoje istnienie. Adrian uznał to za niedorzeczne, lecz wtedy naszła go jeszcze potworniejsza wizja – doktora siedzącego na miejscu Stwórcy.

– Nie wyszło im z ciałami, to zabierają się za umysły...? – zapytał samego siebie.

Gdzieś rozległ się śmiech, choć przed szpitalem Adrian nikogo nie widział. Gorzki śmiech, taki, na jaki zdobyłby się każdy mutant, pozbawiony nie tylko swojego płaszcza, ale i nadziei. Albo szyderczy, jaki wydaje morderca, kiedy nikt nie patrzy, a kiedy skazują niewinną osobę za jego zbrodnię. Detektyw sam nie wiedział, jaki, więc wzruszył ramionami i poszedł po prostu do domu.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Więcej na moim profilu autorskim, zapraszam! Szymon Sentkowski ;)
Odpowiedz
Fajnie się czyta
Odpowiedz
Bardzo dobrze się czyta. Nasunęło mi się delikatne skojarzenie z filmem "Sucker punch". Historia zupełnie inna, ale pewne motywy podobne. Super :)
Odpowiedz
Dziwne... Ale niezłe
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje