Historia

Ewa

athalin 7 7 lat temu 6 993 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Dziwnie było siedzieć przy piwie, kiedy dopiero co pochowano koleżankę z klasy. Ani ja, ani Martyna, ani Wojtek nie mieliśmy jednak ochoty uczestniczyć w stypie, na którą zleciała się chyba cała szkoła. To byłoby nietaktem, ponieważ żadne z nas nie lubiło Ewy. Nie, nie znęcaliśmy się nad nią, broń Boże, raczej w ogóle się nie znaliśmy, pomimo, że od dwóch lat chodziliśmy razem do klasy. Jedyne, co mogłem o tej lasce powiedzieć, to to, że była drobną brunetką, nazywała się Ewa K. i umiała grać na skrzypcach. Nigdy o sobie nie mówiła, nie miała przyjaciół, w ogóle zachowywała się, jakby żyła w innym świecie. Grywała na akademiach, kiedy jej kazano, ale trudno powiedzieć, by czyniła to z przyjemnością. Nie wiedziałem nawet, w której części miasta mieszka. Ewa zginęła przez głupotę kierowcy, który nie zdołał wyhamować na pasach, bo jechał prawie sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Współczułem jej rodzinie, ale nie czułem się upoważniony do składania kondolecji i całej tej bzdurnej reszty, która przecież nie zwróci nikomu życia.

Martyna zapaliła papierosa.

- Osiemnaście lat- powiedziała- życie jeszcze nawet dobrze się nie zaczęło. Szkoda dziewczyny.

-Taa- mruknąłem, czując, że pot spływa mi po plecach. Kwiecień był tego roku nieznośnie upalny.

Wojtek znalazł sobie rozrywkę w rozdmuchiwaniu piwnej pianki. Myślami był chyba w innej galaktyce, bo pianka spoczęła na włosach Martyny i mojej koszulce.

-Ej, co z tobą?- zapytałem, klepiąc go w ramię.

- Co? A nic. Tak tylko się zamyśliłem.

Miałem już na końcu języka ripostę, że ogółem rzecz biorąc, myślenie żadko mu się zdarza, ale coś w minie Martyny sprawiło, że milczałem.

Siedzieliśmy jeszcze godzinę, paląc papierosy robione w domu, dopijając piwo, po czym rozeszliśmy się, każde w swoją stronę. Nie dane było mi cieszyć się samotnością. Ledwo przekroczyłem drzwi mieszkania, zadzwonił telefon.

- Martyna? Widzieliśmy się pięć mint temu- powiedziałem, jednocześnie zastanawiając się skąd ma mój numer domowy. Rodzice kategorycznie zabronili mi go podawać, argumentując to chęcią spokoju.

- Nie chciałam, żeby Wojtek to usłyszał- odrzekła- on nie powinien być teraz sam, Michał.

- A to czemu?

Usłyszałem jak prychnęła.

- Boże, wy faceci jesteście jednak ślepi. Jak mogłeś nie zauważyć, że był zakochany w Ewie?

- Mówisz serio?

- Nie, Michał, żartuję. Oczywiście, że mówię serio, ty kretynie! To twój najlepszy kumpel, prawda? Chyba wypadałoby z nim pobyć!

- Co ja mam mu powiedzieć?- zapytałem przerażony. Nienawidziłem rozmów o uczuciach.

Znowu prychnęła.

- Zrobimy tak- powiedziała- razem do niego pójdziemy. To ostatecznie też mój przyjaciel, prawda?

Zgodziłem się niechętnie. Nie byłem zachwycony tym pomysłem, bo naprawdę nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak miałaby przebiegać ta rozmowa. Wojtek nie lubił się zwierzać, a ja nie potrafiłem słuchać ludzi, którzy opowiadają mi o swoich problemach. Wiedziałem jednak, że wyjdę na dupka, jeżeli się nie zgodzę.

Kiedy spotkałem się z Martyną, zaczynało już zmierzchać, ale wcale nie zrobiło się chłodniej. Kwiecień plecień, bo przeplata- trochę zimy, trochę lata. Gdzie ta zima? Było tak gorąco, że można było zemdleć.

- Jak doszłaś do tego, że mu się podobała?- zapytałem na powitanie.

- Kobiety wiedzą takie rzeczy- odparła z wyższością.

Wojtek mieszkał niecałe pół kilometra ode mnie, na osiedlu domków jednorodzinnych. Dotarliśmy tam w kilka minut. Martyna nie odzywała się przez całą drogę.

- No dobra- powiedziała, kiedy staliśmy już przed drzwiami- musimy być wobec niego łagodni. Żadnych głupich uwag. Jeżeli nie będzie chciał z nami gadać, nie naciskamy. Zrozumiano?

Pokiwałem głową. Jak ona mnie czasem wnerwiała!

Otworzyła nam matka Wojtka.

- Piękna pogoda, co dzieci? Wojtek jest u siebie.

Wymamrotaliśmy jakieś powitanie. Kobieta wskazała nam pokój Wojtka, jakbyśmy nie wiedzieli, gdzie to jest.

Nie było go tam, poza tym w pokoju panował taki bałagan, jakby przewrócono go do góry nogami. Spojrzałem na Martynę. Była zaskoczona, i chyba już miała wrócić do matki Wojtka, by wyjaśnić to nieporozumienie, gdy zatrzymała się w pół kroku.

- Co to jest?- zapytała, spoglądając na zagracone biurko.

Wzięła do ręki różowy zeszyt, który z całą pewnością do Wojtka nie należał. Otworzyła go na pierwszej stronie i zaczęła czytać.

- Mam dość. Pewnie znikniesz tak jak poprzedni pamiętnik, ale już wszystko mi jedno. Domyślam się, kto go ukradł, ale nie chcę już o nim myśleć. Już samo to, że codziennie muszę go oglądać jest dostatecznym złem. Matce nie mogę powiedzieć, bo pewnie stwierdzi, że przesadzam i każe mi skupić się na czymś ważnym, na nauce, na skrzypcach... na całej serii bzdur, które liczą się tylko dla niej! I tak nikt w szkole (prócz wiadomej osoby) nie zwraca na mnie uwagi...

Martyna zbladła tak, że zrobiła się prawie przezroczysta.

- O mój Boże...- wyszeptała- to jest... dziennik Ewy! Patrz, nawet go podpisała.

Przysiadłem na fotelu.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że on go ukradł!

Zaczęła kartkować zeszyt. Pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Posłuchaj tego! W. stał dwie godziny przed moim domem. Nie odważyłam się wyjść. Nie po tym, co się wczoraj stało. Wszyscy myśleli, że jest na zawodach sportowych, a on... on po prostu czekał na mnie w parku...

- Czekaj- przerwałem- jest data?

- Jest. Osiemnasty marca.

Akurat co do tego, nie miałem wątpliwości. Siedemnastego zaczynały się Międzyszkolne Mistrzostwa Piłki Ręcznej. Sam chciałem na nie pojechać, ale trener zdecydował się na uczestnictwo Wojtka. A potem był na niego wściekły. Czyżby dlatego, że go wystawił?

- Czytaj dalej- powiedziałem.

- Musiał wiedzieć, że wracam tamtędy do domu. Złapał mnie za rękę. Przyciągnął do siebie. Mówił coś niezrozumiale. Jakoś mu się wyrwałam i uciekłam... A dziś w szkole, zachowywał się jakby nic się nie stało! Nadal nie zapomniałam o tej kartcę, którą podrzucił mi do plecaka. "W końcu będziesz moja". Wiem, że to on. Anka widziała, jak mi coś podrzucił. Boże, niech on da mi spokój! Nie mam siły, by żyć w takim stresie. Jest zdolny do wszystkiego. Wydzwaniał do mnie przez pół nocy... matka tego nie zauważyła.

Zapadła taka cisza, że słyszałem nawet bicie serca Martyny.

- Jest... ostatni wpis?

Podała mi zeszyt. Strasznie trzęsły jej się ręce.

Przewertowałem zeszyt do końca. Data: dwunasty kwietnia. Ewa zginęła trzynastego.

- To już koniec. Matka wyjechała na delegację, byłam sama. Wróciłam ze szkoły muzycznej, drzwi były otwarte. Bałam się wejść, ale co miałam robić? W. leżał na moim łóżku. Chyba nawet mnie nie zauważył, tak był zajęty dogadzaniem sobie. Nadal są na nim ślady spermy. Nie chce mi się żyć, zesztą co to za życie? Umieram ze strachu, boję się własnego cienia. Muszę to zakończyć. Nie wiem, wezmę tabletki, popije wódką, rzucę się pod rozpędzony samochód...

Wydałem z siebie jakiś dziwny odgłos.

- Ona się zabiła.

Martyna pokiwała głową.

- Gdzie on teraz jest?

- A bo ja wiem?

Nagle zrobiło się zimno. Poczułem, że na ciele wystąpiła mi gęsia skórka. Po tak upalnym dniu, powinno być to przyjemne uczucie, ale prawda jest taka, że prawie zemdlałem ze strachu. Czułem, że w pokoju pojawił się ktoś jeszcze.

Żarówka zabrzęczła, jakby miała za chwilę zgasnąć. Jedna z szuflad wypadła z hukiem na podłogę.Wysypało się mnóstwo rzeczy. Damskie bluzki, spodnie, majtki, biustonosze.

Gardło miałem tak zaciśnięte, że nie byłem w stanie krzyczeć. A to był dopiero początek. Książki spadały z półek, jakby zrzucała je niewidzialna ręka. Drzwi same się zamknęły. Słyszałem, że matka Wojtka nas woła.

Ale najgorsze było to, co działo się z Martyną. Nagle po prostu się osunęła, a jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Później zaczęła wyginać się tak, że zawstydziłaby niejednego akrobatę. Gdy uniosła się kilkanaście centymetrów nad podłogę, pragnąłem już tylko tego, by zemdleć i tego nie widzieć. Nie potrafiłem jednak oderwać od niej wzroku. Jej oczy otworzyły się. Widać było tylko białka.

- Chce mnie pożegnać- powiedziała nieswoim głosem.

Opadła na ziemię. Minęła dobra minuta, zanim zdołałem pomóc jej wstać. Uświadomiłem sobie, że moje spodnie są mokre. Zlałem się ze strachu.

- On jest na cmentarzu- powiedziałem- musimy tam iść, słyszysz?

Pokiwała głową.

W gruncie rzeczy, dalszy przebieg wydarzeń znam głównie z tego, co usłyszałem od policji i lekarzy. Wybiliśmy szybę w pokoju Wojtka (dlaczego nie wyszliście drzwiami? Przecież nie były zamknięte) i pokaleczeni przez rozbite szkło jakoś dotarliśmy na cmentarz. Wojtek rozkopywał grób, krzycząc coś, że "musi się z nią pożegnać". Rąbnął Martynę szpadlem w głowę. Na szczęście to przeżyła. Później, zanim zdołał otworzyć trumnę, popełnił samobójstwo wbijając sobie nóż w serce. Musiał zrobić to sam, ponieważ na nożu były tylko jego odciski palców. Zabrał go z domu, by podważyć wieko trumny. Po tym, co znaleziono u niego w pokoju nie było wątpliwości, że był niepoczytalny.

Przez dwa dni byłem na obserwacji w szpitalu. Jedyne co mi zdiagnozowano, to szok.

Może i nie wiem dokładnie, co wydarzyło się na cmentarzu, ale jedno pamiętam. Skrzypce. Słyszałem je dokładnie, Martyna także. Jakby były akompaniamentem tych wydarzeń.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Niezłe
Odpowiedz
Nawet nawet
Odpowiedz
Czy nikt tego nie zauważył?! *Rzadko, a nie ŻADKO :_:
Odpowiedz
Naprawdę dobre. Oby tak dalej!
Odpowiedz
Jest OK. Pisz dalej!
Odpowiedz
Opowieść spoko i nawet wyciągając Moim zdaniem jest ok
Odpowiedz
Takie... Nawet
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje