Historia
Jęcząca Łąka
– Dlaczego to miejsce nazywa się Jęczącą Łąką? – zapytałem.
– Istnieje pewna legenda – rzekł mój ojciec. – O wiedźmie. Została tutaj pogrzebana przez wieśniaków po tym, jak ją zatłukli.
– Bo była wiedźmą? – odparłem, burząc się.
– Po części na pewno przez to.
– Chore czasy.
– Średniowiecze.
– Jebać średniowiecze.
– Dokładnie, synku. Jebać średniowiecze.
Rzucił plecak na trawę, odgarnął przydługie siwe włosy i wyszczerzył resztki zębów w triumfalnym uśmiechu, patrząc przy tym na zachodzące słońce.
– Wkrótce – obwieścił.
Przytaknąłem, po czym splunąłem. Ujrzawszy ten gest, podniósł pytająco brwi.
– Niech wiedzą, że się ich nie boję.
– Jej, nie ich. Tu jest tylko ona – pouczył mnie.
Jedna rozwścieczona baba, cóż to za wyzwanie. Podwinąłem rękawy czarnej szaty i poprawiłem ułożenie kaptura na plecach, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie mam zamiaru go zakładać.
– Rozzuchwaliłeś się – skwitował.
– Taką mam taktykę.
Rzucił mi spojrzenie pełne politowania, jakby nie pokładał wiary w jakiekolwiek plany i strategie.
– Łatwiej walczyć z wrogiem niż z przyjacielem – wytłumaczyłem się.
– Wciąż cię nie rozumiem.
– Nie zamierzam tu z kimkolwiek pertraktować. Niech wie, że się jej nie boję.
– Twój wybór... – westchnął wyraźnie strapiony.
Niedługo potem można było już zaczynać obrządek. Ojciec wrzucił do garnka wyjętego z plecaka zapałkę, a następnie z naczynia zaczęły wylewać się kłęby dymu, tworząc niepokojąco gęstą mgłę dookoła. Zajęła ona w parę minut całą łąkę, co musiało być bardzo interesującym zjawiskiem dla kogokolwiek patrzącego z boku, choć o ciekawskich w tamtym miejscu nie było mowy, komu przecież przyszedłby do głowy pomysł szukania akurat tego – nie wyróżniającego się niczym prócz nazwą – skrawka ziemi obrośniętej trawą? Zbłąkanemu rolnikowi, który akurat zboczył z drogi i postanowił jechać leśnymi i polnymi ścieżkami, chcąc wrócić do domu? Mocno wątpliwe, a nikt inny nie miałby po co zapuszczać się w te rejony.
Położyłem się na ziemi, podziwiając ciemniejące i nakrywające się siateczką gwiazd niebo. Nie na długo dana była mi ta uciecha, gdyż opary ostatecznie przysłoniły mi i ten element krajobrazu. Od tamtego momentu tylko czekałem, nie myśląc, nie ruszając się, nie podejmując żadnych akcji, po prostu dbałem o to, by dym nie napotkał żadnego oporu wdzierając się do mojego umysłu – to było nieuniknione, a chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Ironia tego rozumowania polegała jednak na tym, iż nie sposób wyczuć momentu, w którym człowiek traci rozsądek za sprawą tej mgły, przez co mogłem tak czekać w nieskończoność. A przynajmniej do momentu rozwiania przez poranny wiatr siwych kłębów sączących się z garnka.
Coś jednak mi musiało przerwać zanim słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu. Wpierw krzyczało z daleka, potem się zbliżało stopniowo, aczkolwiek wolno. Nieco bardziej pobudzony, wciąż czekałem, ale już z pewną dozą ostrożności, wiedząc, że przykułem uwagę wiedźmy. Kiedy ta znalazła się wystarczająco blisko, bym mógł uznać się za zagrożonego przez jej obecność, wstałem ospale i przez moment darłem obłoczki dymu palcami, lecz okazało się to bezowocne, więc z braku zajęcia postanowiłem ruszyć pewnie na nieprzyjaciela.
Jej słowa zlewały się w jeden niekończący się lament przesiąknięty nienawiścią i – co mnie zdziwiło – zazdrością. Poczułem wtedy chęć zaznajomienia się bliżej z jej historią. Odłożyłem w myślach swoje formułki nakazujące posłuszeństwo oraz wszelakie pogróżki, wyjąłem dłonie z kieszeni wypełnionej amuletami i talizmanami, po czym przypieczętowałem pogrzeb mojej woli walki słowami:
– Zamknij się, możemy pogadać.
Krzyk ucichł momentalnie, co zaowocowało u mnie wrażeniem, że moja adwersarka w jednym okamgnieniu wyparowała. Szybko jednak porzuciłem teorie tego typu, gdy to nie słuch, lecz wzrok pochwycił dowód obecności wiedźmy. Szła jako ciemny kobiecy kontur, prosto na mnie, dumnie i bezpardonowo.
– Jeśli chcesz walczyć... – mruknąłem ostrzegawczo.
– Nie chcę – szepnęła, a pomimo dzielącej nas odległości szept ten wydał mi się wypowiedziany wprost do ucha.
– Już to robisz, mamisz mi zmysły – oburzyłem się.
– Ja...? – zdziwiła się. – Sam to sobie robisz, wdychając to paskudztwo! Chodź, zabiorę cię od niego...
Nim zdążyłem zaprotestować, pochwyciła moją rękę i zaczęła ciągnąć naprzód biegiem. Dodatkowo któreś z jej guseł wykręciło mi gałki oczne w górę, nie pozwalając, bym oderwał wzrok od bladego ślepia księżyca wiszącego na niebie.
– Już – rzekła, a ja padłem na kolana, uradowany tym, że mogę odpocząć i nawet się rozejrzeć.
Przede mną stała dziewczyna o jasnych włosach i wystraszonych oczach pełnych łez. Młoda, piękna, tajemnicza – nic więc dziwnego, że pierwszym moim odruchem było dźwignięcie się na nogi i przytulenie jej, akompaniując sobie do tego czynu czułymi słówkami pełnymi zapewnień, że wszystko będzie dobrze.
– Będzie...? – zapytała, oderwawszy uprzednio głowę od mojej piersi, pozostawiając na mojej szacie ślady łez.
– Obiecuję...
Nasze usta się zetknęły, a języki splotły. Wbiła mi palce w plecy, po czym przywarła do mnie całym ciałem, próbując zbliżyć się najbardziej jak to tylko było możliwe. Moment rozkoszy nie trwał jednak długo. Wpierw wyczułem dziwaczne dziury w jej uzębieniu, które wydawały się wręcz nie na miejscu u tak młodej damy, potem natomiast, gdy już otworzyłem oczy, dojrzałem fałdy starczej skóry zwisające jej z polików. Natychmiast odskoczyłem w tył, wyrywając się z uścisku, i zmiarkowałem wzrokiem stojące przede mną dziwadło.
– Nie będzie dobrze – burknęła kobieta z żalem.
Choć jej oczy wciąż kipiały energią, reszta ciała zmarniała, obumierając, częściowo obumierając bądź pozostając w swym nienaruszonym dziewczęcym kształcie – to ostatnie nie upiększało jednak upiora, lecz wręcz przeciwnie, stanowiło kontrast do brzydoty, pogłębiając ją.
– Nie próbuj więcej swych sztuczek, wiedźmo – rzuciłem gniewnie. – Będziesz mi służyła.
Do tamtej pory sądziłem, że mam do czynienia z drwiącą ze mnie arogantką, ale jej niespodziewany wybuch płaczu zmącił tę tezę. Zamiast mi grozić czy też wróżyć wieczne potępienie w odpowiedzi na moje słowa, ona przyjęła je z czystą rozpaczą, rzucając się na trawę i kuląc się na niej bezbronnie. Musiałem wtedy stłumić działanie jakiegoś ludzkiego odruchu nakazującego okazanie litości – litość taka bowiem z pewnością obróciłaby się przeciwko mnie. Z drugiej strony ciekawość domagała się poznania historii tej wiedźmy, a o tę byłoby trudno, gdybym skończył sprawę w tamtym momencie, ujarzmiając duszę okultystki. Postanowiłem więc dać jej trochę więcej czasu.
Przysiadłem obok w bezpiecznej odległości i odczekałem chwilę, by się uspokoiła. Kiedy spostrzegła, że opóźniłem egzekucję mojej groźby, podniosła pomarszczone czoło i zdobyła się nawet na ironiczny uśmiech.
– Czego chcesz więcej? Nie zamierzam się stawiać, masz przecież to, po co przylazłeś! – wystosowała wyrzut w moją stronę.
– A ty masz coś więcej niż na to zasługujesz, a mianowicie – moją uwagę. Gadaj, jak to się stało, że cię tu zakopali.
Wyraźnie się zdziwiła, odchylając się nieco w tył, po czym przewierciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. Szybko jednak zrozumiała, że mówię prawdę, bo i po co miałbym kłamać?
– Czemu chcesz wiedzieć? – wycedziła niepewnie.
Wzruszyłem ramionami.
– Tak po prostu, siedzimy w tym samym fachu, więc się dziwię, co cię spotkało.
– W tym samym fachu – syknęła. – Nie wiesz nawet, co mówisz...
– Czyżby?
– Jak śmiesz igrać z moją biedną duszą! Zostaw ją w spokoju i odejdź! – wybuchła, zatapiając twarz w dłoniach.
– Prowadzisz jakąś chorą grę... – zaczęła po chwili, znów wlepiając we mnie swe rozżarzone z gniewu oczy – uważasz się za jakiegoś... Ach, nie wiem!
Obserwowałem ją w całkowitym osłupieniu, nie wiedząc, czy zaraz wybuchnie śmiechem, czy też płaczem.
– Mag się wielki znalazł, pan życia i śmierci! – kontynuowała wywód. – Szuka rozrywek w opowieściach duchów... Jak śmiesz! Zabij mnie tu i teraz, na zawsze, zabij mi duszę, zagarniając ją sobie w posiadanie, ale nie poniżaj mnie!
– Dziewczyno... Kobieto, staruszko? Sam nie wiem, jak cię określić... Nie chcę cię poniżać, ale chcę po prostu, by twoja historia nie zginęła razem z tobą – odparłem, zachowując morderczą powagę.
– A powinna zginąć! – załkała.
– Nie na mojej warcie. Gadaj.
– Bo co?
Przewróciłem oczami ze znużeniem i podzwoniłem jednym z łańcuszków, które kryłem w kieszeni. Zadrżała słysząc to. Nie musiałem nawet wyjaśniać, do czego służą te, jak mogłoby się wydawać niewtajemniczonemu, błyskotki.
– Zmuś mnie, jeśli chcesz – warknęła.
– Nie chcesz mówić? – zdziwiłem się. – To może być twoja ostatnia okazja ku temu.
– Idź w diabły! Co takiego cię tu przywlekło, czemu tutaj, dlaczego!? Musiałeś wybierać akurat to miejsce...?
– Mój ojciec je wybrał, nie ja. Takie są reguły zakonne – objaśniłem.
– Ojciec...?
– Nie ten biologiczny, tylko zakonny.
W jednej chwili się poderwała na nogi i rzuciła się na mnie jak tygrys, po czym powaliła i przygwoździła własnym ciałem. Jej dwoje oczu zawisły tuż nad moimi, a usta znalazły się w odległości nie większej niż dziesięć centymetrów.
– Kim on jest? Skąd znał historie tego miejsca? I czemu kazał ci tu przyjść?
Jej wola, która nagle eksplodowała oraz zapanowała nad całą sytuacją zaskoczyła mnie tak bardzo, że nie byłem w stanie zareagować w jakikolwiek inny sposób niż kompletnie uległy.
– Wysyłają adeptów w magiczne miejsca, by ci udowodnili swą wartość zakonowi, taki sprawdzian. Mi kazali pozyskać ludzką duszę we władanie i uznali, że tutaj mi się to uda.
– Skąd wiedzieli...? Skąd wiedzieli, że jestem tu uwięziona?
– A jesteś?
W tym momencie ryknęła z bólu i odpełzła w tył, ścierając z policzków łzy. Na koniec zaś podkurczyła kolana pod brodę i odwróciła się do mnie plecami.
– Co jest? – zapytałem, zastanawiając się, co takiego uczyniłem jej.
– Może tak będzie lepiej, zabierz mnie stąd... Będę ci służyć...
Byłbym się roześmiał, gdyby nie rozpacz zawarta w głosie tej kobiety. Przyszedłem z myślą, by przejąć duszę siłą, zmiażdżyć ją własną wolą, a ona mi się sama poddała, cóż za ironia. Zamiast poczucia triumfu odezwało się we mnie jednak dogłębne współczucie, z którym walczyć nie byłem już w stanie.
Przykucnąłem naprzeciwko i spróbowałem się na nią życzliwie spojrzeć, by przekonać ją co do niewinności mych zamiarów, lecz poskutkowało to tylko odpowiedzią w postaci kolejnego napadu płaczu.
– Kłamca... – jęknęła.
– Nie skłamałem.
– Nie ty!
– A kto?
Znów przylgnęła do mnie, chwytając mnie za ramiona i pociągając ku sobie. Determinacja i gniew zdarły niej wszelkie oznaki starości czyniąc niej najpiękniejszą dziewczynę, jakiej istnienie jest możliwe tylko w świecie na granicy między życiem a śmiercią, z dala od rzeczywistości. Straciłem całkowicie orientację i przez moment nie wiedziałem co się dzieje, a oprzytomniałem dopiero wtedy, gdy przestała mnie całować. Wtedy też nie pozostał po niej żaden ślad, a poranny wiatr rozwiał siwe kłęby dymu, pozwalając mi tym samym zaczerpnąć świeżego powietrza.
– I jak? – zawołał ojciec, idąc w moją stronę przez łąkę.
– Zniknęła – odparłem.
Zatrzymał się usłyszawszy to. Przymrużył oczy, podrapał się po głowie, oceniał coś. Mnie.
– O co chodzi? – zapytałem.
Spróbowałem się podnieść, lecz moje ciało wciąż było odrętwiałe po tak długim transie i ledwie byłem w stanie wyprostować którąś z kończyn. On musiał uznać ten widok za dobry znak, gdyż nagle rzucił się biegiem prosto w moją stronę.
Serce zabiło mi mocniej, krew zgęstniała, zmysły się wyostrzyły. Na nic. Byłem zbyt zmęczony, by się bronić. Cios za ciosem łomotał moje otępiałe ciało, łamiąc kości, wybijając zęby. Obserwowałem to z pewnej odległości, jakby nie dotyczyło mnie, lecz kogoś innego. I od pewnego momentu tak faktycznie było. Stałem obok, a on nadal tłukł, nie zważając na to, że już dawno wyzionąłem ducha.
Nie wiedziałem, że jest w pobliżu, dopóki nie chwyciła mnie za rękę. Obrzuciłem ją pytającym spojrzeniem, lecz nie cofnąłem dłoni.
– Co się właśnie... – zacząłem półszeptem, bojąc się, że zostanę usłyszany przez ojca.
Mężczyzna jednak zniknął, tak samo moje truchło, a łąka zalała się ciemnością wymieszaną z bladym blaskiem księżyca.
– Czas na opowieść – szepnęła mi do ucha, śmiejąc się jednocześnie.
– Teraz już i tak mi wszystko jedno... chyba... – odparłem, nie mogąc pojąć obrotu spraw.
– To były inne czasy... Tak bardzo różniące się od teraźniejszości, że aż powątpiewam w to, że naprawdę istniały.
– Jebać średniowiecze – dorzuciłem machinalnie, a na jej twarzy błysnął nieśmiały i niewinny dziewczęcy uśmiech.
– Nie pasowałam chyba do nich, nie mogłam znaleźć w tym wszystkim swojego miejsca jako zwykła córka kmiecia. Poszłam więc w tajemnicy przed wszystkimi inną ścieżką. W sumie to nawet nie miałam wyboru, zostałam do tego wybrana... Ciągnęło mnie do różnych miejsc. Z początku myślałam, że to typowe dla młodych, takie łażenie po cmentarzach nocą, ale czasem zdawało mi się, że słyszę zawodzenia zmarłych, a to już nie zdarzało się każdemu. Spędzałam tak coraz więcej czasu, przez co w końcu ojciec wyrzucił mnie z domu i skazał tym samym na tułaczkę, ale nie byłam sama, rozumiesz?
– Miałaś swoich przyjaciół, racja?
– Oni nie byli przyjaciółmi, choć i tak mi towarzyszyli i wskazywali kierunek marszu. Nocowałam w przeróżnych miejscach, robiłam w międzyczasie mnóstwo rzeczy, wszystko to za ich namową... Przede wszystkim skupiałam się jednak na tym, co mi przekazywali. W nocy najczęściej, za pomocą wizji. Mądrość. Tę zakazaną. Oprowadzali mnie po zaświatach, po królestwach demonów, a nawet niebie... I tak mi jakoś mijał czas. Osiedliłam się dopiero na starość, kiedy zbrzydło mi takie życie, a i mnie stać na to było. Złoto przestało być od pewnego momentu w moim życiu problemem...
– Szkoda, że kiedy żyłem nie zechciałaś się podzielić ze mną wiedzą na temat zarabiania – mruknąłem.
– Teraz ci to niepotrzebne... Dzięki swojemu darowi mogłam mieć wszystko, rozumiesz? Nawet pałac, jeśli bym się postarała, ale... zachciało mi się czegoś. Tej jedynej rzeczy, na którą nie ma prostej magicznej formuły, nie ma ducha, którego można by poprosić o wstawiennictwo... Gdybym wtedy o tym wiedziała! Wezwałam jednak najpotężniejszego i żądałam od niego...
– Czego?
– Miłości... – odparła zawstydzona. – Tego jednego nigdy nie miałam. Chętnie bym wymieniła wszystkie swoje przygody na choć chwilkę... – rozmarzyła się i umilkła na chwilkę.
– Kogo ty wezwałaś? – zapytałem podejrzliwie.
– Samego diabła...
– O w mordę...
– Ale to jeszcze nie koniec!
– To mów.
– Przyszedł jako normalny mężczyzna, zapukał mi do chaty i się rozgościł. Trochę pogadaliśmy, wyjawiłam mu swój problem, a on tylko przez chwilę porozmyślał, po czym zerwał się z krzesła i nakazał iść za nim. No i właśnie powiedział, że to jedyny ratunek dla takiej staruchy jak ja, by znalazła kochanka... Stanęliśmy na tej łące. Zamknęłam oczy, podążając za jego instrukcjami, a potem czekałam. Bo też powiedział, że muszę być cierpliwa i że trochę czasu to zajmie, że muszę wytrzymać, jeśli naprawdę mi zależy i nie otwierać oczu... – opowiadała, a w jej oczach pobłyskiwał gniew za każdym razem, gdy odnosiła się do diabła.
– Sterczałam tak jak zahipnotyzowana, ani myśląc, by rozewrzeć powieki. Po jakimś czasie zaczęłam miewać wizje. Dwóch ludzi... Byli razem... Przede mną, na tej łące... Tak, widziałam ją nawet z zamkniętymi oczami, tych ludzi też, jak się obściskiwali i całowali... Tamten mnie uprzedził, że tak może być i że to wizja mojej przyszłości, muszę tylko czekać aż się magicznie ziści... Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam wrzeszczeć. Bo wrzeszczałam, z zazdrości, z gniewu, mając przed oczami dwójkę tak szczęśliwą, jak ja nigdy nie będę. Tak długo to trwało, że moje wrzaski usłyszeli jacyś chłopi i się zaciekawili. Wreszcie uznali, że to muszą być jakieś magiczne sztuczki, że się tak drę nieustannie i mi gardło nie puchnie... Mieli pewnie rację – westchnęła z żalem.
– Przyszli po ciebie...? – zapytałem nieco poruszony.
– Tak, z widłami. Dźgali, a ja wciąż krzyczałam i nie otwierałam oczu. Wciąż wierzyłam... Ale wreszcie umilkłam i mnie pogrzebali na tamtej łące. I tak zostałam przywiązana jakoś do tego miejsca i nie mogę się stąd ruszyć...
– Jęczącą Łąka... Stąd ta nazwa – zauważyłem niezbyt bystro.
– Pewnie „Krzycząca” im się nie podobała, to nieco zmienili – odparła ze wzruszeniem ramion.
– Ale to jeszcze nie koniec! – ocknęła się po chwili ciszy.
– To co tam jeszcze się działo?
– Resztę już sam pamiętasz, pozostaje ją tylko interpretować.
– Masz na myśli, dlaczego zginąłem? Jeśli wiesz, to mów, bo ja w sumie nawet tego zbytnio nie odczułem i się jeszcze tym nie przejmuję.
– Człowiek, który cię tu przysłał i który cię tu zabił... On chyba chciał dokończyć to, co kiedyś zaczął...
– Eh? – stęknąłem, zachęcając ją do jaśniejszych tłumaczeń.
– Miałeś zabrać stąd moją duszę, prawda?
– Trochę to niezręczne, ale takie dostałem zadanie...
– Chciał się mnie pozbyć... – szepnęła jakby do siebie, po czym zaczęła już ożywionym tonem – ale mu nie wyszło! Znaczy się, tobie nie wyszło...
– Za to się nie zabija adeptów – napomknąłem.
– Bał się, że poznasz jego prawdziwą tożsamość! Na przykład – że ci ją wyjawiłam, a ty mnie puściłeś.
– Więc zadziałał, że tak to ujmę, prewencyjnie? Żebym nikomu nie rozpowiedział, że ojciec zakonny to szatan w najczystszej postaci?
– No, mi się tak wydaje.
– A to chuj...
– Chyba lubi się bawić ludźmi...
– I sobie zakon założył...
– Powinno nas to obchodzić? Już nie żyjemy przecież.
– Pewnie dąży do jakiejś władzy nad światem.
– Kto go tam wie...
Siedzieliśmy w milczeniu i wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo. Jakoś nawet doszło do tego, że chwyciliśmy się za ręce. Potem zetknęły się również nasze usta i choć bałem się, że gdy się od siebie oderwiemy, ona zniknie jak poprzednio, to tak się nie stało.
Nie wiem, co jeszcze planujesz, diable, ale skoro tak dobrze ci to planowanie wychodzi, to zaczynam się bać o świat. I chyba dlatego cieszę się, że nie jestem już jego częścią.
Komentarze