Historia

Konflikt sumienia

kaczorex26 4 7 lat temu 3 600 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Siedziałem sam w mojej ciasnej sypialni. Od jakiegoś czasu zacząłem nazywać ją wręcz moim domem, ponieważ wcale z niej nie wychodziłem. Jadłem w niej, spędzałem w niej czas, a mała łazienka obok pozwalała mi załatwiać wszystkie potrzeby bez wychodzenia na zewnątrz. Czasami czułem się samotny, ale ta samotność sprawiała, że czułem się bezpieczny. Był ze mnie całkowicie aspołeczny człowiek, ale lubiłem takiego siebie. Taką postawę przyjmowałem za rozsądną i dojrzałą, przecież ludzie to potwory. Nie ma potrzeby zawracać sobie nimi głowy. Takie rzeczy nie są potrzebne w moim życiu. To nie zmieniało jednak faktu, że czasem czułem, jakbym nie miał nikogo bliskiego. Moja matka mieszkała daleko, ojciec nie żyje, rodzeństwa nie mam, a przyjaciele zniknęli. Miałem tylko jednego znajomego, z którym rozmawiałem codziennie. Pojawiał się nagle, jakby znikąd. Najczęściej rano lub wieczorem. Taki już był z niego typ. Nie raz, ani nie dwa chciałem się go pozbyć z mojego życia. Toksyczny i nieodpowiedzialny facet. Moje przeciwieństwo? Nie jestem pewny. Musiało nas jednak coś łączyć.

12 czerwca, 23:20

- Co robisz?

- Co cię to obchodzi? Zawsze mówisz, że robię głupoty, które nie mają żadnego sensu.

- Chcę się pośmiać.

- Masz za wysokie ego.

- A ty za niskie.

- Czego chcesz tym razem?

- Powinienieś stąd wyjść. Ciekawe rzeczy krążą na twój temat.

- To znaczy?

- "Szaleniec". "Dziwak". "Wariat". "Dziwne, że go jeszcze w psychiatryku nie zamknęli". "Powinien brać psychotropy w dawce jak dla połowy oddziału psychiatrycznego". Co ty zrobiłeś znowu?

- Kto tak mówi?

- Ci ważni. Ważniejsi od ciebie. Wciąż opowiadają o twoich numerach sprzed kilkunastu lat.

- To co było, już nie jest. Jasne? Skończyłem z przeszłością. Ty też powinienieś. Zawsze tu przychodzisz i przypominasz mi o tamtym syfie. Idź stąd. Zostaw mnie. Nie wracaj. Dobrze wiesz, że nie chcę cię widzieć.

- Dlaczego nie przyznasz, że to tylko i wyłącznie ja jestem twoją ostoją. Tylko mi możesz się wypłakać w ramię. Ja mogę się śmiać z tego, co mówisz, ale wrócę i nadal będę przy tobie. Wyrzuć z siebie wszystko.

- Nie mam ochoty słuchać twoich analiz psychologicznych.

- No dawaj.

- Eh... Pamiętasz, jak kilka dni temu opowiadałeś mi z największymi szczegółami o tamtych moich wybrykach z młodości?

- Mhm...?

- To twoja wina. To wszystko jest twoja wina. Ty mi kazałeś zrobić te wszystkie rzeczy. Zacząłem wierzyć, że to wszystko ty. Wszystko co złe, jest przez ciebie. Nie masz sumienia, empatii, iskry człowieczeństwa. To wszystko to tylko i wyłącznie twoja, pieprzona wina! Przypomnij sobie początek tej naszej zabawy. Gdy szeptałeś mi w college'u do ucha. Pamiętasz? Pamiętasz pierwszy raz, gdy nakłoniłeś mnie do kradzieży? "To tylko głupi plecak, przyda ci się, a i tak nie masz pieniędzy". Gratuluję! Tobie za wspaniały argument, a sobie za całkowitą głupotę. Zawsze za mną chodziłeś, zawsze ze mna byłeś. Gdy tylko wywęszyłeś okazję do występku, od razu mnie wykorzystywałeś. Potem była ta kradzież telefonu. Ten biedny dzieciak dzwonił z niego do matki! A ty kazałeś mi podbiec i wyrwać mu komórkę z ręki! Jesteś nienormalny! A ja byłem głupi, że cię słuchałem. Chciałem mieć te wszystkie rzeczy. Chciałem je po prostu mieć. Udowodnić sobie, że mogę je mieć i udowodnić innym, że mnie na nie stać. Mimo, że nie miałem tyle pieniędzy. Nie miałem nic. Nawet dobrych butów, gdy zaczęło być zimno. Wtedy kazałeś mi zabrać torbę z podarunkami dla biednych. Zbieraliśmy dla nich prezenty w college'u, to była wspaniała akcja charytatywna. Tylu ludzi zostawiło nam ubrania, jedzenie... A ty kazałeś mi ukraść dobrowolnie zostawione datki dla ludzi, którzy umierają z głodu i zimna. Tylko dlatego, że "im i tak za dużo życia nie zostało". Kolejne kradzieże... kolejne niepotrzebne kradzieże. Kurtka, laptop, portfel... Ale potem przeszedłeś samego siebie.

- Mówisz o Ann Clarke?

- Tak, przyjacielu. I nie mów o tym tak spokojnym tonem. Jak śmiesz.

- Ann Clarke. Manifest wszystkich twoich żądz i pragnień. Powinienieś mi dziękować.

- Chyba sobie kpisz. Chyba nie pamietasz, co się stało.

- Przypomnij mi.

- Kazałeś mi umówić się z Ann. Zwabić ją wieczorem do miasta. Wiesz, ile dla mnie znaczyła. Myślałem, że ten złośliwy podszept nie jest zwiastunem takiego potoku zdarzeń. Nie spodziewałem się, czego żądasz. Wszystko szło tak świetnie. Siedzieliśmy wieczorem w tej kawiarni. Ona trzymała mnie za rękę. Patrzyłem jej głęboko w oczy. Jej ciemne, kręcone włosy opadały na jej twarz. Potem poszliśmy się przejść. Po godzinie chciała wracać, bo była 1:00 w nocy i było już bardzo zimno. Dałem jej mój szalik, żeby mogła okryć się nim choć trochę. Podałem jej go i pozwoliłem jej iść przodem. Weszliśmy w węższą uliczkę pomiedzy blokami, aby szybciej znaleźć się pod jej kamienicą. Nie chciałem nawet do niej wchodzić. Chciałem tylko, żeby bezpiecznie wróciła do mieszkania. To była tak kochana i serdeczna osoba.

- Nudzisz mnie.

- Weszliśmy w uliczkę, a ona balansując na obcasach jednocześnie próbowała utrzymać równowagę na nierównej kostce i narzucić mój szalik na swoją szyję. Wtedy nagle pojawiłeś się ty. Po co? Po co, do cholery?! Wyskoczyłeś nagle zza moich pleców jak szalony. Wykorzystałeś ją i zabiłeś. Na moich oczach. A ja... stałem jak ktoś ułomny. Patrzyłem. Byłem tam, ale jednocześnie beznamiętnie obserwowałem rozwój akcji. Widziałem to jakby we śnie. Nie mogłem się ruszyć. Gdy uświadomiłem sobie, jak naprawdę się wtedy zachowałem... przestałem mieć do ciebie pretensje. Bo nic nie zrobiłem, żeby cię powstrzymać. Nie kiwnąłem palcem.

- Nie mogłeś.

- Nie zrobiłem nawet jednego kroku.

- Nie mógłbyś.

- Nie powstrzymałem Cię.

- Nie byłbyś w stanie.

- Ale nagle... uświadomiłem sobie, że wina leży po obu stronach.

- Zawsze leżała.

- Ale to ty ją zabiłeś!

Chwyciłem za prześcieradło leżące na moim łóżku, zwinąłem je i złapałem nim go za gardło. Dusiłem. Dusiłem mocniej. On przestał wierzgać. Ja przestałem ściskać. On zamykał oczy. Ja miałem zawroty głowy. Ogarnęła nas ciemność.

* * *

W tym samym momencie

Jaden Loke został obudzony jakimiś dziwnymi dźwiękami dochodzącymi z korytarza. Spojrzał na zegarek. 1:00.

- Co to jest, do cholery... - wymamrotał zaspany. Przetarł oczy, poprawił pasek spodni i koszulę z krótkim rękawem. Posiedział jeszcze kilka sekund, żeby krew dopłynęła w wystarczajacej ilości do jego głowy i wstał ociężale. Powłócząc nogami zapalił światło w holu i ruszył w kierunku, z którego dobiegały jakieś zduszone hałasy. Dotarł do pokoju numer 23. To z niego dochodziły te odgłosy. Jaden podszedł cicho do drzwi i przyłożył do nich ucho. Po kilku sekundach oderwał od nich twarz i zaczął grzebać w kieszeniach, aby znaleźć kluczyk. Jednocześnie wykręcił numer do szefa i wyciągnął broń. W momencie, gdy włożył klucz do zamka, w słuchawce usłyszał znajomy głos. Nie dał mu jednak dojść do słowa i otwierając drzwi wymamrotał:

- Sze... Szefie... Mamy problem. Ja mam teraz dyżur nocny, ale... Pamietasz tego faceta, Johna Kingley'a z izolatki na oddziale morderców? Tak, ten... Tak, to on bierze leki na schizofrenię. Popełnił samobójstwo. Udusił się prześcieradłem jakieś kilka minut temu.

Autor - Altera X

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Nice
Odpowiedz
Fajne
Odpowiedz
Wiedziałam co się stanie, ale i tak fajnie mi się to czytało :)
Odpowiedz
Wersja audio - https://www.youtube.com/watch?v=Uf8F-kN3GNk
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Czas czytania: ~3 minuty Wyświetlenia: 6 485

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje