Historia

Zombie Zone - Rozdział 2 - Wirus Zet

karolina jabłońska 4 7 lat temu 5 432 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Część pierwsza - http://straszne-historie.pl/story/13620-Zombie-Zone-Rozdzial-1-Poczatek

Obudziłam się z myślą, że wczorajszy dzień był tylko złym snem, ale z przykrością uświadomiłam sobie, że to niestety wydarzyło się na prawdę. Obolała wstałam z łóżka i zeszłam na dół. Pierwszą rzeczą, która mnie zaniepokoiła była całkowita cisza w domu. Zegar ścienny wskazywał piętnaście po dziewiątej, a tata nie miał w zwyczaju spać dłużej niż do ósmej. Zapukałam do jego pokoju, ale nie doczekałam się zaproszenia. Ostrożnie uchyliłam drzwi, ale w środku nikogo nie zastałam. Łóżko było idealnie zasłane, więc albo nikt w nim nie spał, albo tata wyszedł z domu. Przyjęłam tą drugą wersję.

Po poprzednim dniu jakoś nie miałam ochoty na jedzenie, więc usiadłam na kanapie przed telewizorem i postanowiłam trochę się „odmóżdżyć” . Gdy tylko włączyłam odbiornik, to zamiast popularnego serialu paradokumentalnego, zobaczyłam reakcje na żywo z Jeleniej Góry. Młoda prezenterka stała na ulicy, a za nią rozgrywał się horror. Grupa ludzi uciekała przed pokiereszowaną grupą innych ludzi, tylko tamci z homo sapiens mieli tyle wspólnego co pies z kotem. Poruszali się oni na pozór wolno, ale wystarczająco szybko, by co chwilę chwytać w kilku jakiegoś człowieka i na oczach widzów rozszarpywać go na kawałki. Zobaczyłam jak powalili jakiegoś mężczyznę, krzyknął, gdy rozerwali mu brzuch, a potem kamera zrobiła zbliżenie na twarz dziennikarki.

-Zarażeni opanowali całe miasto – prezenterka próbowała przekrzyczeć panujący wokół zgiełk. –Policja i wojsko już rozpoczęli ewakuację ocalałych mieszkańców. Wirus Zet roznosi się w zastraszającym tempie.

Wirus Zet? Tak nazywa się to cholerstwo, którym zaraziła się nieznajoma z kawiarni? Na myśl o jej szaleństwie w oczach przeszły mnie dreszcze.

-Zaleca się… - dziennikarka nie zdążyła dokończyć, bo zza kadru wyszedł dotkliwie poraniony młody mężczyzna, który zamiast lewej ręki miał pogryzione do kości kawałki mięsa i ścięgien, dzięki którym kończyna w ogóle się trzymała. Zaatakował on kobietę na wizji odgryzając jej kawałek policzka. Rozległo się jeszcze ciche „o kurwa” i obraz zrobił się czarny.

Patrzyłam na to kompletnie sparaliżowana. Czyli ta nieznajoma też musiała się zarazić wirusem Zet, oni wszyscy byli chorzy, ale choroba nie usprawiedliwia chodzenia bez kończyn i nieumierania od tego.

Na następnym kanale trwały właśnie wiadomości. Na dole ekranu widniał czerwony pasek z czarnymi literami : WIRUS ZET OPANOWAŁ WOJEWÓDZTWO LUBUSKIE I DOLNOŚLĄSKIE! Prezenter wyglądał on jakby dopiero co wstał z łóżka. Jego ciemne włosy sterczały na każdą stronę, garnitur był wymięty, krawat zwisał luźno, a pod oczami miał szare cienie. Gdy mówił, to jego głos co chwilę się łamał.

-Jak donoszą ostatnie zgłoszenia, liczba zarażonych zwiększyła się ze stu tysięcy, do prawie trzystu. Szpitale w województwach lubuskim i dolnośląskim są już zapełnione. Prosi się o zachowanie spokoju, unikanie kontaktu zarażonymi, zabarykadowanie się w domu i oszczędzanie zapasów. Pomoc…

Nie słuchałam dalej, bo przełączyłam na inny kanał. Tam też mówiono o wirusie, rosnącej liczbie zarażonych, kanibalizmie i nadejściu pomocy, ale im częściej o niej mówiono, to coraz mniej im wierzyłam. Poznałam też nowe słowo: zety – tak nazywano nosicieli wirusa i dowiedziałam, ze wirus przenosi się przez ślinę i krew.

Zobaczyłam też, jak grupa policjantów próbuje powstrzymać zarażonych, idących na nich ulicą. Najpierw strzelali w klatki piersiowe, ale gdy tylko powalili jakiegoś zeta, to ten zaraz się podnosił i szedł dalej. Nic nie dawały dłuższe serie. Wyglądali jakby ogóle nie czuli bólu. Byli niezniszczalni. Nie, ja nieznajomą powstrzymałam. Głowa, to zniszczenie mózgu ich powstrzyma.

Nagle poczułam wibrowanie komórki. Miałam szesnaście nieodebranych połączeń od taty, braci i kilku znajomych. W skrzynce znalazło się też kilkanaście wiadomości. Najpierw jednak musiałam dodzwonić się do taty. Niestety każde moje połączenie było przerywane przez automatyczną sekretarkę. Tak samo było gdy wybierałam numery braci. Wszystko milczało.

W ciągu jednej nocy cały kraj stanął na głowie, moi bliscy zaginęli, a ja byłam zdana na siebie. Nie mogłam jednak zamknąć się w pokoju i czekać na cud, który być może nigdy nie nadejdzie. Firma taty znajdowała się dwadzieścia kilometrów dalej, w innym mieście, więc nie mogłam ot tak wyjść i wyruszyć na poszukiwania. Gdybym spotkała tych świrusów, to marny był by mój los. Musiałam się przygotować.

Na początku zaczęłam od obejścia domów sąsiadów w poszukiwaniu pomocy, ale tych albo nie było, albo udawali, że ich nie ma. Świadczyły o tym lekkie ruchy firanek i cienie w oknach, które szybko znikały gdy pukałam do drzwi. Nie miałam o to do nich pretensji, bo w końcu nie mogli mieć pewności, że nie jestem zarażona. Chcieli bronić własnych rodzin. Wróciłam więc do domu.

Najpierw przejrzałam zawartość mojej lodówki. Trochę warzyw, owoców, nabiału i obiad z wczoraj. W szafkach znalazłam trzy opakowania dań gotowych, ale było tego za mało. Brakowało żywności długoterminowej, która była priorytetem, gdyby zabrakło prądu i chciałabym ruszyć na poszukiwania taty. Musiałam zrobić jak najszybsze zakupy. Najbliższy sklep znajdował się kilometr dalej i był to dość duży supermarket. Tam musiałam się wybrać.

Rozpoczęłam przygotowania do wyjścia. Ubrałam gruby sweter, moją czarną kurtkę i jeansy, a na nogi założyłam trampki. Były to wygodne, lekkie buty w których mogłam szybko uciec w razie czego. Na ramiona zarzuciłam plecak moro. Twarz obwiązałam czerwoną bandamką. W sumie w telewizji mówili, że wirus przenosi się z krwią i śliną, ale wolałam nie ryzykować.

Zastanawiałam się nad zabraniem jakiejś broni, w końcu te świry były niebezpieczne, a pójście do nich z pustymi rękami równało się z samobójstwem. Pani Basia, mężczyzna z Jeleniej Góry i dziennikarka – wszyscy też się o tym boleśnie przekonali. Pierwszą bronią, którą mogłabym wziąć był nóż. Nieraz widziałam jak w filmach bohaterowie walczyli nożami, ale to była fikcja. Ja nie miałam żadnego doświadczenia w takiej walce, która zmuszała do zbliżenia się do przeciwnika i narażała na ugryzienie. Prędzej sama bym sobie zrobiła nim krzywdę, niż komuś. Lepszą bronią była saperka, którą trzymaliśmy w garażu. Była ona poręczna i zaostrzona z boku. Mogła kogoś nieźle uszkodzić, gdyby się ją zamachnąć.

Wyszłam na ulicę i znowu przywitała mnie ta sama cisza oraz cienie w oknach. Szłam rozglądając się na boki, w poszukiwaniu zagrożenia, ale wyglądało na to, że moja ulica była spokojna, wolna od zarazy. Jak na razie – pomyślałam ze zgrozą.

Widziałam już czerwony budynek supermarketu na końcu ulicy, oraz zaczęły dochodzić do mnie głosy ludzi i klaksony aut. Im bardziej się zbliżałam tym większe widziałam zamieszanie na sklepowym parkingu. Samochody były porozrzucane byle jak, niektóre stały na ulicy, ludzie wbiegali i wybiegali ze sklepu z wypchanymi po brzegi torbami. Niektórzy nawet szarpali się, chcąc wyrwać sobie siatki.

-To szaleństwo - powiedziałam przeciskając się między autami. Jakaś kobieta z paniką w oczach, wpadła na mnie wypuszczając z rąk paczki makaronu.

-Patrz jak łazisz! – krzyknęła do mnie, ale nie miałam czasu na przekonywanie jej, że to była jej wina.

W środku panowało jeszcze większe zamieszanie niż na zewnątrz. Kasy były puste, a pracownicy i ochrona bezskutecznie próbowali powstrzymać szabrowników. Rozgrywała się tam większa walka niż w innym popularnym supermarkecie o karpia, który jeszcze niedawno był hitem Internetu.

Ściskając mocno saperkę weszłam między ten tłum. Starałam się trzymać na uboczu, zbierając z ziemi to co inni pogubili i zabierając produkty z najniższych półek, które były prawie nietknięte. Po paru minutach mój plecak pełen był szybkich dań, konserw i makaronów oraz sucharków. Zaczęłam przedzierać się do wyjścia, a wtedy poczułam szarpnięcie za plecak, prze które o mało co nie upadłam.

-Oddawaj to! – krzyczał gruby mężczyzna, koło czterdziestki, z łysiną na czubku głowy i siwym wąsem. Wyglądał jak typowy, polski Janusz. Starał się zedrzeć mi plecak z ramion, ale nie zamierzałam się tak łatwo poddać. Ściągnęłam jedno ramię, zrobiłam szybki półobrót i z całych sił uderzyłam kolesia saperką w dłoń. Usłyszałam trzask, a zaraz potem jego pełen bólu krzyk. Jak nic pogruchotałam mu dłoń. Objęłam plecak obiema dłońmi i ile sił w nogach uciekłam ze sklepu.

Biegłam jak jeszcze nigdy w życiu, pewna, że zaraz pojawi się następny grubas – Janusz z zamiarem odebrania mi łupu. W końcu jednak siły mnie opuściły i zatrzymałam się jakieś pół kilometra od domu, sapiąc i w duchu przeklinając moją niechęć do ćwiczeń fizycznych, przez którą podczas biegania w szkole udawałam chorą. Resztę drogi pokonałam marszem.

Nagle usłyszałam za sobą krzyk. Na parkingu w supermarkecie pojawiło się kilkanaście zgarbionych sylwetek, ruszających na szabrowników. Z oddali widziałam jak jeden z nich łapie jakąś kobietę, a do jego uczty dołącza kilku innych. Zety dotarły do miasta. Krzyki nasilały się, pierwsze auta próbowały wyjechać z parkingu, ale uniemożliwiały to im inne, więc zaczęły je taranować. Zobaczyłam jak srebrny sedan pruje na przód, gdy nagle przed jego maską pojawił się mężczyzna, machający dłońmi. Kierowca nie zatrzymał się, a dodał nawet gazu, potrącając nieznajomego. Facet kilka razy przekoziołkował po masce, po czym upadł na asfalt dziwnie powykręcany. Zaraz otoczyło go kilka zarażonych. Nie mogłam dłużej na to patrzeć. Popędziłam przed siebie.

Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/13643-Zombie-Zone-Rozdzial-3-Pierwsze-starcie

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

To wszystko jest jak ogrzewany kotlet z wczoraj. Wirus Z tylko napisany inaczej. Mało ludzi wie, żeby w łeb strzelać. Znając XXI i tematykę zombie, każdy by walił w łeb. 3/10 ponieważ to samo zero nowości
Odpowiedz
Nazywanie zarażonych "zetami" żywcem zerżnięte z filmu "World War Z", gdzie jeden z żołnierzy powiedział "Chryste... jestem Zetem". Historia jednak całkiem niezła, chociaż wszystko dzieje się nieco za szybko i zbyt dynamicznie, brakuje trochę opisów otoczenia i uczuć bohaterki. Do tego parę błędów. Jak na razie 7,5/10. Zobaczymy, co wyniknie w następnych częściach :)
Odpowiedz
Jelenia Góra? :O chyba boję się wracać do domu z wakacji...
Odpowiedz
Temat oklepany, ale fajnie opisane
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje