Historia

PIWNICA

drzwidodomu 0 7 lat temu 1 897 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

- Znalazłeś słoik z papryką? - zapytała Iwona Jarka. Przyglądała mu się uważnie, bo wyglądał dziwnie. Głowę miał spuszczoną, czarne włosy były mokre i potargane, ręce spuszczone wzdłuż ciała. Nie miał słoika, po który zszedł do piwnicy.

Usiadł sztywno do stołu. Chłopcy, dwunastoletni Franek i ośmioletni Krzyś, przestali jeść kolację i też zaczęli przyglądać się ojcu. Obdarzył ich wrogim spojrzeniem, które ich zmroziło.

- Jedzcie! - warknął do chłopców i zesztywniałymi palcami wziął nóż i widelec. Chciał ukroić kawałek steku, ale nóż wypadł mu z zesztywniałych palców. Zacharczał jak wściekłe zwierzę.

- Kochanie, wszystko w porządku? - Iwona odłożyła sztućce. Rzucił jej dzikie spojrzenie, pełne nienawiści. - Co się dzieje?

Sapał ciężko przez zaciśnięte zęby mocno ściskając widelec. Na jego czole pojawiła się gruba żyła. Wzrokiem atakował żonę.

Franek i Krzyś stracili apetyt. Byli wyraźnie przestraszeni dziwnym zachowaniem ojca.

- Mamo, możemy już iść?- spytał Franek, ale ojciec od razu jakby rażony gromem skierował wzrok na nich.

- Nie!!! - wrzasnął waląc pięścią w stół. Matka posłała im ostrożne spojrzenie i pokręciła lekko głową.

- Jarek, dobrze się czujesz? - położyła mu dłoń na jego lewej dłoni. I to był wielki błąd. W mgnieniu oka wrócił wzrokiem do niej a potem spojrzał na jej dłoń na swojej, po czym wziął szybki zamach i wbił Iwonie widelec w dłoń. Wrzasnęła z bólu. Krew popłynęła spod zębów widelca zalewając jej rękę. Wyrwała mu się rozszarpując ranę. Próbując wstać przewróciła krzesło i runęła na podłogę uderzając głową o płytki. W oczach jej pociemniało a głowę wypełnił pulsujący ból.

Franek zerwał się z krzesła, ciągnąc za sobą brata. Krzyś potknął się boleśnie uderzając w kolano o krzesło.

Wściekły Jarek jednym ruchem ręki zsunął swój talerz ze stołu, talerz rozbił się tuż obok chłopców. Z gardła mężczyzny wydobył się wściekły ryk nieprzypominający ludzkiego głosu, który trudno byłoby przypisać jakiemuś konkretnemu dzikiemu zwierzęciu. Ten dźwięk przypominał ryk niedźwiedzia zmieszany z sykiem kota i krzykiem sokoła. Był dziki i wrogi, brzmiała w nim żądza mordu.

- Chłopcy, uciekajcie!

Gdy Jarek odwrócił się w stronę żony i wbił w nią szalone spojrzenie, chłopcy wybiegli z kuchni tak szybko, jak tylko mogli.

Szybko! Byle z kuchni! Serce wali, to nic. Łzy napływają do oczu... Biegnij, biegnij!

Krzyk mamy.

Boziu, ratuj!

Drzwi do piwnicy! Szybko, do środka!

Ciemno. Nic nie widać. To dobrze, w ciemności można się ukryć.

Łomot w kuchni.

Ostrożnie w dół po schodach. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem. Podłoga.

Co teraz, co teraz?

Jakiś dźwięk. Dziwny, jakby coś oślizłego się poruszyło.

Krok w tył.

Pod butem! To coś jest tuż obok!

Franek stał zesztywniały ze strachu. Włosy jeżył mu dreszcz. Gardło zaciskały niewidzialne kleszcze. Do oczu napływały łzy – dobrze, że w piwnicy było ciemno. Wiedział, że wdepnął w coś lepkiego i oślizłego. Nie mógł krzyczeć. Musiał być odważny, by nie straszyć brata.

Dziwne. Dłoń Krzysia była lodowato zimna.

Na górze otworzyły się drzwi do piwnicy. W drzwiach potężna ciemna sylwetka ojca na tle światła z korytarza.

- Tato... - Franek słyszał własny łamiący się głos. Zaszlochał, pociągnął nosem.

Ojciec zapalił światło. Oczy miał nieludzkie. Szeroko otwarte szklane i całe niebiesko-stalowe. Usta mu drżały, włosy w nieładzie. Ręce we krwi. Stał przygarbiony z głową lekko przechyloną w prawo. Węszył nosem w powietrzu, jak zwierzę szukające ofiary.

Franek oprzytomniał na chwilę i zimno dłoni młodszego brata stało się bardziej odczuwalne. Spojrzał w prawo. To już nie był jego brat. Szklane oczy, szeroko otwarte usta, do których wpływała gęsta niebiesko-stalowa maź.

Franek odskoczył od Krzysia, ale wtedy lepkie coś pod butem dało o sobie znać, przytrzymując mocno do podłoża, co skutkowało bolesnym upadkiem na betonową posadzkę. Franek w tej samej chwili zorientował się, że leży w niebieskiej brei, tej samej która napłynęła do ust Krzysia. Była zimna, lepka, kleista i obrzydliwa. Lepiła się do wszystkiego. Sklejała palce chłopca. Najgorsze było to, że zachowywała się jak żywy organizm, sama wpełzała na ubranie i pod nie. Franek miotał się, ale bezskutecznie. Maź byłą coraz bliżej twarzy, pokrywała już tors chłopca.

Z góry po schodach schodził ojciec. Niespiesznie, schodek po schodku, jakby delektował się strachem ofiary.

Franek nie mógł się ruszyć. Maź była już na szyi i pełzła w górę do brody.

- Tato... Proszę... Tato... Plłłłuouuu...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje