Historia

Statek w butelce

pan amo 0 7 lat temu 1 390 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

Niełatwy jest piracki żywot. My wytrawne Wilki Morskie, ongiś władające oceanami, dziś pływamy nie tylko po wodzie. Przez to czekała nas katorga. Koszmarny rejs w nieznane rejony, cele gotowe, laluś stoi na gnieździe. Darmozjad tylko czeka aż się przyda, zaszyty na swojej koi. Już czas. Zaczynamy wygnanie. Cała na przód!

I ruszyliśmy. Płynęliśmy z prądem. Po co zużywać cenne paliwo, na start wystarczą siły natury. Szczury patrzą i płaczą. Róże latają w powietrzu. Wyszliśmy z portu. Sunęliśmy spokojnie. Za burtą widzieliśmy różne cudowności, słońce zachodziło, ptaki chciały się z nami ścigać. Widzieliśmy również inne statki w oddali. Niebo czyste i przejrzyste. Gwiazdołap nie miał problemu z określeniem kursu. Po pewnym czasie nie było już widać Ziemi. Pirat nie zagrzeje długo w jednym miejscu. Jego dom jest tam gdzie kołysze. Wolna, nieograniczona przestrzeń. Niebezpieczna ale jednak piękna. Niezbadana ale przyjazna. Taka właśnie jest przestrzeń dla piratów. Udomowiona. Przed nami mgła, mieniła się milionem kolorów. Wpłynęliśmy w nią. Zawsze można natknąć się na coś ciekawego. Załoga była przytłoczona otaczającym nas pięknem. Tylko jeden kwitas siedział pod pokładem i chyba piosenki układał. Płynęliśmy w obłoku jakiś czas, a ja nie mogłem złapać słońca. W czasie kolejnej próby złapałem coś innego niż słońce. Trzy łajby sunące w naszym kierunku. Laluś spał albo umarł. Lepiej dla niego żeby nie żył. Płynęły w naszym kierunku i nie odpowiadały na sygnały. Nagle wstrząs, padłem na deski, usłyszałem trzask. Te łajby nas zaatakowały. To szarańcza! Kadłub jest za mocny żeby zniszczyła go byle jaka salwa. Armaty przygotowane, strzał. Huk. Krzyk i lament. Jedna łajba idzie w bezmierną głębinę. Strzał, jedna z kul trafiła w nasz maszt. Pokład wytrzymał ale szmaty poszły w strzępy. Kto wiedział, że te łajby niosą nam śmierć. Huk dział. Zostały dwa wrogie statki. Z nich tylko jeden szedł za nami. Ogromny wstrząs. Wywiało nas z mgły, daleko poza nasz układ. Tamten statek dalej był za nami. W uszach miałem tylko pisk. Strzelaliśmy do łajby za nami ale na tylnym kadłubie mieliśmy raptem 3 działa. Kilku ludzi wypadło, pływali w przestrzeni. Byli za daleko. A my byliśmy za blisko. Wywiało nas w okolice czarnej dziury. Nigdy tak szybko nie podróżowaliśmy. Gwiazdołap powiedział tylko: "Nie znam tych konstelacji”.

Żadna z nas afrakta, żeby pływać tylko po wodzie. Zobaczyłem nasz bukszpryt, dryfował w stronę czarnej dziury. Za nim bomkliwer. Bez tej szmaty jesteśmy martwi. Spowił nas dym. Kolejny huk. Więcej czarnego dymu. Przyszedł na nas czas. Nasza salwa. Trafiliśmy. Teraz czas wystrzelić drapacz. Wbił się w dziób wrogiego okrętu. Przyciągnęliśmy ich do siebie - "KAMRACI! ABORDAŻ!”. Kapitan krzyknął i strzelił w dno naszego statku. Dekompresja. Groźna i na wodzie i tutaj. Dodatkowa motywacja. Zejman poszedł pierwszy, wiedział co robić. Flauta, częsta w kosmosie, nie pomagała nam. Cały czas dryfowaliśmy w stronę czarnej dziury. Wszyscy musieliśmy jak najszybciej przejść na obcy pokład. Zabłysną bielą czysty statek. Nie było nikogo. Znowu wstrząs. Cholerny sztorm. Wszędzie było ciemno. Pełna kosmiczna cisza. Koncert spokoju, skomponowany z samych pauz. Nikt nie ważył się odezwać. Statek nie był nawet draśnięty. Nasi bracia dryfowali w pustce w innej części kosmosu. Pewnie wpadli do czarnej dziury. Od dziecka byłem na statku. W końcu pokochałem to, wkroczyłem na piracką ścieżkę.

Niczym nie różniliśmy się od naszych protoplastów. Jedyna różnica to terytorium, po którym się poruszaliśmy. My pływamy po kosmosie, a oni po wodzie. Oni opowiadali o statkach widmo, my jesteśmy załogą na takim statku. Legendy nie kłamały.

Już nigdy nie odwiedzimy portowego burdelu z tanimi dzi*kami. Wstrząs. Wszyscy stracili równowagę. Zobaczyliśmy ogromny statek. Kilka tysięcy kilometrów od nas. Był wielkości małego układu gwiezdnego. Był ogromny, zasłaniał wszystko. Złapał nas w cumę energetyczną. Huk. Byliśmy znowu w innym miejscu. Pod nami była woda. Odwróciłem się, zobaczyłem dziwną zieloną przestrzeń. Słońce było na wysokości dziobu. Było inne... jakby ciemniejsze. Krzyk. Cała załoga, krzyczeli jak małe dzieci. Nie wiedziałem dlaczego. Znów zupełna flauta. Oni dalej krzyczeli. Byliśmy w dziwnym miejscu. Odwróciłem się, zobaczyłem ogromną postać. Patrzyła się na nas. Wyciągnął rękę. Chciał złapać statek. Jednak nie dotknął nas. Zatrzymał się na dziwnej sferze. Uderzył w nią palcami. Woda wlała się na pokład. Przewróciliśmy się. Wylecieliśmy za burtę, statek stał w jednym miejscu - widzieliśmy pokład z góry. Zamknęli nas w butelce.

___

Zapraszam na kanał Polish Creepypasta po wersje audio.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje