Historia

KATETHOE

patryk polewiak 0 7 lat temu 786 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

Młoda kobieta w białej todze szła w kierunku wzgórza, nazywanego w jej mieście Pagórkiem Płaczących. Lubiła tam przebywać w letnie, ciepłe popołudnia, gdzie siadała na miękkiej trawie i zajmowała swoje myśli marzeniem o bliżej nieznanych i niezbadanych dotąd krainach: lasach Kardahalu, które były ponoć zamieszkiwane przez wiele magicznych istot, czy też miastach z śnieżnobiałego marmuru Thoren i Kallardon, zarządzanych przez majestatycznych władców. Myślała o tym, żeby po prostu opuścić rejony miasteczka Kaffu i wyruszyć w dal. Stwierdziła jednak, że byłoby jej wielce szkoda pozostawić te zielone łąki, śpiewy ptaków i wspaniałych ludzi, którzy zawsze chętnie wszystkim oferowali pomoc. Ceniła sobie to miejsce. Choć przebywała tutaj dopiero od kilku lat, to wiedziała, że nie może wrócić tam skąd przybyła. Demony zbyt mocno chciały dobrać się do jej duszy, wpoić jej swoje bluźnierstwa.

Jej rozmyślania zostały po chwili przerwane przez odgłosy stukotu i szczęku stali. Obróciła się w kierunku drogi, która biegła zaraz przy rzece Torn i spostrzegła kolumnadę ludzi, idących wzdłuż piaszczystej ścieżki.

Królewski legion nadciągał powoli i ospale. Ich złociste płaszcze powiewały spokojnie na lekkim, letnim wietrze a zdobione wieloma wzorami zbroje błyszczały w słońcu. Kolumnę prowadził przyodziany w czerwono-fioletowy strój starszy mężczyzna. Szedł dumnym krokiem, dzierżąc w lewej dłoni srebrzysty miecz zwieńczony czerwonym szafirem. Natomiast w prawej ręce trzymał otwartą księgę, z której po chwili przeczytał na głos niezrozumiały dla nikogo wers. Dźwięk, który wydobył z gardła był nadnaturalnie dziki. Sprawił tym, że wszyscy maszerujący przystanęli a wprawne oko mogło wtedy zauważyć, że nie byli oni normalnymi żołnierzami. Ich twarze zostały powyginane a skóra obciągnięta, rysując wyraźne ślady w miejscach opierania się jej o kości policzkowe, żuchwy i potylice. Mieli długie i ostro zakończone pazury, a w niektórych częściach ciała widać było dziury wraz z wystającymi z nich gnijącymi kawałkami mięsa.

Wokół mężczyzny, za którym wszyscy szli zaczęła tworzyć się fioletowa łuna. Coraz bardziej wyraźna i większa, zaczęła nieśpiesznie obejmować wojska. Wraz z tym jak postępowała, złociste płaszcze traciły swój dumny kolor a zbroje przestawały odbijać promienie słoneczne. Szaty oraz pancerze stawały się zardzewiałe, przeżarte i brudne, potęgując tylko wrażenie potworności. To nie byli zwyczajni ludzie, a demony. Monstra stworzone w jednym celu – szerzyć chaos, zniszczenie i śmierć.

Nagle ich przywódca wypowiedział słowo, które zostanie zapamiętane do końca tego i przyszłego świata – KATETHOE. A zrobił to nie ruszając nawet swoimi wydętymi, zgniłymi wargami. Obrócił głowę w kierunku postaci majaczącej na wzgórzu. Pomimo dzielącej ich odległości przeszył wzrokiem na wskroś.

Stojąca na pagórku kobieta obserwowała całe to wydarzenie w bezruchu. Chciała uciekać, potrzebowała krzyczeć ale nie mogła poruszyć się nawet o milimetr. Strach zawładnął jej całym ciałem i duszą. Próbowała modlić się do wszystkich znanych jej bogów, błagając o ratunek świata, który jest jej jeszcze znany. Łzy spływały po rozpalonych policzkach, skrapiając białą togę, w której była. Po krótkim czasie przemogła się, sięgnęła do koszyka, zabranego ze sobą, chwyciła za wystające ostrze i bez żadnego namysłu wbiła je sobie w tors. Nie krzyczała, nie modliła się już. Nie wiedziała dokładnie dlaczego wbiła sobie ten sztylet. Powinna była biec w kierunku Kaffu, ostrzec wszystkich, których znała i kochała. Zamiast tego jednak struga gorącej krwii spływała po jej brzuchu i udach. Po chwili zastygła ze złożonymi na krzyż rękoma, z nieobecnym wzrokiem, o wyrazie twarzy pełnej zgrozy nie do opisania.

Pomimo, że właśnie tego pragnęła, to wcale nie był koniec jej męczarni. Chciała zniknąć, zjednać się z przodkami. Pragnęła tego z całego serca. Jeżeli już nie mogła zatrzymać terroru i rzeźi, przynajmniej odpocznie u boku starych i nowych bogów.

Znajdowała się w jakimś całkowicie ciemnym miejscu. Towarzyszyło jej wrażenie nieskończoności czerni i ciemności, które wywoływało obłęd. W pewnym momencie dało się słyszeć niewyraźne szepty, gdzieś nieopodal. Były one niezrozumiałe, jak gdyby pochodziły z całkowicie innego świata. Pomimo tego, kobieta rozumiała je, ktoś do niej mówił. Był to ciepły i przyjemny głos, znany jej zmęczonym życiem uszom.

„Otwórz oczy”, mówiły szepty. „Kate, otwórz oczy” – powtarzały co chwilę. Postanowiła im zaufać, pomimo ogromnego bólu w klatce piersiowej. Powoli, nieśpiesznie otwarła ciężkie powieki i to co zobaczyła przeraziło ją jeszcze bardziej niż chwile własnej śmierci. Było to jak nagłe uderzenie kamieniem w twarz, jak gdyby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody. Nie śniła już, nie płakała. Towarzyszył jej ogromny ból w klatce piersiowej a biel jej szat zmieszała się z czerwienią gorącej krwi.

Leżała na szpitalnym łóżku, z wbitym kawałkiem szkła w mostek. Lewą rękę miała przywiązaną skórzanymi pasami do stalowej barierki. Zobaczyła przed sobą starszą osobę, o wydętych wargach i złowrogim uśmiechu. Władca plugastwa i zła był przed nią, wyciągał w jej kierunku swoje ochydne, splamione zgnilizną i ochydztwem łapska. Chciała krzyczeć ale nie mogła, nie była już w stanie się poruszyć. Kątem oka spojrzała na tabliczkę z napisem Mrs. Kate Thoe i przypomniała sobie, że jej śmierć była jedynym sposobem aby wrócić w zieolone rejony Kaffu i ostrzec wszystkich przed zbliżającym się terrorem.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje