Historia

Przeklęty Pan Morttis

kaczorex26 10 7 lat temu 10 107 odsłon Czas czytania: ~15 minut

Przeklęty Pan Morttis

Zawsze uwielbiałem wędrowne wesołe miasteczka. Gdy byłem dzieckiem, uważałem je za niesamowicie tajemnicze przez sposób, w jaki pojawiały się w nocy na pustym polu. Zawsze zaliczałem swoje porcje przejażdżek na karuzelach, nawet wygrałem nagrodę raz czy dwa, ale to poboczne przedstawienia fascynowały mnie najbardziej. Mężczyzna, Który Może Zjeść Wszystko przeżuwający gwoździe i żarówki... Kobieta Pająk, posiadająca ciało ogromnej czarnej wdowy i głowę kobiety... Zrobiłbym wtedy wszystko, aby zobaczyć ich jak największą ilość razy.

Kiedyś uwielbiałem takie wesołe miasteczka. Zmieniło się to, gdy miałem 12 lat - podczas lata, zanim moja rodzina wyprowadziła się z mojego rodzinnego miasta, Hystoria. Pewnego ranka dwóch moich najlepszych przyjaciół, Tommy i Wes, z podekscytowaniem uderzało w moje drzwi frontowe. Nie było to dla nas nadzwyczajne. Podczas wakacji praktycznie u mnie mieszkali. Mojej mamie to nie przeszkadzało. Nie robiliśmy problemów i nie przeszkadzaliśmy jej.

Moja mama otworzyła drzwi, a Tommy i Wes powitali ją rozentuzjazmowanym, zgodnym: "Dzień dobry, Pani Tilman!", a mama śmiejąc się pokręciła głową, ledwo schodząc z drogi pędzącym chłopcom.

- Dzień dobry, chłopaki! Michael jest w swoim pokoju.

Siedziałem w swojej sypialni, nadal w piżamie, gdy ta dynamiczna dwójka wpadła przez drzwi i dała susa na moje łóżko. Mówili równocześnie -sprawiając, ze zrozumienie ich było wręcz niemożliwe. Wes ściskał w dłoniach kawałek papieru, trzęsąc nim tuż przed moimi oczami. Tommy wskazał palcem na kartkę z czystą radością.

Machając rękoma usiłowałem przykuć ich uwagę:

- Nie mogę słuchać was obu jednocześnie!

Przestali mówić i spojrzeli po sobie. Minęła chwila i zaczęli od nowa, próbując się nawzajem przekrzyczeć. Wes wskazał na ulotkę, którą trzymał w ręku. Jasne było, że to właśnie ona była źródłem ich ogromnej ekscytacji. Wziąłem ją od niego. Ulotka ogłaszała nowy festyn, który będzie się odbywał w ten weekend. To już za dwa dni! Byłem zdziwiony, że wcześniej nie widzieliśmy żadnych ogłoszeń. Zazwyczaj takie ulotki pojawiały się kilka tygodni przed przyjazdem wesołego miasteczka, więc może po prostu je przeoczyliśmy.

Nasze miasto było całkiem nudne, więc festyny były niesamowitą atrakcją dla dzieciaków. Dla niektórych była to rzadka okazja, aby zobaczyć coś bardziej światowego.

Tommy wskazał na prawy górny róg ulotki: "POKAZ PRZEDPREMIEROWY W CZWARTKOWĄ NOC O GODZINIE 22:00!" Dołączyłem do ich ekscytacji i niezrozumiałej paplaniny. Cieszyliśmy się i ustalaliśmy plan na wieczór.

Przekonanie mojej mamy, aby pozwoliła mi na pobyt poza domem do późna, było nie lada wyzwaniem. W końcu jednak ustąpiła pod warunkiem, że siostra Tommy'ego - Anna, będzie tam z nami. Spedzaliśmy tę noc w domu Wesa, więc musiałem jej przyrzec, że wrócimy tam przed północą.

Byliśmy gotowi. Anna zgodziła się, abyśmy wlekli się gdzieś za nią z tyłu - pod warunkiem, że ulotnimy się, gdy dotrzemy na festyn. Nie chciała, aby jej znajomi nas widzieli. Musieliśmy również samodzielnie znaleźć drogę powrotną do domu. Nasi rodzice nie znali tych małych szczegółów. Założyliśmy, że nie ma co martwić ich takimi głupotami jak powrót do domu - postanowiliśmy ogarnąć to już po festynie. Wesołe miasteczko było przygotowywane na pobliskich terenach, kilka mil od domu Wesa. Jeśli nie znaleźlibyśmy podwózki, mogliśmy równie dobrze pójść pieszo.

Dotarliśmy na festyn o 21:47. Anna zostawiła nas przy budce z biletami, a potem zniknęła szukając swoich przyjaciół. Nasza ekscytacja rosła, czuliśmy energię w powietrzu. Noc sama w sobie była ciemna - sprawiała, że purpurowe, neonowe światła wyglądały genialnie. Namioty cyrkowe były utrzymane w kolorach czerni i purpury, co dawało mroczny, ale również królewski wygląd. Okazjonalne, czarne światła rzucały żarzącą łunę, sprawiając, że białe ubrania i szczerzące się zęby ludzi wygladały niesamowicie.

- Nieźle! - zawołał Tommy. Był człowiekiem wielu powiedzień, i jedno z nich to właśnie "nieźle".

Zakupiliśmy bilety i czekaliśmy na otwarcie bramek. Trzęsąc się w oczekiwaniu, spojrzeliśmy w górę na znak. Było na nim napisane: "MISTYCZNE WESOŁE MIASTECZKO. WSTRZYMAJ SWOJE NIEDOWIERZANIE.". Ten sam napis zaświecił purpurowym, neonowym światłem, w samym środku diabelskiego koła. Gdzieś za karuzelą słychać było muzykę graną na organach, przepływającą wśród nocnej bryzy. Zapach świeżego popcornu i waty cukrowej oblewał nasze nozdrza. Jednym słowem - magia.

Mała osoba ubrana w czarny garnitur i purpurową koszulę podeszła do bramek i otworzyła je. Był to mężczyzna z gburowatym wyrazem twarzy. Pomachał nam jednak przyjaźnie. Uśmiechnęliśmy się do niego przebiegając przez bramki. Minęliśmy diabelski młyn kierując się do innej karuzeli. Szybka gra w "kamień, papier, nożyce" pomogła ustalić, kto usiądzie na środkowym siedzeniu w trzyosobowym rzędzie. Nie ma to jak zgniatanie kolegi obok spowodowane obracaniem się z niesamowitą prędkością. Niestety, przegrałem. Kolejną atrakcją było "the Viking's Revenge". Wielka łódź bujająca się wysoko w powietrzu do przodu i do tyłu zawsze sprawiała, że czułem jak powraca mi do ust wcześniej zjedzony obiad. Dlatego zawsze czekałem z zakupem waty cukrowej, aż do zejścia z tej łodzi.

Nadeszła 23:15 i błagałem Wesa i Tommy'ego, aby zobaczyli ze mną pokazy przedpremierowe. Nie mogłem ich przegapić. Postanowiliśmy obejrzeć pokaz dziwadeł. Wes marudził, że chce stać w kolejce do diabelskiego młyna. Wiedzieliśmy, że tak naprawdę po prostu się bał. Zawsze był płochliwy - szczególnie, gdy jest ciemno. Tommy szturchnął go w ramię, na co Wes niechętnie podążył za nami.

- Pięć minut do spektaklu! - skrzeczący głos zagrzmiał z głośników. Był to prowadzący show, ogłaszający start przedstawienia ludziom przechadzającym się na zewnątrz czarno-puropurowego namiotu. Pospieszyliśmy do środka i znaleźliśmy miejsca niedaleko przedniego rzędu.

Zobaczyłem go po raz pierwszy podczas spektaklu. Nazywano go "Przeklętym Panem Morttisem". Był okropnie smutno wyglądającym klaunem. Miał ponad 1.80 m wzrostu. Nosił biały strój klauna z czarnymi falbanami na kołnierzu i rękawach. Jego łysa głowa - a tak naprawdę cała powierzchnia jego skóry, była pokryta białą farbą. Jego usta wyglądały jak czarna szczelina, a czarne trójkąty widniały nad i pod jego oczami. Naprawdę był w żałośnym położeniu.

Gdy Pan Morttis się poruszył, zauważyłem cienie pod jego oczami i obwisłe policzki. Sprawiały, ze jego twarz zdawała się być zaklęta w wiecznym grymasie.

Konferansjer rozpoczął wprowadzenie:

- Panie i panowie... - zrobił pauzę dla lepszego efektu. - Witajcie na tym niezwykle wyjątkowym show! Dzisiejszej nocy będziecie świadkami manifestacji mistycznych sił, które przekraczaja waszą wyobraźnię!

Prowadzący podniósł ręce nad głowę:

- Z pełnym strachem oraz respektem przedstawiam wam... Przeklętego Pana Morttisa! Podróżuje on samemu na pograniczu świata żywych i umarłych. - oświetlenie sceny przygasło. - Przed naszym show, Przeklęty Pan Morttis siedział w swoim odizolowanym grobowcu, komunikując się ze zmarłymi. Dali mu oni odpowiedzi na pytania. Pytania, które macie mu dopiero zadać!

Z tłumu dobiegła salwa szeptów.

- Zapisał odpowiedzi na tablicach ustawionych przed wami, tuż przed waszym przyjściem! - Pan Morttis stał naprzeciwko tłumu, trzymając wielkie, białe tablice. Prowadzący zapytał tłumu:

- Któż z was będzie pierwszy, który skusi los i zada mu pytanie?

- Nie podoba mi się to. - Wes zadygotał na swoim siedzeniu.

- Nie histeryzuj... - powiedział Tommy, uderzajac Wesa w ramię.

Prowadzący wskazał na siedzącego w przednim rzędzie mężczyznę w tweedowej marynarce:

- Tak, proszę pana, proszę zadać swoje pytanie!

- Które numery wygrają sobotnią loterię? - tłum zachichotał. Niewzruszony Morttis odwrócił pierwszą tablicę, na której było napisane: "NIE POWINNIŚMY ZARABIAĆ NA PRACY ZMARŁYCH." Tłum zaśmiał się i zaklaskał z podziwem. Pan Morttis milczał. Jego wyraz twarzy w ogóle się nie zmieniał, mimo, że pokiwał palcem na pana w tweedowej marynarce.

Prowadzący przerwał klaskanie:

- Pierwsze pytanie zawsze dotyczy pieniędzy, ludzie! Kto ma następne pytanie?

Kobieta w tylnym rzędzie zapytała:

- Ile mam lat?

Tablica została odwrócona i pokazała liczbę 42. Kobieta usiadła w szoku:

- Ma rację.

Nadeszło kolejne pytanie.

- Jak zmarł mój ojciec? - zapytał mężczyzna. Kolejna tablica została odwrócona przez Pana Morttisa: "ST. LOUIS CAR CRASH". Tłum odwrócił się do mężczyzny, który zadał pytanie.

- Ma rację. Skąd wiedziałeś? - Przeklęty Pan Morttis wpatrywał się w niego. Tłum zaczął szeptać z podziwem. Wszyscy, oprócz Tommy'ego. Pochylił się do mnie i Wesa oświadczając:

- Pracują z tym klaunem. To tylko jedna wielka ściema!

Pan Morttis zwrócił spojrzenie na Tommy'ego i przekrzywił głowę, patrząc na niego pytająco. Prowadzący stłumił śmiech i wskazał na Tommy'ego.

- Widzę, że mamy tu kilku wątpiących. Może ty zechciałbyś zadać pytanie?

Tommy uśmiechnął się, zawstydzony, że wszyscy go usłyszeli. Pomyślał przez chwilę, spojrzał na prowadzącego i potem na Przeklętego Pana Morttisa.

- Pewnie, mam pytanie. Kiedy umrę?

- No, no, no. Soczyste pytanie, mój chłopcze. Jesteś pewien, że chcesz znać odpowiedź? - Tommy pokiwał głową wyzywająco. - Niech będzie. Pokaż mu jego przeznaczenie, o Przeklęty.- prowadzący pomachał do klauna.

Pan Morttis wziął tablicę i dał Tommy'emu do ręki. Przez moment utrzymał złe spojrzenie skierowane w chłopca. Częściowo oczekiwałem, że go zaatakuje, przed wszystkimi. Nie zrobił tego. Zamiast tego wrócił na scenę.

Tommy spojrzał na tablicę i pokazał tłumowi:

- Jest... pusta?

- Zgaduję, że duchy nie polubiły twojego niedowierzania. - wykrzyknął prowadzący, a tłum zaśmiał się.

Ten krótki moment beztroski rozśmieszył nawet Tommy'ego... jednak Wes pozostał poważny. Zgroza napełniła jego oczy, gdy spojrzał na tablicę trzymaną przez Tommy'ego. Dla niego nie była ona pusta. Nikt tam nic nie widział. Ja również, ale zauważyłem, jak Wes blednie. Odwrócił wzrok od tablicy i spojrzał na klauna. Pan Morttis piorunował go wzrokiem. Wes zeskoczył z siedzenia i wybiegł z namiotu.

Nie mogliśmy go złapać, aż do diableskiego młyna. Powiedział nam, co zobaczył na tablicy: "UMRZESZ DZISIEJSZEJ NOCY, CHŁOPCZE."

- To wyglądało, jakby litery zostały wydrapane jakimś pazurem, a nie napisane tuszem! I ten dziwaczny klaun wpatrywał się prosto we mnie!

- Nic nie widziałem na tablicy. Może Ci się tylko wydawało? - próbowałem go pocieszyć.

- Chłopie, byłeś spanikowany! - zaśmiał się Tommy. - Odwalił swoją robotę. Stary Mortty próbował nas nieźle nastraszyć i, oj tak, udało mu się!

Tommy obiegł Wesa, oglądając go:

- Nie narobiłeś przypadkiem w spodnie?

- Przestań! Nie narobiłem w spodnie, ale wiem, co widziałem! - Wes spojrzał na Tommy'ego ze zmarszczonymi brwiami, odpychając go od siebie.

Sprawdziłem zegarek. Była 23:45. Anny nigdzie nie było i na podwózkę też nie było co liczyć. Razem z Tommy'm wzięliśmy Wesa na kilka karuzel, zanim zaczęliśmy martwić się powrotem do domu. Po ostatniej z przejażdżek Wes sprawiał wrażenie, jakby trochę mu przeszło.

- Chodźcie, chłopaki! Pójdźmy jeszcze na diabelski młyn zanim wyjdziemy. - powiedział Tommy, ciągnąc nas za sobą. - I tak już jesteśmy spóźnieni, co nam szkodzi być trochę później?

Widok z samej góry diabelskiego młyna był niesamowity. Rozciągał się na kilka mil. Las otaczający pole bujał się lekko, poruszany wiatrem. Dla nas na wysokości ten wiatr sprawiał wrażenie huraganu. Baliśmy się trochę, ale i tak była to dla nas super zabawa.

Tommy zauważył go jako pierwszy. Biała postać stojąca na skraju lasu, poza blaskiem dochodzącym z festynu. Patrzył na nas.

Gdy przejażdżka dobiegła końca, zeskoczyliśmy z diabelskiego młyna. Tommy chciał znaleźć klauna i skonfrontować się z nim, ale ja i Wes powiedzieliśmy, że chcemy po prostu wrócić już do domu. Byliśmy spóźnieni.

Okrążyliśmy karuzelę i skierowaliśmy się ku bramkom prowadzącym do wyjścia. Wszyscy nagle stanęliśmy, nasze stopy były jak przyklejone do ziemi, jakby trawa przytrzymywała nas w miejscu. Zobaczyliśmy coś obok wyjścia. Świeciło w blasku jednej z żarówek czarnego światła. Na jednej z tablic z plakatem widniał napis, a charakter pisma przypominał ten opisany przez Wesa: "JUŻ IDZIECIE? MIŁEJ WYCIECZKI DO DOMU."

Nie był to zbyt dobry dowód na oskarżenie kogoś o złowieszczą konspirację przeciwko trzem chłopcom, wiem, ale wtedy tak to wyglądało.

Ruszyliśmy w kierunku parkingu, aby dostać się na drogę. Dobrą opcją było znalezienie się na chodniku, z dala od Przeklętego Pana Morttisa. Teraz był już problemem kogoś innego.

Przechodząc przez ulicę, znaleźliśmy się poza ostatnimi światłami pochodzącymi z wesołego miasteczka. Powietrze wydawało sie być tu lżejsze, mimo ciemności. Przez kilka chwil milczeliśmy. Byliśmy trochę przestraszeni, nawet Tommy, który zawsze był najodważniejszy, albo raczej najbardziej uparty z naszej trójki.

Po lewej stronie drogi był chodnik, a co jakieś kilka metrów stała latarnia uliczna świecąca zamglonym światłem. Prawa strona stanowiła skraj lasu - tego samego lasu, z którego patrzył na nas Pan Morttis. Postanowiliśmy iść chodnikiem, aby utrzymać bezpieczną odległość od lasu.

Cisza została przerwana odłosem chrupiących liści, pochodzącym z lasu po naszej prawej stronie. Nasze oczy przeszukały linię lasu, czekając na zarejestrowanie jakiegokolwiek ruchu. Przez wiatr było to dość trudno określić, czy coś się rusza oprócz chwiejących się drzew. Chrupiący odgłos się zbliżał. Byłem tego pewien. Może to strach, albo zbyt wiele obejrzanych strasznych filmów, ale musieliśmy zobaczyć, co nadchodzi.

- Widzisz coś? - wyszeptałem do Wesa.

- Nie, ale to zmierza w kierunku tego przerzedzenia lasu. O tutaj. - Wes wskazał na przerwę pomiędzy drzewami.

Patrzyliśmy intensywnie, czekajac na to, czymkolwiek by nie było. Coś poruszyło się w cieniu, przechodząc w widoczne dla nas miejsce. Długa postać przeszybowała w powietrzu w świetle księżyca i stanęła.

- To jeleń. To tylko głupi jeleń! - uśmiechnął się Tommy. My również się uśmiechnęliśmy, pomimo faktu, że baliśmy się, że śledzi nas...

Tok moich myśli został przerwany. Ja i Wes spojrzelismy na Tommy'ego z przerażeniem. Pan Morttis stał za nim w cieniu. Byliśmy tak skupieni na lesie, że całkowicie go przeoczyliśmy. Klaun nie wykonywał żadnych ruchów, ale trzymał w ręku długi, ogromny nóż kuchenny.

Krzyknąłem tak głośmo, że moje błony bębenkowe zadrżały. Jestem pewien, że moi przyjaciele także wydobyli z siebie głośne krzyki, ale byłem zagłuszony swoim własnym strachem i ich nie słyszałem.

Biegliśmy, przecinając nocne powietrze. Do domu Wesa została jeszcze jakaś mila drogi, nie wiecej.

Skręcając w South Street zostawiliśmy las za sobą i spojrzeliśmy ukradkiem do tyłu, aby sprawdzić, czy nadal jesteśmy śledzeni. Na South Street było więcej światła - wystarczająco, aby orzec, że nic się za nami nie poruszało.

- Co to było, do cholery?! Widziałeś tego dziwaka? - Tommy położył dłonie na kolanach, aby złapać oddech. Rozejrzałem się wokół.

- O Boże, nie!

Wskazałem palcem na ulicę. Nie w kierunku, z którego biegliśmy. Wskazałem na ulicę przed nami. Pod jedną z latarnii ulicznych stał Pan Morttis. Znowu się nie poruszył. Po prostu patrzył, piorunując nas wzrokiem z nienawiścią. Trzymał plakat sięgający od ziemi do jego klatki piersiowej. Było na nim napisane: "IDĘ PO WAS."

- Jakim cudem pojawił się przed nami?! - krzyknął Wes. Prowadził nas gdy przebiegaliśmy pomiędzy domami i skakaliśmy przez płoty podwórek. - Mieszka tu Reid Nix. Może nas wpuści? Możemy zapukać w jego okno.

Światła włączające sie po wykryciu ruchu błysnęły na podwórzu Nixa, przecinając ciemność. Nasze oczy przyzwyczaiły się do światła i znów zobaczyły jego. Sylwetka Morttisa była rozciągnięta na trawniku przed nami. Wynurzył się z cienia. Jego oczy... co jest nie tak z jego oczami? Przypominały kręcące się tabliczki, te hipnotyzujące. Podniósł rękę i wskazał na nas palcem.

- Nie chcę umierać! - zapłakał Wes. Przeklęty Pan Morttis wyciagnął z rękawa nóż.

- Nie umrzesz. - Tommy chwycił mnie i Wesa za kołnierze i przecisnęliśmy się przez dziurę w płocie. Biegliśmy szybciej i szybciej, przecinajac trawniki i skacząc przez kosze na śmieci.

Te kilka minut trwało nieskończoność. W końcu dotarliśmy do drzwi frontowych domu Wesa. Drzwi otworzyły się na oścież i zobaczyliśmy ciemna sylwetkę w przejściu.

- Spoko, chłopaki. To mój tata. - Wes zaprowadził nas do salonu, do bezpiecznego światła. Tata Wesa czekał na nas.

- Trochę późno, prawda chłopcy?

- Przepraszamy tato. Straciliśmy poczucie czasu. - Rozważaliśmy opowiedzenie mu o Panu Morttisie, ale to brzmiałoby zbyt szalenie. Nie powiedzielibyśmy mu przecież, że byliśmy ścigani przez morderczego klauna...

Poszliśmy do pokoju Wesa, aby pójść spać. Wątpiłem w to, że któryś z nas zdoła zasnąć. Światła były wyłączone. Uciekliśmy Panu Morttisowi, ale nie było potrzeby zwracania na siebie uwagi, skoro nadal był gdzieś na zewnątrz.

Tommy zadecydował, że będziemy zmieniać wartę obserwując wszystko przez okno. Powiedzieliśmy sobie, że zgubiliśmy Pana Morttisa i że nie było możliwości, aby mężczyzna za nami nadążył. Ale jego oczy... sprawiły, że zacząłem się zastanawiać, czy on w ogóle jest człowiekiem. Nie braliśmy jednak takiego przypadku pod uwagę.

Nadeszła moja kolej na obserwowanie podwórza przez okno. Tommy i Wes grali na konsoli. Nie mogłem się powstrzymać, aby nie zerkać na ich rozgrywkę. W końcu byłem obecnym mistrzem. Byłem nie do pokonania.

Spojrzałem szybko przez okno, chętny do powrotu do epickiej bitwy, która czekała na mnie w grze. Ale nie mogłem. Coś było na trawniku. Nie było tam zbyt dużo światła, ale udało mi się to rozpoznać... to był... balon. Unosił się nad trawą. Był związany sznurkiem. Unosił się i opadał. Poza tym, nie ruszał się.

Pochyliłem się do moich przyjaciół.

- Chłopaki, tam jest balon. - Wes i Tommy włączyli pauzę i spojrzeliśmy w trójkę przez okno.

Balon przybliżył się. Był czerwony.

- Dziwne. Kilka sekund był bliżej drogi. - i znowu; balon się lekko przechylił, nadal unosząc się z dala od światła.

Drzewa i krzewy rzucały cień i oferowały wiele miejsc do ukrycia się. Zbadaliśmy wzrokiem całą nocną przestrzeń, ale nie znaleźliśmy żadnych klaunów.

Balon podpłynął bliżej, tańcząc w blasku dochodzącym z naszego okna. Patrzyliśmy, jak podpływa bliżej i bliżej, jakby jakaś nieznana siła go do nas przyciągała.

Coś było z nim nie tak. Guma, z której był zrobiony, zdwała się poruszać. Skupiliśmy się na balonie, który unosił się w świetle.

- O Boże. To krwawi. - Wes wycofał się i odszedł od okna. Owszem, krew płynęła wzdłuż boków balona i kapała ze sznurka. Tommy spojrzał na mnie. Jego dolna warga drżała.

- On tu jest. Znalazł nas.

Wes zaskomlał za nami, ale ja i Tommy nadal skupialiśmy wzrok na krwawiącym balonie za oknem. Patrzyliśmy jak kapie z niego krew. Nasza koncentracja nie zostałaby złamana, gdybyśmy nie usłyszeli za nami kopnięcia.

Odwróciliśmy się. Przeklęty Pan Morttis stał za Wesem, jedną ręką zasłaniając mu usta. W drugiej ściskał nóż, trzymany przy gardle naszego przyjaciela. Oczy klauna nadal przywodziły na myśl te hipnotyzujące spirale.

Przesunął ostrzem po delikatnym ciele Wesa podrzynając mu gardło. Wes opadł bezwładnie na podłogę.

Morttis rzucił się na Tommy'ego.

- Nie, nie, nie, zostaw mnie! Zabiłeś go, zabiłeś go! - w panice Tommy wybił nóż z ręki Pana Morttisa.

Klaun oplótł dłonie wokół szyi Tommy'ego i przygwoździł go do łóżka. Słyszałem odgłosy krztuszenia się i sapania.

Co powinienien zrobić? Może biec, może się ratować. Nie, musiałem walczyć, aby uratować mojego przyjaciela.

Nóż leżał na podłodze obok ciała Wesa. Powstrzymałem pragnienie spojrzenia na niego wiedząc, że w ten sposób stracę pewność siebie. Chwyciłem nóż w dłonie i zanurzyłem go w plecach Pana Morttisa. Wbijałem i wyciągałem, i tak w kółko. Nie przestałbym, gdybym nie usłyszał tego zduszonego, szaleńczego krzyku.

Tata Wesa wpadł do pokoju i włączył światła. Jego syn leżał martwy na podłodze, a Tommy leżał uduszony na łóżku. I byłem tam też ja, stojący nad nieżywym ciałem Tommy'ego, które teraz było pokryte dziurami.

Tata Wesa rzucił mnie na podłogę, odkopując nóż. Moja głowa uderzyła w twardą podłogę. Straciłem przytomność. Gdy odpływałem, mój wzrok padł na otwarte drzwi szafi. W ciemności stał Przeklęty Pan Morttis. Wpatrywał się we mnie. Uśmiechał.

Tak jak mówiłem, moja rodzina wyprowadziła się tego lata. Ciężko jest żyć w małym miasteczku, gdy twój syn jest uznany za winnego morderstwa swoich dwóch najbliższych przyjaciół. Nikt nie wierzył w moją historię... dlaczego mieliby uwierzyć? Znaleziono mnie stojącego nad ciałami z zakrwawionym nożem w ręku.

To już 22 lata... Mam być wypuszczony w nastepnym tygodniu. Moja rodzina mieszka teraz w West Taylor, daleko od Hystoria i salwy nienawiści, którą otrzymali przeze mnie.

Mama powiedziała, ze nie może się doczekać, aż wyjdę. Mówiła, że zaplanowała dla mnie coś specjalnego. Wesołe miasteczko przybywa do miasta. Dobrze wiedziała, że je uwielbiam.

Autor: ebenezercrowley

Tłumaczenie: Altera X

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Świetne
Odpowiedz
Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Odpowiedz
W tym momencie ciesze się, że do mojego miasta nigdy nie przyjeżdżają cyrki... xD
Odpowiedz
Klaun morderca? Oklepany temat. Ale opowiadanie ok.
Odpowiedz
Jejku, swietnie mi sie czytało, ale motyw z zakończenia był juz tyle razy wałkowany :( Mimo wszystko, historia momentami naprawdę straszna :)
Odpowiedz
Zarombiste :D na początku myślałam że to taka typowa historia o klaunie mordercy ;)
Odpowiedz
Dziwne. Straszne, ale dziwne.
Odpowiedz
Wersja audio - https://www.youtube.com/watch?v=qPR6Hw3ltJs
Odpowiedz
Świetne, wciągnęłam się :D
Odpowiedz
Super straszne
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje