Historia

Robert

patryk polewiak 2 7 lat temu 1 526 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Dawno temu, kiedy bylem jeszcze młodym, kilkunastoletnim chłopcem, mój zmarły już dziadek opowiedział mi pewną historię. Mówił o Robercie, małym dzieciaku, któremu przytrafiła się potworna przygoda na wakacyjnym obozie.

Dziadek mówił, że Robert lubił płatać innym figle: stać w nocy nad czyimś łóżkiem, ściągając mu kołdrę, aby w momencie gdy ofiara się obudzi krzyknąć na całe gardło. Oczywiście wrzask stawiał na nogi cały domek i po którymś razie było to dla wszystkich tak irytujące, że część chłopaków z obozu postanowiła wziąć odwet.

Pewnej nocy w kilka osób ustawili się wokół łóżka Roberta. Założyli okropne, powykrzywiane maski i naciągnęli na siebie prześcieradła. W pewnym momencie wszyscy na raz zaczęli uderzać w łóżko, krzycząc i piszcząc potwornie, a niektórzy z nich wtórowali “Robert, uciekaj!”.

Robert niesamowicie się przestraszył, pełnym pędem w samej piżamie wybiegł z domku i pognał przed siebie w pustkę nocy. To był ostatni raz, kiedy ktokolwiek widział Roberta.

Dalsza część legendy, ta, którą nieszczęśliwie traktowałem jako okropną bzdurę, głosiła, że wszyscy z oprawców chłopca zginęli w tajemniczych okolicznościach. Lokalni wierzyli jednak, że to Robert wracał do nich i zabijał. Co najgorsze, ponoć nie można było go zobaczyć. Jedna z wersji historii mówiła, że każdy kto był pewien iż Robert jest gdzieś w pobliżu powinien krzyknąć “Robert, uciekaj!”, a wtedy ten powinien się pojawić pod swoją prawdziwą, widzialną postacią. Co robić dalej? Nie wiadomo. Nie wierzyłem w to szczególnie, że nie było żadnej reguły, która mówiłaby o tym komu się Robert ukazywał. Wtedy myślałem, że to zwykłe bujdy, miejskie historie. Mój Boże, jak bardzo się myliłem. Jak bardzo zgubny dla mojej wątłej psychiki okazał się powrót w rodzinne strony. Gdybym tylko wiedział jak wielka zgroza czai się w tych wiejskich mitach i legendach, jakie potworności krążą w tamtejszym powietrzu...

Pierwsza noc na wsi zapowiadała się na gorącą i spokojną. Po całym dniu rozmów z rodziną, na tematy wszelakie, znużony już bardzo poszedłem wziąć szybki prysznic a potem spać. Następnego dnia chciałem wstać wcześnie, aby złapać poranne słońce, kładące długie, przepiękne cienie na cały świat. Było to jednym z moich ulubionych zajęć: fotografowanie kontrastów, czerni i bieli. Rozpływałem się na widok równych, kładących się w idealnej harmonii cieni.

Leżałem już w łóżku i myślałem o różnych rzeczach: rodzinie, znajomych, stresie w pracy od którego tutaj uciekłem. O wszystkich tych elementach dnia codziennego, o jakich zazwyczaj myślimy przed snem. Szczególnie, gdy nie możemy zasnąć i staramy zająć czymś zmęczony umysł. Leżałem tak chyba z godzinę, aż w końcu morfeusz powoli zaczynał pozwalać mi opaść w ramiona snu, gdy nagle bardzo cichy dźwięk wpadł mi w ucho. Słyszałem delikatne charkotanie, tak jakby ktoś próbował coś mówić przez nos. Był to odległy dźwięk, tak jakby dobiegający z kuchni, oddalonej od mojej sypialni o długi, ciemny korytarz. Był tak nikły, że tykanie zegara praktycznie go zagłuszało. Zignorowałem ten fakt, ale coś nie pozwalało mi zasnąć. Czułem się tak, jak gdyby ktoś mnie obserwował, czyjaś niewidzialna ręka wisiała nade mną. Z niewiadomego powodu zaczynałem się denerwować, serce poczęło podchodzić mi do gardła. Dźwięk ustał już chwilę temu, ale mój organizm się jakby buntował - nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje. Dźwięk charkotania powrócił, wzmagając mój strach. Przemogłem się i wstałem z łóżka. Wolnym krokiem, w ogromnym napięciu zacząłem iść w kierunku włącznika światła. Nigdy, przenigdy wcześniej nie czułem się tak okropnie jak w tamtej chwili - jak gdyby ktoś świdrował mnie swoim wzrokiem. Zacząłem sobie wmawiać, że to tylko moja psychika, że jestem zmęczony. Że dawno nie byłem w rodzinnym domu i każdy ciemny kąt wydaje mi się być obcy. W tym momencie charczenie stało się jakby odrobinę głośniejsze, a ja prawie podskakując z napięcia, włączyłem światło. Cisza. W pokoju nie było nikogo, a jedynym dochodzącym do mych uszu dźwiękiem było już tylko odległe tykanie zegara. Może po prostu jestem tchórzem? Może dom jest stary i pod naporem wiatru wydaje różne, przerażające dźwięki? Na wszelki wypadek postanowiłem pójść spać z włączoną lampką. O dziwo udało mi się zasnąć całkiem szybko.

Rano czułem się wyjątkowo zmęczony, bolała mnie głowa a żołądek odmawiał posłuszeństwa. Zjadłem jakieś lekkie, całkiem smaczne śniadanie i poszedłem integrować się z rodziną. Praktycznie cały dzień spędziłem na rozmowach i długich spacerach. Teraz, gdy wracałem na wieś po tylu latach, życie na niej wydawało mi się na swój sposób sielskie. Powietrze było o wiele czystsze niż w mieście, ptaki śpiewały donośnie a widok na łąki i pola inspirował. Pomijając poprzednią noc, wypad poza miasto rokował na całkiem udany. Dopiero wieczorem zacząłem się zastanawiać nad tym co przytrafiło mi się zeszłej nocy, ale zdecydowałem się nikomu o tym nie mówić - nasłuchałbym się od członków rodziny, strasznych historii i dopiero wtedy moja podświadomość zaczęłaby płatać mi figle. Oczywiście sprawdziłem najbliższe otoczenie i jak się okazało, w korytarzu pomiędzy kuchnią a sypialnią znajdował się licznik prądu, który wydawał delikatny, podobny do charczenia dźwięk. Stwierdziłem, że mam winowajcę całej sytuacji, tak więc później kładłem się spać bez niepokoju. Co, jak się miało okazać, było największym błędem, jaki popełniłem w życiu.

Było około 22:30 kiedy kładłem się do łóżka. Zdecydowałem jednak nie wyłączać telewizora, który znajdował się w mojej sypialni. Ustawiłem jakiś losowy kanał, przyciszyłem bardzo mocno i próbowałem zasnąć. Myśli znów krążyły wokół przeróżnych tematów, tańcząc nieporadnie i zapuszczając się w coraz bardziej mroczne rejony. Zacząłem sobie przypominać historię o Robercie, opowiadaną przez mojego świętej pamięci dziadka. Z jakiegoś powodu analizowałem tamtą sprawę, rozpatrzyłem w głowie wszystkie za i przeciw co do jej realności i znów doszedłem do wniosku, że część faktów się nie klei. Zanim jednak udało mi się sprecyzować mój punkt widzenia, zapadłem w coś w rodzaju pół-snu. Znikome sygnały docierały do mnie ze świata zewnętrznego a ja praktycznie już spałem. Znów to poczułem. Świdrujący mnie wzrok, czyjaś obecność. Potworny, przerażający charkot był tak cichy, że ledwo mogłem go wychwycić. Postacie z telewizora mówiły coś szeptem i byłbym skłonny uwierzyć, że to one mogły wydawać tajemnicze dźwięki, gdyby nie to, że charkot nagle zaczął być o wiele mocniej słyszalny, w dodatku z innej części pokoju. Jezu, dlaczego ja wtedy nie zacząłem krzyczeć? Dlaczego nie zerwałem się i nie począłem uciekać ile sił w nogach? Mówię wam: nigdy nie doświadczyłem tak wielkiego terroru jaki za chwilę miał nadejść.

Charkot był wyraźniejszy, tak jakby ktoś próbował nieporadnie składać sylaby w moim kierunku, plugawe niby-słowa płynęły do moich uszu, a moje serce podeszło mi do samego gardła. Nie mogłem się ruszyć, bałem się tak bardzo jak nigdy w życiu, całe moje ciało było niczym sparaliżowane. Zimny pot oblał moje plecy, a włosy zaczęły się jeżyć na głowie. Charkot był coraz bardziej wyraźny, coraz bliższy, był już niemal za mną i nagle ucichł. Zniknął. Serce waliło mi niczym młot kowalski, oczy miałem szeroko otwarte ale nic nie widziałem - nie byłem w stanie się odwrócić. Moja trwoga była zbyt wielka. Gdy już powoli zaczynałem się uspokajać to nagle usłyszałem pojedynczy dźwięk, okropny odgłos skrzypiącego drewna. Tak, jakby jakaś postać niedaleko mnie zrobiła krok. Telewizor zgasł. Ktoś wyłączył wtedy telewizor. A może był tak ustawiony? Nie pamiętam, żebym coś takiego robił. Może zabrakło prądu? Na wsi to dość częste. Ale wtedy pewnie strzeliłby korki, albo ojciec zszedłby zobaczyć co się stało.

Szukałem wymówek. Zacząłem panicznie usprawiedliwiać sobie elektroniczne pudło, gdy znów usłyszałem kolejne kroki. Boże, jeszcze mogłem wtedy uciec. Mogłem zebrać w sobie całe siły i wybiec, pobiec przed siebie - w ciemność, która wydawała się miejscem spokojnym, w porównaniu do tego co nadchodziło.

Poczułem, że ktoś lodowatą dłonią chwycił mnie za ramię i szybkim ruchem przejechał w dół, ciągnąc mnie za sobą. Szarpnęło mną, a ja nie wytrzymałem. Krzyknąłem, ale żaden dźwięk nie wydobył się z mojego gardła. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl “Robert… Robert… To Robert!”. Jakimś cudem, przez cały ciąg najgorszych myśli przeleciała mi opowieść mojego dziadka i bez zawahania postanowiłem spróbować. Zebrałem się jeszcze raz, wciąż czując chłodny, plugawy dotyk na ramieniu, i krzyknąłem “Robert, uciekaj!”.

To co potem nadeszło absolutnie nie mieści się w moim całym umyśle. Legendy były prawdziwe, historie nie zostały zmyślone. Gdybym wiedział, gdybym tylko znał prawdę - nigdy nie wypowiedziałbym tych potwornych słów! Nigdy w życiu nie wróciłbym na rodzinne ziemie! To… plugastwo, pomiot demonów, pojawiło się przede mną. Trzymało mnie za ramię tak mocno, że łzy napływały mi do oczu. Zniszczona twarz, niczym szatańska maska w której widać było wystraszone dziecko. Makabryczna sztuka teatralna - usta wydęte, pokryte bąblami, z wystającymi żółtymi kłami. Ślepia, duże i nieludzkie, całe czarne, bez żadnych tęczówek - wpatrywały się wprost we mnie. Przebijały mnie na wylot. Nigdy w życiu nie widziałem takiej potworności, takiej maszkary. Nigdy w życiu nie czułem się tak jak wtedy - popadałem w obłęd. Zerwałem się, zacząłem biec, wypadłem przez drzwi i gnałem przed siebie. Słyszałem kroki i charkot, potworny charkot wżerający się do mojej głowy, głęboko pod czaszkę. Biegłem tak długo, tak bardzo daleko. W ciemności, całkowicie sam - z przerażającym charkotem za plecami.

Znaleziono mnie rano, pokaleczonego z okropną raną na ramieniu. Udawałem, że nic nie pamiętam, że nie wiem co się stało. Oni nie mogą poznać prawdy, uznaliby mnie za szaleńca albo zaczęliby, o zgrozo, szukać tego potwora! Lekarz powiedział mi, że musiałem lunatykować i wpadłem zapewne na jakieś duże zwierze, może dzika. Rodzice byli nieźle wystraszeni, szczególnie, że zachowywałem się dziwnie - skróciłem swój wyjazd i stwierdziłem, że natychmiast wyjeżdżam. I powiem Wam, miałem nadzieję, że gdy tylko opuszczę to miejsce to wszystko się skończy. I tak by się stało. Może mógłbym spokojnie żyć, gdyby nie to, że odjeżdżając zobaczyłem Roberta, siedzącego na ławce, przed domem moich rodziców. Roberta szczerzącego w moim kierunku kły i wlepiającego swoje żądne krwi ślepia...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Cudnie, końcówka nasuwa jedną myśl. Czyżby kontynuacja?
Odpowiedz
Dzięki. :) Szczerze powiedziawszy nie myślałem o żadnej kontynuacji, ale również jej nie będę wykluczał. Zastanawiałem się czy nie napisać o tym co stało się z Robertem gdy uciekł z obozu.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje