Historia

Zombie Zone - Rozdział 4 - Wypad

karolina jabłońska 7 7 lat temu 4 588 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Rozdział 1 - http://straszne-historie.pl/story/13620-Zombie-Zone-Rozdzial-1-Poczatek

Rozdział 2 - http://straszne-historie.pl/story/13632-Zombie-Zone-Rozdzial-2-Wirus-Zet

Rozdział 3 - http://straszne-historie.pl/story/13643-Zombie-Zone-Rozdzial-3-Pierwsze-starcie

Po ustaleniu wszystkiego z Patrykiem, postanowiłam wrócić do domu. Musiałam zabrać parę potrzebnych rzeczy i chłopakowi kazałam zrobić to samo. Miałam tylko nadzieję, że jego obecność nie przysporzy mi kłopotów. Ostatni wypad do supermarketu poszedł mi gładko, ale teraz miałam mieć towarzysza, którego musiałam ubezpieczać, gdyby się okazało, że wpadniemy w sam środek grupy zetów, jeszcze większej niż ta z dzisiejszej nocy.

Kilku mężczyzn mieszkający na naszej ulicy sprawnie usuwało zety, wywożąc je na taczkach na pole oddalone o trzy kilometry, gdzie mieli zamiar je spalić. Widziałam na twarzach niektórych z nich obrzydzenie, zmieszane z wyczerpaniem zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Rozumiałam ich dobrze. W końcu dopiero co stoczyliśmy walkę z czymś, czego nie znaliśmy. Umarli ludzie, nasi sąsiedzi, służby porządkowe nie reagowały. Byliśmy zdani tylko na siebie.

-Natasza! – na drodze stanął mi pan Jarek – kolejny bohater Nocnego Starcia – jak zaczęto nazywać naszą walkę. Mężczyzna wyciągnął ku mnie swoją wielką dłoń. –Chciałem ci podziękować, za to, co dla nas zrobiłaś. Obudziłaś w nas ducha walki! Dzięki tobie wygraliśmy!

-Nasze zwycięstwo jest zasługą nas wszystkich – uśmiechnęłam się skrępowana. Kolejna osoba uważała mnie za miejscową bohaterkę.

-Niestety nie wszystkich.

Spojrzałam na dom państwa Matysiaków. Pakowali oni do auta walizki, kartony i siatki w wyraźnym pośpiechu. Tak samo było z rodziną Górniaków, Lipców i Golińskich, wszyscy oni wyjeżdżali z naszego osiedla i rozumiałam to, dbali o własne rodziny. Mieli prawo uciekać.

-Wie pan jak się trzyma pani Janczak? – żona poległego pana Pawła.

-Kiepsko – odparł rozmasowując kark. –Z tego co wiem, to zaraz po pochowaniu Pawła ma zamiar zabrać dzieciaki i wyjechać.

-A pan nie zamierza się spakować i zwiać stąd? Ta grupa zarażonych była całkiem spora i kto wie, czy nie pojawi się jeszcze większa.

-Wiesz – Jarek ściągnął czapkę z daszkiem, wygładził ciemne włosy, po czym znowu ją założył. –Wciąż mam nadzieję, że szybko się to wszystko skończy. W końcu od czegoś mamy te wojsko.

Nie sądziłam, by był to dobry pomysł. Był już trzeci dzień odkąd pojawił się wirus, policja i pogotowie nie reagowali, a bezczynne czekanie na pomoc która prawdopodobnie nigdy nie nadejdzie było głupotą, ale jego wola. Pożegnałam się z mężczyzną i ruszyłam do swojego domu, po drodze podnosząc saperkę, która leżała na chodniku, tam gdzie ją zostawiłam.

W domu ubrałam kurtkę i ten sam plecak, który miałam podczas wypadu do supermarketu. Zanim pojawił się Patryk miałam trochę czasu by sprawdzić jak się mają rzeczy w całym kraju. To co usłyszałam mną wstrząsnęło. Okazało się, że wirus ogarnął już całą Polskę. Granice zostały zamknięte i pilnie strzeżone. Nikt nie mógł wjechać, ani wyjechać. W amerykańskich mediach zaczęto nazywać nasz obszar Zombie Zone – strefa zombie. Nie były to dobre wiadomości. Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do środka wszedł Patryk.

-Gotowa? – zapytał dziwnie podekscytowany.

-Tak, chodźmy.

Patryk ubrany był w ciemno niebieską kurtkę i miał czerwony plecak. Wyszliśmy z domu, starając się zostać niezauważeni, bo gdyby ktoś odkrył nasze zamiary, to zapewne próbowałby wybić nam je z głowy.

Gdy znaleźliśmy się na blokowisku, pół kilometra od osiedla, Patryk otworzył plecak.

-Patrz co mam – uśmiechnął się z dumą trzymając w dłoni rewolwer.

-Skąd go masz? – zapytałam wytrzeszczając oczy.

-Zabrałem ojcu. On i tak go nie używa – odparł celując do niewidzialnego celu.

-A potrafisz chociaż strzelać?

-Nie, ale to nie może być takie trudne.

Nie zgadzałam się, ale nie czułam się na siłach, by tłumaczyć Patrykowi, że filmy nie są dobrym źródłem wiedzy, w szczególności jeżeli chodzi o praktykę. W końcu ile jest osób, które od razu po wzięciu broni do ręki trafi w cel bez chybienia? Ja nie chciałabym używać czegoś, co jest niesprawdzone i tysiąc razy bardziej wolałam się trzymać mojej niezawodnej sperki.

Całe osiedle wydawało się być opuszczone. Wszędzie walały się śmieci zmieszane z ciuchami i rzeczami codziennego użytku. Od razu widać było, że sporo mieszkańców postanowiło wynieść się z miasta. Niektórzy najwidoczniej w panice. Plusem było to, że nigdzie nie było ciał ludzi, oraz zetów, żywych czy martwych.

Wyszliśmy z blokowiska mijając kontenery, z których wydobywał się taki smród, że trudno było wytrzymać. Najwidoczniej musiało tam zdechnąć jakieś zwierzę. Znaleźliśmy się na ulicy Wita Stwosza. Tam dopiero zobaczyliśmy zamieszanie. Ludzie biegali w panice włamując się do sklepów i wynosząc z nich co się dało, po drodze wymijały się auta, często taranujące siebie nawzajem a gdzie niegdzie zauważyć można było zety goniące swoje ofiary. Chciałam im pomóc, ale gdybym to zrobiła, to prawdopodobnie mogłabym sama stracić życie no i jak najszybciej chciałam wrócić na osiedle.

-Gdzie mieszka twój kumpel? – krzyknęłam gdy srebrny sedan zderzył się czołowo z czarnym bmw.

-Arek mieszka tam – wskazał na okna tuż nad sklepem odzieżowym, który jako jedyny był nienaruszony.

Przebiegliśmy na drugą stronę ulicy, cudem unikając potrącenia przez seata i stanęliśmy przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania. Patryk nacisnął domofon, ale nikt nie odebrał.

-Dalej Arek! Otwieraj! – pieklił się coraz bardziej zdenerwowany chłopak.

Nagle zza rogu sklepu wyszedł jeden zet. Bestia od razu nas przyuważyła i ruszyła na nas. Ledwo co zdążyłam ją powalić, a pojawiły się dwie kolejne.

-Patryk pośpiesz się! – krzyknęłam coraz bardziej spanikowana. Na ulicy było coraz więcej zetów.

-Kurwa mać! – chłopak zaczął w gorączce naciskać guzik domofonu, aż w końcu rozległ się metaliczny głos w głośniku.

-Spierdalać! Nie wpuszczę was!

-Arek! To ja, Patryk! Otwieraj!

-Patryk? O cholera, właź.

Drzwi stanęły otworem dosłownie w ostatniej chwili. Walka w pojedynkę przeciw dziesiątką zetów była niemożliwa i gdyby nie Patryk, który wciągnął mnie za kaptur do klatki, to prawdopodobnie zostałabym karmą dla zarażonych.

-Dzięki – wysapałam.

-Nie ma sprawy. Chodźmy na górę.

W tym mini bloku znajdowały się trzy mieszkania. Jedno na dole i dwa na górze. Arek mieszkał pod trójką i już czekał na nas w drzwiach. Był to chudy i wysoki ja tyczka chłopak, o przetłuszczonych, sięgających ramion włosach i twarzy pokrytej trądzikiem. Miał czujne, cały czas półprzymknięte oczy o obserwował nas zza okularów. Wyglądał jak typowy nerd, co zdziwiło mnie, bo Patryk był raczej typem imprezowicza.

-O cholera, stary! – zaczął obejmując Patryka. –Jak ja się cieszę, że cię widzę!

-Nawzajem Aruś. To jest Natasza – wskazał na mnie.

-Arek – wyciągnął do mnie dużą, kościstą dłoń, oraz lepką od potu, jak się okazało.

-Sasza.

-Chodźcie do środka.

Mieszkanie Arka nie należało do najczystszych, ale z tego co powiedział mi Patryk, to jego rodzice mieszkali i pracowali w Norwegii, więc chłopak miał wolną rękę.

-Dzwoniłem do rodziców wczoraj – mówił otwierając drzwi do swojego pokoju. – Wirus jeszcze się nie wydostał z kraju.

-Jeszcze? – zapytałam zdziwiona jego ekscytacją w głosie. –Myślisz, że niedługo tak się stanie?

-No raczej! Wirus zombie opanuje cały świat!

Spojrzałam pytająco na Patryka. Ten cały Arek nie był do końca normalny.

-Aro jest fanem wszystkiego, co związane jest z zombie – wyszeptał.

-To raczej chora fascynacja – zauważyłam patrząc na ściany pokryte wizerunkami żywych trupów, postaciami z gier o nich i gadżetów z nimi związanych. Najdziwniejsza jednak była tablica korkowa, na której znajdowała się mapa naszego kraju oraz miasta z zaznaczonymi czerwonym markerem punkcikami. – Co to jest?

-To? Zaznaczam miejsca pojawienia się wirusa. Moi znajomi z całej Polski informują mnie na bieżąco. Za niedługo mamy się spotkać.

Jeżeli jego znajomi mówili prawdę, to wszyscy mieliśmy ostro przerąbane. Cała mapa Polski wyglądała jak podczas ospy. Z największym niepokojem patrzyłam jednak na czerwony Wrocław. Moi bracia tam byli.

-Przygotowywałem się na to od dwóch lat – zaczął Arek. –Zbierałem informacje o walce z zombie, oglądałem dokumenty o wybuchach wirusów, tworzyłem plany przetrwania, miałem specjalny zapas jedzenia i dzięki temu jestem przygotowany jak nikt inny! Te wszystkie dupki, które się ze mnie śmiały, wiesz gdzie są teraz, Patryk? Tam! Chodzą odmóżdżeni a ja się z nich śmieję! Wiecie dlaczego? Bo ja przetrwam!

Z zażenowaniem patrzyłam na jego przemowę. Ten koleś uważał się chyba za bohatera, który uratuje świat, a mogłam się założyć, że od wybuchy epidemii ani razu nie był na zewnątrz, nie mówiąc już o walce z zetami.

-Posłuchaj, Aruś, przyszliśmy do ciebie bo potrzebujemy klucza do sklepu.

-Po co on wam?

-Potrzebuję sprzętu – wtrąciłam szybko.

-Hmm – Arek wyraźnie się zamyślił. – Dam wam klucz, ale musicie dla mnie też przynieść sprzęt.

-Nie możesz iść z nami? – zapytałam wprowadzając chłopaka w zakłopotanie.

-Nie mogę opuścić mojej bazy. Ktoś może szukać pomocy.

Jesteś zwykłym tchórzem - pomyślałam biorąc od niego klucz. Nie chciałam załatwiać mu sprzętu, ale już dałam mu słowo.

-Oho. Chyba nie dacie rady wyjść drzwiami.

-Dlaczego?

Przez okno zobaczyliśmy, że przed drzwiami stoi duża grupa zetów, zajadle waląca w drzwi. Arek jednak się nie martwił o ich wytrzymałość, więc ja też nie.

Jedynym innym wyjściem z mieszkania było spuszczenie się po prześcieradłach przez okno, prosto do ogródka za domem. Nie było to łatwe zadanie, zważając na to, że byliśmy na pierwszym piętrze, a ani ja, ani Patryk nie byliśmy parkurowcami. Jednak po kilku chwilach grozy i wiszenia między niebem a ziemią, w końcu znaleźliśmy się w ogródku.

Żeby dotrzeć do sklepu musieliśmy iść przez park, który okazał się względnie bezpiecznym miejscem, bo oprócz trzech zetów nie spotkaliśmy nikogo więcej. W zabijaniu ich musiałam działać szybko, bo Patryk bardzo chciał użyć swojego rewolwera, a ja wolałam, żeby jednak tego nie robił. Wolałam żeby miał te kule „na jakby co”.

-Nareszcie – uśmiechnęłam się na widok zielonego szyldu „Traveler”.

Podczas gdy ja otwierałam zamek, Patryk mnie ubezpieczał, nie było to jednak łatwe, bo w kłodce okazała się być zamarznięta woda i musiałam ją najpierw stopić. Na szczęście mój towarzysz, będący również palaczem, miał zapalniczkę.

-Pilnuj ulicy, a ja szybko zabiorę co potrzebne – rzuciłam chłopakowi wchodząc do środka.

Sprzęt jaki musiałam zabrać nie był lekki, a to, że brałam go w podwójnej ilości nie ułatwiało mi pracy. Przeklinałam w duchu Arka, który zamiast sam ruszyć tyłek i wziąć rzeczy również dla siebie, siedział bezpieczny w swoim mieszkaniu.

Swój plecak wymieniłam na większy, turystyczny i go wypchałam odpowiednim sprzętem. Znalazły się tabletki do oczyszczania wody, śpiwór, namiot dwuosobowy, koc termoizolacyjny, wielofunkcyjny scyzoryk, apteczka, kompas, krzesiwo, lornetka, mapy najbliższych okolic, menażka i latarka z zapasem baterii, a wszystko to razy dwa. Znalazłam nawet niedużą siekierkę, którą włożyłam za pasek.

Gdy już miałam się zbierać do wyjścia, mój wzrok przykuła gablotka, wisząca na ścianie za ladą. Znajdowała się w niej maczeta w czarnej pochwie.

-Nie wierzę – uśmiechnęłam się wchodząc na ladę. To był chyba mój szczęśliwy dzień.

Zbiłam szybę saperką i wyciągnęłam maczetę. Była piękna. Czarna, lekko zakrzywiona, ostra jak cholera. Mogła skosić niejedną zetową głowę. Schowałam nowy nabytek do pochwy i nagle usłyszałam strzały.

Wybiegłam ze sklepu i zobaczyłam całkiem sporą grupę zetów i Patryka z rewolwerem. Tak jak się spodziewałam, jego wiedza co do strzelania była do niczego, bo wystrzelił wszystkie sześć naboi i nie trafił ani razu.

-Wiejemy! – krzyknęłam chcąc biec w stronę parku, ale i tam pojawiło się nagle kilkunastu zetów. Skręciłam w uliczkę za sklepem.

Patryk biegł obok mnie. W biegu podałam mu plecak ze sprzętem Arka i saperkę.

-W głowę.

Wybiegliśmy na ulicy Chopina, gdzie było względnie spokojnie, ale nie zaprzestaliśmy ucieczki, bo jęki za nami wciąż się nasilały. Zauważyłam kilka aut rozbitych bądź po prostu pozostawionych, oraz parę grupek zetów posilających się nad ciałami ludzi.

-Musimy dobiec do Arka! – wysapał Patryk wyprzedzając mnie i wbiegając w kolejną uliczkę. Tym razem znaleźliśmy się na Słowackiego, gdzie znajdowała się szkoła, do której chodziłam. Patrząc na ogromny budynek z czerwonej cegły, poczułam dziwną pustkę. Jeszcze parę dni temu nie cierpiałam tego miejsca, a teraz wiele bym dała, by znaleźć się na lekcji, w normalnej klasie, w normalnym mieście i w normalnym kraju.

Ulica Słowackiego musiała być chyba jedyną spokojną w mieście, bo chociaż tam nie było żadnych aut, rozbitych witryn sklepowych, zetów. Nawet ludzi nie było.

-Poczekaj – zatrzymałam się opierając o ścianę i próbując unormować oddech.

-Musimy biec dalej, Sasza – wysapał nie mniej zmęczony niż ja. – To już niedaleko.

Rzeczywiście. Po zaledwie pięciu minutach szybszego truchtu z powrotem znaleźliśmy się na Wita Stwosza. Jednak nie popędziliśmy pod drzwi Arka. Nie, bo ich nie było. Zostały rozwalone przez wielką grupę zetów, tłoczącą się na chodniku i w klatce. Patryk chciał tam biec, ale powstrzymałam go.

-Jeżeli rozwalili te drzwi, to pomyśl co się stało z tamtymi – powiedziałam. Chłopak był wyraźnie rozbity. Wiedziałam, że chciał ratować kumpla, ale szanse na to, że żył były równe zeru. Nawet jeżeli by żył, to nie dalibyśmy rady mu pomóc nie tracąc przy tym swojego życia. Patryk też musiał to zrozumieć, bo ruszyliśmy w drogę powrotną.

Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/13655-Zombie-Zone-Rozdzial-5-Nowe-realia

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Świetne jak poprzednie części... I mam prośbę o dłuższe części ;)
Odpowiedz
Kiedy kolejna część
Odpowiedz
Bardzo ładnie napisane, spójnie i logicznie. Tylko, że części mogłyby być trochę dłuższe. Po przeczytaniu każdej z tych 4 części miałem niedosyt, chciałem więcej. Ogólnie bardzo ładnie. Czekam na kolejną część ;)
Odpowiedz
Genialne XD
Odpowiedz
Super opowiadanie, tylko troszkę krótkie części :D
Odpowiedz
lepsze krótkie i codziennie niż długie raz na 2 tygodnie :)
Odpowiedz
Kasia Deręgowska w sumie racja :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje