Historia

Zamieć - Zima IX

Mroczny Wilk 4 8 lat temu 5 717 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Obudziłem się zanim jeszcze wstało słońce. Nie było już budzika, na którym mógłbym polegać, jednak zegar biologiczny był wystarczająco sprawny. Powoli zsunąłem rękę obejmującej mnie Moniki, nie chcąc jej jeszcze budzić. Bliski kontakt z delikatnym ciałem dziewczyny wydawał się tak różny od tej szorstkiej rzeczywistości, iż sprawiał wrażenie sennego urojenia. Byłem zadowolony z ostatnich minut przed wpadnięciem w sidła Morfeusza. Chciałem zdobyć zaufanie Moniki, a ona sama zaczęła się na mnie otwierać. Zapoczątkowało to nawet myśli o możliwości poprowadzenia tego trochę dalej. Po ostatnim związku, który rozpadł się aż po trzech latach, wręcz odechciało mi się bliskości drugiej osoby, ale teraz coś mnie znowu tknęło.

Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Było cieplej niż poprzedniego dnia. Przez noc warstwa białego puchu urosła o kolejne kilkanaście centymetrów. Pomimo tego, że na niebie gościł jeszcze okrągły księżyc, wszechobecna szarość powoli się rozjaśniała.

Okrążyłem podwórko, wyglądając potencjalnych zagrożeń. Panowała jakaś dziwna cisza. Nie dojrzałem w okolicy żadnego zarażonego. Może ktoś ściągnął ich gdzieś dalej… Nieważne, my byliśmy bezpieczni.

Wróciłem do sypialni i pochyliłem się nad łóżkiem.

– Monika – szepnąłem, łapiąc ją za ramię.

– Hmm…? – jęknęła. – Co się dzieje?

– Pora wstawać. Muszę cię jeszcze trochę przeszkolić.

– Dobra, daj mi chwilę na ogarnięcie się.

Zabrałem ze sobą Walthera i wyszedłem na korytarz. Wyjąłem magazynek i odłożyłem go na komodę. Strzelanie nawet na dworze było zbyt niebezpieczne, bo jakby nie patrząc, jeśli ściągnęłoby zarażonych, sami zapędzilibyśmy się w kozi róg. Płot stanowił jakieś zabezpieczenie, ale przeciwnicy w końcu przedostaliby się do środka. Nie mieliśmy żadnego alternatywnego sposobu na ucieczkę. Jednak mogłem nauczyć Monikę przynajmniej podstawowych zasad posługiwania się bronią.

Przyszła parę minut później. Mimo że nadal była zaspana, szybko pojmowała moje instrukcje. Obawiałem się jedynie o to, jak poradzi sobie w praktyce z odrzutem.

Złociste promienie wdzierały się coraz intensywniej do środka, uświadamiając nam, że nastaje dzień. Było już prawdopodobnie około siódmej. Powoli trzeba było zbierać się do wyjścia. Poszliśmy do kuchni przygotować jakieś śniadanie.

– Co powiesz na jajecznicę z boczkiem? – spytałem Monikę.

– Brzmi zachęcająco – odpowiedziała z uśmiechem.

– No to ja już się tym zajmę. Idź obudź małą.

Gdy dziewczyny kończył jeść, zacząłem przeszukiwać szafki. Byliśmy zmuszeni do uzupełniania zapasów, kiedy przytrafiała się tylko do tego okazja. Gdy wyciągałem z narożnika cukier, poczułem, jak coś dotyka mojej nogi. Odwróciłem się. Dziewczynka stała przede mną z różowym plecakiem w ręce.

– Tak, Zuziu? O co chodzi?

– Może pomogę? Chciałabym też coś nieść.

– Wiesz co? To dobra myśl. Powiedz Monice, żeby dała ci najpotrzebniejsze rzeczy z apteczki w łazience.

Jakiś kwadrans później byliśmy gotowi do wyjścia. Powiedziałem dziewczynom, żeby już nakładały buty, a sam poszedłem do salonu. Znalezionymi wcześniej farbami wykonałem wielki napis na ścianie. ZABRALIŚMY ZUZIĘ ZE SOBĄ, JEST W DOBRYCH RĘKACH. KIEDY TO WSZYSTKO SIĘ SKOŃCZY, SZUKAJCIE NAS W CZERNICY. Czernica to wieś odległa od miasta o jakieś dziesięć kilometrów, jedyna o tej nazwie w okolicy, więc miałem pewność, że jej rodzice nie pomylą jej z żadną inną.

Wyszliśmy na zewnątrz. Pomogłem przejść przez płot Monice, która następnie złapała Zuzię. Dałem dziewczynie jednego Walthera i ruszyliśmy w dalszą drogę przez zaśnieżone ulice.

Minęło z pół godziny drogi, gdy dojrzałem dużego kota. Wyszedł z bocznej uliczki i kierował się w naszą stronę. Dla bezpieczeństwa trzymałem dłoń na uchwycie maczety. Do tej pory nie trafiliśmy na zamarznięte zwierzęta, ale w tej sytuacji niczego nie mogliśmy być pewni. Zbliżał się coraz bardziej. Wyglądał na normalnego. Może poza rozmiarami. Zdecydowanie przerastał przeciętnego dachowca. Jego szara sierść też nie należała do krótkich. Ale liczyło się to, że nie pokrywał go szron.

Podszedł do nas i mrucząc, zaczął ocierać się o nogę małej.

– Możemy go zabrać? – spytała, robiąc wielkie oczy. – Proooszę.

– Nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł.

– Pozwól jej. Ten kot już raczej nie odpuści i będzie za nami szedł, skoro trafił na normalnych ludzi – stwierdziła Monika.

Jeszcze raz rzuciłem okiem na zwierzaka. Ciągle krążył wokół głaszczącej go Zuzi. „A co tam! Przynajmniej będzie miała trochę zabawy” – pomyślałem.

– Będziesz na niego uważać?

– Jasne! – pisnęła z entuzjazmem.

– To niech ci będzie. Tylko dobrze go pilnuj.

Nie zdążyliśmy przejść nawet pół kilometra. Sypało coraz bardziej. Do tego doszedł silny wiatr, pchający płatki śniegu prosto na twarz. Nie było wyjścia, musieliśmy gdzieś przeczekać tę wichurę.

Zatrzymaliśmy się przed niedużym domem, ogrodzonym drewnianym płotkiem. Szydełkowe firanki w oknach wskazywały na to, że należał on do jakiejś starszej kobiety. Drzwi wejściowe były otwarte na oścież. Weszliśmy na podwórko.

– Zaczekajcie chwilę na ganku – nakazałem. – Sprawdzę, czy w środku jest bezpiecznie.

Rozejrzawszy się ostrożnie po kuchni, przeszedłem do salonu. Nagle usłyszałem wystrzał. Drzwi wejściowe łupnęły. Rozległy się wrzaski zarażonych i piski dziewczyn. Zalała mnie gorąca fala przerażenia. Wybiegłem na korytarz, przewracając parę rzeczy, stojących mi na drodze.

Na moich oczach kot rzucił się na twarz zamarzniętej staruszki, pędzącej przez korytarz. Powalił ją na podłogę i zeskoczył. Monika próbowała zamknąć drzwi, w których utknęła zamarznięta ręka przeciwnika, próbującego dostać się do środka. Szybkim ruchem odciąłem przeszkadzającą kończynę i rzuciłem się na leżącą jeszcze kobietę. Unikając jej lodowych pazurów, uderzyłem ostrzem w głowę. Poruszyła nią, przez co odciąłem tylko ucho. Cofnąłem się w kierunku ściany przed kolejnym ciosem. Widocznie wiek osoby przed zarażeniem nie miał znaczenia, babcia była cholernie szybka. Zamachnąłem się ponownie, tym razem trafiając w szyję i oddzielając głowę od reszty ciała, które ogarnęły drgawki. Ominąwszy skuloną obok szafki Zuzię, wyciągnąłem pistolet. Monika otworzyła drzwi i odsunęła się na bok. Dało mi to czystą przestrzeń na wykonanie pięciu strzałów w stronę trzech zarażonych, stojących na ganku.

Od razu zatrzasnąłem drzwi i przekręciłem umieszony w dolnym zamku klucz. Nie było czasu na złapanie oddechu. Wszyscy zarażeni w okolicy zerwali się do działania, wydając przerażające krzyki.

– Okna! – krzyknąłem do dziewczyny. – Musimy zabarykadować okna!

Zaczęliśmy przesuwać szafy i ustawiać wszystko, co tylko się dało. Na szczęście zdążyliśmy. Żaden zarażony nie dostał się do środka. Gdy skończyliśmy, stanąłem w miejscu i oparłem ręce o kolana. Głowa pulsowała, jakbym właśnie ukończył parokilometrowy bieg.

– Niewiele brakowało – westchnąłem. – Chodź, trzeba zająć się małą. Nie możemy dopuścić, by dostała jakiejś katatonii.

Monika przytuliła płaczącą dziewczynkę, która po paru minutach trochę się uspokoiła.

– Dlaczego ci ludzie chcieli nas zabić? – spytała przez łzy. – Przecież nic im nie zrobiliśmy.

– To nie są ludzie, tylko potwory, które tak wyglądają – powiedziałem spokojnym głosem.

– Skąd one się wzięły?

– Nikt nie wie, ale musimy się przed nimi bronić. Zabierz ją do któregoś pokoju – szepnąłem do towarzyszki. – Pozbędę się ciała.

Dla bezpieczeństwa nałożyłem skórzane rękawice, wystające z kieszeni futrzanego płaszcza właścicielki mieszkania. Nie mogłem ryzykować możliwością skaleczenia. Zarażeni nawet martwi wciąż stanowili zagrożenie.

Zauważyłem wystającą spod dywanu klapę do piwnicy. Podniosłem ją bez zbędnego zastanawiania i zrzuciłem trupa po schodach.

Śnieżyca nie ustawała. Dodatkowo zarażeni nieustannie kręcili się wokół domku, wydając dziwne dźwięki i od czasu do czasu uderzając w ściany. Sprawiło to, że musieliśmy spędzić resztę dnia na odpoczynku. Mała bawiła się z kotem, a my rozmawialiśmy o wszystkim, byleby nie związanym z tą całą apokalipsą.

Wieczorem ułożyliśmy małą spać.

– Myślałam, że to już koniec – wyjąkała Monika. Jej oczy zalśniły.

– Ale poradziłaś sobie, i to bardzo dobrze. – Objąłem ją ramieniem jak poprzedniego dnia. Poczułem jej ciepłe łzy. – Nie bój się. Przetrwamy. Obiecuję ci.

***

Obudziliśmy się w nie najgorszych nastrojach. Chociaż spanie na drewnianych stołach nie należało do wygodnych, byliśmy wyspani. Zjedliśmy jeszcze trochę chleba z suszonym mięsem i przygotowaliśmy broń.

– To co? Trzeba brać dupy w troki i ruszać dalej – zauważyłem.

– A mamy jakieś inne wyjście? Świat sam się nie uratuje.

Opuściliśmy knajpę i zaczęliśmy iść w kierunku, w którym leciał helikopter. Z tego, co wiedzieliśmy, mieliśmy wylądować i tak całkiem niedaleko. To miał być punkt orientacyjny. Prawdziwego celu mieliśmy się doszukać sami, nie wiedząc nawet dokładnie, czym on może być.

Szliśmy przez jakąś godzinę. Był to monotonny marsz, podczas którego rozwaliliśmy łby sześciu zarażonym. Poza tym nie działo się nic niezwykłego. Raptem zaczęła się śnieżyca. Nawet w goglach podróżowanie w taką pogodę było niebezpieczne. Przeciwnikami nie byli ludzie, a bestie, które czuły się świetnie w swoim żywiole. Ciężko byłoby się ich dopatrzeć nawet z pomocą termowizji.

– Kurwa, musimy znaleźć jakieś skrycie, bo w tej zamieci niedługo ciężko będzie dojrzeć koniec wyciągniętej dłoni, a co dopiero przeciwnika.

– Patrz! – zawołał Marek, wskazując ręką okno jednego z otaczających nas bloków. – Widać światło, pewnie od świecy. Ktoś tam musi być. No, chyba że to początek pożaru…

– Albo zamarznięci postanowili się ucywilizować – zażartowałem. – Oczywiście, że ktoś tam jest! Teraz to nawet nie miałoby za bardzo co się zapalić tak samo z siebie, kiedy nie ma prądu. Chodź, trzeba dostać się do środka. Może ci ludzie będą coś wiedzieli na temat zarazy.

Blokada drzwi od klatki nadal działała. Wyciągnąłem nóż i odkręciłem dolną część rączki. Diamentową końcówką wyciąłem w szybie otwór, przez który mogłem przełożyć rękę. Otworzyliśmy drzwi i zaczęliśmy wchodzić po betonowych schodach z nadzieją, że wkrótce zdobędziemy jakieś sensowne informacje.

Część dziesiąta:

http://straszne-historie.pl/story/13148-Szpital-Zima-X

Nie zapominajcie o wyrażaniu swoich opinii w komentarzach i zostawianiu polubień, jeżeli opowiadanie się podobało. Nie zajmuje to dużo czasu, a motywuje do dalszego pisania. ;)

Ponadto zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku, gdzie pojawiają się aktualności na temat mojej twórczości.

https://www.facebook.com/mrocznywilk.autor

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Świetnie się czyta Twoje teksty.
Odpowiedz
j
Odpowiedz
Tak jak poprzednio nie zawiodłem się :)
Odpowiedz
Ekstra! Z niecierpliwością czekam na następną część!
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje